CHRZEST JAK MALOWANY
Scenariusz słuchowiska radiowego wyróżniony w konkursie Radia Emaus z okazji 1050 rocznicy Chrztu Polski - 2016 r.
CHRZEST JAK MALOWANY
Występują: Dziadek, Wojtek, Bożydar, Anna, Leszko, Święty Wojciech, Sprzedawca, Strażnik.
Akcja słuchowiska dzieje się współcześnie na Ostrowie Lednickim koło Gniezna.
AKT I
Odgłos powolnej jazdy samochodem. Ściszona muzyka z radia samochodowego.
WOJTEK (ziewając): Dziadku nudzi mi się strasznie. Długo jeszcze będziemy jechać? Robi się późno, a obiecałeś mi dziś pokazać prawdziwych wojów i walkę na miecze. Jak na razie to widać tylko pola i pola. Nuda, że chyba zaraz zasnę…
DZIADEK (łagodnym głosem, lekko się uśmiechając): Bądź cierpliwy Wojtku, już dojeżdżamy. Ciesz się, że jedziemy samochodem, bo gdybyśmy wybrali się koleją czekałby nas kilkukilometrowy spacer od stacji kolejowej. A tak, jeszcze chwila…
Głos z nawigacji samochodowej GPS: Do celu. Trzysta metrów.
DZIADEK: No i proszę. Widzisz tam przed nami te wysokie mury obronne zbudowane z drewnianych pali i tą wielką, drewnianą bramę? Jesteśmy już na miejscu.
WOJTEK: (wyraźnie ożywiony): Wow! Nareszcie! Dziadku, a kupisz mi miecz i tarczę? Ale prawdziwą, nie taką zabawkową. Chcę być wojem z drużyny Mieszka. Chłopaki z klasy pękną z zazdrości.
DZIADEK (śmiejąc się): Spokojnie! Jak będą stoiska z uzbrojeniem odpowiednim do twojego wzrostu i wagi to ci coś kupię. Obiecuję. Na prawdziwy miecz woja raczej nie byłoby mnie stać, ale pokażę ci za to inne ciekawe rzeczy. Zobaczysz, że warto było się ze mną wybrać na przejażdżkę.
Samochód zatrzymuje się, gaśnie silnik. Dziadek i Wojtek wysiadają. Trzask zamykania drzwi samochodowych.
DZIADEK: Jesteś gotowy Wojtku? To idziemy. Popatrz na bramę i przeczytaj ten duży napis obok.
WOJTEK (pomału sylabizuje): MU…ZEUM PIER…WSZYCH PIA...STÓW NA LED…NI…CY. Czyli to tu mieszkali pierwsi Piaści, dziadku?
DZIADEK: Piastowie Wojtku, mówi się Piastowie. Dziś to tylko muzeum, ale w pradawnych czasach stał tu na wyspie potężny gród książęcy, zapewne równy wielkością i rangą grodowi w Gnieźnie i Poznaniu. Otoczony wodami jeziora lednickiego był dobrze ufortyfikowany i zapewniał bezpieczeństwo swoim mieszkańcom. Przebywał w nim zapewne książę Mieszko Pierwszy, który pochodził z rodu Piastów. Mieszko to najstarszy znany nam z kronik władca Polski. Od czasu jak przyjął chrzest w roku 966, czyli ponad tysiąc lat temu, rozpoczyna się historia naszej państwowości.
WOJTEK: Wiem, wiem. Trochę się znam na historii. Mieszko ożenił się z taką księżniczką z Czech, która kazała mu się ochrzcić, bo on był jeszcze poganinem. A kiedy przyjął chrzest, to nakazał ochrzcić także wszystkich Polaków, nie tylko małe dzieci, ale dorosłych też. I wtedy Polska przestała być pogańska.
DZIADEK: Oho, mały z ciebie mądrala.
Wojtek: Dziadku, to tu Mieszko ich wszystkich chrzcił?
DZIADEK: Tego dokładnie nie wiemy, choć archeolodzy odnaleźli na tutejszej wyspie ślady baptysterium, czyli miejsca, gdzie mogły odbywać się książęce chrzciny lub chrzciny jego poddanych. Wkrótce dowiesz się co nieco więcej o Mieszku i o tym jak on i lud którym władał przyjmowali wiarę chrześcijańską. Chcę ci pokazać coś niezwykłego… Chodźmy, za chwilę spotkamy się z moim dawnym znajomym. Chociaż robi się już późno, myślę, że przyjechaliśmy o właściwej porze. Mój znajomy ma na imię Bożydar i zapewne teraz kończy swoją pracę. Pośpieszmy się.
Odgłos kroków na żwirowej alejce.
STRAŻNIK: Witam spóźnialskich. Przykro mi, ale niestety za pół godziny zamykamy muzeum dla zwiedzających. Co prawda do wieczora potrwa jeszcze piknik z okazji Nocy Kupały, ale na wyspę dziś się pan nie dostanie. Prom już nie kursuje. Zapraszamy jutro.
DZIADEK: Ale my nie jesteśmy zwykłymi turystami. Nie będziemy się dziś przeprawiać na wyspę. Przyjechaliśmy w odwiedziny do pana Bożydara. Mamy jego osobiste zaproszenie na dzisiejszy wieczór.
STRAŻNIK: A to pan, z wnukiem! Tak wiem. Pan Bożydar uprzedzał, że będzie miał dziś pod wieczór gości. Zapraszam wobec tego do środka. Nasz artysta powinien być przy swoim stoisku, albo w pracowni. Pewnie przyszliście zobaczyć jego dzieło. A jest na co popatrzeć. Mogę się pochwalić, że sam podpatruję czasem, oczywiście jak tylko mam sposobność, naszego mistrza przy pracy. Kierujcie się na prawą stronę i idźcie wzdłuż muru, aż traficie na budynek pracowni. Miłego wieczoru.
DZIADEK: Dziękujemy. Idziemy Wojtek. Widzisz, mamy specjalną przepustkę.
Chwilę później. W tle dobiega gwar towarzyszący jarmarkowi. Muzyka średniowiecznych grajków. Odgłosy wydobywające się z pracowni kowala.
WOJTEK: Ale tu wiele straganów! Możemy je pooglądać? Zobacz dziadku, tam jest kowal i sprzedaje podkowy. A tam dalej coś wypiekają w piecu. Widzę też obóz wojów. Ile tu ciekawych rzeczy. Wszystko takie starożytne.
DZIADEK: To piknik archeologiczny, a sprzedawcy sprzedają rzeczy nawiązujące do epoki pierwszych Piastów. Ale to nie starożytność. Czasy po upadku starożytnego Rzymu historycy nazywają już okresem nowożytnym.
Słychać melodyjny świergot jaki wydaje gliniany kogutek.
DZIADEK: O, widzisz Wojtku, to gliniany kogutek. Za czasów mojej młodości sprzedawano takie na jarmarkach i odpustach parafialnych. Chcesz takiego na pamiątkę?
WOJTEK: Wolałbym miecz i tarczę, albo chociaż hełm rycerski. O, taki jak ten!
DZIADEK: To akurat szyszak mieszkowego woja.
SPRZEDAWCA: Szyszak to współczesna nazwa. W dawnych czasach zwano go szłomem.
WOJTEK: Dziadku, ja nie chcę jakiegoś złomu, tylko hełm rycerski.
Śmiech sprzedawcy i dziadka
SPRZEDAWCA: Szłom chłopcze, tak zwano nakrycie głowy tutejszych wojów. Archeolodzy wykopali takie w Gieczu i w Gnieźnie. Dzięki temu wiemy dziś jak wyglądały i możemy stworzyć wierne kopie. Podejdź młodzieńcze i przymierz! Mam także mniejsze rozmiary, w sam raz na wojów twojego wzrostu. No zobacz, pasuje akurat na twoją głowę. O, jeszcze drewniany miecz do kompletu. Proszę bardzo, prawdziwy z ciebie mieszkowy wojownik.
WOJTEK: Wolałbym miecz ze stali.
SPRZEDAWCA: Miecze wykute ze stali są bardzo ciężkie. Nosili je w tamtych czasach tylko najbogatsi wojowie oraz możni. Żeby nauczyć się dobrze władać takim orężem trzeba było wpierw zacząć od miecza wykonanego z drewna. Ten egzemplarz wydaje mi się, że dobrze wpasuje się do twojej dłoni.
WOJTEK: Dziadku, zobacz jak wyglądam? Wszystko pasuje na mnie. Superancko, co nie! Kup mi, proszę, proszę, proszę!
DZIADEK: No dobrze, dobrze już. Skoro ci obiecałem… Proszę podliczyć, biorę i miecz i to gustowne nakrycie głowy.
Słychać szelest wydruku z kasy fiskalnej i brzęk monet przy otwarciu szuflady.
WOJTEK: Dziękuję dziadku, jesteś najlepszym dziadkiem na świecie! Pokażę chłopakom z klasy, ale będą mi zazdrościć. Ciach, ciach…
Wojtek wymachuje mieczem, uderza o drewniane belki
DZIADEK: Ostrożnie woju Wojciechu. Posługiwanie się mieczem wymaga odpowiedniego treningu i wprawy.
SPRZEDAWCA: Szkoda, że przybył pan z wnukiem tak późno. Dziś z okazji święta Kupały było na Lednicy wiele atrakcji. Były nawet pokazy walki wojów i zajęcia dla takich młodych adeptów sztuk walki, jak ten tutaj.
DZIADEK: Może rzeczywiście szkoda, ale my właściwie to przyjechaliśmy tu podglądnąć pracę mojego kolegi Bożydara.
SPRZEDAWCA: Aaa… Nasz słynny malarz. My tu na niego mówimy Duży Matejko. Słyszałem, że wkrótce będzie można podziwiać w całości jego wielkie dzieło. Ma stoisko z obrazami na końcu alejki. A tu po lewej, przy piecu chlebowym stoi jego żona Anna. Sprzedaje pyszne kołacze. O, tam!
DZIADEK: Rzeczywiście to Anna. Chyba bym jej nie rozpoznał w tym przebraniu rusałki. O, nawet kiwa do nas. Wojtku, choć idziemy!
WOJTEK: A będę mógł spróbować tego kołacza?
DZIADEK: Myślę, że Anna nas czymś poczęstuje.
Odgłos przyśpieszonych kroków. Nadal w tle słychać muzykę średniowiecznych grajków.
ANNA (serdecznie, z uśmiechem): O! Co za spotkanie. Witaj Stasieńku! Miło cię zobaczyć. Co cię tu sprowadza na nasz lednicki piknik?
DZIADEK: Dzień dobry Anno. Przyznam się, że pewnie nie rozpoznałbym ciebie w tym niezwykłym stroju, gdyby nie uprzejmy sprzedawca ze stoiska z uzbrojeniem. Te rozpuszczone włosy, kwietny wianek i lniana szata. Wyglądasz na bardzo młodą dziewczynę.
ANNA (śmiech): Dziękuję ci Stasieńku, zawsze mi prawiłeś komplementy, ale tym razem muszę cię ostrzec. Jestem dziś rusałką, a to według pradawnych wierzeń bardzo niebezpieczna i zdradliwa istota. Rusałki powstawały z dusz młodych panien, które zmarły przed zamążpójściem. Napotkanych ludzi wciągały w bagna lub groźne leśne odstępy.
DZIADEK: Ale ty chyba nie jesteś aż tak niebezpieczna. Jak patrzę na stoisko, to kusisz dziś czymś innym.
ANNA: Jak widzisz mam dyżur przy piecu chlebowym. Wypiekam kołacze i korowaje w kształcie ptaszków. Czyżbyś przyjechał specjalnie, żeby spróbować moich wypieków?
DZIADEK: Prawdę mówiąc jakiś czas temu dostałem zaproszenie od Bożydara. Już od dawna planowałem nasze spotkanie, ale teraz nadarzyła się okazja, żeby zabrać mojego najstarszego wnuka nad Lednicę, na małą lekcję o początkach naszej państwowości. Wojtek ma już skończone dziesięć lat i bardzo interesuje się historią. Wojtku, poznaj moją dobrą znajomą jeszcze z czasów licealnych, panią Annę.
WOJTEK: Dzień dobry
ANNA: Miło cię poznać Wojtku. Widzę, że już zdążyłeś się zaopatrzyć w odpowiedni strój na naszym jarmarku. Wiesz co, mam tu jeszcze chyba coś, co by się tobie przydało. Dziś przed południem były tu zajęcia dla dzieci. Mieliśmy nawet przygotowane odpowiednie stroje. Zobacz, została mi tu taka specjalna koszulka, która przypomina trochę rycerską kolczugę. Załóż, pewnie będzie na ciebie pasować.
WOJTEK: Naprawdę, mogę założyć?! Ale numer! Będę teraz prawdziwym rycerzem. Zobacz dziadku, pasuje!
DZIADEK: Widzę, widzę. Stajesz się coraz bardziej podobny do woja z drużyny Mieszka.
WOJTEK: A czy mógłbym spróbować takiego ptaszka z chleba?
ANNA: To jest właśnie korowaj.
WOJTEK: Śmieszna nazwa.
ANNA: Korwaj to mały, ozdobny kołacz wypiekany w kształcie różnych stworzątek. Takie wypieki robiono tylko na specjalną okazję, na przykład na święta. A dziś mamy Noc Kupały. Dzień zmaga się z nocą, ciemność ze blaskiem ognia, rzeczywistość z czarami. Magiczny czas pełen zaklęć. Weź Wojtku poczęstuj się ciastkiem w kształcie szpaka. To ptak, który potrafi naśladować ludzki głos. Niezwykłe, co? Kto wie, może i tobie dziś przytrafi się coś niezwykłego.
WOJTEK: Czy pani umie czarować?
ANNA (śmiejąc się): A wyglądam na taką?
DZIADEK: Jak pamiętam z młodzieńczych lat ta pani potrafiła oczarować nie jednego mężczyznę. Tak było w przypadku mojego serdecznego kolegi Bożydara, który w końcu został jej mężem. A właśnie, gdzież on? Chcielibyśmy zobaczyć jego pracownię.
ANNA: Bożyk zdaje mi się, że jest jeszcze wciąż przy swoim stoisku z pejzażami na końcu alejki. Idźcie do niego, na pewno się ucieszy na wasz widok. Jak skończy się kiermasz, to do was dołączę. Do zobaczenia.
DZIADEK: Do zobaczenia Anno. Rzeczywiście, widzę już z daleka mojego przyjaciela. Choć Wojtku!
Odgłosy kroków na żwirowej alejce.
WOJTEK (przez zatkane pieczywem usta): Ten szpak smakuje trochę jak rogal, który mama daje mi czasami na drugie śniadanie do szkoły.
DZIADEK: Bo to pieczywo wypiekane z mąki pszennej. W dawnych czasach było zapewne takim samym łakociem jak dziś maślane rogaliki. No proszę, a oto i mój przyjaciel artysta we własnej osobie.
BOŻYDAR (serdecznie, z uśmiechem): Witaj drogi Stanisławie, tak dawno się nie widzieliśmy. Cieszę się, że zadzwoniłeś do mnie i zechciałeś mnie w końcu odwiedzić.
DZIADEK: Dobrze cię widzieć mój kochany Bożyku. Rzeczywiście sporo wody upłynęło w Warcie od naszego ostatniego spotkania. Przed chwilą rozmawiałem z twoją Anną. Poczęstowała nas swoimi wypiekami.
BOŻYDAR: Tak, moja żona zamieniła się dziś w Rusałkę i ma swoje stoisko z wypiekami. Czaruje przechodniów i pewnie więcej zarabia na tym ode mnie. Ale, co ja widzę? Masz tu swoją osobistą obstawę. Ten dzielny wojak to zapewne twój wnuk o którym mi napomknąłeś.
DZIADEK: Pozwól, że ci przedstawię Wojtka, mojego najstarszego wnuka. W tym roku kończy trzecią klasę. Dziś zabrałem go ze sobą nad Lednicę, by poznał trochę żywej historii. Chodzimy więc sobie pomiędzy straganami, a tu wszędzie trąbią o twoim wielkim dziele, które malujesz. Mam nadzieję, że nam je dziś pokażesz. Wojtku, przywitaj się z panem Bożydarem.
WOJTEK (cichym głosem): Dzień dobry.
DZIADEK: Masz niepowtarzalną okazję uścisnąć dłoń prawdziwego artysty – malarza. Wkrótce będzie o nim głośno w całym kraju.
BOŻYDAR: Bez przesady Stasiu. Witaj chłopcze. Widzę, że interesują cię militaria. To i pewnie historia tego miejsca cię zaciekawi. Chciałbyś ją poczuć tak namacalnie?
WOJTEK: Chciałbym zostać prawdziwym wojem.
BOŻYDAR: Jak patrzę na twój strój, to wydaje mi się, że już nim jesteś. Ale chodźcie kochani, zapraszam was do mojej pracowni. Tylko jeszcze pozbieram moje prace ze stoiska. Jak widzicie próbuję czasami sprzedać to i owo, ale dziś popyt na prawdziwą sztukę jest raczej mizerny. Pewnie niedługo będę się musiał przerzucić na sprzedaż hot-dogów i popcornu (śmiech).
DZIADEK: Wolałbym, żebyś jednak pozostał przy swojej pasji twórczej. Masz całkiem ładną kolekcję obrazów.
BOŻYDAR: To zwykła chałtura, ale dziękuję ci Staszku za dobre słowo. Pomóżcie mi kochani poprzenosić obrazy i sztalugi. O, tam do tego dużego budynku przy murze obronnym. Pokażę wam moją pracownię i dzieło nad którym obecnie pracuję. Wojtku, jak cię mogę prosić, ostrożnie zdejmuj obrazy ze sztalugi. Weź te dwa mniejsze, a ja ze Staszkiem przeniosę resztę.
WOJTEK: Czy to te proszę pana? Te z widokiem jeziora?
BOŻYDAR: Tak, te. To moje pejzaże lednickie. Podobają się tobie?
WOJTEK: Ja najbardziej lubię takie obrazy na których są jakieś bitwy i rycerze na koniach.
DZIADEK: Ostrożnie Wojtku, nieś je bardzo ostrożnie.
BOŻYDAR: Rycerzy też maluję. Rycerzy, wojów. Zaraz ci coś pokażę, coś co z pewnością powinno cię zainteresować.
Słychać narastający szum wiatru.
DZIADEK: Oho, pogoda zaczyna nam się zmieniać. Spójrzcie na niebo. Pędzą na nas ciemne chmury. Co za podmuch wiatru.
BOŻYDAR (przekrzykując szum wiatru): Szybko, przenieśmy obrazy do pracowni za nim wiatr nawieje na nie kurz i piasek znad jeziora. Coś mi się zdaje, że dzisiejszy dzień skończy się ulewą.
AKT II
Chwilę później we wnętrzu budynku. Słychać zamykanie drzwi wejściowych. Szum wiatru milknie. Odgłosy kroków na skrzypiącej, drewnianej podłodze.
WOJTEK: Proszę pana, czy tu mogę je położyć?
BOŻYDAR: Tak, postawicie obrazy tu przy ścianie w korytarzu. Wejdźcie dalej do środka pracowni. Zaraz zapalę światło.
Skrzypnięcie otwieranych drzwi. Pstryk włącznika światła.
BOŻYDAR: Witajcie w królestwie mojej artystycznej pracy. Zaczekajcie, włączę jeszcze reflektory, żebyście mieli pełny ogląd.
Odgłos włączanych reflektorów halogenowych.
WOJTEK (pełnym zachwytu głosem): O rany! Ale wielki obraz. Nigdy jeszcze takiego nie widziałem! Co to jest?
DZIADEK: No Bożyku, to rzeczywiście wielkie dzieło. Dosłownie wielkie. Moje pełne wyrazy uznania.
BOŻYDAR: To jest właśnie to, nad czym tak usilnie od kilku miesięcy pracuję. Kopia obrazu ,,Zaprowadzenie chrześcijaństwa”. Znacie ten obraz?
DZIADEK: Oczywiście, to dzieło Jana Matejki.
WOJTEK: Dlaczego ten obraz jest aż tak duży?
BOŻYDAR: Moim zamysłem było wykonanie kopii obrazu Matejki, ale w powiększeniu panoramicznym. Dlatego mój obraz jest mniej więcej czterokrotne większy od oryginału. Ma ponad trzy metry wysokości i prawie pięć metrów długości. Musiałem go malować na specjalnie ustawionym rusztowaniu. Od kilku dni rusztowanie jest zdjęte i można obejrzeć obraz w pełni. Robi wrażenie, czyż nie?
WOJTEK: Ogromne!
BOŻYDAR: Namalowane postaci z pierwszego planu mają wymiar rzeczywisty, jeden do jednego. Dlatego ich wizerunki wydają się być takie realistyczne.
DZIADEK: Wybrałeś sobie dobre miejsce na pracownię. Oczywiście, mam na myśli kontekst historyczny tego miejsca.
BOŻYDAR: Wiesz Staszku, długo szukałem odpowiedniej hali na pracownię. A tu proszę, okazało się, że muzeum na Lednicy ma stary magazyn z którego obecnie nie korzysta. To pomieszczenie idealnie pasowało pod moje, co by nie powiedzieć, spore potrzeby malarskie. Trochę się potargowałem z dyrekcją no i… proszę. Teraz to moja pracownia. A miejsce, rzeczywiście jest niezwykłe. O wiele łatwiej mi się malowało mając świadomość, że wszystkie te postacie z obrazu mogły tu przed wiekami przechadzać się nad brzegami tego jeziora.
WOJTEK: Postacie wyglądają jak żywe.
BOŻYDAR (śmiech): Cieszę się, że tak to odbierasz. O to mi właśnie chodziło. Jak się obraz dobrze doświetli, to bohaterowie z pierwszego planu wydają się jakby byli stworzeni w technice 3D. I co ciekawe, można ich oglądać bez specjalnych okularów (znowu śmiech). To efekt nakładania grubej warstwy farby.
DZIADEK: Ciekawe, co o moim dziele powiedziałby dziś sam Matejko?
BOŻYDAR: A ty wiesz Wojtku kim był Jan Matejko?
WOJTEK: Tak jak pan – malarzem. Tylko, że żył dawno temu. Namalował ,,Bitwę pod Grunwaldem”. Mówiliśmy o tym w szkole.
BOŻYDAR: Masz rację. Był malarzem, który żył półtora wieku temu. Malował wiele obrazów o tematyce historycznej. ,,Bitwa pod Grunwaldem”, to oczywiście jego najsłynniejsze dzieło. W 1889 roku Matejko namalował niewielki obraz ,,Zaprowadzenie chrześcijaństwa”. Teraz oryginał można oglądać w Muzeum Narodowym w Warszawie. Kiedy niedawno obchodziliśmy rocznicę chrztu Polski…
DZIADEK: Tysiąc pięćdziesiątą. Byliśmy w Poznaniu na stadionie na uroczystych obchodach. Pamiętasz Wojtku?
WOJTEK: Coś tam sobie przypominam.
BOŻYDAR: No właśnie, wtedy w mojej głowie zaczął rodzić się pomysł skopiowania obrazu. Chciałem jednak wykonać coś spektakularnego, coś co można było by podziwiać na specjalnej wystawie. Dlatego pomyślałem o powiększeniu. Gdyby namalowane postaci były naturalnej wielkości obraz, który jest przecież pełen symboliki, stałyby się bardziej wyraźny i czytelny. Mógłby nabrać takiego przekazu emocjonalnego, jak ma właśnie ,,Bitwa pod Grunwaldem”. Większy obraz, większa dynamika, lepsze zrozumienie przekazu, łatwiejszy odbiór.
DZIADEK: No i z pewnością udało ci się osiągnąć zamierzony cel.
BOŻYDAR: To się dopiero okaże przy końcu pracy. Choć w zasadzie obraz, jak widzicie, jest już na ukończeniu. Zostały mi jeszcze tylko nieznaczne poprawki tła. Jak skończę malować to pomieszczenie zamieni się w salę wystawową. Widzowie staną twarzą w twarz z przedstawionymi na obrazie postaciami: Mieszkiem, Dąbrówką, Świętym Wojciechem, biskupem Jordanem. Będzie to obraz panorama z jakimiś elementami scenograficznymi. Może nie taki jak ,,Panorama Racławicka”, ale ,,Bitwie pod Grunwaldem” już mógłby dorównać. I co jakie są wasze wrażenia?
DZIADEK: Mnie zaparło dech w piersiach. Niesamowite i takie realistyczne.
WOJTEK: Są i rycerze, po prawej stronie. Mają proporzec z białym orłem na czerwonym tle. Czy to nasi, Polacy?
BOŻYDAR: Tak, to drużyna mieszkowa. Prawdopodobnie, tak jak Mieszko są już ochrzczeni. Zobacz na tego wojaka, który przykuca i nożem rzeźbi znak krzyża na swojej tarczy. To według Matejki protoplasta słynnego rodu Starżów-Toporczyków.
WOJTEK: To znaczy, że ten Proporczyk był z plasteliny?
BOŻYDAR (śmiech): Toporczyk! To nazwisko rodowe tego woja. A słowo protoplasta oznacza założyciela rodu.
WOJTEK: Aaa… Rozumiem. A przy tym wielkim krzyżu, ten z mieczem to król Mieszko?
BOŻYDAR: Tak to on, ale nie jest królem, tylko księciem. Polska nie była wówczas jeszcze królestwem.
WOJTEK: A to co ma na głowie nie jest koroną?
BOŻYDAR: Mieszko nie ma korony, ale ozdobne nakrycie głowy, czepiec z wyhaftowanym krzyżem. Zobaczcie, ma też złoty krzyż na szyi. Ozdobny pas wysadzany drogimi kamieniami, płaszcz ozdobny. Ten strój oznacza, że był bogatym i potężnym władcą. Na obrazie widać jak bardzo jest przekonany do idei chrześcijaństwa. Jest dumny i pewny siebie. Prawą ręką trzyma opuszczony miecz, atrybut siły. Lewą nogą przydeptuje obalony posąg Światowida, pogańskiego bożka. Rękę wsparł na wielkim krzyżu. Zdaje się, że przemawia do dworzan, wojewodów i ich rodzin, którzy oczekując na przyjęcie chrztu. Ci zaś mają niezbyt pewne, a nawet wylęknione miny. Mieszko mówi do nich zapewne: krzyż jest teraz naszym znakiem, naszą siłą, nadzieją zwycięstwa. Teraz to nasza wiara, nasza tożsamość narodowa. Niesamowity przekaz. Czujecie to?
DZIADEK: Z pewnością powiększenie obrazu nadało mu większego dramatyzmu. Widać wyraźnie jak wiele się dzieje w tej jednej chwili. Ta scena rzeczywiście przemawia do mnie.
WOJTEK: Dziadku, czy obrazy mogą mówić?
BOŻYDAR: Dociekliwego masz wnuka Stanisławie. Oczywiście Wojtku, że obrazy mówią. Im dłużej się w nie będziesz wpatrywał, tym więcej rzeczy możesz usłyszeć.
DZIADEK: Opowiedz nam Bożyku więcej o tym obrazie, o tym co na nim się dzieje. To bardzo interesujące.
BOŻYDAR: Obraz w symboliczny sposób przedstawia zaprowadzenie chrześcijaństwa na ziemiach polskich. Mieszko jak widać już jest ochrzczony. Jak wiemy, za namową swojej czeskiej żony Dobrawy zgodził się książę przyjąć chrzest w obrządku rzymskim i kazał ochrzcić cały swój dwór.
WOJTEK: Widzisz dziadku, mówiłem ci już o tym. Znam się trochę na historii.
DZIADEK: Tak, ale teraz posłuchaj pana Bożydara, bo dowiesz się więcej ciekawych rzeczy. Dowiesz się, co ten obraz chce tobie powiedzieć.
BOŻYDAR: Od czasu ślubu z Dobrawą państwo, którym władał Mieszko przestało być uważane za pogańskie. Dołączyło do rodziny państw chrześcijańskich uznających zwierzchność papieża. Co ciekawe, zwróćcie uwagę, na obrazie obrzędowi chrzcielnemu zostaje poddany brat Mieszka o imieniu Czcibór.
DZIADEK: Czy to ten obnażony do połowy mężczyzna przyklękający przy chrzcielnicy?
BOŻYDAR: Tak. Głowę polewa mu wodą święconą sam święty Wojciech, a za nim z pastorałem stoi biskup gnieźnieński Jordan. To oczywiście symboliczny wyraz, gdyż w rzeczywistości święty Wojciech żył później niż Jordan - pierwszy gnieźnieński biskup. Wojciech przybył z Pragi na ziemie polskie dopiero za czasów Bolesława Chrobrego. Przy chrzcielnicy stoi też jego brat Radzym Gaudenty. To ten w habicie, który trzyma otwartą księgę i zapewne poucza cytatami z Pisma Świętego tych, co mają być za chwilę ochrzczeni. Obok niego w kapturze mnich Benedykt. Do chrztu szykują się dworzanie z otoczenia księcia Czcibora i ich rodziny. Mimo książęcego nakazu nie wszyscy z rodu Polan byli zadowoleni z tej religijnej przemiany.
DZIADEK: Wykorzenianie pogaństwa zapewne nie szło tak gładko, jak nam się dziś wydaje.
BOŻYDAR: To właśnie chciał nam na obrazie przekazać Matejko. Zobaczcie po lewej stronie jest namalowany uzbrojony rycerz, który jakby odgradza od chrzcielnicy wyraźnie niezadowolonych przedstawicieli możnych rodów.
WOJTEK: Ma miecz i niebieską pelerynę.
BOŻYDAR: Faktycznie, ma nieco inny strój niż wojowie Mieszka. Bardziej rycerski. Zapewne był Czechem i przybył jako świta księżniczki Dąbrówki, albo samego świętego Wojciecha. Niezadowoleni możni są bardziej w tle i wyglądają dość groźnie. Na szczęście większą uwagę przykuwa ta jasna postać kobieca przed nimi. W złotej szacie ze świecą w ręku klęczy właśnie księżniczka Dąbrówka. To postawa modlitwy, zawierzenia Bogu tej ważnej misji, jaką jest ochrzczenie pogańskiego narodu. Można rzec, że jej wizerunek łagodzi gniew możnych.
WOJTEK: Dąbrówka wygląda jak święta z obrazka.
BOŻYDAR: Masz rację. Jasne kolory wybijają jej postać z tłumu. To specjalny zabieg malarski. A teraz spójrzcie na tło. Tam w oddali widać wyspę lednicką i wieżę zamkową, siedzibę książęcą. Nad wyspą krążą orły. I znów mamy wyraz symboliczny, bo zamek przypomina raczej późnośredniowieczne budowle, ale malarzowi w ten sposób łatwiej pokazać siedzibę władcy, niż malować grodziszcze, które niknęłoby w gęstwinie drzew. Ważne, że mamy na obrazie wyraźne wskazanie historycznego miejsca, czyli wyspę lednicką. Dobrze się złożyło, że to właśnie tu w tym miejscu mogłem przystąpić do kopiowania dzieła Jana Matejki. Jak już wam wspomniałem, to miejsce ma niesamowity klimat i sprawia, że świat na moim obrazie zaczyna żyć.
DZIADEK: Myślę, że historia tego miejsca go ożywia.
WOJTEK: A ten bosy chłopiec, tu na samym przedzie, ten, którego mama trzyma za rękę. Dlaczego on płacze?
BOŻYDAR: Hmm… Wygląda na twojego rówieśnika Wojtku. Trudno stwierdzić, czy on płacze, czy raczej wyrywa się matce spod ręki. Dzieje się tyle w tym jednym momencie, że chłopiec reaguje na to pewnym grymasem. Może znudził się całą uroczystością? Może chce dokądś uciec? Wygląda na niezłego urwisa. Jego postać jest na pierwszym planie i podkreśla dynamizm całej sceny. Zwróćcie uwagę, że właśnie na samym przedzie obrazu jest przedstawiona rodzina, chłopska rodzina, przedstawiciele ludu Polan.
DZIADEK: Czyli to nasi przodkowie.
BOŻYDAR: No właśnie, cenna uwaga Staszku. Oni obrazują jakby nasze współczesne cechy. Dziecko się wierci, jest zniecierpliwione. Pewnie i ty Wojtku nie lubisz długich uroczystości w szkole, albo w kościele. Dzieci są zawsze takie same.
DZIADEK: Dziś jednak są bardziej zniecierpliwione, gdy nie mogą pograć w gry na telefonie.
BOŻYDAR: Takie czasy. Ale zobaczcie. Matka jest spokojna, trzyma chłopca mocno za rękę i jednocześnie patrzy na swego męża, który wygląda na niezdecydowanego. Żona jakby go przekonywała, że zmiany są konieczne i dobre. On drapie się po głowie, czyli ma wątpliwości. Kalkuluje. Skąd my znamy takie zachowanie?
DZIADEK (śmiech): No właśnie, jakże to prawdziwe.
BOŻYDAR: Obok nich siedzi na balach drewna dziad i rozpacza. To dudziarz, siedzący na zgliszczach zniszczonej świątyni pogańskiej. Rozpacza, bo żal mu starych czasów. Tak jak dziś nam, starym wapniakom, nieprawdaż Stachu?
DZIADEK: Mnie tam czasem żal tylko młodości i tych sił, które wówczas miałem. Nie żal mi starych czasów i tej biedy jaką znaliśmy z dzieciństwa. Teraz młodym żyje się lepiej. Mają wszystko pod ręką. Perspektywy. A ja mam wnuki i żyję ich szczęściem.
Słychać wyraźne odgłosy uderzeń kropel deszczu o dach
BOŻYDAR: Słuchajcie panowie, zdaje mi się, że na dworze zaczyna już padać. To niedobrze. Staszku poproszę cię o szybką pomoc. Zaczekaj tu Wojtku, a ja z dziadkiem pobiegniemy pomóc Annie zwinąć jej stragan. Musimy go troszkę rozmontować, bo w całości nie da się go przenieść. Jak wrócimy opowiem ci więcej o obrazie. Tylko niczego nie ruszaj. Dobrze?
WOJTEK: Dobrze. Czy mogę usiąść na tym fotelu w rogu? Strasznie tu gorąco.
BOŻYDAR: To zapewne od reflektorów. Nic nie poradzę, pomieszczenie choć wysokie ma jedynie małe okna poddaszowe. Usiądź sobie wygodnie w fotelu. Wiesz, to bardzo dziwny mebel. Znalazłem go w tym magazynie, jak urządzałem sobie pracownie. To moja świątynia dumania.
WOJTEK: Wygląda jak tron królewski.
BOŻYDAR: Na tym tronie często rozmyślam o swoim dziele i wiesz co Wojtku? Różne niesamowite pomysły i przemyślenia przychodzą mi wówczas do głowy. Czasami zupełna abstrakcja. Niekiedy przysypiam i wtedy mam kolorowe, niezwykłe sny malarskie (śmiech).
DZIADEK: Poczekaj tu Wojtku, zaraz wracamy. Rzeczywiście zaczyna padać deszcz. Pójdę jeszcze do samochodu po kurtkę dla ciebie.
Odgłos oddalających się kroków, zamykanie drzwi.
AKT III
Wojtek przechadza się po pracowni. Dziecięce kroki na drewnianej podłodze. Chłopiec siada na fotelu i wzdycha.
WOJTEK: Uff… Mięciutki ten fotel. Wypchany jakimiś poduszkami, czy co? Musi być chyba starodawny, bo ma takie złote ramy na oparciu i te kulki na końcu. Ciekawe czy da się nimi pokręcić?
Cichy zgrzyt przekręcanego metalu. Po chwili słychać narastający świst wiatru, taki jak był na zewnątrz.
WOJTEK (wystraszonym głosem): Co to? Co to jest? Skąd to zimno… Brrr! Czyżby okno się otworzyło? Ale gdzie? Dziadku! Halo jest tu ktoś?
Wiatr cichnie, ale pojawiają się głosy szumiącego lasu. Słychać świergot ptaków. Odgłosy ludzkiej mowy w oddali.
WOJTEK: Hej! Co to wszystko znaczy? Czy te głosy dochodzą z obrazu? Co to za sztuczki? Może ktoś włączył jakąś płytę z muzyką? Halo!
LESZKO: Hej ty! Ty tam, skąd masz tak mały szłom? I ten mieczyk. Hej, jesteś wojem?
WOJTEK (mocno wystraszony): Kto to powiedział? Kto tu jest?
LESZKO: Hejże, spozirasz na mnie! Tutaj, prosto patrzaj.
WOJTEK: Gdzie?
LESZKO: Podejdź no bliżej, bo ja nie mogę się ruszyć ku tobie. Matula mnie ściska za rękę. Czekaj ino! O, teraz. Mam już wolną rękę. Macham do ciebie.
WOJTEK (podekscytowanym głosem): Niemożliwe! To ty, ten chłopiec z obrazu? Jejku! Ty się ruszasz! Ja nie mogę! Jak to się dzieje? To jakaś sztuczka? Nie, to się dzieje naprawdę. Przed chwilą zasłaniałeś ręką oczy. Teraz widzę twoją twarz. Ty patrzysz na mnie!
LESZKO: Psyt! Nie wyj tak głośno jak wilk jakiś, bo strachasz wszystkich dookoła. Pewno, że patrzę na cię. Też mi sztuka. Co się dziwujesz? Wyglądasz na woja, a niewieleś większy ode mnie. To patrzę ci ja na ciebie i się dziwuję. A co, nie wolno mi? Podejdź tutaj, a rychło, bo mnie matula wytarga za ucho, żem z obcym gadał... Chciałbym obaczyć twój mieczyk.
WOJTEK: Eee… to tylko taka drewniana zabawka.
LESZKO: No co ty, ja też mam w swojej chacie miecz wystrugany z dębowego kija, ale nie tak kraśny jak twój. Mogę twój potrzymać?
WOJTEK: Ale jak? Jak ci mam go podać?
LESZKO: Ano, wskocz tu do mnie! Śmiało! Pobiegniem kawałek w knieje i cupniemy za krzakiem. Sam widzisz jakie tu zamieszanie. Matula mnie puścić nie chciała, bo ma stracha, że coś tu nabroję. Dalejże, czmychamy razem i obaczymy co tu się dziać będzie…
WOJTEK (wahając się): No… Nie wiem czy mogę się stąd ruszyć. Czekam na dziadka. W ogóle, czy to możliwe żebym wszedł w obraz?
LESZKO: Ejże, co się strachasz? Wyglądasz na chwata, a masz boja. Co się o dziadka martwisz? Daleko nie odejdziemy. Wrócisz rychło. No, co? Podejdź, śmiało. Nie bójta się. Daj mi rękę!
WOJTEK (próbuje się przedostać na drugą stronę obrazu): Dobrze, zaczekaj. O rany! Rzeczywiście mogę przejść do ciebie. O jej, mogę cię dotknąć. A więc ty istniejesz naprawdę. Czy to jakieś komputerowe czary?
LESZKO: Nie wiem czy to puterowe, ale czary to tu się dzieją oj, niesamowite. Sam obaczysz jaka tu wielka uroczystość. Ach, dziwy nad dziwami. To może i czary? Od tego polewania wodą, co jest święta, ludzie się zmieniają na lepszych. Tak mówią tu u nas… Chybko biegniem, zanim moja matula znów mnie pochwyci. Ino uważaj na te woły w zaprzęgu i oracza.
Słychać gwar ludzi. Głośne nawoływania, krzyki, śmiech dzieci, parskanie koni, ryk wołu. Odgłos kroków biegnących po ziemi, rozsuwane gałęzie.
LESZKO (lekko zasapany): Ten oracz to mnich, znaczy zakonnik chrześcijański. Mówią, że wyznacza miejsce pod świątynię. Taką chrześcijańską. Bo wiesz, my teraz jesteśmy chrześcijanie, czyli lud ochrzczony w imię Pana Jezusa Zbawiciela. Tu stanie świątynia dla księcia i jego dworu.
WOJTEK: Tu chrzciny, tu budowa…
LESZKO: I widzisz sam ile się tu dzieje. A ty byłeś już chrzczony?
WOJTEK: No pewnie, jak byłem mały. Co prawda nie pamiętam tego, ale rodzice mi opowiadali.
LESZKO: U nas dziś chrzci się i dziatwę i starych. Zaraz zobaczysz. Hej, cudaczny masz ten szłom. Daj no przymierzyć. Patrzaj, pasuje mi na moją głowę. A jaki lekki. Ha, skąd go masz?
WOJTEK: Też dziadek mi go kupił.
LESZKO: Oj, to bogatego masz tego dziadka. Szłomu nie mam, a miecz w chacie schowany leży pod legowiskiem. O, zobacz tam w oddali przy moście moja chata. Mieszkam na wyspie w grodzie kniazia Miecisława. Wołają na mnie Leszko. A na ciebie? Jak cię zwą?
WOJTEK: Wojtek
LESZKO: Hmm… Dziwne, bo u nas jest dziś czeski biskup, co go Wojtechem nazywają. Podobnie jak i ciebie. Widzisz go? To ten w złotej szacie i złotym wielkim czepcu. To ci dopiero pan wielmożny.
WOJTEK: Wiem kto to jest Święty Wojciech. To patron Polski. W Gnieźnie w katedrze są jego relikwie.
LESZKO: Raz byłem w grodzie gnieźnieńskim z ojcem na targu. Widziałem tam kamienną świątynie w kształcie krzyża, ale o żadnej katedrze nie słyszałem. I, że relikwie to takie święte kości to też wiem, ale ja takowych jeszcze nie widziałem. A, że święty jest ten biskup to pewnie i prawda, bo zobacz jak się jego szaty świecą w słońcu. Aż oczy bolą. Tylko on jeden jest tak strojnie ubrany.
WOJTEK: Świętym to on zostanie po śmierci. No tak, ale ty tego jeszcze nie możesz wiedzieć.
LESZKO: Tam obok niego czyta modły z tej wielkiej księgi brat jego rodzony zwany Radzymem. Też z Czech przybył, ale ma zwykłą szatę, jako ten mnich co orze. Tam przy Wojtechu stoi drugi biskup, w czerwonej szacie. To nasz Jordan z Gniezna. Trzyma pozłacany, zakrzywiony kij, jakby był jakimś pasterzem od kóz i owiec. Wiesz, że ten kij to nie miecz, ani dzida, jeno pastorał. Wiesz co to takiego?
WOJTEK: Pewnie, że wiem. Święty Mikołaj też ma taki. To chyba oznaka każdego biskupa.
LESZKO: Mikołaj? Nie wiem kto to taki. A Jordan to biskup, nasz najważniejszy kapłan. Wojtech to też biskup, ale on przybył dopiero co z czeskiego grodu Praga, tak jak młoda żona naszego księcia - Dobrawa. Spójrz ino teraz, co dziać się będzie. Zobacz na tych wielmożów co wchodzą na wzgórze. To żupani i ich rodziny. Cały dwór księcia Czcibora, brata naszego kniazia Miecisława. Widzisz ich wszystkich? Strojni panowie i damy. Idą do tej wielkiej misy, co tak błyszczy w słońcu? To chrzcielnica. Tam jest woda poświęcona, co ma wielką moc. Tak mówi nasz książę Miecisław. To ten, co stoi na wzgórzu przy tym wielkim krzyżu i patrzy z wysoka na tych wielmożów.
WOJTEK: To Mieszko, książę Mieszko, a nie jakiś tam Miecisław.
LESZKO: Oj, aleś ty nic nie wiedzący. Mieszko to on się zwał przed chrztem. Teraz ma chrześcijańskie imię Miecisław.
WOJTEK (śmiejąc się): Ale oni wszyscy mają wystraszone miny. Boją się księcia, a jeszcze bardziej chyba święconej wody.
LESZKO: Ksiądz Radzym mówił, że chrzest wypędza z człowieka złe duchy. Pewnie się boją, że nich jakiś Boruta wyskoczy. Ha, ha, ha… (śmiech).
WOJTEK: Jest chłodno, a oni rozbierają koszule. Pamiętam jak na obozie zuchowym mieliśmy chrzest, to też całą głowę musiałem zanurzyć w wiadrze, ale wtedy było lato i było ciepło. Wiem, że jak się chrzci w kościele małe dzieci, to polewa im się tylko kilka kropel na główkę. A ci tu rozbierają się do połowy. Aż mi ciarki przeszły po skórze.
LESZKO: To ty nie wiesz, że ten, kto w wodzie świętej obmyty będzie, to duszę zyska czystą. Będzie czysty jak koszula przez matulę w rzece prana. Tak mawiał onegdaj biskup, sam słyszałem. Grzechy będą mu przez Pana Jezusa wymazane. Stanie się już chrześcijaninem, tak jak nasz książę Miecisław i jego nowa żona księżna Dobrawa. O, widzisz ją, tam klęczy przy chrzcielnicy ze świecą w dłoni.
WOJTEK: Tak, widzę ją. Jest taka ładna. Dlaczego powiedziałeś, że Dobrawa to jego nowa żona? To Mieszko miał inną żonę?
LESZKO: No pewnie, a co myślałeś? Przecież to potężny kniaź, więc miał kilka żon. No, ale teraz Jordan nakazał mu trzymać tylko jedną – ową tu księżniczkę Dobrawę. Więc tamte poprzednie żony kniaź odprawić kazał i teraz żyje z tą jedną. Tak właśnie postępują chrześcijanie.
WOJTEK: Chyba nie wszystkim się to podoba, bo niektórzy tak jakoś złowrogo spoglądają na chrzcielnicę.
LESZKO: Nie bójta się. Są tacy, co się na nową wiarę nie godzą. O, choćby nasz dudziarz z grodu. Spojrzy, siedzi tam na dole przy pniaku i smuci się, bo kto teraz będzie słuchał jego wróżb i starych pieśni o Swarożycu. Ale moja matula mówi, że dobrze się teraz dzieje, bo Pan Jezus jest dobry i nie trzeba mu składać ofiary ze zwierzyny. Pan Jezus ma Matkę, do której można się modlić. To dobra i łaskawa Pani. A Swarożyc był bogiem surowym i gniewnym. Zsyłał na nas pioruny. Chodźże, podejdźmy bliżej, to usłuchamy co to biskup Wojtech prawi. Spójrz, będzie teraz chrzcił samego księcia Czcibora. Widzisz to?
WOJTEK: Widziałem to już na obrazie.
LESZKO: Cichaj, słuchaj lepiej ino co biskup Wojtech gada.
ŚWIĘTY WOJCIECH: (dobitny głos z oddali, plusk trzykrotnie polewanej wody na głowę): Ego te baptizo in nomie Patris et Filii et Spiritus Sancti.
WOJTEK (szeptem): To chyba po łacinie. A i solidnie mu zmoczył głowę trzy razy, aż się ten książę wzdrygnął.
LESZKO (szeptem): To nie wszystko, patrzaj dalej. Teraz mu czoło naznaczy świętym olejem.
ŚWIĘTY WOJCIECH: Deus omnípotens, Pater Dómini nostri Iesu Christi, qui te regenerávit ex aqua et Spíritu Sancto, quique dedit tibi remissiónem ómnium peccatórum, Ipse te liniat. Chrísmate salútis in eódem Christo Iesu. Dómino nostro, in vitam ætérnam. Bóg wszechmogący, Ojciec Pana naszego Jezusa Chrystusa, który cię odrodził z wody i z Ducha Świętego oraz udzielił ci odpuszczenia wszystkich grzechów, niechaj cię namaści krzyżmem zbawienia w Chrystusie Jezusie, Panu naszym.
GŁOSY Z TŁUMU: Amen
ŚWIĘTY WOJCIECH: Pax tibi
GŁOSY Z TŁUMU: Et cum spíritu tuo
WOJTEK (szeptem): A teraz co on robi. Daje mu nową koszulę?
LESZKO (szeptem): Białą szatę. Każdy na chrzcie taką otrzymuje. Mówiłem ci, że chrzest grzechy obmywa, jak woda brud z koszuli.
WOJTEK (szeptem): Acha, teraz kojarzę. U nas też się taką szatkę daje dziecku podczas chrzcin.
ŚWIĘTY WOJCIECH: Accipe vestem cándidam, quam pérferas immaculátam ante tribúnal Dómini nostri Iesu Christi, ut hábeas vitam ætérnam. Weźmij szatę białą i donieś ją nieskalaną przed trybunał Pana naszego Jezusa Chrystusa, abyś miał życie wieczne.
GŁOSY Z TŁUMU: Amen
ŚWIĘTY WOJCIECH: Accipe lámpadem ardéntem, et irreprehensíbilis custódi Baptísmum tuum: serva Dei mandáta, ut, cum Dóminus vénerit ad núptias, possis occúrrere ei una cum ómnibus Sanctis in aula cælésti, et vivas in sǽcula sæculórum. Weźmij świecę płonącą i nienagannie strzeż Chrztu swojego, zachowuj przykazania Boże, abyś, gdy Pan przybędzie na gody, mógł wyjść na Jego spotkanie ze wszystkimi świętymi w przybytku niebieskim i żył na wieki wieków.
GŁOSY Z TŁUMU: Amen.
LESZKO: Zobacz księżna Dąbrówka podała mu swoją świecę.
ŚWIĘTY WOJCIECH: Vade in pace, et Dóminus sit tecum.
WOJTEK: Niesamowite, wpierw myślałem, że to wszystko jest namalowane. Teraz widzę, że ci ludzie są prawdziwi. To nie przedstawienie, to się wszystko dzieje naprawdę.
LESZKO: Ha! Myślałeś, że to widzenie? A wiesz ty, że mi też się tak trochę wydawało, bom jeszcze nigdy tylu wspaniałych wielmoży na raz nie widział. Patrz następny idzie do chrzcielnicy.
WOJTEK: Cóż, chętnie bym tu jeszcze został i popatrzył, ale boję się, że mnie dziadek już pewnie szuka. On nie wie, że ja wszedłem tu do ciebie. Będzie się denerwował.
LESZKO: No co ty, krzywda ci się tu żadna nie dzieje.
WOJTEK: Muszę jednak wracać. To dziwne żebym tak długo siedział w obrazie. Ciekawe, czy ktokolwiek mi uwierzy w tę historię.
LESZKO (speszony): A zanim pójdziesz dałbyś mi swój mieczyk? Oddam ci następnym razem jak do nas wrócisz.
WOJTEK (z wahaniem): No nie wiem… To prezent od dziadka. Nawet się nim nie zdążyłem nabawić.
LESZKO: Chcesz, to zamienimy się. Dam ci mój barani kubrak. Ciepły, miękki w dotyku. Sam zobacz. Matula mi go szyła.
WOJTEK: Nie… Zatrzymaj go sobie. Tobie się przyda, a miecz też weź. Będziesz miał pamiątkę. Dziadek się chyba nie pogniewa jak mu wszystko opowiem.
LESZKO: Dobry z ciebie druh. Jak nie chcesz mojego kubraka, to weź tego drewnianego ptaka. Sam go strugałem.
WOJTEK: O dziękuję. Ładny ptaszek.
LESZKO: To szpak. Wiedziałeś, że szpaki to dziwaczne ptaszyska, bo mogą ludzki śpiew naśladować.
WOJTEK (w zamyśleniu): Tak, już to dziś słyszałem. Nie wiem tylko jak ja teraz wrócę do siebie.
LESZKO: Musimy pobiec tam gdzie stoi moja matula. Stamtąd wskoczyłeś, tam teraz zeskoczysz. Ot, proste. O! I mnie już matula wzrokiem poszukuje. Bieżmy na około. Ino znów uważaj na tego oracza. Bruzdy mu nie zadeptuj (śmiech).
Odgłos biegu po trawie. W tle słychać głos kapłana.
ŚWIĘTY WOJCIECH: In nomie Patris et Filii et Spiritus Sancti.
LESZKO (z lekką zadyszką w głosie): No Wojtek, skaczże do siebie. A zajrzyj tu kiedyś do mnie jeszcze! Hej!
WOJTEK: Jeżeli tylko mi się znów uda! Uważaj na siebie Leszko. Chop!
Odgłos skoku i lądowania nogami na twardym podłożu.
Po chwili.
WOJTEK (krzyczy uradowany): Aj! To ci numer. Udało się! Wow! Dziadku udało się!
Gwałtowne skrzypnięcie drzwi. Dziadek, Bożydar i Anna wpadają do pracowni.
DZIADEK: Wojtek! Jesteś! Bogu dzięki! Gdzie ty byłeś?
BOŻYDAR: Ale żeś nam strachu napędził chłopcze! Szukaliśmy cię w tym deszczu po całej okolicy.
ANNA: Mówiłam, wam, że na pewno się gdzieś schował. Zobaczcie jest suchy, nie był na dworze.
DZIADEK: Już miałem czarne myśli, żeś wskoczył do jeziora. Miałeś się stąd nie ruszać, a tyś się nam schował. Wystraszyłem się nie na żarty.
WOJTEK: Dziadku, nie uwierzysz, ale ja stąd w ogóle nie wychodziłem. Wskoczyłem tylko do obrazu.
DZIADEK: Co ty opowiadasz za głupoty. Czemu stroisz sobie z nas żarty? Mam tylko nadzieję, że nic nie zbroiłeś?
WOJTEK: Kiedy ja mówię prawdę. Jak tylko siadłem na fotelu zrobił się szum, nagle powiało i ten chłopiec z obrazu zaczął do mnie mówić. To on. Ma na imię Leszko. Zawołał mnie, wyciągnął rękę a ja wskoczyłem do obrazu.
DZIADEK: Chyba ci się coś przyśniło. Za dużo bajek oglądasz w telewizji.
ANNA: Zaczekaj Staszku, daj chłopakowi opowiedzieć. Twój wnuk ma wspaniale rozwiniętą wyobraźnię. Czasami warto posłuchać, to co mają nam do powiedzenia dzieci. Czy usiadłeś na tym fotelu i zacząłeś się intensywnie wpatrywać w obraz?
WOJTEK: Tak właśnie było. Pokręciłem tymi gałkami i nagle obraz zaczął się ruszać, tak jak na filmie w kinie. Słyszałem szum lasu i gwar ludzi.
DZIADEK: Ładna mi bajeczka…
BOŻYDAR: Wiesz, że ja też czasami jak siądę w tym fotelu to próbuję sobie wyobrazić, co tak naprawdę dzieje się w tej chwili na obrazie. Ta scena jest jakby zatrzymana w kadrze. Masz rację, że to trochę tak jakby ktoś w kinie zatrzymał na chwilę projektor.
ANNA: Nie przerywaj chłopcu. Daj mu opowiedzieć. Mów Wojtku, co ujrzałeś wchodząc do obrazu?
WOJTEK (zasmucony): Śmiejecie się ze mnie, a to mi się naprawdę przydarzyło.
ANNA: Dziś jest Noc Kupały i dzieją się tu przedziwne rzeczy. Nikt z nas nie ma zamiaru się z ciebie śmiać. Przecież mówiła ci, że dziś może cię spotkać coś niezwykłego. Dlatego chcemy żebyś nam opowiedział o tym, co widziałeś.
WOJTEK: Z Leszkiem pobiegliśmy tam na skraj lasu. O, tam z lewej, koło tego wysokiego drzewa, gdzie rośnie krzew.
DZIADEK: Czy ty naprawdę nie wychodziłeś z tego pomieszczenia? Jak mogłeś być w lesie, skoro cały teren muzeum jest ogrodzony?
WOJTEK: Przecież tłumaczę ci dziadku, że ja stąd nie wychodziłem, tylko wszedłem do tego obrazu. Tam, w nim pobiegłem do tego lasu. To Leszko mnie tam zaprowadził. Patrzyliśmy na wszystko jakby z drugiej strony. Widziałem chrzest Czcibora, rodzonego brata księcia Miecisława. Chrzcił go sam Święty Wojciech, który przybył z Czech. Mówił coś po łacinie i trzy razy polewał mu głowę wodą święconą. Potem nałożył mu białą szatę, a księżniczka Dąbrówka podarowała mu świecę, którą trzymała w dłoni. A ludzie, którzy na to patrzyli mówili cały czas amen, amen. Za Czciborem szli inni, całymi rodzinami, dorośli i dzieci. Patrzyli z lękiem na księcia Mieszka i bali się święconej wody, bo ona wypędza z człowieka złe duchy. A ten, co czyta modlitwy z księgi, to rzeczywiście Radzym, brat Świętego Wojciecha.
DZIADEK: Niesamowite! Skąd ty masz taką wiedzę?
WOJTEK: No przecież mówię, że tam byłem. Nadal mi nie wierzycie? Sam nie wiem w jaki sposób to wszystko ożyło i jak to było możliwe, ale na pewno byłem po drugiej stronie obrazu. I to mi się nie śniło.
BOŻYDAR: Wiesz, gotów jestem ci uwierzyć. Sam byś tego z siebie nie wymyślił. Dziwne rzeczy się tu czasem dzieją na Lednicy. Nie takie opowiadania już słyszałem. Duch historii unosi się nad tym miejscem. A dziś w nocy w sposób szczególny. Mamy letnie przesilenie słońca. Noc Kupały.
ANNA: Prasłowianie wierzyli, że jest to noc czarów, które sprawiają, że spełniają się nasze ukryte pragnienia. Noc Kupały to święto radości życia, więc może i martwe rzeczy mogą w tę niezwykłą noc ożyć.
DZIADEK: A mi się coś zdaje, że chyba się jednak zdrzemnąłeś. Tylko gdzie się ukryłeś, że przez półgodziny szukaliśmy cię po całym terenie muzeum?
WOJTEK: Nadal mi nie wierzysz dziadku. Zobacz nie mam miecza. Dałem go Leszkowi. A on w zamian dał mi tego drewnianego szpaka.
DZIADEK: No patrz i miecz jeszcze zgubiłeś i zabrałeś skądś drewnianą zabawkę.
BOŻYDAR: Zaraz, zaraz. Spójrzcie na obraz. Czy to niemożliwe? Przy małym chłopcu leży drewniany miecz. Nie pamiętam żebym go namalował. Zaczekajcie sprawdzę na zdjęciu oryginału.
Bożydar się oddala.
ANNA: Wojtku, mogę obejrzeć twojego szpaka?
WOJTEK: Proszę. Leszko sam go wystrugał.
BOŻYDAR (głos z oddali): To niesłychane. Nie uwierzycie. Na oryginale nie ma miecza, więc i ja go nie mogłem malować. Skąd się więc teraz wziął na obrazie?
WOJTEK: A nie mówiłem. To mój drewniany miecz. Ten sam, który mi dziś kupiłeś. Teraz mi wierzysz dziadku?
ANNA: Staszku, doprawdy nie wiem jak to wszystko wytłumaczyć, ale twojemu wnukowi naprawdę przytrafiło się coś niezwykłego. Wiesz, są rzeczy na niebie i ziemi…
DZIADEK: Tak, wiem… o których nie śniło się filozofom. Śniło się za to małym chłopcom. Wracamy Wojtek do domu. Jest już późno. Przed nami jeszcze długa droga powrotna, a twoi rodzice będą się zapewne denerwować.
WOJTEK: Tak jak mama Leszka. Dlatego trzyma go wciąż za rękę. Za bardzo rozrabiał.
DZIADEK: No właśnie. To zupełnie jak ty teraz. Ciebie też trzeba było chyba trzymać za rękę, żebyś mi nie zginął. Bożyku dziękujemy ci za piękną lekcję historii. Twój obraz to wielkie dzieło. Na pewno jak otworzą wystawę będzie o tobie głośno. Dziękuję, że jako jedni z pierwszych mogliśmy podziwiać twoją panoramę. Anno, miło było cię spotkać. Jak zwykle oczarowałaś mnie i zapewne mojego wnuka też. Wojtek ma chyba aż nadmiar wrażeń jak na jeden dzień. Dziękuję za spotkanie. Trzymajcie się zdrowo. Do zobaczenia.
WOJTEK: Ciekawe, czy rodzice mi uwierzą, że byłem w obrazie? Pokażę im szpaka z epoki księcia Miecisława. Do widzenia. To był naprawdę niesamowity wieczór.
ANNA (szeptem do Wojtka): Wiem dzielny woju i ci zazdroszczę. Odwiedź nas jeszcze kiedyś.
WOJTEK: Oczywiście. Przecież Leszko obiecał mi oddać mój miecz.
Dziadek i Wojtek wychodzą z pomieszczenia. Skrzypnięcie zamykanych drzwi.
BOŻYDAR (po chwili milczenia wzdychając z lekkim uśmieszkiem): Oj Leszko, Leszko…
ANNA: Czemu się uśmiechasz?
BOŻYDAR: Bo trudno upilnować tego nicponia.
ANNA: Masz na myśli wnuka Stanisława?
BOŻYDAR: Nie, myślę o Leszku. Znów gałgan jeden wciągnął kogoś do obrazu. Ale z tym mieczem to już przesadził. I jak ja się z niego teraz wytłumaczę? Zamalować go, czy go zostawić nicponiowi jednemu?
ANNA (w zamyśleniu): Hmm… Miał też Matejko pomysł, żeby na tak poważnym obrazie malować tak niepoważnego wisusa.
Muzyka, taka jak na jarmarku.
KONIEC
Komentarze
Prześlij komentarz