NIESZCZĘSNA EWIDENCJA TRUPÓW
Konkurs Polskiej Fundacji Fantastyki Naukowej na opowiadanie fantastyczne - 2020 r.
https://pffn.org.pl/konkurs/konkurs-2020/
Nieszczęsna Ewidencja Trupów
Tuż
przed godziną dziesiątą bez jakiegokolwiek zapowiedzi do pracowni zasobów
cyfrowych doktora Wergiliusza Minty wtargnął dziekan Wydziału Zależności
Społecznych. Buchając żarem spoconej twarzy, próbując nieudolnie zapanować nad
rozwichrzoną czupryną od razu przystąpił do sprawy.
–
Szanowny panie kolego, biegnę prosto z wirtualnego spotkania z rektorem. Sprawa
jest bardzo poważna! Oj i bardzo!
Zaskoczony
doktor Minta podniósł wzrok znad wyświetlonego na pulpicie biurka katalogu z cyfrowym
zbiorem starych numerów czasopisma naukowego. Zdumiony tym nagłym wtargnięciem
nie wiedział jaką pozę powinien przybrać. Chciał wstać z fotela i wyciągnąć
rękę na powitanie, jednak dziekan domyślając się jego zamiarów od niechcenia tylko
machnął dłonią w powietrzu.
–
Niech pan słucha uważnie. Od wczoraj nie mamy kontaktu z profesorem
Maksencjuszem Oko. Wyobraź pan sobie, że ten staruszek wypiął się z systemu NET-u.
Chociaż bardziej jestem w stanie uwierzyć, że ktoś mu w tym pomógł. Bo jakże
mógł sam zneutralizować w sobie chipa lokalizacyjnego?
–
Tak, niestety rano dotarły już do mnie plotki o zniknięciu – bąknął lekko
wystraszony Minta.
–
Ano właśnie! Rektor jest bardzo
zaniepokojony tą sprawą i dlatego wysłał mnie od razu do pana. Niedotrzymanie
umowy z kontraktu może mieć poważne konsekwencje dla naszej uczelni.
Dziekan
przysiadł na krześle stojącym z boku biurka i bezceremonialnie rękawem koszuli otarł
połyskujące z wysokiego czoła krople potu. Minta chrząknął nerwowo.
–
Zdaję sobie sprawę z powagi sytuacji, ale co ja mam z tym wspólnego?
–
Moim zdaniem bardzo dużo. Pan, kolego jest przecież jednym z ostatnich
współpracowników profesora Oko.
–
Byłem! – Doktor Minta podniósł tembr głosu. – Do czasu aż istniał Zakład Badań
nad Społeczeństwem Otwartym, a profesor Oko był jego kierownikiem. Po podpisaniu
przez niego kontrakt stał się uczestnikiem NET–u, a zakład zlikwidowano. Wtedy
zostałem przeniesiony tu, do wydziałowej pracowni zasobów cyfrowych. To było prawie
trzy dekady temu i od tego czasu nie jestem już naukowo związany z profesorem
Oko.
–
No tak... Wszyscy jednak wiedzą, że przez cały ten czas utrzymywał pan z nim
kontakty towarzyskie.
–
Sporadyczne… Czy w związku z tym jestem o coś posądzony?
–
Ależ skąd drogi kolego – dziekan zmienił nagle ton na bardziej przymilny. – Jego
magnificencja i ja sądzimy, że dobra znajomość na stopie prywatnej pana
profesora pomoże panu w jego szybkim odnalezieniu. Stąd misja, jaką powierza
panu sam rektor - odnalezienie Maksencjusza Oko. Ma pan na to, drogi panie
kolego, dwadzieścia cztery godziny.
–
Dlaczego tylko dobę?
Dziekan
wypuścił z płuc ogrom zebranego tam powietrza. Zsunął się lekko z krzesła i
zaczął nerwowo stukać czubkami swoich spasowanych na rozmiar stopy nowiutkich ergonomicznych
butów.
–
Jak sam pan zapewne wie Nowy Etap Twórczy to bardzo ważny projekt naukowy,
który krótko mówiąc, choć został wprowadzony trzy dekady temu nadal nie jest w
pełni akceptowany przez naszą społeczność akademicką. Profesor Oko jest jednym
z pierwszych jego beneficjentów. Nasz uniwersytet zainwestował w profesora
całkiem spore fundusze i przykro, że po tylu latach, kiedy przychodzi czas
wywiązania się z umowy profesor bez słowa nagle znika. Pan rektor obawia się
reakcji Rady Zarządzającej. Dlatego zanim zgłosi sprawę organom ścigania ma
nadzieję, że uda się odnaleźć profesora przy pana pomocy. Stąd te dwadzieścia
cztery godziny. Po tym czasie rektor oficjalnie zgłasza zaginięcie profesora.
Takie zgłoszenie wywołać może panikę pośród pozostałych uczestników NET-u.
Rektor bardzo by chciał tego uniknąć, więc jeśli pan nam pomoże, my możemy w
jakiś sposób pomóc panu… Nie musi pan doktor przecież pracować do końca życia w
tym tu bibliotecznym kantorku.
Dziekan
z pogardą ogarnął wymownie wzrokiem niewielką powierzchnię pomieszczenia w
którym się znajdowali.
-
Wszak ma pan jeszcze trochę czasu do zasłużonej emerytury, a karierę naukową
można rozpocząć w każdym wieku. Więc…
Nie
było jeszcze południa, a słońce przygrzewało już bardzo mocno. Suche, południowe
wiatry znów dały o sobie znać. Zapowiadał się tropikalny, czerwcowy dzień. Na
szczęście system miejskiego nawiewu łagodził nieco skutki upału. Na ulicy przed
okazałym gmachem wydziału panował niewielki ruch generowany w zasadzie przez
kręcący się przy wejściu grupki studentów. Wergiliusz Minta patrząc na
roześmianych, młodych ludzi, z westchnieniem wspomniał swoje młodzieńcze lata
spędzone na studiach w tym miejscu. Ten zapał, chęć działania, marzenia, cele
jakie sobie wyznaczał. Teraz z perspektywy prawie sześćdziesiątki na karku
gorzko oceniał swoją niezbyt udaną karierę naukową. Porzucenie przez
uniwersytet badań nad rozwojem społeczeństwa otwartego w zasadzie zamknęło jego
ścieżkę rozwoju naukowego. A brak wybitnych osiągnięć dyskwalifikował go z
uczestnictwa w programie NET. Pozostanie mu żyć w całkowitym zapomnieniu, bez
dodatkowych apanaży i przywilejów społecznych. Może to i dobrze? Może ten cały program
to tylko lipa? Skoro jego dawny mentor postanawia zerwać kontrakt z uczelnią to
na pewno miał ważny powód. A może nie zerwał, tylko coś się stało? Jakiś dziwny
zbieg okoliczności, a może udział osób trzecich? Każda plotka niesie w sobie
jakieś ziarenko prawdy. Mintę ogarnęły wątpliwości. Nie miał pojęcia co się
stało z profesorem Oko. Dawno go już nie odwiedzał. Od czego więc zacząć
poszukiwania? Chyba od początku, czyli od domu na przedmieściach. Dziekan
udostępnił mu przez uczelniany system premium przywilej korzystania przez najbliższą
dobę z usług flytaxi. Trzeba było więc skorzystać z tej rzadkiej okazji
zaznania odrobiny luksusu. Minta odwrócił się na pięcie i pomaszerował w stronę
Ronda, by przywołać powietrzną taksówkę.
Ach,
podmiejskie dzielnice, zielone płuca miasta. Nie czuć tutaj tego całego zgiełku
towarzyszącego ruchliwemu centrum. Wirgiliusz patrzył z zazdrością na mijane w
powietrzu eleganckie wille, w których mieszkali najbardziej zasłużeni obywatele
miasta. Wielu nazywało to miejsce Parkiem Geriatryków z racji stworzenia z tej
okolicy Dzielnicy Senioralnej. Jednak, aby dostać tu przydział na zamieszkanie
trzeba było się wpierw zasłużyć. Tak choćby, jak profesor Oko, który
,,sprzedał” swój mózg uniwersytetowi w zamian za takie przywileje. Taksówka
miękko opadła przy Placu Parkowym. Minta wysiadł na wprost urządzonej w starym
stylu willi, w której zamieszkiwał Maksencjusz Oko. Podszedł do bramy, która
przywitała go ciepłym głosem:
– Dzień dobry panie Wirgiliuszu. Ostatni
raz gościł pan w tym miejscu piętnastego dnia września roku ubiegłego. Gospodarza
nie ma obecnie w domu. Czy chce pan zostawić jakąś wiadomość?
– Czy w domu jest ktoś inny? – Minta nie miał
zamiaru tracić czasu na towarzyskie pogaduszki z elektronicznym systemem
zabezpieczenia domu. Brama zabuczała, kliknęła, a chwilę później na ekranie
domofonu pojawiła się siwiuteńka głowa Neli, młodszej siostry Maksencjusza.
–
Ach, to ty Wergiliuszu. Tak dawno nas nie odwiedzałeś. Jesteś sam? Jeśli tak, proszę
wejdź.
Parę
minut później Minta siedział w wygodnym fotelu w salonie gościnnym racząc się
aromatyczną kawą. Zawsze lubił staroświecką atmosferę jaką roztaczał dom
profesora. Z nieukrywaną zazdrością spoglądał na otaczające gabinet regały ze
starymi książkami. Kto dziś jeszcze zbiera papierowe wydania książek i
czasopism…? Drobniutka Nela poruszała się wolno przy pomocy pneumatycznego fotela.
Wyglądała na bardzo przygaszoną i zmęczoną osobę.
–
Pani Nelo, nie będę ukrywał, że przysłał mnie tu rektor zaniepokojony nagłym
zniknięciem Maksencjusza. Podobno wypiął się z systemu NET. Czy wie pani co to
oznacza?
–
Jeżeli przyszedłeś z nadzieją, że ode mnie uzyskasz jakiekolwiek informacje o
zniknięciu Maksa, to muszę cię rozczarować drogi chłopcze. Wiem dokładnie tyle
samo co ty.
–
Czyli kompletnie nic – Minta upił łyk kawy i zaczął się zastanawiać czy aby
dobrze zrobił przyjeżdżając tutaj.
–
Nic nie oznacza, że nie mogę mieć pewnych przeczuć co do jego obecnego losu –
Nela zawiesiła głos i spuściła głowę. Zapanowała chwila milczenia, którą Minta
bał się przerwać.
- Ciśnienie lekko podwyższone. Podać
lekarstwo, czy wolisz się położyć? – spytał znienacka
pneumatyczny fotel.
–
Nie dziękuję. Przejdź w tryb wyłączony – ożywiła się Nela. – Czy wiesz
Wergiliuszu jak Maks mówił ostatnio na NET–a? Nieszczęsna ewidencja trupów. Tak…
Takiego dokładnie używał sformułowania. Wciąż je powtarzał, jakby ze złością. Co
z tego, że dzięki kontraktowi jego ukochany uniwersytet zainwestował w jego
długowieczność skoro Maks wiedział, że zbliża się czas zapłaty za ten
nieszczęsny podarunek. Ty jesteś taki młody, nie masz jeszcze sześćdziesięciu
lat, więc tli się wciąż w tobie chęć życia, pokusa jego przedłużenia.
–
Ja tak tego nie odczuwam – żachnął się Minta, choć doskonale wiedział, że Nela
ma rację. Kto by chciał umierać przed przejściem na emeryturę?
–
My ludzie u kresu swych sił życiowych patrzymy trochę inaczej na te sprawy. Powiem
ci szczerze, że jestem już zmęczona i nie chciałbym, żeby ktoś na siłę
przedłużał mi życie. Widzisz, Maks podpisując kontrakt trzydzieści lat temu,
podobnie jak ty teraz był pełen sił witalnych, a co ważniejsze nie chciał
rozstawać się z uczelnią. Dlatego propozycja przedłużenia i życia i posady do
stu lat była dla niego bardzo kusząca.
–
Rozumiem – Minta odstawił filiżankę na blat inkrustowanego stoliczka. Blat
dziękczynnie mrugnął czerwonym blaskiem. – Teraz, gdy przyszła pora na
wywiązanie się z kontraktu przestraszył się i postanowił się ukryć.
–
Nawet nie wyobrażasz sobie, jak trudno jest żyć z świadomością jasno
określonego końca. Wydaje mi się jednak, że Maks jakoś sobie z tym radził. Żył
swoją pracą naukową, porządkował notatki, systematyzował to nad czym całe życie
ślęczał. Ale nagle, zaledwie kilka tygodni temu wszystko zaczęło się zmieniać.
Ogarnął go paniczny strach. Ten strach zjadał go do tego stopnia, że porzucił
to swoje porządkowanie i jakąkolwiek działalność naukową. Zaczął czytać książki,
stare książki z naszego rodzinnego księgozbioru. Buntował się i chciał nawet
odmówić przyjmowania leków wzmacniających, ale system NET–u mu na to nie
pozwalał. Wiesz, jak trudno jest ignorować program zdrowotny NET-a? Jest to
wręcz niewykonalne. Impulsy stymulujące prace mózgu są zbyt silne, żeby można
było jej zignorować. Maksymilian coraz bardziej czuł się więźniem tego
nieszczęsnego systemu. Dlatego zaczął tak pogardliwie określać go jako nieszczęsną
ewidencję trupów.
–
Czy mógł popełnić samobójstwo?
–
Samobójstwo? Nie, to nie w jego stylu. Zostawiłby dla mnie jakiś list
pożegnalny. Zresztą, system monitoringu programu NET by mu na to nie pozwolił.
Nie wiem gdzie jest teraz, ale domyślam się, że wolał odejść na własnych
warunkach.
–
Co to znaczy? – zadumał się Minta.
–
To może znaczyć wszystko i nic. Nie umiem ci pomóc. Ale jestem o niego dziwnie
spokojna. Nigdy nie działał spontanicznie. Zawsze wszystko dokładnie planował,
przewidywał. Myślę, że prędzej, czy później dowiemy się czegoś o jego losie.
–
Ale ja mam na to tylko niecałą dobę. Po tym czasie zacznie go szukać policja.
Będzie traktowany jak przestępca, a to nie będzie miłe ani dla niego, ani dla
pani. Nelo, czy może mi pani opowiedzieć jak wyglądał wczorajszy dzień, w
którym ostatni raz widziała pani swojego brata?
–
Normalnie – staruszka wzruszyła ramionami. – Rano po śniadaniu wyszliśmy razem posiedzieć sobie na
tarasie za domem. Maks jak zwykle coś czytał. Wydaje mi się, że był chyba wtedy
trochę poddenerwowany, bo co chwilę odkładał książkę i ciężko wzdychał. Potem
był obiad, a po nim zamiast popołudniowej drzemki Maks znów wrócił na taras i
zanurzył się w lekturze tej samej książki. Wieczorem natomiast pojechał
odwiedzić Gracjana. Zawsze w środy spotykali się obaj na partyjkę szachów. Maks
wracał wówczas późno w nocy. Ja za każdym razem nie czekałam na niego, tylko
kładłam się spać. I tym razem zasnęłam, a rano gdy się obudziłam zorientowała
się, że nie ma go w domu. Potem zaczęli kontaktować się ze mną koordynatorzy z
NET–u, ale ja nie umiałam im nic powiedzieć na temat zniknięcia Maksa.
–
Czy pamięta pani jaką książkę czytał wówczas Maksencjusz?
–
Hmm... Nie wiem. Ale zaczekaj Wergiliuszu. Ta książka powinna leżeć na
parapecie przy drzwiach na taras. Poznam po okładce.
Nela
podjechała na fotelu w stronę okna. Przez chwilę przeglądała ustawione na
parapecie w równym szeregu książki.
–
O, widzisz! Miałam rację. Jest tu. To ,,Portret Doriana Graya” Oskara Wilda.
Wirgiliusz
Minta poczuł jakby przebłysk odkrywczej myśli. Wiedział już co powinien teraz
zrobić. Wstał, podszedł do Neli delikatnie uścisnął jej chudą, wysuszoną dłoń.
–
Dziękuję pani za gościnę. Muszę jednak jechać dalej. Nelu, niech będzie pani
dobrej myśli.
-
Jestem, o to się nie martw. Wiem, że Maksencjusz podjął na pewno dobrą decyzję,
ale… - staruszka zawiesiła głos.
-
Ale? – Wirgiliusz wciąż ściskał ją za rękę.
-
Jak już go znajdziesz, obojętnie w jakim będzie stanie, chciałabym byś
przywiózł go tu, do domu.
-
Obiecuję, że tak się stanie.
Wirgiliusz
spojrzał w emanujące spokojem oczy staruszki i odwrócił się na pięcie.
Wychodząc z domu usłyszał pożegnalną formułkę wypowiedzianą przez automatyczną
bramę.
Do widzenia panie Wirgiliuszu. Życzę powodzenia
i udanego poszukiwania.
Wzdrygnął
się. Nienawidził tych inteligentnych systemów bezpieczeństwa domowego. Typowy
podsłuch i inwigilacja.
Powietrzna taksówka przemknęła szybko do centrum
i opadając poślizgiem przeleciała tuż nad koronami drzew Parku Miejskiego.
Zniżając lot przy zabytkowych budynkach starego miasta osiadła u wylotu
centralnego bulwaru. Wergiliusz nie musiał się długo zastanawiać gdzie może
spotkać o tej porze osławionego profesora Gracjana Wach-Kowalskiego. Wszyscy na
uczelni wiedzieli, że uczony całymi dniami przesiaduje w swojej pracowni w
gmachu Muzeum Narodowego. Chociaż dobiegał już niemal setki nadal aktywnie
działał na polu naukowym będąc przy okazji honorowym przewodniczącym
stowarzyszenia uczestników programu Nowy Etap Twórczy. Wjeżdżając windą na
piętro administracyjne muzeum Wirgiliusz miał tylko nadzieję, że Gracjan
Wach-Kowalski znajdzie dla niego chwilę czasu na poważną rozmowę.
Gabinet
profesora urządzony był w staroświeckim stylu. Dzięki rozlicznym, wiszącym na
wszystkich ścianach obrazom w grubych, pozłacanych ramach przypominał
ekspozycyjną salę muzealną. Stare, dębowe biurko stało pośrodku pokoju. Za nim
na równie staroświeckim, drewnianym fotelu siedział profesor Wach-Kowalski i
elektronicznym piórem kreślił znaki na sporych rozmiarów przeźroczystym wyświetlaczu.
Pokój wypełniały delikatne dźwięki muzyki klasycznej i wirtualne rysunki
falujące w powietrzu.
–
Dzień dobry panie profesorze – Minta delikatnie zamknął za sobą drzwi Nie
musiał się przedstawić, bo jego dane zostały automatycznie sczytane przez
identyfikator wejściowy. - Przychodzę
z polecenia samego rektora i z góry pragnę zaznaczyć, że mam niewiele czasu. Dlatego
chciałbym od razu przejść do konkretu...
Mówiąc
to poczuł się trochę jak młody student domagający się zaliczenie egzaminu u
promotora. Profesor nie przerwał swojej pracy, tak jakby w ogóle nie zauważył,
że ktokolwiek wszedł do jego gabinetu. Kolejne fantazyjne rysunki powstawały w
przestrzeni gabinetu.
–
To bardzo ważna sprawa – dodał już nieco głośniej Wirgiliusz. – Chodzi o
profesora Maksencjusza Oko.
Dopiero
na te słowa Gracjan Wach-Kowalski oderwał się od swojego zajęcia i spojrzał
badawczo na gościa. Wydawał się lekko spłoszony.
–
Oświadczam, że nie mam nic do powiedzenia na temat jego zniknięcia.
–
Panie profesorze, choć wypełniam zleconą mi przez władzę uczelni misję
chciałbym dodać, że byłem adiunktem profesora Oko i jestem jego dobrym
znajomym. Zależy mi przede wszystkim na dobru profesora. Jadę prosto z jego
domu i wiem od jego siostry Neli, że wczoraj, tuż przed jego zniknięciem
spotkaliście się panowie na partyjce szachów.
–
Jak co tydzień zresztą. Środowe szachy, wino, ciekawa dyskusja, to już nasza
wieloletnia tradycja. I tak było tym razem. Nic nadzwyczajnego. Maksencjusz
wyszedł z mojego domu przed północą. Tyle mam do powiedzenia.
–
Pani Nela twierdzi, że jej brat przed udaniem się na spotkanie z panem był
niezwykle jak na niego poddenerwowany. Tego dnia czytał ,,Portret Doriana
Graya”, przypowieść o dylematach związanych z długowiecznością. Potem spotkał
się z panem i na koniec dnia w nieznany nikomu sposób wypiął się z systemu NET.
Czy to nie dziwny ciąg zdarzeń?
Wach-Kowalski
odłożył pióro i zamknął swój wyświetlacz. Zniknęły rysunki, a muzyka klasyczna
ucichła. Zrobiła się grobowa cisza. Profesor powoli wstał i stanął w świetle
okna. Wydawało się, jakby coś głęboko przemyśliwał. Po chwili w znaczący sposób
przytknął wskazujący palec do ust. Potem tym samym palcem popukał się w prawe
ucho i przesuwając wzrok po ścianach gabinetu wykonał głową ruch okrężny.
–
Napije się pan czegoś mocniejszego? Nalegam.
Minta
kiwnął głową. Zrozumiał, że dalsza ich rozmowa wymagała specjalnej dyskrecji,
której zapewne nie udałoby się osiągnąć w tym pomieszczeniu.
–
Zapraszam pana na drinka – powiedział profesor. – Przy bulwarze jest godny
odwiedzenia drink-bar, goszczący tylko wyselekcjonowanych starannie członków
klubu naukowego. Oczywiście wejdzie tam pan na moje zaproszenie. Co ciekawe
drink-bar ma adekwatną nazwę do tematu naszej rozmowy.
Kwadrans
akademicki później obaj panowie siedzieli na wysokich fotelach przy barze w
piwnicznych pomieszczeniach starej kamienicy. Profesor zamówił dwa drinki o
nazwie ,,Zapomnij o mnie”. Automat o całkiem ponętnych kobiecych kształtach
usłużnie zrealizowała zamówienie.
–
Czy wie pan, że kiedyś było tu więzienie? – Gracjan Wach–Kowalski zaśmiał się
basowym głosem. Minta gdzieś, kiedyś o tym czytał w starych kronikach miejskich,
ale przez grzeczność udał zdziwienie.
–
Ci co tu wchodzili, mogli tak szybko stąd już nie wyjść. Dlatego ten lokal nosi
teraz nazwę ,,Noc żywych trup-off”. Ale co było, a nie jest, nie pisze się w
rejestr, więc gdy tu zachodzę staram się o tym nie myśleć. Zresztą, jest
jeszcze wiele innych rzeczy o których wolałbym nie pamiętać. Dlatego to mój
ulubiony drink.
Profesor
uniósł w górę szklankę z kolorowym napojem. Zanim zdążył łyknąć zawartość
szklanka powiedziała do niego czule: na
zdrowie. Wach-Kowalski wypił do dna i uśmiechnął się zadowolony. Wergiliusz
tylko zamoczył usta. Jego napój jęknął cicho: och, uważasz, że nie jestem dobry?
–
Czy myśli pan teraz o profesorze Oko? – Wergiliusz chciał od razu przystąpić do
rzeczy.
–
Drogi panie, Maksencjusz jest mi bliższy sercu, niż by pan to sobie mógł
wyobrazić. Oboje jesteśmy beneficjentami programu Nowy Etat Twórczy. Z tym, że
on przystąpił do niego jako pierwszy uczestnik, ja zaś dopiero dwa lat po nim.
Jestem troszeczkę młodszy od niego. Czy pana pamięć sięga początków tego
projektu?
–
Byłem wtedy adiunktem w Zakładzie Badań nad Społeczeństwem Otwartym, którego
kierownikiem był profesor Oko. Pamiętam, że miało to coś wspólnego z okrągłą rocznicą
powstania naszego uniwersytetu. Wiele się wtedy mówiło o nowatorskim programie
dla przechodzących na emeryturę zasłużonych profesorów. Było nawet takie hasło:
,,setka na jubileusz”.
–
Otóż to, szanowny kolego. Dokładnie tak było. A słyszał pan o uczonych ze
Wschodu i ich programie przedłużania życia?
–
Tak… – Wergiliusz zamyślił się głęboko. – Czy to od nich wziął się nasz program
NET-u?
–
Mało kto dziś o tym pamięta – profesor nacisnął panel zamówienia znajdujący się
na podłokietniku krzesła i natychmiast otrzymał kolejnego drinka. – Z okazji jubileuszu
grupa naukowców bodajże z Instytutu Biologii Eksperymentalnej zgłosiła władzom
uczelni projekt mający na celu wykorzystanie zasobów intelektualnych profesorów
przechodzących w stan spoczynku. Wielu z nich nie chciało rozstawać się z
uczelnią, ale nasza alma mater nie miała już dla nich etatów. Zaproponowano
wówczas pozyskanie od uczonych ze Wschodu licencji programu na rozwój
aktywności senioralnej. W ośrodku badawczym na Wschodzie opracowano nowatorski
wówczas program e-farmakologiczny mający na celu stymulację zarówno aktywności
fizycznej, jak i sprawności intelektualnej. Program dawał gwarancję dożycia przynajmniej
stu lat. O dziwo, naukowcy ze Wschodu byli bardzo chętni do tego, by podzielić
się z nami tą biotechnologiczną nowinką. Warunkiem jednak jego pozyskania było
ścisłe, hermetyczne wręcz kontrolowanie osób objętych programem. Był to bowiem
wciąż program eksperymentalny, a my niejako zgodziliśmy się zostać
doświadczalnymi królikami.
–
Tego akurat nie wiedziałem – zdumiał się Minta.
–
Jest jeszcze jeden, najistotniejszy haczyk w całej tej sprawie. Władze
uniwersytetu zgodziły się zainwestować pokaźne środki w ten program, ale
oczekiwały coś w zamian. Dorobek intelektualny pozyskiwany podczas uczestnictwa
w programie miał należeć wyłącznie do uczelni. Tak zapisany w kontrakcie
paragraf trzydzieści lat temu nie brzmiał wcale groźnie. Dziś, w świetle
najnowszych osiągnięć technicznych interpretacja tego zapisu budzi przerażenie.
Jesteśmy bowiem już w stanie zeskanować ludzki mózg, przemieniać jego impulsy
synaptyczne w pliki z danymi. Dzisiaj można pobrać dane i zresetować umysł.
Chroni nas co prawda przed tym obecne prawo, ale nie w przypadku kontraktu
zawartego kilkadziesiąt lat temu.
–
No, tak. Teraz zaczynam rozumieć czym mógł się denerwować Maksencjusz.
–
Maksa zdenerwowało co innego. Nie wiem, czy mogę o tym mówić otwarcie –
Wach-Kowalski ściszył głos do szeptu i zaczął nerwowo rozglądać się na boki.
–
Maksencjusz w tym roku skończy sto lat. Za miesiąc, zgodnie z kontraktem,
zostałby odłączony od systemu wspomagania NET. A co dalej? Tego nie wie nikt.
Jak zachowa się organizm po odłączeniu od wspomagania? Oko miał jako pierwszy z
nas tego doświadczyć. Niech pan sobie teraz wyobrazi życie ze świadomością
rychłego końca?
–
No, rzeczywiście musi być to bardzo stresogenne.
–
Ale Maks nie bał się śmierci. Wiem to na pewno. Przegadaliśmy na ten temat
niejeden wieczór. Maksencjusz przez całe swoje dorosłe życie był aktywnym
naukowcem, najwybitniejszym specjalistą w dziedzinie badan społecznych. A kto
się dziś tą dziedziną zajmuje? Przecież to niemalże zakazane. Nie istnieje już
coś takiego jak społeczeństwo otwarte. Odeszliśmy od takiego modelu relacji
międzyludzkich.
–
Zamknięto Zakład Badań nad Społeczeństwem Otwartym, bo teraz wszyscy chowają
się za swoimi systemami bezpieczeństwa. Całe społeczeństwo poddane jest
nieustannej kontroli! – W Wergiliuszu
znów odezwały się tłumione od dawna frustracje.
–
O, widzę, że pana to mocno dotyka – Wach-Kowalski wyszczerzył swoje bioniczne
uzębienie w wielkim uśmiechu. – Maksencjusz też to bardzo przeżywał, do tego
stopnia, że doszedł do wniosku, że wraz z jego śmiercią tymi zagadnieniami nikt
już się nie będzie zajmował. Miał przekonanie, że jest ostatnim czynnym
badaczem z tego obszaru zainteresowań naukowych. Do pewnego czasu wierzył
jednak, że jego dorobek nie zaginie, że skoro w kontrakcie NET jest przekazanie
całej spuścizny intelektualnej uniwersytetowi, to jego poświęcenie nie pójdzie
na marne, że jego wiedza zostanie zarchiwizowana i będzie mogła kiedyś jeszcze
się komuś przydać. Ta nadzieja łagodziła jego stres związany z myślą o
konsekwencjach odłączenia od systemu wspomagania NET–u. Ale, niestety stało się
coś, co zachwiało całą wiarą w ten idealnie opracowany program…
–
Co się takiego wydarzyło? – Minta wiercił się niecierpliwie na barowym fotelu.
–
No cóż… To po części moja wina – Gracjan Wach-Kowalski oparł się łokciami o
blat baru i przeczesał dłońmi implantowane srebrzyste owłosienie na swojej głowie.
– Wina albo zasługa. Niech potomni to rozsądzą.
–
Co takiego profesorze?
Profesorowi
trzęsła się broda. Zapanowała krępująca cisza. Dopiero po dłuższej chwili Wach-Kowalski zaczął cicho mówić.
–
Jako prezes stowarzyszenia członków NET-u mam dostęp do pewnych poufnych
informacji. Tę uzyskałem od byłego rektora, który stał się niedawno
beneficjentem naszego programu.
Profesor
sięgnął po serwetkę stojącą na barze. Wyciągnął swoje elektroniczne pióro i
kreśląc w powietrzu znaki przelał je na skrawek papieru. Serwetkę przesunął w
stronę Wergiliusza. Ten odczytał zapisane tam słowa:
Naukowcy ze Wschodu mają wyłączne
prawo do zeskanowanych naszych umysłów.
Napis zblakł i po chwili
zniknął. Mincie aż zakręciło się w głowie.
–
Ale jak to? Nie rozumiem?
–
Ano tak to – odparł smutno profesor i sięgnął po kolejną serwetkę na której
zapisał:
Wynalazca domaga się należnej zapłaty
za swój patent. Istnieje tajny aneks do zawartej trzydzieści lat temu umowy
między naszym uniwersytetem a ośrodkiem badawczym na Wschodzie. Przewidywał on,
że jeżeli w przyszłości pojawi się technologia poboru wartości intelektualnej
ludzkiego mózgu, to znajdzie ona zastosowanie na rzecz twórcy projektu.
-
Teraz Wergiliuszu, rozumie pan dlaczego naszym władzom aż tak bardzo zależy na
odnalezieniu Maksencjusza Oko. Nadszedł czas zapłaty. Jak powiedziałem, my
jesteśmy tylko królikami doświadczalnymi.
–
Wnioskuję zatem, że Maksencjusz poznawszy prawdę wystraszył się i postanowił
uciec?
–
Dla Maksa ta wiadomość była druzgocąca, niszcząca całą nadzieję, jaką w sobie
pokładał. Oznaczało to, że jego dorobek nie zostanie na naszej uczelni, ale
powędruje gdzieś tam – Wach-Kowalski zakręcił znacząco głową w prawą stronę. -
A tam, jak się może pan sam domyślić, będzie dla nich jedynie nic nieznaczącym,
bezużytecznym ochłapem. Dlatego postanowił odejść na swoich warunkach.
–
Hmm…, już to stwierdzenie dziś słyszałem – powiedział półszeptem Minta. – Ale
nadal nie wiem, czy Maksencjusz żyje, a jeśli tak, to co się z nim stało. Czy
to pana nie niepokoi?
–
Maks dokonał wyboru. Ale czy nadal jest wśród żyjących? Niestety mój drogi
przyjacielu, na to pytanie nie znam w tej chwili odpowiedzi – Gracjan Wach-Kowalski
znów nerwowo rozglądnął się po sali, po czym kolejny raz przycisnął panel
zamawiający.
–
Ale ma pan z pewnością jakieś przeczucia – Wergiliusz wspomniał w myślach Nelę
i uśmiechnął się ironicznie. Ta szajka staruszków na pewno uknuła razem spisek,
a teraz trzymają solidarnie języki na kłódkę.
–
Rozumiem, że spieszy się panu by do niego dotrzeć. Po naszym ostatnim spotkaniu
mogłem zacząć podejrzewać, że Maksencjusz przygotowuje się do jakieś ważnej
decyzji. Niestety nie wyjawił mi wczoraj swoich planów.
–
Czyli nie mam szans, żeby trafić jakoś na jego ślad?
–
Cóż... - profesor zawiesił teatralnie głos. - Widząc wzburzenie Maksencjusza po
tym, co ode mnie usłyszał zaproponowałem mu nawiązanie kontaktu z zaufanym
informatykiem z naszego Centrum Komputerowo–Sieciowego. Chciałem, aby ten
doradził mu czy coś da się zrobić w tej sprawie.
–
Czy można się jakoś skontaktować z tym informatykiem? - Minta poczuł nagły
dopływ adrenaliny.
–
To bardzo delikatna sprawa. Nie mogę panu zdradzić tożsamości tego człowieka.
Kto wie, kiedy kolejny z nas NET–owców będzie potrzebował jego pomocy. Ale...–
Profesor zamyślił się głęboko, jakby staczał wewnętrzną walkę ze sobą. – Mając
na uwadze dobro Maksencjusza dam panu odciskową wizytówkę umożliwiającą bezpieczne
skorzystanie z mojego osobistego zasobu w sieci uczelnianej. Przez mój profil skontaktuje
się pan z informatykiem. Po autoryzacji niech pan wpisze w pozycjonera hasło ,,Master
of Quake”.
Gracjan
Wach-Kowalski wyciągnął z wewnętrznej kieszeni marynarki czarny wizytownik.
Otworzył go i delikatnie wydobył przeźroczysty prostokąt. Położył na blacie
kontuaru i odcisnął na nim swój kciuk.
-
Gotowe. Proszę to zeskanować do autoryzacji. To kod dostępu do otwartej
przestrzeni sieciowej. Z zasobów można skorzystać bez ograniczeń i całkowicie
poza kontrolą. Kod jest jednak jednorazowy i po jego użyciu zdezaktualizuje się.
–
Dziękuję, to niesamowity zaszczyt. Jeszcze nigdy nie miałem okazji korzystać z
wolnej przestrzeni sieciowej – Minta z nabożną ostrożnością schował prostokącik
do swojego organizera. – Ale dlaczego pan sam nie mógłby w ten sposób zdobyć
informacji o Maksencjuszu?
–
Potrzebne jeszcze jest hasło. Wszelkie informacje dotyczące Maksencjusza są
zabezpieczone hasłem, które znał niestety tylko on sam. Może panu uda się je
odnaleźć prędzej niż mnie.
Wergiliusz
uśmiechnął się pod nosem. Miał dziś wyjątkowe szczęście.
–
Chyba domyślam się jakiego hasła mógł użyć profesor Oko.
Pod
wpływem nagłego przypływu intuicji Minta postanowił natychmiast opuścić przyciemnione
piwniczne pomieszczenia lokalu ,,Noc żywych trup-off”. Pożegnał się z
profesorem, który zamówiwszy kolejnego drinka bynajmniej nie przejawiał jeszcze
chęci powrotu do swojego muzealnego gabinetu.
Wirgiliusz
Minta wyszedł na zlany południowym słońcem bulwar miejski i zaczął rozglądać się
w poszukiwaniu jakiegoś ustronnego miejsca. Udał się w stronę Parku Miejskiego
i przysiadł na pierwszej wolnej ławeczce. Ławka przywitał go radosnym dzień dobry i zaproponowała cały
wachlarz usług komunalnych: od systemu doładowania po miejski przewodnik. Minta
wyciągnął swój organizer i wszedł do uczelnianego systemu informatycznego. Czuł
dreszcze emocji, kiedy zeskanowywał wizytówkę odciskową. Proces otwarcia wolnej
przestrzeni sieciowej zakończył się pomyślnie. Wergiliusz zalogował się na
konto profesora Gracjana Wach-Kowalskiego (GW_K).
LOGIN: GW_K
SEARCH: MASTER OF QUAKE
… … … Searching results:
MQ
GO TO… MQ
GW_K: Hi!
MQ: HI! WHAT DO U WANT?
GW_K: Szukam MAKSENCJUSZ OKO. PRIORYTET!
MQ:
ODMOWA DOSTĘPU. BRAK CERTYFIKATU ZAUFANIA.
… PASSWORD
GW_K: NIESZCZĘSNA
EWIDENCJA TRUPÓW
QM: WERYFKIACJA OK. WHAT DO U WANT?
GW_K: MAKSENCJUSZ OKO – obecny status
QM: MAKSENCJUSZ OKO ODŁĄCZONY OD NET.
GW_K: Czy żyje?
QM: ODPOWIEDŹ POZYTYWNA. STATUS:
SKANOWANIE PAMIĘCI - ZAKOŃCZONE. RESET RAM
GW_K: W jakim jest stanie?
QM: NIEŚWIADOMOŚĆ
GW_K: Gdzie go odnajdę?
QM: W JAKIM CELU TE DANE?
GW_K: Informacja do wykorzystania prywatnego. NELA OKO
QM: WERYFIKACJA POZYTYWNA. HASŁO: NELA
OKO POSIADA UPRAWNIENIA DO OTRRZYMANIA DANYCH ZASTRZEŻONYCH
GW_K: Proszę o podanie obecnego namiaru MAKSENCJUSZ OKO
QM: GEOLOKALIZACJA: N52o25’2.745”; E16o54’55.99”
GW_K: Co z zawartością jego umysłu?
QM: PRZETRANSPONOWANIE
GW_K: Gdzie? Na kogo?
QM: DANE ZASTRZEŻONE BEZ PRAWA DOSTĘPU.
POŁĄCZENIE PRZERWANE…
Wergiliusz
Minta odrętwiałym wzrokiem wpatrywał się w przeźroczystą projekcję pustego ekranu organizera. Nie miał już
możliwości ponownego połączenia z Master of Quake. Musiał korzystać jedynie z
zasobu informacji, które przed chwilą zdobył. A było tego całkiem sporo: ,,odpowiedź
pozytywna”, ,,skanowanie pamięci”, ,,nieświadomość” i ,,przetransponowanie”. W
tych krótkich komunikatach kryła się cała tajemnica zniknięcia profesora Oko. Nie
wszystko jednak było jasne. Na szczęście, najważniejsze było to, że otrzymał
namiary na obecną lokalizację profesora. Przerzucił dane do mapy. Ta
wyświetliła adres ,,Przystani” - charytatywnej posiłkowni dla wyautowanych przy
ulicy Krańcowej. Było to dość dziwne miejsce, bowiem znajdowało się daleko poza
centrum, w Dzielnicy Marginalnej. Minta zdawał sobie sprawę, że żaden porządny
obywatel raczej bez wyraźnego powodu nie zapuszczałby się w tamte rejony. Jedno
wielkie śmietnisko, składowisko wszelakich miejskich odpadów i ludzi żyjących
poza systemem kontroli. Nie miał najmniejszej ochoty na zwiedzanie tego
miejsca, ale nie miał też w tej chwili innego wyjścia. Czas uciekał.
Korzystając z aplikacji ławkowej przywołał powietrzną taksówkę. Wiedział, że
oprogramowanie flytaxi ze względów bezpieczeństwa nie pozwoli mu wylądować w
Dzielnicy Marginalnej, ale postanowił dolecieć do obrzeży, a resztę drogi
przebyć na piechotę.
Ta
część zadania nie była już taka przyjemna jak aromatyczna kawa u pani Neli, czy
nawet pobudzająca jak drink profesora Wach-Kowalskiego, którego nazwy Minta nie
mógł już sobie przypomnieć. Musiał przemierzać
labirynt wąskich uliczek, które przypominały jakieś pobojowisko z połowy
XX wieku. Odrapane, zaniedbane domy sprawiały wrażenie opuszczonych, choć
Wirgiliusz wiedział, że są schronieniem dla wszelkiej maści antysystemowców,
którzy urwali się spod kontroli społecznej. Byli to ludzie bez tożsamości, bez
identyfikacji podatkowej, żyjący na koszt przeróżnych organizacji
charytatywnych. Ich cienie chyłkiem przemykały między bramami i zaułkami
starych domów.
Ulica
Krańcowa biegła w zasadzie wzdłuż całej dzielnicy, ale Wirgiliusz Minta musiał
dotrzeć na sam jej środek, gdzie znajdował się duży kompleks ceglanych budynków
w których działało kilka prywatnych organizacji pomocowych. W jednym z nich, na
terenie poklasztornym mieściła się posiłkownia ,,Przystań” prowadzona przez
Zakon Świecki Wolontariuszy Dnia Pierwszego. Mapa wskazywała dokładnie to
miejsce. Podróż na piechotę trochę go wymęczyła, ale jak sprawdził w
organizerze swoje parametry zdrowotne, wszystko wskazywało, że jego funkcje
życiowe są w normie. Przed posiłkownią kłębił się już spory tłum ludzi wobec
których Wirgiliusz postanowił zachować bezpieczny dystans społeczny. Ominął
główne wejście i skierował się do strzeżonej przez pole energetyczne bramy z
boku budynku. Nad bramą wyświetlał się napis: DYREKCJA ZAKONU. Minta nacisnął
ekran powitalny.
Siostra
Bonifacja była przełożoną zakonu i równocześnie dyrektorem posiłkowni. Miała
silnie zbudowaną posturę, przypominającą jakiegoś osiłka, a jej twarz porastała
pokaźnym zarostem w kolorze zgniłej zieleni. Jednak jej oczy miały głębię
kobiecego spojrzenia, które teraz bacznie lustrowało postać Wergiliusza. Do ,,Przystani”
przychodziły przeróżne osoby wykluczone, zagubione, w potrzebie, a siostra
Bonifacja miała dar odgadywania ich bolączek zanim jeszcze zdążyły cokolwiek o
sobie opowiedzieć. Tym razem jednak wiedziała, że nie ma do czynienia z osobą
pokrzywdzoną, ale raczej z kimś, kto ma do niej jakiś interes.
–
Nie wygląda pan na kogoś, kto by szukał pomocy w tym miejscu.
–
A jednak…– Minta uśmiechnął się. Starał się, żeby jego uśmiech był jak
najbardziej autentyczny. Miał jednak z tym zawsze problem.
–
W takim razie w czym możemy panu pomóc? – Siostra dyrektor rozłożyła ręce w
geście zapraszającym do spoczęcia na surowej ławie przy długim drewnianym
stole. Wirgiliusz skorzystał z tego zaproszenia. Siostra zasiadła po drugiej
stronie stołu.
–
Szukam mojego znajomego. To starszy już człowiek, który ma prawdopodobnie problemy
z pamięcią. Zapewne nie pamięta nawet swojego imienia.
–
O, proszę pana, w dzisiejszym zwariowanym świecie, w którym przyzwyczajają nas
do tego, że to technologia myśli za nas, nawet całkiem zdrowi ludzie mają
problem z podaniem swoich personaliów. My tu nigdy nikogo nie prosimy o to, by
się nam przedstawiał.
–
Hmm, ja jednak szukam starszego mężczyzny, który mógł trafić tu do zakonu w
dniu wczorajszym. Mogę pokazać zdjęcie – Wirgiliusz sięgnął do kieszeni po organizera.
–
To chyba nie będzie konieczne – siostra dyrektor oparła swe silne ręce o stół,
który aż jęknął. – Jak mówią: szukajcie aż znajdziecie. Pokażę panu człowieka,
którego przywieziono nam nad ranem.
Minta
poczuł przyśpieszony puls bijący w jego skroń czołową. Czyżby w końcu dotarł do
zaginionego profesora Oko? W stanach nadmiernej ekscytacji odczuwał zawsze
mrowienie skóry pod włosami. Teraz miał wrażenie, że na głowę weszło mu całe
mrowisko. Wstał i ruszył za siostrą Bonifacją przestronnym i długim korytarzem.
Surowy, ascetyczny wygląd ścian i sufitu przywodził mu na myśl powieści
kryminalne, które czytał kiedyś w młodości. Najpierw pub ,,Noc żywych
trup-off”, a teraz sceneria niczym ze starego więzienia. Postura idącej przodem
siostry dyrektor przywodziła mu na myśl strażnika więziennego. Jakże bardzo się
to wszystko różniło od jego spokojnego dotąd życia w zaciszu unjiwersyteckiego
gabinetu.
Starymi,
drewnianymi schodami weszli na piętro. Przeszli do niewielkiego pomieszczenia,
które przypominało szpitalną poczekalnię, a z niego do małej salki
ambulatoryjnej, w której stały dwa żelazne łóżka. Na jednym z nich, pod oknem
leżał stary człowiek. Pomarszczona skóra na twarzy zdawała się zwisać mu z
polików. Uchylone usta wydobywały dźwięk podobny do bulgotania. Otwarte oczy
spoglądały bezwiednie w sufit. Wirgiliusz wydał z siebie jęk zaskoczenia.
–
Czy to jego pan szuka? – spytała łagodnym głosem siostra Bonifacja.
–
Nie mogę uwierzyć! Nie wierzę…
Minta
czuł, że mrowienie pod włosami przeistacza się w kropelki potu. Przed nim leżał
człowiek w którym z ledwością rozpoznawał swojego dawnego mentora. Nie taki
miał jego obraz w pamięci. A jednak nie ulegało wątpliwości, że te oczy
należały z pewnością do zaginionego profesora.
–
Tak, to musi być on, Maksencjusz Oko. Ale co się stało z jego twarzą?
–
To bardzo dziwne, nieprawdaż? – Rzekła z zadumą w głosie siostra dyrektor. – Mam
wrażenie, że wygląd tego staruszka w przyśpieszonym tempie ulega ciągłej
przemianie. Zmienia się właściwie z godziny na godzinę. Wygląda to na stan
agonii. Niestety, odkąd do nas tu trafił nie wypowiedział żadnego normalnego
słowa. Wciąż tak tylko bulgocze.
–
To emerytowany profesor, wybitny specjalista z zakresu nauk socjologicznych. Na
własne życzenie został odcięty od programu stymulacji aktywności biologicznej i
zapewne dlatego jego organizm przechodzi teraz tak gwałtowne przemiany.
Wergiliusz
podszedł do profesora i chwycił go za rękę. Ten jednak nie zareagował. Nadal
wpatrywał się bezwiednie w jeden punkt na suficie.
-
No cóż, biologia uwolniona od stymulacji dopomina się o swoje prawa… - siostra
Bonifacja z kobiecą troską pogłaskała staruszka po głowie.
–
Na dodatek, z tego co udało mi się dotychczas ustalić, profesor miał poddać się
operacji wyczyszczenia swojej pamięci. Nie chciał, aby jego dorobek
intelektualny został przekazany badaczom na Wschodzie. Teraz już rozumiem co
oznacza określenie, że wolał odejść na własnych warunkach.
Wirgiliusz
Minta poczuł, że opada z sił. Usiadł na sąsiednim wolnym łóżku. Zaczął się
zastanawiać, co powinien teraz zrobić. Zostać tu, czy wracać na uniwersytet? Jakie
wieści powinien przekazać rektorowi? Chyba powinien wpierw skontaktować się z
Nelą. Mimo, iż odnalazł zaginionego, to czuł się teraz bezradny. Tymczasem siostra
dyrektor nie przestawała głaskać profesora po jego siwiuteńkich włosach.
–
To co pan mówi brzmi bardzo smutno, ale my tu w ,,Przystani” pomagamy każdemu
nie pytając o jego przeszłość. Ten człowiek umiera i zapewne chciałby umrzeć w
spokoju, a my tu ten spokój możemy mu zapewnić.
-
Nie wątpię, ale obiecałem rodzonej siostrze profesora, że przywiozę go z
powrotem do domu. Chyba lepiej będzie, jeżeli zajmie się nim teraz osoba z rodziny.
Nie wiem, tylko jak zorganizować transport, bo w tej okolicy to chyba spory
problem…
-
Możemy pomóc panu z przetransportowaniem pacjenta do granic dzielnicy. Niestety
dalsza podróż wymagałaby załatwienia zgody władz municypalnych – siostra
Bonifacja wzruszyła bezradnie ramionami.
–
Dobrze, dalej przewiozę profesora taksówką powietrzną. Mam na to specjalne
pozwolenie. Dziękuję za chęć okazania pomocy. To bardzo uprzejme ze strony
zakonu.
–
Po to tu jesteśmy, by pomagać innym – lekki uśmiech zagościł na owłosionej
twarzy siostry dyrektor. – Wyczuwam jednak, że przeniesienie znajomego do domu
nie rozwiązuje wszystkich pana problemów.
–
Rzeczywiście. Nurtuje mnie jeszcze jedna najistotniejsza chyba sprawa –
przyznał bez ogródek Minta. - Profesor był człowiekiem pragmatycznym i miał
wszystko przemyślane. Dlatego nie mógł tak po prostu odejść i skasować cały
swój dorobek życiowy. Master of Quake od którego otrzymałem namiary na
,,Przystań” napisał że jego umysł został PRZETRANSPONOWANY. Ale gdzie? Na kogo!?
Komu profesor mógł przekazać swoją wiedzę!? Gdzie ją zdeponował!?
Pytania
które wykrzyknął Minta odbiły się głuchym echem w pustych ścianach salki
ambulatoryjnej. Załamany wbił wzrok w podłogę. Bynajmniej nie spodziewał się,
że ktoś mu w tej chwili udzieli jakiejkolwiek odpowiedzi. Tymczasem siostra
Bonifacja złożyła ręce niczym do modlitwy i powiedziała jakby od niechcenia:
–
Nie wiem, czy to ma jakieś znaczenie, ale dziś nad ranem tego staruszka przywiozła
do nas Arleta, która pomaga nam tu, w posiłkowni jako wolontariuszka. Prawdę
mówiąc dziwnie się zachowywała. Mówiła, że brała udział w jakimś eksperymencie transplantacji
neuro-informatycznej i że jest strasznie
tym zmęczona.
–
Proszę mówić dalej! – Wirgiliusz ocknął się gwałtownie z zadumy.
–
Wyglądała trochę tak, jakby była pod wpływem halucynogenów. Powiedziała, że strasznie
jej było żal tego staruszka i dlatego przywiozła go tu, do ,,Przystani”. Ale
gdzie go spotkała i kim on jest nie potrafiła sobie przypomnieć. Stwierdziła,
że to wszystko przez udział w tym eksperymencie. Bolała ją głowa, jak to
powiedziała, od nadmiaru dziwnych wiadomości, które kłębiły się jej w głowie. Źle
się czuła, więc kazałam jej wracać do domu, żeby odpoczęła.
-
To nie halucynogeny! To mógł być efekt uboczny tej transplantacji! - Minta
poczuł jak zapalają się w jego umyśle wszystkie lampki kontrolne. – Jak mógłbym
się skontaktować z tą dziewczyną?
–
A, to już pan będzie wiedział lepiej ode mnie – siostra Bonifacja uśmiechnęła
się dobrotliwie. – Niech pan ją poszuka
na uniwersytecie. Ona jest studentką Wydziału Zależności Społecznych.
Godzinę
później Wirgiliusz Minta siedział na przednim siedzeniu starego elektrycznego
busika będącego własnością Zakonu Świeckich Wolontariuszy Dnia Pierwszego. Automatyczny
pilot prowadził pojazd w równomiernym tempie przez zdziczałe ulice Dzielnicy
Marginalnej. Z tyłu na rozłożonym fotelu spoczywał w pozycji leżącej profesor
Maksencjusz Oko. Jego ciało jakby się obkurczyło i powykrzywiało. Zamglone
spojrzenie patrzyło tępo przed siebie. Charczał. Minta spoglądając co rusz na
niego czuł w sobie wielkie napięcie. Organizer Wergiliusza piszczał alarmując,
że jego tętno przekracza normę. Ściskał w dłoni to niewielkie urządzenie i
dziwił się, że nagle stało się ono dla niego tak wielkim ciężarem. W końcu wybrał
połączenie z Nelą Oko. Musiał to zrobić. Przecież obiecał.
-
Znalazłem go!
-
Wiem. Byłam pewna, że wkrótce się znajdzie. Czy on jeszcze…?
-
Tak, ale wydaje mi się, że to już koniec. Wiozę go do pani, do domu.
-
Dziękuję, to bardzo dużo dla mnie znaczy. Niech odejdzie w spokoju, na własnych
warunkach, ale u siebie. Dziękuję ci Wergiliuszu.
Minta
rozłączył się. Jego misja dobiegła końca. Teraz wystarczy jedynie poinformować
rektora. Ocknął się z chwilowej zadumy. Dojechali do granic dzielnicy. Minął
ich policyjny robot, który zdalnie zeskanował tożsamość pojazdu, jaki i jego
pasażerów. Na szczęście identyfikacja zarówno Wergiliusza, jak i profesora Oko
nie wzbudziła w robocie żadnych podejrzeń. Minta odetchnął głęboko z ulgą.
Znaczyło to, że organy porządkowe jeszcze nie otrzymały zgłoszenia o zaginięciu
profesora. Teraz już ze spokojem mógł przywołać powietrzną taksówkę i odlecieć
wraz z Maksencjuszem Oko w kierunku Dzielnicy Senioralnej. Ostatni lot
luksusowym transportem.
Słońce
znikało już na zachodnim krańcu nieba kiedy Wergiliusz opuszczał dom przy Placu
Parkowym. Profesor Oko bezpiecznie trafił do swojego domu pod czułą opiekę
młodszej siostry Neli. Nadchodzący wieczór sprawił, że temperatura nieco zelżała
i powietrze stało się bardziej rześkie. Wirgiliusz Minta mimo odczuwalnego
zmęczenia po tak intensywnie przeżytym dniu postanowił na piechotę wrócić do
siebie. Przy okazji miał sporo czasu, żeby zastanawiać się na tym, co powinien rano
powiedzieć rektorowi. Odnalazł profesora Oko i przetransportował go do domu. Uczelnia
odzyskała zatem swojego pierwszego NET–owca, ale nie będzie mogła przekazać
jego dorobku na Wschód. To już na szczęście nie był jego problem. Ważne, że za
wywiązanie się z misji będzie mógł liczyć na przeniesienia na bardziej
eksponowane stanowisko. Porzuci pracownię zasobów cyfrowych i zacznie prawdziwą
pracę naukową na wydziale. Przy okazji poprosi rektora o dodatkowy etat
doktorski. Będzie mógł wówczas zatrudnić pewną dobrze zapowiadającą się
studentkę o imieniu Arleta. Taki bezcenny skarb trzeba będzie koniecznie zatrzymać
u siebie na wydziale. Jutro musi odnaleźć Arletę i namówić ją na karierę
naukową. Kto wie, może dzięki jej
niebywałemu zasobowi wiedzy zostaną przywrócone kiedyś w przyszłości badania
nad otwartym społeczeństwem?
Wirgiliusz
Minta szedł wyludnioną o tej porze ulicą Dzielnicy Senioralnej i uśmiechał się
pod nosem. Wydawało mu się, że szum mijanych drzewa pobrzmiewa głosem profesora
Oko: non omnis moriar, non omnis moriar…
Komentarze
Prześlij komentarz