PRZESKOK

 

PRZESKOK 2.0

 

 

1.

 

- Przepraszam, że przeszkadzam panie prezydencie, ale goście oczekują już w Oranżerii Chopina. Zejdzie pan osobiście, czy woli pan, żebym przełączyła na tryb wizyjny?

Perfekcyjna jak zwykle Lena ukazała się w nienagannym, błękitnym kostiumie na którym próżno byłoby szukać najmniejszego zagniecenia. Strój doskonale komponował się z kolorem jej oczu. Natomiast bordowa apaszka na smukłej szyi dodawała idealnemu wizerunkowi nieco pikanterii. Sekretarka wykonała delikatny skłon głową i zastygła w oczekiwaniu na odpowiedź. Prezydent Lee Ho-Badursky zrobił kwaśną minę i odwrócił się od niej wolno na swym ergonomicznym, dopasowującym się nieustannie do sylwetki ciała fotelu. Spojrzał z nostalgią w głęboką dal przez panoramiczną, przejrzystą ścianę. Z poddasza zabytkowego budynku magistratu przy Placu Kolegiackim roztaczał się urokliwy widok na dachy niedawno pieczołowicie odnowionych kamieniczek ze Skansenu Architektonicznego na Starym Rynku. Dachówki pokryły się już delikatnym puchem śnieżnej bieli, bowiem od ósmej dwadzieścia pięć, zgodnie z zapowiedzią Instytutu Regulacji Meteorologicznej, zaczęto rozpylać nad miastem drobinki zamarzniętej wody. Nie patrząc na sekretarkę prezydent warknął półgębkiem:

- Zejdę osobiście. Przecież w planerze zaznaczyłem, że to spotkanie on live, kretynko.

- Tak, oczywiście. Czy podać coś orzeźwiającego, energetycznego, czy relaksacyjnego?

Niczym nieurażona Lena zadała kolejne rutynowe pytanie i poprawiła opadający filuternie na czoło kosmyk jasnych włosów. Odwrócony od niej plecami prezydent nie mógł jednak tego zauważyć.

- Orzeźwiającego z marakują. A teraz znikaj! Get out!

Mimo tak szorstkiego potraktowania Lena kokieteryjnie mrugnęła okiem, czego prezydent również nie mógł, lub nie chciał dostrzec i wykonawszy kolejny raz usłużny skłon głową zniknęła sprzed biurka. Dopiero, gdy został sam Lee Ho-Badursky obrócił się w stronę gabinetu i głośno wypuścił powietrze z płuc.

               - Jìnǚ! – zaklął niczym chiński wyrostek z podmiejskich blokowisk. Ulżyło mu.

Niedawno uświadomił sobie, że nie znosi Leny, choć została zaprogramowana zgodnie z jego osobistymi preferencjami. Wdrożony na początku jego kadencji PoWAB, czyli Program Wirtualnej Aranżacji Biura miał zapewnić z jednej strony profesjonalizm wykonywanych usług, z drugiej zaś komfort i zaspokojenie estetycznych oczekiwań użytkownika. Niestety perfekcyjny i kusząco piękny, ale za to pozbawiony zwykłych ludzkich odruchów awatar budził u Ho-Badurskiego w obecnej chwili już tylko obrzydzenie. Spojrzał raz jeszcze przez okno. Na szczęście widok ośnieżonych, starych budynków skansenu ukajał jego nerwy. Pomyślał z dumą o swoim ukończonym niedawno z takim trudem dziele. Nie było wcale łatwo przekonać Radę Miasta, żeby zgodziła się przywrócić historyczną funkcję Starego Rynku i z dostępnych tylko dla High Class apartamentów zrobić Skansen Architektoniczny otwarty dla wszystkich mieszkańców. Porzuciwszy zatem złe myśli prezydent poderwał się z miejsca i ruszył ku drzwiom. Na moment przystanął i zerknął machinalnie w bok.

- You look perfect – powiedziało do niego lustro.

 

2.

 

Prezydent zbiegł klatką schodową w stronę wyjścia na tyły magistratu. Niegdysiejszy park miejski  wiele lat temu został zamknięty pod szklaną kopułą i zamieniony na potrzeby Rady Miasta w Oranżerię Chopina – całoroczną strefę relaksu i kameralną przestrzeń koncertową. Tego miejsca Lee Ho-Badurski jakoś nie miał serca włączać do skansenu. Lubił tę odrobinę luksusu, która mu przysługiwała z ramienia pełnionej funkcji.

 Dziś mimo pochmurnego dnia wnętrze Oranżerii rozświetlone było blaskiem jasnobłękitnego światła. Wysypane drobnym kamieniem alejki mieniły się kolorową barwą kwitnących tropikalnych kwiatów i krzewów. W środku parku, tuż przy zabytkowym popiersiu Fryderyka Chopina, wokół wiklinowego stolika siedziały w miękkich fotelach pogrążone w milczeniu trzy postacie. Meridiana z Pracowni Wszczepiania Nowych Idei była awatarem o długich blond włosach i wysportowanej sylwetce. Naczelnik Departamentu Bezpieczeństwa Eugen Pollack, łysy barczysty mężczyzna z miną pewniaka - twardziela i chłodnym spojrzeniem raczył się już napojem. Trzecią osobą był starszy mężczyzna z rozczochraną czupryną bujnych włosów w kolorze wrzosu i ze staromodnymi soczewkami osadzonym w oczodołach. Był to światowej sławy fizyk z Uniwersytetu Technologicznego profesor Rob Kotchkovsky.

- Witam serdecznie! – Prezydent roztoczył swój wyćwiczony starannie podczas kampanii wyborczej uroczy uśmiech. - Profesorze Kotchkovsky, cieszę się, że mimo nawału prac na uniwersytecie znalazł pan czas na nasz miting. To naprawdę great honor poznać pana osobiście.

Objął wstającego z fotela gościa poufale pod ramię i nie zmieniając mimiki twarzy spojrzał znacząco w bok.

- Naczelniku, mam nadzieję, że zadbał pan, by nikt nam dziś nie przeszkadzał.

Eugen Pollack nie ruszając się z miejsca i nie przestając sączyć napój ze szklanki skinął niedbale głową. Lee Ho-Badursky z niegasnącym wciąż uśmiechem udał, że nie zauważył lekceważącej postawy swego podwładnego.

- Panie profesorze, Oranżeria jest zarezerwowana dziś wyłącznie do naszej dyspozycji. Zatem możemy trochę bardziej na luzie, relax and enjoy w klimacie tropical island przy dźwiękach muzyki poważnej.

Jakby na zawołanie dokładnie w tym momencie w przestrzeni nad stolikiem rozeszły się dźwięki chopinowskiego mazurka.

- Tak, to bardzo miłe ze strony pana prezydenta. Tropikalny klimat w środku zimy, to nawet kusząca propozycja. – Rob Kotchkovsky odruchowo  poprawił swoje rozwichrzone wrzosowe owłosienie na głowie. - Ale jak pan sam zdążył zauważyć jestem człowiekiem, który nie marnuje czasu. Tak, czas to jest ta wartość, którą postrzegam w sposób całkowicie naukowy. Dlatego wolałbym abyśmy przystąpili od razu do meritum  spotkania. Dziś jeszcze mam zajęcia w moim laboratorium, zatem proszę o konkrety przedstawione w maksymalnie  skondensowanej formie...

- Oczywiście, możemy zacząć, choć sprawa jest quite complicated… - prezydent poczuł się lekko zbity z tropu sztywną postawą swego uczonego gościa. Od dłuższego czasu planował rozmowę z profesorem i wpierw chciał go nieco zmiękczyć odrobiną luksusu... 

- Przypominam, że treść dzisiejszego spotkania jest ściśle tajna i żywię nadzieję, że zatrzyma pan wszystko, co tu zostanie powiedziane tylko dla siebie. - Naczelnik Pollack mlasnął i wygiął swe długie palce tak, że aż strzeliły chrząstki. Kotchkovsky spojrzał na niego lekko zdziwiony. Soczewki na oczach drgnęły mu nerwowo, ale głowa kiwnęła potakująco. Tymczasem prezydent zasiadł w fotelu, oparł ręce na poręczach i ułożył starannie dłonie w kształcie piramidki.

- Wie pan zapewne, że w magistracie trwają nieustające przygotowania do jubileuszu założenia naszego wspaniałego miasta. Zespół ekspertów z Pracowni Wszczepiania Nowych Idei został wynajęty do opracowania nowatorskiego programu odbudowy społecznego poczucia więzi mieszkańców z ich miastem. To innowacyjne przedsięwzięcie zostało opatrzone roboczą nazwą ,,NEW CITY 2.0”. W celu przedstawienia szczegółów stworzono awatara o wdzięcznym imieniu Meridiana, który to teraz właśnie dokona presentation this program.

Meridiana skłoniła przytakująco głową i obejmując zebranych rotacyjnie biegnącym spojrzeniem, zaczęła przemawiać miękkim, ciepłym głosem.

- Żeby omówić koncepcję ,,NEW CITY 2.0” muszę zacząć od przedstawienia krótkiej diagnozy społecznej w oparciu o historyczną skalę porównawczą. Ostatni wielki jubileusz jaki odbył się w mieście dotyczył wydarzeń historycznych i nawiązywał do mrocznych zdarzeń związanych z konfliktem zbrojnym. To było ponad dwie dekady temu. Obecnie zgodnie z polityką Utrzymania Ładu i Pokoju nie świętujemy rocznic kojarzących się z wojnami, konfliktami i tym podobnymi zjawiskami z epoki Pre-historycznej. Jak wiadomo,  ze względu na wielki kryzys finansowy jaki dotknął przecież nie tylko nasze miasto,  oraz kolejne fale lockdownów pandemicznych nikt nie podjął się organizacji masowych i darmowych dla widzów imprez o charakterze plenerowym. Jak pamiętamy jeszcze trzy, cztery dekady temu mieszkańcy miast potrafili się dobrze bawić na tego typu imprezach. Koncerty i wydarzenia sportowe nie odbywały się w wirtualnej przestrzeni, ale na stadionach, placach, nawet na lotniskach i były adresowane do wszystkich mieszkańców. Oczywiście, to było możliwe w czasach przed Kategoryzacją Społeczną. Wiele koncertów było wówczas bezpłatnych, opłacanych przez tak zwanych sponsorów, a nawet z budżetu samorządowego.

Prezydent chrząknął zdawkowo, ale nie zraziło to Meridiany, która tym samym tonem kontynuowała dalej swój wywód.   

-  Mieszkańcy aglomeracji mogli wówczas opuszczać swoje dzielnice i przemieszczać się swobodnie po całym mieście, a także poza jego granicami. Mimo swego masowego charakteru na imprezach organizowanych w mieście mieszkańcy czuli się w miarę bezpiecznie.  

- Bo nie było wtedy całej tej imigracyjnej hołoty – wrzasnął jakby obudzony z letargu Eugen Pollack.

- Spokojnie panie naczelniku. Pańskie komentarze proszę obecnie zostawić dla siebie – Ho-Badursky spojrzał gniewnie na swego podwładnego. – Meridiano, please go on...

- Pracownia Wszczepiania Nowych Idei po otrzymaniu zlecenia z magistratu na przygotowanie koncepcji jubileuszowej i po przeanalizowaniu wszystkich danych zaproponowała stworzenie eventu w stylu retro, czyli powrót do imprez jakie maiły miejsce na początku wieku. Tak powstał projekt o nazwie ,,New City 2.0”.

- To znane powszechnie fakty. Głośno o tym w codziennych przekazach. Może nam pani je oszczędzić – przerwał nagle profesor. –  Nadal nie rozumiem, co ja mam z tym wszystkim wspólnego.

            – Projekt ,,New City 2.0” zakłada wytworzenie nowej, alternatywnej rzeczywistości, która pobudzi mieszkańców do aktywności i prospołecznych zachowań. Postanowiono wygenerować wydarzenie, które przyciągnie uwagę ludzi. Sam jubileusz powstania miasta to zbyt słaby event. To tylko lokalne wydarzenie i ciekawostka dla historyków.

- Wymyśliliście więc sobie durne mistrzostwa – burknął naczelnik Pollack.

- Używamy określenia: wielkie wydarzenie sportowe o charakterze międzynarodowym – spokojne spojrzenie awatara spoczęło na naczelniku. –  Biorąc pod uwagę przeznaczony na ten cel obecny budżet miasta, nasza pracownia zaproponowała Mistrzostwa Europy w Qudidditchu. Takie zawody mogłyby się odbyć po raz pierwszy nie w wirtualnej rzeczywistości, ale na żywo na stadionie miejskim.

- I to była good idea! – Ożywił się Lee Ho-Badursky. – Są w mieście zdolne dzieciaki, które grają w tego tam qudidditcha. Mamy nawet jakiś klub sportowy zajmujący się tą dyscypliną…

- Mając wykupione prawa do organizacji mogliśmy zacząć realizować opracowany przez pracownię plan kreowania rzeczywistości ,,New City 2.0”. Należało wdrożyć program mający na celu przekonanie mieszkańców, że te mistrzostwa są ważnym wydarzeniem o charakterze międzynarodowym. To nie było aż takie trudne. Nasi specjaliści zajęli się wszczepianiem programu do świata wirtualnego. Wiadomości, portale społecznościowe, reklamy… To wszystko już działa i pracuje.

- Teraz rozumiem… - wyjąknął Kotchkovsky. – Nawet ja dałem się ponieść wykreowanej przez was fali entuzjazmu.

- No właśnie! Good job. O to nam chodziło – Lee Ho-Badursky zacierał ręce z zadowolenia. – Budujemy w ludziach entuzjazm, odbudowujemy dawne więzy społeczne. Event w stylu retro! Mieszkańcy znów będą razem świętować, pojawią się na stadionie, będą siedzieć obok siebie, będą kupować drinks and foods prosto z mobilnych stoisk. To będzie niesamowite wydarzenie. Pierwsza taka impreza in retro style!

- Do tego dążymy – przerwała Meridiana. - Zadanie jednak zaczyna się komplikować ponieważ Departament Bezpieczeństwa zgłasza zastrzeżenia, co do zapewnienia bezpieczeństwa wszystkim mieszkańcom miasta.

Spojrzenie Meridiany skierowało się w tym momencie na naczelnika Pollacka. Ten odłożył spokojnie szklankę i przemówił stanowczym głosem:

- Zadaniem DeBe-tu jest przede wszystkim ochrona mieszkańców z grupy High Class. Nie mam takich sił i środków, żeby jeszcze zajmować się całym tym motłochem z podmiejskich blokowisk, który skuszony darmową imprezą i tanim jedzeniem zjawi się tłumnie w centrum i zacznie zapewne urządzać uliczne zamieszki. Plądrowanie sklepów, rabunki, gwałty… Już to kiedyś przerabialiśmy. Nie muszę chyba przypominać dlaczego dwie dekady temu wprowadzono Kategoryzację Społeczną i nie muszę udowadniać jak wspaniały to był wynalazek.

- I tu właśnie dochodzimy do kwestii, w którą musimy włączyć naszego dear professor – Ho-Badursky uśmiechnął się do Kotchkovskiego. – Pana obszarem zainteresowań są bowiem zakrzywienia czasoprzestrzenne…

- Ach, to bardzo ogólnikowe określenie – żachnął się profesor. – Precyzyjniej mówiąc wolałbym stosować terminologię odnoszącą się do teorii wzajemnego przenikania branów, czyli dziesięciowymiarowych strun czasoprzestrzennych przy założeniu istnienia dyferentnych prędkości developu czasowego…

- Panie profesorze, nam chodzi o to, co może wynikać z pańskich badań dla naszego projektu ,,New City 2.0”.

Prezydent wstał  i wyciągnął z kieszeni marynarki zrolowany ekranik osobistego notatnika. Kreśląc ruchy w powietrzu powiększył go do rozmiarów niewielkiej tablicy, tak aby wszyscy mogli zobaczyć jego zawartość. Przewertował odpowiednie zakładki i wyświetlił stronę z projektem. Oczom zebranych ukazały się przestrzenne wykresy i rysunki prezentujące widok miasta z lotu ptaka.

- Pana instytut jest znany na świecie, a badane przez pana zespół naukowy teorie zapętlania czasoprzestrzeni odkrywają nowe, nieznane dotychczas właściwości fizyczne. Zaproszenie tutaj pana, dear professor i wtajemniczenie w szczegóły całego planu zaproponowała właśnie Pracownia Nowych Idei, jako możliwą odpowiedź na kwestie bezpieczeństwa podnoszone przez naczelnika.

Eugen Pollack dźwignął się ociężale ze swego fotela i stanął przy wirtualnym notatniku prezydenta. Zaczął kreślić ręką wielkie kręgi wokół planu miasta.

- Jak już wielokrotnie mówiłem nie jesteśmy w stanie zapewnić w pełni bezpieczeństwa dla wszystkich uczestników otwartej imprezy plenerowej. Proponowałem wprowadzenie sektorów według Kategoryzacji Społecznej, albo ograniczenie publiczności tylko do obywateli HC, ale pan prezydent się na to nie godzi.   

- No chance! W żadnym wypadku! – Wykrzyknął Ho-Badursky. – Już to omawialiśmy. Albo robimy prawdziwą imprezę in retro style, albo możemy sobie odpuścić cały ten temat i wydać pieniądze na budowę kolejnego zamkniętego sektora apartamentowców dla HC.  

- Tak, rzeczywiście omawialiśmy to, ale ostateczna decyzja jeszcze nie zapadła – ciężko westchnął Pollack.

– Naszym zdaniem event udałoby się zabezpieczyć, jeśli zastosowalibyśmy efekt przenikliwości wzajemnej branów, czyli technikę nad którą pracuje zespół badawczy profesora Roba Kotchkovskyego – wtrąciła uprzejmym głosem Meridiana.

- W jaki sposób? Nie bardzo rozumiem… Co wspólnego mają brany z grą w qudidditcha? – Profesor spoglądał z pełnym zaskoczeniem na awatara.

- Mógłby pan wykorzystać teorię zakrzywienia czasoprzestrzennego w praktyce. Chodzi dokładniej o to, żeby dokonał pan przeskoku czasowego na dużą skalę.

- Taki trick nowoczesnej fizyki – uśmiechnął się ponownie Lee Ho-Badursky.

- Podobno w Zjednoczonych Emiratach Ameryki już wprowadza się tego typu rozwiązania, choć oczywiście nieoficjalnie – mruknął jakby od niechcenia naczelnik DeBetu.

- Krótko mówiąc proponujemy zastosować technikę postprewencyjną – kontynuowała swój wywód awatar Meridiana. - W sytuacji gdyby siły porządkowe Departamentu Bezpieczeństwa nie zdążyły zapobiec niebezpiecznemu zdarzeniu, pan profesor Kotchkovsky uruchomi swoje urządzenia transpondencyjne i cofnie  czas o kilka minut. Da to możliwość siłom porządkowym na interwencję przed zdarzeniem.

- Czy jest to możliwe dear professor? – Prezydent przerwał wywód awatara.

Kotchkovsky wędrował nerwowo wzrokiem po twarzach wszystkich zgromadzonych wokół niego osób. Zastanawiał się, czy to o czym tu się mówi jest na serio, czy to jakiś kiepski żart. Prezydent uśmiechał się zdawkowo, Pollack skubał paznokci, a Meridiana bezuczuciowo wpatrywała się w przestrzeń przed sobą.

- Hmm… Musiałbym się nad tym wszystkim głęboko zastanowić.

 

 

3.

 

Zapadał zmrok. Na dworze zrobiło się szarawo, a centrum miasta uspokajało się i wyciszało po całodziennym zgiełku. Tymczasem gabinet prezydenta promieniał ciepłym, przytulnym światem. Ze ścian delikatnie sączył się do ucha szum morza wkomponowany w brzmienie muzyki kontemplacyjnej. Rob Kotchkovsky siedząc na wygodnej sofie rozglądał się z zainteresowaniem po otoczeniu. Najbardziej fascynował go widok Starego Rynku roztaczający się przez panoramiczną ścianę. Prezydent stał odwrócony przy niewielkiej szafce i coś z niej wyciągał. Brzęknęło szkło.

- Napije się pan czegoś bardziej męskiego? Mam a hundred years old whiskey. Drogocenny skarb – Lee Ho-Badursky zwrócił się z promiennym uśmiechem do swojego gościa. W dłoniach trzymał dwie napełnione złocistym napojem szklanki.

- Prawdziwy alkohol? I to w publicznym miejscu? – Zdziwił się Kotchkovsky.

- Go ahead profesorze, proszę się poczęstować. Kiedy ostatni raz pił pan autentic, irish whiskey? Pewnie przed wprowadzeniem prohibicji?

Kotchkowsky sięgnął po szklankę i upił mały łyk. Ciepło płynu rozgrzało mu podniebienie i przez krtań rozlało się po całym ciele. Było to całkiem przyjemne doznanie.

               - Nie raz w przypływie sentymentalizmu pogrążam się w myślach o czasach minionych – prezydent przysiadł się na sofie do swojego gościa. - Jeszcze parę dekad temu ludziom żyło się a quite better niż dzisiaj. Większa spontaniczność, radość, otwartość, freedom. A dziś naszym życiem sterują zakazy, segregacja, Kategoryzacja Społeczna… I wszystko to w imię rzekomego bezpieczeństwa. Niech pan pomyśli, jakie to było by excellent, gdyby udało się wskrzesić ducha radości choćby z czasów, gdy na naszym stadionie odbywały się prawdziwe footbol games. Pamięta pan? Czasy naszej młodości… Ech! 

Profesor grzecznościowo skinął głową.

               - A teraz pan, profesorze, dysponuje narzędziem, które pomogłoby nam odzyskać to, co utraciliśmy. Time journey to już nie fantastyka, ale naukowa rzeczywistość!

- Panie prezydencie, proszę ostrożnie z takimi osądami. Moje badania dotyczą nieco innej sfery. Starałem się to już wyjaśnić – Kotchkovsky protestował, ale Lee Ho-Badursky wydawał się go nie słuchać.

- Powiem otwarcie. To, o czym mówiliśmy w Oranżerii wymaga pewnego rozwinięcia z mojej strony. Nasza operacja zapewnienia bezpieczeństwa może mieć jeszcze drugie oblicze. More important. Oblicze natury politycznej.

Rob Kotchkovsky poczuł wyraźnie, że whisky zaczęła palić jego przełyk i dociera w okolice żołądka. Zapomniał już jakie to przyjemne uczucie, gdy cząstki etanolu wiążą się z czerwonymi krwinkami i odurzają komórki szare w mózgu. Głos prezydenta rozmywał mu się w cieple jego przytulnego gabinetu.

               - Zapewne zdążył pan zauważyć, że naczelnik Pollack nie darzy mnie zbytnią sympatią. I jest to także odwzajemnione uczucie. Unfortunately jesteśmy na siebie skazani. Jak pan zapewne wie prawo administracyjne jest tak skonstruowane, że choć naczelnik DeBe-tu podlega mi osobiście, ja sam nie mam wpływu ani na obsadę tego stanowiska, ani na odwołanie osoby, która jawnie sabotuje współpracę ze mną. Przyzna pan, że to bardzo unconfortable situation…

Profesor lekko skinął głową, ale bardziej pod wpływem kolejnego łyka alkoholu, niż tego, co chciał mu przekazać prezydent. Lee Ho-Badursky wchodził tym czasem na wyższe tony.

               - Eugen Pollack jest niebezpiecznym człowiekiem opętanym wizją zburzenia dotychczasowego porządku. Wiem doskonale, że jest na finansowym pasku radykałów z High Class, którzy pragną po cichu realizować political correction, plan polegający na oczyszczaniu miasta z elementów napływowych. Dla nich, ktoś taki jak ja, half-european, half-asian jestem jak wrzut na tyłku. Zrobią wszystko, żeby się mnie pozbyć. Potem stworzą na wzór nordycki miasto zamknięte, tylko dla ludzi pure orgin i dobrze urodzonych, tych z HC. Naczelnik DeBe-tu, to ich człowiek od brudnej roboty. Gdyby nie koncepcja otwartej imprezy European Champioship in Qudidditch Pollack przystąpiłby do likwidacji podmiejskich blokowisk. Cały element napływowy zostałby pozbawiony prawa wstępu do city. Nasze miasto zamknąłby się w gettcie bogatych, samolubnych mieszkańców. A ja do tego dopuścić nie mogę. No change! Mam nadzieję, że pan światowy człowiek o otwartym umyśle podziela moje obawy?

- No cóż… - strapił się Kotchkovsky. – Oczywiście, zawsze byłem kontestatorem narzuconej nam Kategoryzacji Społecznej. Jestem przeciwny tworzeniu miast zamkniętych. To niepotrzebnie rozbudza dodatkowe napięcie pomiędzy ludźmi i w przyszłości może zaowocować nieobliczalnym buntem. Nie bardzo jednak rozumiem, co chce mi pan przekazać w związku z dzisiejszą naradą?

- Dear professor, to co powiem jest jeszcze bardziej top secret niż program ,,New City 2.0”. To wyłącznie mój autorski pomysł. Dzięki pana badaniom naukowym staje się możliwe manipulowanie czasem przeszłym.

- To tylko spekulacje nieprzychylnych mi osób...

- Tak, rozumiem… – Prezydent przybliżył się do ucha swego rozmówcy i obniżył tembr głosu do szeptu.  - Chodzi mi jednak o to, aby na czas mistrzostw Eugen Pollack znalazł się w zupełnie innym miejscu niż jest teraz.

Profesor podskoczył raptownie na fotelu jakby go ktoś raził prądem. Prezydent jeszcze bardziej ściszył głos. 

- Mistrzostwa i tak się odbędą. Kwestią jest tylko to, czy według mojej wizji, czy wizji naczelnika Pollacka. Of course, wolałbym i jak widzę pan chyba też, żeby to była jednak moja wizja… Dlatego chciałem się dyskretnie zapytać co by się stało, gdyby podczas pana badań, mówiąc kolokwialnie, przekręcił pan niechcący nieco mocniej licznik? Chodzi o to, żeby można było wysłać Pollacka na jakiś czas far away in past…

- To nie odbywa się jak w filmie science fiction! – Zaprotestował gwałtownie Kotchkovsky. – To nie jest tak,  że za jednym przekręceniem licznika przenosi się pan w czasie w jakieś dowolne miejsce. To nie wehikuł czasu, ale proces bardziej skomplikowany związany z zakrzywieniem strun czasowych w dziesiątym wymiarze. Co innego nachylić czas i zapętlić go w okresie kilku minut, bo to jest już obecnie możliwe, a co innego cofać się do wydarzeń zagubionych w czasoprzestrzeni. My pojmujemy czas linearnie, ale w dziesiątym wymiarze jest on jak kulista masa, która nie ma początku, końca, ani środka. Nie uda się precyzyjnie trafić do odległych czasów. My tego jeszcze nie umiemy.

               - Of course  dear profesor To ciekawe o czym pan mówi, ale ja też wiem więcej niż się panu wydaje. DeBet prześwietlił dokładnie pana zajęcia naukowe w instytucie. Wiemy, że prowadzi pan dodatkowe, utajnione przed władzami uniwersytetu badania symulacyjne właśnie nad kwestią przesyłania obiektów w czasie, a w zasadzie cofania ich do przeszłości. Ponieważ nie są to official research nie ma pan na nie żadnego grantu od uniwersytetu. Krótko mówiąc brakuje panu funduszy na dalsze eksperymenty. Mam rację?

Profesor Kotchkovsky zrobił zaskoczoną minę. Był lekko zdezorientowany. Może nawet nie tym, że jego nieoficjalne badania nie są aż tak tajne, a tym, że stał się obiektem inwigilacji Departamentu Bezpieczeństwa.

- Niech się pan nie obawia. Jeżeli pomoże mi pan wyeliminować naczelnika, mogę zagwarantować panu finansowe wsparcie dalszych badań w ramach pracy nad projektem ,,New City 2.0”. Mam spore poparcie w Radzie Miasta, w której jak pan wie zasiadają bardzo majętni i wpływowi obywatele z HC, którzy popierają moją obecną politykę. By the way, mam coś dla pana.

Prezydent sięgnął do kieszeni swojego garnituru i wyciągnął małe, białe etui.

- To zakodowany chip na wstęp do loży honorowej na Mistrzostwa w Qudidditchu. Daje on ponadto prawo korzystania na czas zawodów z wszystkich przywilejów HC. Dokładnie z wszystkich! Zasmakuje pan prawdziwego życia w luksusie. Co pan na to profesorze?

Rob Kotchkovsky wzruszył obojętnie ramionami, tak jakby prezent nie robił na nim aż takiego wrażenia.

- Chciałbym doprecyzować co pan prezydent konkretnie ma na myśli mówiąc o wyeliminowaniu naczelnika? Jak bardzo trwała miałby być to eliminacja?

Prezydent zaprezentował jeden ze swoich specjalnych uśmiechów wyćwiczonych podczas kampanii wyborczej.

 - Wystarczy, że zaaranżujemy sytuację w której Pollack znajdzie się w strefie cofania czasu, czy jak pan woli w zakrzywieniu strun czasowych w któryś tam wymiarze. Może to być jakaś próba generalna w pana instytucie. Niech zniknie na dzień, czy dwa przed rozpoczęciem imprezy, żeby jej nam nie sabotował. Taki little przeskok do tyłu. To będzie  unfortunetly excident przy pracy. Cóż, zdarza się, nieprawdaż dear professor?

Le Ho-Badursky poklepał swego gościa poufale po plecach.

- Zatem, jest pan ze mną w jednej drużynie?

Profesor wyciągnął przed siebie dłoń z pustą szklanką.

- Czy mogę prosić o dolanie mi jeszcze odrobiny whisky?

 

 

4.

 

Gabinet naczelnika Departamentu Bezpieczeństwa mieścił się w przyziemiu magistratu. Sprawiał wrażenie ciasnej nory wypełnionej mnóstwem migających w przestrzeni ekranów i wirtualnych kartotek. Przypominał bardziej policyjny posterunek niż pomieszczenie urzędnicze. Profesor Rob Kotchkovsky stał w drzwiach i od razu czuł się w tym miejscu dziwnie skrępowany. 

 - Jednak znalazł pan czas by się ze mną spotkać – Eugen Pollack uśmiechnął się krzywo, wstał za biurka i wyciągnął kościstą dłoń na powitanie. – Niestety, wczoraj nie dane mi było objaśnić panu całej istoty zagadnienia w które został pan wplątany. Zapraszam, proszę się rozgościć.

Siadając na fotelu profesor kątem oka dostrzegł, że naczelnik oglądał na największym ekranie policyjną akcję pacyfikowania jakiś strajków w podmiejskiej dzielnicy blokowisk. Trwała regularna, ostra bitwa. Pollack wyłączył transmisję.

- Napije się pan? Może coś rozgrzewającego.

Gospodarz wcisnął palcem kod na pulpicie biurka i jedna szufladek na bocznej ścianie otworzyła się ukazując niewielki podświetlany barek, a w nim kilka butelek alkoholu ze staroświeckimi etykietami.

- To chyba jakaś prowokacja – wzdrygnął się Kotchkovsky i przecząco poruszył dłonią.

- Jak mówią, najciemniej pod latarnią. Spokojnie profesorze, to najbezpieczniejsze miejsce w całym mieście. Nie tylko prezydent ma tajny schowek na nielegalny alkohol. Tu przynajmniej nikt pana nie przyuważy i nie nagra.

Kotchkovski zamrugał nerwowo i wbił się mocniej w oparcie fotela. Pollack zauważył ten odruch i uśmiechnął się dobrotliwie.

- Taki już mój zawód. Czuwam nad bezpieczeństwem wszystkich, zwłaszcza prezydenta. Tak, profesorze, wiem o waszym wczorajszym spotkaniu i doskonale zdaję sobie sprawę z tego, co panu zaproponował Ho-Badursky. Ale wpierw napijmy się. Proponuję toast za stare czasy.

Pollack nie czekając na zgodę swego rozmówcy wręczył mu nalany kieliszek z randomowym napojem alkoholowym, a swój przytknął do ust i wypił jednym haustem.

- Na zdrowie. A zdrowie będzie nam bardzo potrzebne, żeby przejść przez to całe szaleństwo z mistrzostwami.  

Rob Kotchkovsky spełnił pod przymusem toast, ale bynajmniej nie poczuł rozluźniającego ciepła, tak jak podczas próbowania whisky u prezydenta. Tym razem lekko się zakrztusił i poczuł suchość w gardle.

- Powiem zwięźle, profesorze, bo nie lubię kręcenia i mętnych przemówień – Pollack oparł się kciukami o biurko i utkwił zimne spojrzenie w gościu. –  Jest grupa odpowiedzialnych i wpływowych ludzi z naszego miasta, która uważa, że czas skończyć z polityką unifikacji klas społecznych, którą preferuje Lee Ho-Badursky. Myśli pan, że gdy dopuścimy do wspólnej egzystencji mieszkańców z podmiejskich faweli i porządnych obywateli z których pracy utrzymuje się i rozwija to miasto, to czy mój departament będzie mógł zapewnić bezpieczeństwo i porządek publiczny? Teraz siedzi sobie pan wygodnie w swoich przestronnych laboratoriach. Nie martwiąc się niczym prowadzi pan badania, a wieczorami prosto z uniwersyteckiego kampusu może pan się udać bez strachu do centrum, do strefy relaksu.

- Nie stać mnie na takie luksusy – wtrącił się Kotchkovsky.

- Ale ma pan takie potencjalne możliwości. Poza tym przemieszcza się pan transportem publicznym i nie boi się, że ktoś na pana napadnie, ograbi, pobije. Śpi pan spokojnie, bo nikt nie włamie się do pana mieszkania. A wszystko to dzięki DeBe-towi i temu, że istnieje Kategoryzacja Społeczna. Nie powinniśmy wracać do starych, niespokojnych czasów. Nie potrzeba nam jakiś durnych mistrzostw w realu. Mamy wszystko czego zapragniemy w świecie wirtualnym. Chcemy mistrzostw sportowych? Każdy może wykupić sobie dostęp do rozgrywek w wirtualu. To może być nawet Liga Mistrzów, olimpiada, co tylko zechcemy. A nie tylko jakiś durny quidditch. Ho-Badursky jest nieodpowiedzialnym człowiekiem, trwoniącym pieniądze ludzi, którzy uczciwie płacą podatki na utrzymanie naszego miasta. Jego wizje mogą zniszczyć tą delikatną strukturę, którą od kilkunastu lat budujemy i która jak dotychczas dobrze się sprawdza. Mam nadzieję, że mnie pan rozumie, profesorze…

Kotchkovsky pod wpływem świdrującego spojrzenia naczelnika lekko skinął głową. Czuł, że zostaje wplątany w nieczyste rozgrywki i nie bardzo wiedział, jak się z tego wszystkiego wyplątać.

- Prezydent Ho-Badursky i tak przegra następne wybory. Radykalne skrzydło z HC zrobi wszystko, by go ponownie nie wybrano. Teraz chodzi jedynie o to, by jak najszybciej porzucić durną idee otwartych mistrzostw. Dlatego musimy wdrożyć plan prezydenta wysłania mnie w przeszłość.

- Nie bardzo rozumiem…

- To proste. Chodzi jedynie o drobną modyfikację. Zamiast mnie podróżnikiem w czasie stanie się prezydent Lee Ho-Badursky. Zaprosi go pan na prezentację próbnego eksperymentu w którym niby to ja mam być wysłany i tak zaaranżuje sytuację, żeby to on znalazł się w strefie przeniesienia. Jeżeli prezydent zniknie plan mistrzostw upadnie. Jak to ujął sam Ho-Badursky, będzie to wypadek przy pracy.

- Rozumiem, że chce się pan pozbyć prezydenta dokonując zamachu nie tyle na jego życie fizyczne, ale na życie w teraźniejszości? Wszystko w świetle prawa, legalnie…

- Dobrze pan to ujął. Tak, to trafne określenie. Pozbawienie życia w teraźniejszości. Można by to było wprowadzić do systemu penitencjarnego. – Eugen Pollack promieniał i uśmiech zakwitł na jego chłodnym obliczu. -  Oczywiście za tak wykonaną przysługę pewni ludzie z HC gwarantują panu hojne dotacje na kontynuację pana badań. Myślę profesorze Kotchkovsky, że możemy na pana liczyć?  

 

 

5.

 

Było już późno w nocy. Śnieżna zawieja wygenerowana przez Instytut Regulacji Meteorologicznych przetoczyła się nad miastem. Cały ruch transportowy w powietrzu na tę chwilę zupełnie zamarł. Zrobiło się biało i spokojnie. Miasto pogrążyło się w sennym letargu. W przestronnych laboratoriach Uniwersytetu Technologicznego w Starej Gazowni panowała zwyczajowa o tej porze cisza. Jedynie w prawym skrzydle zabytkowego budynku stylizowanego na początek XX wieku paliły się w oknach światła. W środku intensywnie pracował zespół androidów technicznych przybranych w jaskrawe kombinezony. Zaprogramowane roboty humanoidalne sprawdzały odczyty elektroniczne, wprowadzały ostatnie dane obliczeniowe, poprawiały ułożenie kabli. Wszystkie panele kontrolne podłączone były do wielkiej, metalowej kapsuły stojącej na środku pomieszczenia. Kapsuła przypominała nieco kabinę windy towarowej. Jednak część prowadnic przewodowych posiadała amatorsko przygotowane przełączniki od których szły rozdzielacze i dodatkowe przyłącza. Wszystkie one razem znikały w wielkiej rurze przechodzącej pod sufitem do następnych pomieszczeń laboratoryjnych.  

- Mamy sygnał z naszej uniwersyteckiej elektrowni jądrowej, że reaktor modułowy SMR jest przygotowany do zwiększenia poboru mocy.  

Asystent Mick siedzący przy centralnym pulpicie zdjął z uszu słuchawki i odłożył je na wielki monitor, który, jednocześnie służył mu za stół roboczy . Obok niego stał profesor Rob Kotchkovsky. Zacierał nerwowo ręce.

- Dobrze, uruchamiamy proces transpondencji branów w dziesiątym wymiarze. Próba ostateczna – profesor zerknął na ekran podwieszonego mu nad głową monitora. Sprawdził raz jeszcze wyświetlone na nim dane, przełączył na symulację wirtualną w trójwymiarze i przyjrzał się przestrzennej projekcji modelu oplatających się niczym wstęgi branów. Odwrócił się do asystenta Micka i szepnął:

- Odłączyłeś główny moduł i przekierowałeś połączenia do obu zapasowych komór zewnętrznych, tak jak ci wcześniej poleciłem?

- Oczywiście. Wszystko jest przygotowane według wskazówek pana profesora. Oba połączenia są pod naszą ścisłą kontrolą.

- Czy zespół techniczny sprawdził jak działają przyłącza? Nie możemy pozwolić sobie na żadną pomyłkę. Mamy tylko jedną szansę do wykorzystania.

- Tak, androidy od rana pracował nad sprawnym przyłączem komór zapasowych. Wszystko zostało sprawdzone kilkukrotnie.

- To dobrze. Możemy rozpocząć nasz eksperyment. Zapisz w dzienniku nazwę operacji: ,,Pasażer 2.0”

- Nie bardzo rozumiem? – Zdziwił się asystent. –  Mieliśmy przecież kontynuować projekt ,,New City”. Skąd nowa nazwa?

- Nagła zmiana planów. To mój osobisty koncept. Powiedźmy, opcja dodatkowa do projektu. Później to wyjaśnię, ale nie teraz. Biorę za to całkowitą odpowiedzialność. Teraz połącz mnie wpierw z jedną z komór zewnętrznych, a później z drugą.

Mick wykonał jakieś ruchy na pulpicie sterowniczym. Chwilę później ukazał się obraz Lee Ho-Badurskyego siedzącego w zamkniętym pomieszczeniu.

- Panie prezydencie, wszystko przebiega zgodnie z planem – uśmiechnął się nerwowo profesor. – Tak, jak ustaliliśmy Eugen Pollack został przez mojego współpracownika umieszczony w tak zwanej zewnętrznej komorze transpondencji. Wytłumaczyłem mu, że ze względu na niebezpieczne promieniowanie musi zaczekać w odizolowanym pomieszczeniu. Pomieszczenie to zostało dziś podłączone przez mój zespół badawczy do pola siłowego i tym samym stanowi obszar jego działania. Naczelnik Pollack niczego się nie domyślając już za chwilę znajdzie się w innym wymiarze czasowym. To będzie oczywiście nieszczęśliwy wypadek podczas eksperymentu. Proszę się odprężyć, dopilnuję uruchomienia procesu i zaraz do pana dołączę. Tymczasem muszę na chwilę się rozłączyć, żeby sprawdzić ostatnie parametry.

Prezydent uśmiechnął się delikatnie. Skinął głową na znak zrozumienia i całkowitej akceptacji. Asystent przełączył obraz. Tym razem na monitorze ukazał się Eugen Pollack.

- Naczelniku wszystko gotowe – powiedział ściszonym głosem profesor. – Transpondent jest tak połączony, żeby zadziałał w komorze zewnętrznej, w której obecny znajduje się prezydent. Ten oczywiście niczego się nie domyśla. Jest przekonany, że to pana wysyłam w przeszłość, a on jest tego procesu obserwatorem. Jak będzie po wszystkim wypuszczę pana z kryjówki. Na razie rozłączam się.

Kotchkovsky obrócił się do swego asystenta i skinął pytająco głową.

- Tak, gotowe – odparł Mick zgadując intencje profesora. – Możemy włączyć elektronowy akcelerator pola. Zaczynamy wytwarzać pole elektromagnetyczne. Oby się udało.

- Dwie komory, dwóch pasażerów… Oby było dwa zero, ale dla mnie  – westchnął Kotchkovsky i przesunął dźwignię do oporu.

   

6.

 

Prezydent Lee Ho-Badursky odczuwał dziwny ucisk w głowie i w żołądku. Nie bardzo wiedział co się z nim dzieje. Zbierało mu się na wymioty. Treści żołądkowe podchodziły do gardła, tak jakby był po suto zakrapianej prywatce. Miał wrażenie, że obudził się z ciężkiego snu. Nie mógł sobie jednak przypomnieć dlaczego spał. Pomieszczenie w którym przebywał nie przypominało jego sypialni, ani prezydenckiego gabinetu w magistracie, ani żadnego pomieszczenia, które by wcześniej znał. Surowe mury z cegieł, półmrok i zapach stęchlizny. W pomieszczeniu znajdowały się drewniane skrzynki i stare, połamane krzesła. Niewielkie okienka wpuszczające światło znajdowały się powyżej jego wzrostu. Do silnego uścisku w głowie dołączyło uczucie strachu: Gdzie jestem? Jak się tu znalazłem? Spojrzał na drewniane drzwi. Wyglądały na zabytkowe. Dotknął klamki. Zamek ustąpił i drzwi z głośnym skrzypieniem się otworzyły. Przed nim były niewielkie schodki prowadzące ku wyjściu na zewnątrz. Udał się na górę. Bolały go wszystkie mięśnie, jakby cały dzień ćwiczył na siłowni. Wkrótce zalała go jasna poświata otwartej przestrzeni. Ho-Badursky stał na obszernym dziedzińcu, na którym panował spory ruch. Ludzie w zabrudzonych kombinezonach roboczych i w filcowych beretach na głowach zajęci jakąś pracą przemierzali w różnych kierunkach plac. Zabytkowy samochód ciężarowy o napędzie spalinowym stał przy jednej z ramp. Trwał wyładunek wielkich metalowych beczek.

- O my God! Ja chyba śnię – wymamrotał Ho-Badursky. – To chyba przedstawienie, aranżacja historyczna… Zaraz, tylko kto wydał pozwolenie na smrodzenie spalinami ze starego pojazdu? To niezgodne z normą ekologiczną…

Nagle kątem oka dostrzegł znajomą postać. W drzwiach znajdujących się na drugim końcu budynku z którego właśnie wyszedł stanął naczelnik Eugen Pollack. Zataczał się, jakby nie mógł złapać równowagi. Wyglądał na solidnie wystraszonego. Naczelnik spostrzegł prezydenta i w tym momencie strach w jego oczach wzrósł jeszcze bardziej.

- Pollack, co to znaczy, co to za cyrk i przebieranki? – Krzyknął Ho-Badursky. Kilka osób stanęło w miejscu i zaczęło się bacznie przyglądać prezydentowi. Naczelnik zbliżył się do niego i chwytając go za poły jego garnituru syknął przez zęby.

- Nie rozumiesz idioto! Profesorek nas okiwał! Okiwał nas obu. Kotchkovsky ta żmija, zrobił to celowo. Przeniósł nas obu w czasie.

- Co ty bredzisz? To nie możliwe! – Lee Ho-Badursky wyrwał się z uścisku Pollacka i puścił pędem w stronę bramy wyjściowej. Biegnąc potrącił kogoś w fartuchu roboczym. Usłyszał wypowiadany ze złością staromodny wulgaryzm określający niegdyś kobiety świadczące usługi seksualne. Kątem oka dostrzegł uzbrojonego w broń palną strażnika przy bramie wjazdowej. Nawet nie zastanawiał się, czy ten użyje tej dawno już przecież zakazanej różnymi konwencjami broni. Po prostu minął go i wybiegł na ulicę. Słyszał za sobą krzyki, ale biegł dalej przed siebie w nadziei, że za bramą zniknie ta starodawna aranżacja wnętrz, że odnajdzie znajome mu widoki otoczenia. Przebiegł brukowaną ulicę i zatrzymał się dopiero na drugiej jej stronie. Tuż za nim przejechała furmanka z węglem ciągnięta przez brudną chabetę. Siedzący na niej woźnica, podobnie jak potrącony robotnik zaklął siarczyście i pogroził pięścią.

Tam gdzie kończyły się mury obiektu z którego wybiegł roztaczał się widok na rzekę. Krajobraz niby znajomy, ale jakiś inny, bardziej przestrzenny, dziki. Stalowe przęsła postawione nad nurtem rzeki przypominały historyczny most Świętego Rocha, który Ho-Badurski pamiętał ze starych kronik miejskich, oglądanych w otwartym przez siebie Skansenie Architektonicznym. Po moście przejeżdżały pojazdy spalinowe wydzielające z rur wydechowych kłęby trującego dymu. Nie mógł uwierzyć w to co widział. To był jakiś koszmar. Spojrzał raz jeszcze w stronę bramy. Wisiała tam czerwona tablica z białym napisem: Państwowe Zakłady Gazownicze. Poniżej były jeszcze dwie mniejsze tabliczki w żółtym kolorze i czarnymi napisami. Jedna oznajmiała ,,Zakaz fotografowania”, a druga ostrzegała ,,Bądź czujny! Wróg nie śpi”. Z pewnością znajdował się przed Starą Gazownią, ale nie były to budynki Uniwersytetu Technologicznego. Okolica wyglądała zupełnie inaczej niż powinna. Gdzie są biurowce, estakady, znaki sygnalizacyjne powietrznej komunikacji? Zbyt dużo wolnej przestrzeni, za dużo naturalnej zieleni. Skąd to się tu wzięło? Chwilę trwał w otępieniu zanim wszystko zaczęło mu się logicznie układać w głowie.

- A więc to prawda… Profesor rzucił nas obu w wir czasu przeszłego. Incredible!

Ho-Badursky opadł z sił. Ból mięśni jeszcze bardziej się nasilił. Musiał przysiąść na kamiennym krawężniku przy chodniku. Ciężko oddychał. W tym momencie dogonił go Eugen Pollack. Również ledwo łapał powietrze i wyglądał na mocno przestraszonego. Usiadł obok prezydenta.

- I co teraz? Co zrobimy? Jak wrócimy z powrotem, do siebie?

- Nie wiem Pollack. Nie wiem co o tym wszystkim sądzić, ale nie jest dobrze. No, good. Powiedziałbym, że wręcz fatalnie. Spójrz na te plakaty – Ho-Badursky wskazał ręką przed siebie na drugą stronę ulicy.

Na niewielkim skwerku stał  betonowy słup. Obwieszony był wielkimi płachtami papieru z których biła czerwień haseł: ,,Chodź z nami budować nowy dom – socjalistyczną ojczyznę”, ,,Młodzieży – naprzód do walki z klasową niesprawiedliwością”, „Imperializm – to wróg ludu pracującego” Z jednego z rysunków spoglądała tępa mina ,,zaplutego karła reakcji”.

- No, Eugen – stęknął Lee Ho-Badursky. – Źle ci było w naszych czasach, co? Tęskniłeś za żelazną ręką policyjnego państwa, a’la XX wiek?

Naczelnik Departamentu Bezpieczeństwa miał minę zbitego psa. Patrzył tępo na słup z plakatami.

- Cofnęliśmy się obaj do prehistorii – prezydent zawiesił głos, jakby starał się coś sobie przypomnieć. - Wiesz Pollack, coś mi się wydaje, że to czasy w sam raz dla ciebie. W końcu DeBet, to taki Urząd Bezpieczeństwa Publicznego… Wrogów można mieć wszędzie i w każdej epoce.

Naczelnikowi błysnęły oczy. Ożywił się. Spojrzał ukosem na Ho-Badurskyego.

- To chyba tobie Lee zależało ciągle na równości klasowej? Proszę bardzo, masz szansę teraz zrealizować swoją wizję, towarzyszu prezydencie. Proletariusze czekają już na takich jak ty, Lee. Możesz się włączyć w walkę klas o sprawiedliwość społeczną.

- Zamknij się! – zasyczał wściekły Ho-Badurski i sam zamilkł na dłuższą chwilę. Niespodziewanie w kąciku jego oczodołów zrobiło się wilgotno. – Czy my naprawdę, nawet teraz w tym głównie, musimy stać po przeciwnych stronach?

 

 

7.

 

W pomieszczeniu szumiało i huczało, ale odgłos pracującej maszynerii powoli się uciszał. Profesor Rob Kotchkovsky wypuścił z wielką ulgą powietrze z płuc. Nie uszło to uwadze jego asystentowi Mickowi.

- Chyba się udało? – zapytał niepewnym głosem. Profesor przytaknął.

- Pasażer numer jeden i pasażer numer dwa zostali przetransponowani w czasie. Skutków ubocznych jak dotąd nie zanotowaliśmy. To musi oznaczać pełny sukces.

- Gratuluję panie profesorze. To przełomowy eksperyment na światową skalę. Musimy go jeszcze powtórzyć, zanim opublikuje go pan w naukowych streamingach.

- O nie, panie kolego! – Niemalże krzyknął profesor Kotchkovsky i zmarszczył gniewnie czoło. – Nie będzie powtórki eksperymentu. Nic nie będziemy światu ogłaszać. Proszę jeszcze dziś przy pomocy zespołu robotów technicznych rozebrać przyłącza i zapasowe komory zewnętrzne. Ja zajmę się wymazywaniem elektronicznych śladów i zapisów.

- Nie rozumiem…

- Operacja ,,Pasażer 2.0” to legenda. Nigdy się nie wydarzyła. Rozumie pan? – Profesor popatrzył głęboko w oczy swego asystenta. - Ani słowa, nikomu. Musi pan zapomnieć o tym co się tu przed chwilą wydarzyło. Wracamy do naszych podstawowych badań z zakresu zakrzywienia czasoprzestrzeni i branów w komorze głównej.

- Ale dlaczego? Przecież to wiekopomne zdarzenie! 

- Dlatego, że eksperyment nie był autoryzowany przez władze uniwersytetu i przez żadne inne władze. To był mój autorski pomysł wymuszony… ech, powiedzmy życiową koniecznością. Wysłaliśmy bez jakiejkolwiek zgody dwóch ważnych członków naszej społeczności w przeszłość. Nawet nie wiemy do jakiego wymiaru czasowego. Może cofnęliśmy ich o rok, a może o sto, albo tysiąc. Co gorsza nie mamy możliwości odwrócenia tego procesu.  Tak naprawdę to oto mi chodziło. Właśnie o tą niemożność i nie będziemy tego naprawiać, ani nigdy się tym zajmować. Usunęliśmy za jednym zamachem dwie przeszkody, które mogłyby blokować nasze dalsze badania.

- Czyli nie będziemy już fundować ludziom podróży w czasie? – Mick miał załamany wyraz twarzy.

- Nie, panie kolego. Nie ma czegoś takiego jak podróż w czasie. Rozumie pan! To tylko mrzonki, bajki dla pisarzy fantastów. Niech pan lepiej z zespołem posprząta tu w laboratorium i szykuje się na mistrzostwa w quidditchu na miejskim stadionie. Chyba słyszał pan o tym wydarzeniu?

Asystent Mick przytaknął znacząco głową. Niepocieszony zajął się wprowadzaniem na pulpicie komend dla robotów porządkujących. Zapanowała grobowa cisza. Profesor obróci się na pięcie i udał się w stronę drzwi wyjściowych. Zatrzymał się jednak nagle w progu. Sięgnął do kieszeni i wyciągnął z niej białe, małe etui. Wrócił się i położył je na pulpicie przy Micku.

- Niech się pan uśmiechnie. Mam dla pana wejściówkę do loży honorowej dla HC. – mrugnął porozumiewawczo profesor Kotchkovsky. – Zasmakuje pan trochę życia w luksusie!

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PIEŚŃ DO LUDOLFINY 3,141592653589

GWIAZDKA W PRASOWEJ

ŻYWA PAMIĘĆ MIEJSCA