JULKA KOLOROWA
ŚWIAT JULKI
Jak przystało na całkiem dużą dziewczynę Julka starała się
rozumieć otaczający ją świat. Jednak jak sama zdążyła zauważyć był on czasami bardzo,
ale to bardzo dziwny. Miała już prawie dziesięć lat. Prawie, bo urodziny będzie
obchodzić dopiero za dwa miesiące, na początku listopada. Dlatego wydawało się jej,
że jeżeli ktoś jest już na tyle stary co ona i na dodatek zacznie od września chodzić
do czwartej klasy, to można go śmiało uznać, za osobę całkiem dorosłą. No tak, tylko że dorośli, ci naprawdę starzy dorośli,
tacy na przykład jak mama i tata, babcia Helenka, albo ciocia Renia zachowują
się nieraz dziwacznie. I to trzeba przyznać otwarcie, że bardzo dziwacznie. Mama
na przykład codziennie wcześnie rano przed pójściem do pracy maluje się przed
lustrem. Zajmuje jej to strasznie dużo czasu, który mogłaby przeznaczyć na
przykład na dłuższy sen. Tata się wtedy denerwuje, że łazienka jest tak długo
zajęta. Przemądrzała Natalka z klasy powiedziała kiedyś, że starsze dziewczyny
malują sobie usta i rzęsy po to, żeby podobać się chłopakom i żeby oni chcieli
zabierać je na randki. Mama już nie chodzi na randki i ma chłopaka, czyli męża.
Więc dlaczego tak długo się maluje? Dziwne, nieprawdaż? Tata natomiast ciągle
wraca zmęczony z pracy, powiada, że ma wszystkiego dość, kładzie się na kanapie
i czyta gazetę, albo włącza telewizor żeby obejrzeć nudne wiadomości. Julcia
stara się wtedy być cicho i go nie denerwować. Ale gdyby to ona wracała z pracy
zmęczona i miała wszystkiego dość, to żeby się lepiej poczuć wolałaby obejrzeć
jakąś bajkę na kanale dla dzieci, a nie nudnych polityków, którzy mówią stale
nudnawe rzeczy. Mogłaby się też w coś pobawić. Dziwne, że dorośli się nigdy w
nic nie bawią. Są tacy poważni… Kiedyś spytała o to tatę, a ten jej
odpowiedział, że on codziennie bawi się w pracy. Wytłumaczył jej, że to taka
zabawa dla dorosłych. On udaje przed swoim szefem, że ciężko pracuje
przygotowując dla niego jakieś ważne projekty, a jego szef udaje, że jest z
tego zadowolony i obiecuje mu za to podwyżkę. Ale to głupia zabawa – uważa
tata, bo on by wolał, żeby tą podwyżkę odczuła namacalnie jego kieszeń. Julcia
przypatrywała się ze zdziwieniem kieszeniom w tatusiowych spodniach i
zastanawiała się, czy rzeczywiście takie kieszenie mogą coś odczuwać.
Dorośli są naprawdę dziwni. Nawet
babcia Helenka, czyli mama mamy też się Julce czasami wydawała bardzo dziwna. Babcia
z racji swego wieku była już na emeryturze, co oznacza, że nie musiała nic
robić, poza oczywiście odpoczynkiem. Tymczasem babcia Helenka stale się czymś
zajmowała i wciąż miała mnóstwo spraw na głowie. A to pracowała dorywczo na
portierni w jakimś biurze, a to pomagała czasami odbierać telefony w gabinecie
dentystycznym i zapisywać pacjentów na wizyty, a nawet kiedyś przez kilka
miesięcy pracowała w kiosku z gazetami i prowadziła na osiedlowym ryneczku
stragan z warzywami. Ale najdziwniejsze było to, że po tylu latach zapragnęła
wrócić do szkoły i zacząć się uczyć. Mama wytłumaczyła Julci, że to się nazywa
Uniwersytet III Wieku i jest przeznaczony właśnie dla emerytów takich jak
babcia Helenka. Julka nie mogła tego zrozumieć. Jakby miała do wyboru szkołę,
czy emeryturę, to bez wahania wybrałaby to drugie. Na szczęście, mimo tak wielu
zajęć i obowiązków babcia Helenka miała też czas na swoje wnuki i często
wpadała do domu Julci z odwiedzinami.
Trzeba przyznać, że Julka bardzo
szanowała i kocha babcię, ale jeszcze większą fascynacją otaczał ciocię Renię.
Jej ulubiona ciocia i zarazem matka chrzestna jest rodzoną siostrą mamy, ale zdaniem
Julci, jak się jej przyjrzeć to do mamy wcale nie jest podobna. Ani trochę. Przede
wszystkim nie maluje sobie twarzy. Ma długie, proste włosy, nosi też długie
sukienki, długie kolczyki, a na szyji wiesza sobie duże metalowe wisiorki na
rzemyczkach. Mama nigdy by czegoś takiego nie założyła. Kiedy ciocia przychodzi do nas w odwiedziny tata mruczy pod
nosem, że ,,przyszła znowu ta artystka”. Mama natomiast karci tatę wzrokiem i wciąż
powtarza cioci: ,,Reniu, ogarnij się i weź się w końcu do jakieś porządnej
roboty”. Dziwne co? Czy bycie artystą nie jest porządną pracą? Julka jak
dorośnie też by chciała być artystką, tylko nie może się jeszcze zdecydować,
czy będzie śpiewać i tańczyć na scenie, czy występować w cyrku w numerze z
tresowanymi kucykami. To są jej dwa marzenia, które na pewno kiedyś spełni.
Ciocia Renia nie ma jeszcze męża i
dlatego nie ma też dzieci. Wielka szkoda. Julka bardzo tego żałowała, bo na
pewno przyjaźniłaby się z kuzynami, którzy byliby dziećmi cioci. Zapewne byliby
tak samo radośni i zwariowani jak ciocia. Julka ma co prawda dwie kuzynki:
Lenkę i Ninę, ale rzadko ma z nimi kontakt. Są to córki wujka Adama, brata taty
i jego żony cioci Marioli. Lenka jest o dwa lata starsza od Julki, a Nina o dwa
lata młodsza. Mieszkają w na wsi i Julka spotyka się z nimi co najwyżej tylko
na jakiś uroczystościach rodzinnych, albo gdy wujostwo wpada od czasu do czasu
do miasta w ,,interesach” . Tata uważa jednak, że jego brat, wujek Adam nie ma
talentu do zarabiania ,,kokosów” i dlatego ma dosyć ciągłego wysłuchiwania jego
bzdur o tak zwanych ,,złotych interesach”, które krążą mu po głowie. Julka nie
bardzo rozumiała o co tacie chodzi, ale zapewne to była to także przyczyna dla
której nie tak często spotykała swoje jedyne dwie kuzynki.
Przykro o tym wspominać, ale największą
bolączką Julki było to, że nigdy nie miała swojego pokoju. W tym, w którym
spała i w którym miała swoją szafkę na ubrania musiała dzielić z młodszym bratem
Julkiem. Tymczasem Julka najbardziej na świecie pragnęła mieć taki nawet
najmniejszy, ale swój pokoik tylko dla siebie. Niestety ich mieszkanko w bloku
na osiedlu było w ogóle małe. Ciasny pokój dziecięcy, w którym stało jej łóżko
musiała dzielić z bratem, który nie dość, że ma pięć lat i chodzi do
przedszkola, to jest jest jeszcze totalnym, rozpieszczonym i rozwydrzonym
dzieciakiem. Ciągle tylko wrzeszczy, szczypie ją i beczy bez powodu. Czasami
trudno z nim wytrzymać. Szkoda, że Julek nie jest dziewczynką. Z siostrą byłoby
na pewno łatwiej się dogadać.
Jedyne co Julcia miała swojego, to
oprócz łóżka była biała szafka - komódka w rogu pokoju. W dolnych szufladach schowane
były rzeczy do ubrania. Góra komódki służyła Julci za biurko. Jednak to, co
najciekawsze w tym meblu, to była mniejsza od pozostałych szuflada górna. Tam
dziewczynka trzymała swoje największe skarby: metalowe pudełko z kolorowymi
guzikami, różowe lustereczko i różowy grzebyk, którym czesała swoją najlepszą i
najukochańszą lalkę Roksanę, kolorowe gumki do włosów, naklejki z kucykami oraz
dwa szklane pierścionki i metalowy wisiorek w kształcie konia. Pierścionki i
wisiorek to była jej jedyna biżuteria, którą Julcia dostała kiedyś od cioci
Reni.
Oprócz skromnej kolejcji biżuterii
największym skarbem dziewczynki był fioletowy piórnik z kucykami w którym
trzymała wszystkie swoje kolorowe kredki, ołówki i pachnącą gumkę. Julka bowiem
ponad wszystko kochała rysowanie. To był jej świat, inny od tego świata
dorosłych, któremu się tak dziwowała. Tu wszystko było oczywiste i jak
najbardziej na swoim miejscu. Chmury zawsze były lekko niebieskie, słońce mocno
żółte, a trawa jasno zielona. Narysowane koniki miały różowe pyszczki, a kotki
i pieski szarą sierść. Na kartce papieru można było stworzyć wszystko co tylko
się wymarzyło. Zupełnie inaczej niż w prawdziwym świecie. Julka rysowała na
przykład swój wymarzony drewniany domek na dużej łące, na skraju lasu. Na
wejściu znajdował się ozdobny ganek z niewielkim, drewnianym płotkiem. Oprócz wejścia domek miał dwa duże
okna, jedno od kuchni, drugie od jej pokoju i na obu były zawieszone różowe
firanki. W jej pokoju było duże wygodne łóżko, mnóstwo półek na książki i
pluszaki, stoliczek na przyjęcia dla gości, duże lustro i miejsce do tańczenia.
A ponieważ bardzo kochała zwierzęta, a zwłaszcza konie i kuce również i dla
nich rysowała stajnie, wybiegi oraz piękny ogród. W ogrodzie rosły kolorowe
kwiaty, ozdobne krzewy i kilka jabłonek, które oprócz smakowitych owoców dawały
kucom przyjemny cień w upały.
Julka wiedziała, że pewnie nigdy nie
przeprowadzi się z rodzicami do takiego wymarzonego domku z ogrodem i pewnie
nigdy nie będzie miała na własność kucyków. Ale może gdyby rodzice pozwolili
jej mieć pieska, to miałby się kim opiekować. Niestety, na pieska rodzice nie
wyrażali zgody. Tata wciąż powtarzał, że mają za małe mieszkanie i uważa, że i
tak jest cudem, że mieszczą się w nim cztery osoby. Julkę to bardzo dziwiło, bo
przecież mały piesek zajmował by bardzo mało miejsca i mógłby spać pod stołem w
kuchni. Dorośli jednak mieli zupełnie inne wyobrażenie o świecie niż ona.
Na szczęście Julka miała swój idealny
świat, który mogła sobie wyobrażać i przenosić na kartki w postaci rysunków.
Jej tajny zeszyt chowany do szuflady w białej komódce był jej największą
tajemnicą. Nie dlatego, żeby nikt o nim się nie dowiedział. Wręcz przeciwnie,
mama i tata wiedzieli, że Julka lubi dużo rysować. Jednak dla kogoś, kto
zajrzałby przypadkiem do środka zeszytu były to zwykłe, dziewczęce rysunki. Dla
Julki natomiast było to coś o wiele bardziej cennego, wręcz magicznego. To była
opowieść o jej wyobraźni, o tym co siedzi utajnione w najbardziej odległym
zakątku jej umysłu. Jej sekret.
BARDZO ZŁY DZIEŃ
Początek czwartej klasy nie zaczął
się dla Julki najlepiej. Wydawało jej się, że lubi szkołę i swoją klasę. Nie
mogła się nawet doczekać końca wakacji. Bo od kiedy wrócili całą rodziną z nad
morza na początku sierpnia, to przez kolejne tygodnie siedziała w domu pod
opieką babci Heleny i trochę się już nudziła. Julek chodził przynajmniej do
przedszkola, a ona całymi dniami siedziała sama. Dlatego bardzo się ucieszyła,
kiedy pierwszego dnia września mama zaprowadziła ją wreszcie do szkoły. Bardzo
chciała spotkać się ze swoją koleżanką Ulą, z którą od pierwszej klasy
siedziała w jednej ławce. Ula miała fajnie, bo całe wakacje spędzała u swoich
dziadków na wsi w górach.
W szkole niewiele się zmieniło, poza
tym, że zmienili swoją dotychczasową salę, która była na parterze na nową,
nieco większą na pierwszym piętrze. Czwarta klasa to nie przelewki. Doszły nowe
przedmioty, takie jak historia, geografia, biologia. Nowe podręczniki wyglądały
ciekawie, bo miały mnóstwo kolorowych ilustracji, ale trochę przerażały ilością
treści, której trzeba będzie się nauczyć. To jednak nie był problem którym
warto byłoby się przejmować pierwszego dnia w szkole. Najfajniejsze było to, że
Ulka znów siedziała obok Julki i miała dużo do opowiadania o wakacjach w
górach. Podobno dziadek dał jej pod opiekę młode koźlątko, które dopiero co się
urodziło na wiosnę i Ula zajmowała się nim podczas pobytu na wsi. Julka
próbowała sobie wyobrazić koleżankę, która karmi małą kózkę mlekiem z butelki
ze smoczkiem. Sama nie przeżyła aż tak ciekawych przygód podczas wakacji nad
morzem, ale mogła za to pochwalić się kolekcją ciekawych kamyków, które
znalazła na plaży.
Podczas pierwszego spotkania klasowego
w szkole ich wychowawczyni pani Krysia przedstawiła nową uczennicę Wiktorię. Jej
rodzice przeprowadzili się tu z innego miasta i Wiktoria nikogo tu jeszcze nie
znała. Nie wyglądała jednak na zagubioną i przestraszoną dziewczynkę. Miała
wręcz harde i wyzywające spojrzenie.
- Mam nadzieję, że zaopiekujecie się
naszą nową koleżanką, tak żeby dobrze się poczuła w naszej szkole i klasie –
powiedziała do uczniów pani Krysia.
Julka była tak bardzo złakniona
towarzystwa Uli, że nie zwróciła baczniejszej uwagi na nową dziewczynę. Wiktoria
zresztą od pierwszego dnia zaczęła się zadawać głównie z Natalką oraz jej koleżankami.
A do towarzystwa Natalki należały głównie dziewczyny, które miały plecaki i
przybory szkolne z drogich i markowych sklepów. Julkę to wcale nie obchodziło,
bo choć nie miała najnowszego plecaka i wypasionego piórnika, to przecież miała
swoją koleżankę Ulę. Razem dobrze się dogadywały i zawsze pomagały sobie w
lekcjach. Ula była fajna, najlepsza i starczała jej za całe klasowe
towarzystwo. Tak miało być już zawsze.
Tymczasem minęły pierwsze dwa
tygodnie września. Nauki było rzeczywiście sporo i Julka ledwo wyrabiała się z
odrabianiem lekcji. W szkole niby było wciąż tak samo, ale Julcia zaczęła
zwracać uwagę, na to, że Ula coraz częściej po szkole rozmawia z Wiki. Jak
wychodziły po skończonych lekcjach Wiktoria czekała przy schodach na swoją
mamę, która podjeżdżała i zabierała ją samochodem. Ula kilka razy wychodząc ze
szkoły została zaczepiona przez Wiktorię. Mówiła wtedy do Julki, żeby nie
czekała na nią, że sama wróci do domu. Trochę to było dziwne, ale Julka nic na
to nie mogła poradzić. Kiedyś nawet chciała posłuchać o czym rozmawiają dziewczyny
i włączyć się do ich rozmowy, ale Wiki na jej widok zamilkła i natychmiast odeszła.
Julka pytała wówczas Ulę, o czym rozmawiają, ale jej przyjaciółka ze szkolnej
ławki stwierdziła tylko, że Wiki jest całkiem spoko i że jak coś powie
śmiesznego, to można boki zrywać. Ula
uważała, że Julka powinna dać jej szansę i się do niej przekonać. Biedna Julka
chętnie by to zrobiła, ale problem chyba nie tkwił w niej, tylko w Wiktorii. To
chyba ona nie chciała się przekonać do Julki.
Pewnego dnia Julcia wróciła ze szkoły
do domu bardzo przygnębiona. Tego dnia Ula z Wiki spędziła całą przerwę między
lekcjami matematyki a biologii. Ula zostawiła Julkę samą i gdzieś zniknęła. Na
pytanie, dlaczego tak postąpiła Ulka odparła, że obie miały pewną tajemnice do
omówienia i dlatego musiały schować się w boksach przy szatni. Podczas
następnej przerwy sytuacja się powtórzyła. Gdy Julka próbowała je odnaleźć w
szatni Wiki naskoczyły na nią i stwierdziła, że nie może dopuścić jej do
tajemnicy, bo po prostu ona nie pasuje do ich towarzystwa. Tak po prostu nie
pasuje i koniec.
- Masz przestać za nami łazić i nas
szpiegować – powiedziała buńczucznie Wiktoria. – Mamy prawo do prywatności i
tajemnic, które ciebie nie powinny wcale obchodzić.
Ulka stała z boku i milczała. Nie
stanęła w jej obronie. I to chyba było najgorsze. Julcia bardzo mocno to
przeżyła i nawet zachciało jej się w tamtym momencie płakać. Jak Ula, jej
najbliższa koleżanka z klasy tak mogła postąpić? Stanęła po stronie Wiktorii!
Zdradziła ich przyjaźń. To był najsmutniejszy dzień jaki kiedykolwiek przeżyła
w szkole.
Po powrocie do domu nie miała apetytu
i nie chciała jeść obiadu. Mama bardzo się tym zaniepokoiła, a nawet zaczęła
podejrzewać, że jej córka złapała jakiegoś wirusa i pewnie jest chora. Na
szczęście termometr nie wskazywał objawów podwyższonej temperatury. Julka
próbowała opowiedzieć mamie, że ten zły nastrój, to z powodu tego, że straciła
chyba najbliższą koleżankę. Trudno jednak zwierzać się z tak ważnej sprawy w
kuchni, gdy Julek wrzeszczy i łyżką rozlewa zupę po stole, tata czyta gazetę i
mruczy niezadowolony, a mama dwoi się i troi by przygotować obiad, posprzątać
po Julku, sprawdzić córce temperaturę i przekonać męża, by nie czytał podczas
jedzenia.
Na szczęście po obiedzie mogła usiąść
przy swojej komódce i wyciągnąć z piórnika w kucyki wszystkie kolorowe kredki.
Sięgnęła do szuflady po swój zeszyt z rysunkami – marzeniami. Przypomniała
sobie, że ten zeszyt dostała kiedyś od najwspanialszej cioci na świecie, która
na pewno nigdy by jej nie zdradziła, czyli od cioci Reni. Na okładce zeszytu
był wydrukowany rysunek przedstawiający pasące się na górskiej łące dwa kuce
szetlandzkie. Zeszyt był wyjątkowy i zarezerwowany tylko dla wyjątkowych
rysunków, które rodziły się w wyobraźni Julki. Dziewczyna czuła, że dziś taka
okazja właśnie się nadarzyła.
W ten przykry dla niej dzień Julka pomyślała
sobie, że nie potrzebuje już Uli do towarzystwa, bo może sobie narysować swoją
własną najlepszą koleżankę. Początkowo pomyślała, że odrysuje ukochaną lalkę
Roksanę, ale przecież Roksi to jedno, a nowa koleżanka to całkiem inna sprawa.
Roksanka to jej przytulanka z którą śpi, z którą dzieli pokój, a przecież nowa
koleżanka będzie miała swój świat i swoje przygody o których będzie Julce
opowiadała. Musiała zatem wymyślić kogoś zupełnie nowego. Dlatego jej rysunkowa
przyjaciółka będzie miała jasne włosy zaplecione w dwa warkoczyki. Jej buzia
będzie stale uśmiechnięta. Może być nawet trochę piegowata. Będzie miała długą
błękitną sukienkę, trochę jak ciocia Renia. Do takiej sukienki będą pasowały
małe korale z zielonymi kulkami. A na nogach nosić będzie czerwone buty
kowbojki, takie jakie widziała kiedyś w kreskówce. Julka była dumna ze swego
rysunku. Włożyła w niego dużo serca. Zastanawiała się teraz jak jej
przyjaciółka powinna się nazywać. Nie przychodziło jej do głowy żadne konkretne
imię. I choć była to całkiem nowa przyjaciółka nie mogła jej nazwać tak po
prostu – NOWA. Była za to pełna kolorów, więc mogłaby się nazywać – KOLOROWA. To
nawet pasowało NOWA-KOLOROWA. Super przyjaciółka!!!
- Ona nigdy mnie nie zdradzi – wyszeptała
do siebie Julka. – Fajnie jest mieć nową przyjaciółkę o imieniu Kolorowa. Odtąd
ja i Nowa-Kolorowa będziemy zawsze razem! Prawdziwa przyjaźń na zawsze!
Julka przybiła małą ,,piątkę”
narysowanej i wyciągniętej ku górze rączce Kolorowej. Ich przyjaźń została
oficjalnie zawarta. Teraz Julcia musiała dla swojej przyjaciółki stworzyć cały
rysunkowy świat. Byłoby to sporo roboty. Postanowiła jednak oddać jej do
zamieszkania jej drewniany domek z fioletowymi firankami w oknach, który kiedyś
już narysowała. Trzeba było tylko upiększyć nieco dom, dodając żółte okiennice,
więcej kwiatów przed domem i powiększając dach na dodatkowy pokój dla gości.
Kolorowa powinna też mieć większy ogród, najlepiej z basenem, żeby miała gdzie
się kąpać i wypoczywać. Jej przyjaciółka będzie miała też dwa kucyki
sztetlandzkie i oczywiście ukochanego pieska. Pieska trzeba było narysować i
dać mu jakieś imię. Chyba zostanie Merdaczem, dlatego, że lubi radośnie merdać
ogonem. Merdacz musi mieć też swoją budę.
Pomysł stworzenia świata w którym
zamieszka jej najlepsza przyjaciółka pochłonął Julkę całkowicie. Nawet się nie
spostrzegła kiedy za oknem zrobiło się szarawo i mama zawołała ją na kolację. Pobiegła
do kuchni i z wielką radością w głosie oznajmiła, że ma nową, wymyśloną
przyjaciółkę - Kolorową, która ma duży dom z ogrodem, basenem, kucykami i
ulubionym psem Merdaczem. Była tak podekscytowana, że nawet już prawie nie
pamiętała o przykrości, jaka spotkała ją dziś w szkole. Mama uśmiechnęła się
jedynie i pogłaskała czule swoją córkę po głowie. Była zajęta, bo musiała dziś
zająć się pracą biurową, którą znów ,,zabrała ze sobą” do domu. Ta praca
nazywała się ,,bilans” i Julka nie cierpiała tego słowa. Ilekroć mama
wypowiadała to niedobre ,,zaklęte” słowo oznaczało ono, że albo musi zostać
dłużej w pracy, albo ,,przynosi” pracę do domu i nie można było jej wtedy
przeszkadzać. Dlatego mama nie dopytywała się o szczegóły nowej znajomości
swojej córki, tylko poprosiła, by zjadła uszykowaną dla niej kanapkę i wypiła
kubek kakao. Po kolacji miała odłożyła brudne naczynia do zmywarki.
,,Szkoda, że mama nie ma dziś czasu,
żeby posłuchać historyjek o życiu mojej nowej, najlepszej przyjaciółki” –
pomyślała trochę z żalem Julka. ,,Gdyby tu była ciocia Renia na pewno pomogłaby
mi wymyśleć jakieś ciekawe przygody dla Kolorowej”. I to był fajny pomysł.
Julka postanowiła każdą historyjkę,
którą wymyśli dla swojej koleżanki przelać na papier w postaci rysunku. Każdego
dnia inna przygoda. Julcia nie chciała już więcej zawracać mamie głowy, więc szybko zabrała się za
kolację. Przypominała sobie, że powinna
też przysiąść jeszcze dziś do zadań domowych, ale jak tu się skupić na nauce,
kiedy trzeba jeszcze wymyślić przygodę dla Nowej-Kolorowej? Może to będzie
podróż balonem na safari do Afryki, albo niesamowita przygoda z cyrkiem
wędrownym. Wyobraźnia Julki pracowała na pełnych obrotach. Skończyła kolację.
Tym razem apetyt jej dopisywał, bo czuła się już całkiem dobrze. Odłożyła
naczynia, tak jak prosiła mama i pobiegła do pokoju. Jednak, to co tam ujrzała
przeraziło ją tak, jak chyba nigdy nic przedtem.
Jej głupiutki braciszek Julek
siedział na jej krześle przed jej szafeczką. W ręku trzymał triumfalnie czarną
kredkę i uśmiechał się. Nieopatrznie nie schowany do szuflady tajny zeszyt z
kucykami na okładce był pobazgrany czarną kredką. Julka dopadła do komódki i
wyrwała z ręki brata swój największy skarb. Niestety, ku wielkiej rozpaczy Kolorowa,
jej dom, ogród, stajnia dla kucyków i buda dla Merdacza były wysmarowane
czarnymi bohomazami wzdłuż i wszerz. Julcia czuła jak do oczu napływa morze
łez i wściekłości. Krzyknęła i rzuciła się z pięściami na Julka. Ten jednak
był szybszy i z okrzykiem: ,,Mamo! A Lulka mnie chce bić!” wysmyknął się jej
bokiem i uciekł do dużego pokoju. Mama wyjrzała tylko zza drzwi i powiedziała
gniewnie.
- Julka! Ile razy mam ci przypominać,
że mam dziś ważny bilans do zrobienia. Proszę jedynie o spokój. Przestań
atakować swojego brata i zajmij się czymś pożytecznym.
- Ależ mamo… To on zniszczył mi
rysunki…- łkała Julcia.
- Ja naprawdę nie mam czasu na wasze
zabawy. Jesteś starsza i rozsądniejsza. Bądź dla niego wyrozumiała, on jest
przecież jeszcze małym dzieckiem. To tylko rysunki. Narysujesz je od nowa i to
jeszcze ładniejsze.
- Mamo, ty nic nie rozumiesz. On
zniszczył moją najlepszą przyjaciółkę Kolorową! – Julka nie potrafiła już
powstrzymać łez i płakała na całego. To był kolejny, najgorszy tym razem cios,
jaki zgotował jej tego dnia paskudny los. A jedyna osoba, która mogła ją
pocieszyć była w tej chwili zajęta jakimś głupim bilansem.
- Kochanie, nie mam czasu na taką
dziecinadę. Naprawdę! Kładźcie się już oboje spać. Nie chcę słyszeć żadnych
krzyków. Muszę się skupić i skończyć do jutra ten cały bilans.
Julka wróciła do pokoju i rzuciła się
na swoje łóżko. Była bez sił. Płakała w poduszkę, aż w końcu zabrakło jej siły.
Co za paskudny, okropny dzień! Chyba najgorszy w całym jej dotychczasowym
dziesięcioletnim życiu…
KOLOROWA I NIESPODZIANEK
- No proszę, a było tak ładnie – Nowa-Kolorowa
załamała bezradnie ręce. Nad jej brązowym domkiem z żółtymi okiennicami,
fioletowymi firankami w oknach i czerwonym dachem rozpościerała się czarna
smuga, która wiła się, skręcała nagle pod ostrym kątem i w ogóle była bez
składu i ładu. Spojrzała na bok w kierunku zagrody kucyków szetlandzkich.
Zwierzęta pomalowane były w czarne pasy i przypominały teraz bardziej zebry niż
konie. Widać było, że nie były z tego powodu zadowolone. Miały smutne,
zwieszone łby. Merdacz przed swoją budą próbował zlizać zabazgraną na czarno
lewą łapkę. Widok był naprawdę żałosny. Według Kolorowej jedyną i to całkiem paskudną
rolą jaką ta czarna smuga tu pełniła było zeszpecenie całego otoczenia.
Dlaczego ktoś to zupełnie bezmyślnie zrobił?
- To tak nie może zostać! – Nowa-Kolorowa
tupnęła gniewnie kowbojskim butem i wbiegła do środka swojego domku. Niestety
tu też brzydka, czarna smuga przechodziła przez różowe ściany, przez brązową szafkę,
stoliczek, krzesełka i duże łóżko z baldachimem. Wszystko to wyglądało
okropnie. Dziewczynka podbiegła do szafki i z dolnej szuflady wyciągnęła dużą
chusteczkę. Gdy jednak próbowała nią zetrzeć czarne ślady, nie dość że cała
chusteczka się ubrudziła, to smuga rozmazywała się jeszcze bardziej.
- Co tu zrobić? Co wymyśleć? –
zadumała się dziewczynka. Przez chwilę zatrzymała się nad słowem ,,wymyśleć”. A
dlaczegoż by nie? W końcu to świat wyobraźni. Przecież wszystko można sobie tu wymyśleć,
na przykład wiadro z gąbką, gumkę do mazania, czarodziejski korektor, albo i
nawet samego czarodzieja.
- O tak! Taki czarodziej na pewno
będzie wiedział jak pozbyć się czarnych kresek.
W tym momencie ktoś zapukał do drzwi.
Pukał bardzo delikatnie, prawie ledwo dosłyszalnie. Kolorowa pobiegła otworzyć.
Zdziwiła się bardzo, bo przed domem stał
rysunkowy chłopiec. Miał tak samo jak ona jasne włosy, tyle, że o wiele
krótsze. Koszulka i spodnie były w błękitnym kolorze, w takim samym jak jej
sukienka. A na nogach miał kowbojskie buty. Jednym słowem bardzo przypominał Nową-Kolorową,
z tą jednak różnicą, że był chłopcem.
- No, co? – spytał się stojący w
drzwiach gość. – Chciałaś żebym się zjawił, no to jestem.
- Ale ja myślałam o czarodzieju, a
nie… – Kolorowa się na chwilę zawahała – a nie o kimś takim jak ty.
- A co, nie wyglądam na czarodzieja?
– Chłopiec rozpostarł ręce w szerokim geście i wykonał z gracją lekki skłon do
ziemi.
- Oj, chyba nie. Nie obraź się, ale
nie masz ani długiej siwej brody, ani spiczastej czapki na głowie. No i nie
masz magicznej różdżki.
- O, tu się jednak mylisz – odparł
chłopiec i zza pleców wyciągnął mały, czarny patyk, który trochę przypominał różdżkę.
– Może nie wyglądam jak prawdziwy czarodziej, ale mogę cię zapewnić, że nim
jestem. Takiego mnie sobie wymyśliłaś.
,,Oj, ale sobie narobiłam” -
pomyślała Nowa-Kolorowa, ale grzeczność nakazywała zaprosić gościa do środka.
Weszli oboje do kuchni, która też niestety była pomazana czarnymi paskami.
- A czy ty w ogóle znasz się na
czarach? – Dociekała dziewczynka.
- Tego jeszcze nie wiem – odparł młody
czarodziej siadając na krześle przy stole w kuchni. – Ale jak chcesz możemy to
sprawdzić.
- To wyczaruj coś, co spowoduje, że
znikną te wszystkie paskudne czarne kreski, które szpecą mój dom i ogródek.
Kolorowa czuła się trochę
rozczarowana tym, że ten chłopiec nie był podobny do prawdziwego czarodzieja i
w dodatku jeszcze nie wiedział czy umie czarować. Chociaż wydawał się całkiem
miły i sympatyczny, to nie była pewna, czy poradzi sobie z czarnymi bohomazami.
Tymczasem młody czarodziej przyglądając się czarnym plamom z bliska zaczął się usilnie
zastanawiać i wydobywać z siebie fachowe pomruki, coś w rodzaju: hmm…, mmhy i
acha. Po chwili takiej specjalistycznej zadumy odwrócił się do Kolorwej i
uśmiechając się od ucha do ucha wykrzyknął:
- Już wiem! Tu mogą zadziałać tylko
kolorowe czary!
- Kolorowe czary? Co to jest? –
zdziwiła się rysunkowa dziewczynka.
- Tak! Wpierw pomyślałem o czarach
jakie wyprawia gumka do mazania, ale to mogłoby nie zadziałać. Lepiej użyć
czaru kolorów. Po prostu zakolorujemy czarne kreski.
- Ale jak?
- Zobaczysz. Pomoże nam w tym moja
różdżka.
Chłopiec podszedł do zabrudzonej szafki
kuchennej i przyłożył swój czarny patyk, co to trochę przypominał różdżkę, do
brązowej powierzchni drzwiczek. Różdżka natychmiast zmieniła swój kolor na
brązowy. Następnie młody czarodziej dotknął czarnej kreski przechodzącej przez
całą długość szafki. Natychmiast czarna kreska zniknęła. Podobnie postąpił z
białą ścianą w kuchni, a następnie przeszedł do pokoju. Dotknął różowych ścian
i różdżka zabarwiała się na różowo. Przyłożył ją do czarnych bazgrołów i te
natychmiast znikneły. Obserwując to wszystko zza pleców czarodzieja Nowa-Kolorowa
aż pisnęła z radości. Była tak szczęśliwa, że rzuciła się mu na szyję.
- A jednak jesteś czarodziejem! To
cudownie!
- Przed nami dużo roboty – powiedział
zarumieniony chłopiec i wręczając dziewczynce rożdżkę zapytał – a może teraz ty spróbujesz?
Rzeczywiście pracy było sporo. Trzeba
było pobrać każdy kolor i każdą rzecz osobno odczarowywać. Ale powoli cały
świat Kolorowej odzyskiwał swoje pierwotne, harmonijne oblicze. Cieszyły się
kucyki radośnie brykające w zagrodzie, a piesek Merdacz wesoło machał ogonem i
wciąż biegał raz do chłopca, raz do dziewczynki. Nim dzień się zaczął chylić ku
nocy zniknęły wszystki czarne bohomazy.
Gdy skończyli pracę zmęczony chłopiec
- czarodziej usiadł na zielonej trawce przed domem. Otarł ręką spocone czoło i
wtedy resztki czarnej kredki rozmazały się na jego twarzy i włosach. Kolorowa
dostrzegła to i zaczęła się podśmiechiwać, ale chłopiec spojrzał na nią smutno
i powiedział:
- Zrobiłem swoje zadanie i co dalej?
Czy teraz zniknę, bo nie będę już potrzebny?
Nowa-Kolorowa przestała się uśmiechać
i wykrzyknęła na głos:
- Ależ w żadnym wypadku! Chcę żebyś
został. Możesz wyczarować przecież jeszcze tyle pięknych rzeczy. Poza tym
przydałby mi się tu ktoś do towarzystwa.
- Miło mi to słyszeć, ale ja nawet
nie mam jeszcze imienia, ani swojego miejsca – zamartwiał się dalej czarodziej.
Kolorowa zamyśliła się głęboko. Merdacz
jakby zrozumiał o czym rozmawiają, bo zaczął się łasić do nogi chłopca okazując
tym samym swoją sympatię do niego.
- Ja nazywam się Nowa-Kolorowa, a ty
jesteś po prostu czarodziejem. Dla mnie w tej chwili najważniejsze, że możesz
zostać moim przyjacielem – powiedziała po chwili piegowata dziewczynka i znów
zamilkła zamyślona. – A że pojawiłeś się tak nagle i stałeś się miłą dla mnie
niespodzianką powinieneś nazywać się NIESPODZIANEK. Tak! To imię najlepiej do
ciebie pasuje.
- Hmm! Może być. Nawet mi się podoba
– uśmiechnął się czarodziej.
Teraz musimy pomyśleć do domku dla
ciebie, najlepiej żeby był gdzieś w pobliżu, żebyśmy mogli być sąsiadami. Zobaczysz,
będzie nam razem tu bardzo fajnie!
Chłopiec z radością podniósł oczy ku
dziewczynce i uśmiechnął się.
- Czy to oznacza, że naprawdę chcesz
żebym tu został?
- O tak, bardzo! – Odparła
rozpromieniona rysunkowa dziewczynka.
- To wspaniale. O mój domek się nie
martw. Pobiegnę teraz poszukaćć sobie miejsca na mój domek. Potem pomyślę jak
go zbudować, albo wyczarować. Zobaczymy się jutro! – wykrzyknął radośnie
czarodziej i zaczął w kierunku końca łąki, tam gdzie zaczynał się już las.
– Do zobaczenia Kolorowa Dziewczynko!
- Do zobaczenia – pomachała na
do widzenia Nowa-Kolorowa.
Merdacz wiercił się niecierpliwie
jakby nie mógł się zdecydować co ma zrobić, zostać, czy pobiec. Szczeknął i chciał
ruszyć za czarodziejem, ale patrzył na dziewczynkę i czekał na jej pozwolenie. Kolorowa
zaczęła się nawet zastanawiać, czy Merdacz nie powinien jednak pójść z
chłopcem, żeby ten nie czuł się tak samotna, ale czarodziej odwrócił się i
nakazał mu zostać.
- Zostań Merdacz. Pilnuj pani.
Kolorowa pomyślała, że powinna
jeszcze powiedzieć Niespodziankowi, że ma umazaną czarną kredką buzie i włosy,
ale ponieważ był on już za daleko machnęła tylko ręką i zostawiła tę sprawę do
następnego dnia. Wróciła do swojego domku i rzuciła się na łóżeczko. Była
bardzo zmęczona, ale też i zadowolona
- Ten dzień był naprawdę udany!
DZIEŃ PEŁEN ZASKOCZEŃ
Julka obudziła się rano z okropnego
snu. Nie chciało jej się wstawać. Wiedziała, że musi iść do szkoły, ale poraz
pierwszy nie miała na to ochoty. Znów spotka Ulę i Wiki, które nie będą chciały
z nią rozmawiać. Nie bardzo wiedziała jak się ma w tej sytuacji zachować. W
dodatku rysunkowy świat Nowej-Kolorowej, który sobie stworzyła został
zniszczony przez głupiutkiego braciszka. Nie miała już do niego pretensji, a
jedynie do siebie, że nie zdążyła schować zeszytu. Wiedziała, że Julek z
lubością bazgroli na każdym znalezionym przez siebie skrawku papieru. Nie raz
już się zdarzyło, że porysował taty gazetę, albo mamy kolorowy magazyn. Dlatego
wszyscy chowali przed nim cenne materiały papiernicze. Wczoraj wieczorem Julka
zapomniała o tej zasadzie i teraz ma za swoje. Wszystko byłoby inaczej, gdyby
miała swój własny pokój. Życie byłoby wtedy piękniejsze.
Zaspana pomaszerowała do łazienki,
żeby przemyć oczy. Mama wołała już z kuchni na śniadanie, więc spiesznie
zakończyła poranną toaletę i wróciła do pokoju, żeby się ubrać. Julek leżał
schowany pod kołdrą, ale Julka doskonale wiedziała, że tylko udaje śpiącego, bo
nie chce iść do przedszkola. Podeszła do jego łóżka i gwałtownie zrzuciła
kołdrę na dywan.
- Wstawaj leniu, musisz się zbierać,
bo mama już woła na śniadanie.
- Nie chce! Nie idę! Lulek zostaje w
domu! – wykrzykiwał malec.
Julka ciężko westchnęła i rzuciła
okiem na swój zeszyt z kucykami na okładce. W zasadzie nie chciała do niego
zaglądać, żeby nie wracać do przykrych wspomnień z wieczora. Jednak jakaś
niewidzialna siła pchała ją ku kartkom zeszytu, tak, że podeszła do komódki i
otworzyła go.
- Jak to? – krzyknęła zdumiona. Jej
rysunki były bez skazy. Zniknęły czarne bazgroły. Nie było po nich
najmniejszego śladu. Nie wiedząc co o tym myśleć Julka spojrzała na swojego
brata.
– Julek, jak ty to zrobiłeś?
Chłopiec nie bardzo rozumiejąc, co
jego siostra ma na myśli skulił się na łóżku i zakrył ponownie kołdrą. Po chwili
wysunął z niej jedynie swoją główkę i patrzą wielkimi, przestraszonymi oczami
powiedział przepraszająco:
- Lulka, ja nie chciałem, to się tak
jakoś samo narysowało…
Julka podbiegła do braciszka i
uwolniwszy z kołdry, którą zdążył się już ponownie przykryć, przytuliła go z
całej siły.
- Nie wiem, jak to się stało, ale już
nie gniewam się na ciebie. Wybacz, że na ciebie krzyczałam.
Julek patrzył na swoją siostrę
szeroko otwartymi oczami. Nie bardzo rozumiał co się takiego wydarzyło. Zamiast
kary i krzyków jego starsza siostra przytuliła go. To było miłe, więc zaczął
się śmiać i skakać po łóżku. Ogólna radość wkrótce przeniknęła na całą rodzinę.
Mama powiedziała, że wczoraj późno w nocy zakończyła swój bilans i teraz może
oddychać z ulgą. Przy śniadaniu chwaliła Julkę, że jest mądrą i roztropną
starszą siostrą. Nawet tata, który wyszedł z łazienki stwierdził bardzo
optymistycznie, że czuje z dużą dozą pewności, iż za projekt nad którym teraz
pracuje jego szef przyzna mu zapewne premię i będą mieli bogate święta Bożego
Narodzenia.
Tak oto całkiem niespodziewanie dla
Julki ten dzień zaczął się bardzo dobrze. I pewnie by pozostał, gdyby nie
musiała iść do szkoły. Dobry humor skończył się bowiem w momencie, gdy przekroczyła
próg klasy. Ulka już na wstępie oświadczyła jej, że od dziś będzie siedziała z Wiki.
- Wiesz, tak na kilka dni, żeby
Wiktoria się lepiej poczuła w naszej klasie – powiedziała bez ogródek i przesiadła
się natychmiast o trzy ławki dalej, na koniec sali. Niby nic takiego, a jednak Julce
natomiast zrobiło się jakoś przykro. Było jej przykro ponieważ została sama w
ławce. Poza Ulą nie przyjaźniła się specjalnie z nikim innym z klasy. Nie miała
jednak czasu, aby dobrze to wszystko przemyśleć i poczuć jak to jest, gdy
siedzi się samemu, bo zadzwonił pierwszy dzwonek i do klasy weszła
wychowawczyni, pani Krysia. Pierwsza lekcja to był język polski i choć pani
podeszła od razu do swojego biurka, to zauważyła zmianę w rozmieszczeniu uczniów.
Nie zwróciła się jednak z zapytaniem do Ulki, czy Wilki, tylko od razu do
Julki:
- Czemu siedzisz sama? Nie chciałaś już
siedzieć z Ulką?
Julia zdębiała. Poczuła nagle, że łzy
samoistnie napływają jej do oczu. Pani to tak powiedziała, jakby to była jej
wina. A w czym ona zawiniła? Przecież, to nie był jej pomysł. W zasadzie, to
ona została pokrzywdzona. Nie widziała jednak co odpowiedzieć pani Krysi.
Spuściła wstydliwie głowę i milczała. Może pani sama się domyśli… Ale wychowawczyni
jakby nie chciała dociekać całej prawdy i machnęła tylko ręką.
- No to
w porządku. Świetnie się nawet złożyło.
Uśmiechnęła się przy tym i usiadłszy
przy biurku zaczęła sprawdzać dziennik obecności. Tak, jakby sprawy w ogóle nie
było. Julka nie mogła uwierzyć w to co się stało. ,,Świetnie się złożyło?” Jak
pani Krysia mogła tak powiedzieć? Przed chwilą została brzydko potraktowana
przez swoją najlepszą koleżankę, a pani Krysia mówi, że to super sprawa? Nie spytała nawet Uli dlaczego się
przesiadła. Julka odwróciła się do tyłu mając nadzieję, że Ulka w jakiś sposób
ją przeprosi. Niestety napotkała jedynie na drwiący uśmiech Wiki. Ula miała
spuszczony wzrok. Może było jej jednak wstyd, że tak postąpiła?
Julka jakoś nie mogła się skupić na
lekcji. Pani pisała coś na tablicy i tłumaczyła, ale ona tego nie słyszała. Drwiący
uśmiech Wiktorii, który Julka miała wciąż przed oczami był piekący jak
oparzenie pokrzywą. Czuła wielką niesprawiedliwość. Przecież niczym sobie nie
zasłużyła na takie traktowanie przez swoją najlepszą koleżankę. Postanowiła, że
nie da po sobie poznać, jak bardzo jest jej przykro, ale za to już nigdy,
przenigdy nie odezwie się ani do jednej, ani do drugiej dziewczyny. A w dodatku
pomyślała sobie, że jak wróci do domu, to narysuje więzienie, na szczycie
wielkiej góry, w którym uwięzi obie dziewczyny. Za karę. Niech siedzą i płaczą.
Wtedy Wiktorii nie będzie już do śmiechu.
W
momencie gdy pani skończyła pisać na tablicy drzwi do klasy otworzyły się i
weszła dyrektorka. Pani Krysia kazała dzieciom powstać z ławek i powiedzieć
chóralne: dzień-do-bry!
-
Dzień dobry dzieci – odpowiedziała łagodnym głosem pani dyrektor. – Nie chcę
wam przeszkadzać. Przyprowadziłam tylko do was nowego kolegę – Maksa. Od dziś
będzie się uczył w waszej klasie. Mam nadzieję, że go polubicie.
Zza
pleców pani dyrektor wyłoniła się postać chłopca. Wyglądał on, tak jak tysiąc
innych chłopców w jego wieku, nie za niski, nie za wysoki. Miał ciemne, kręcone
włosy, dżinsowe spodnie, niebieską bluzę i biało-granatowe trampki. Jedyne, co
go wyróżniało od reszty dzieci w klasie, był kolor jego skóry na twarzy i
rękach. Był wyraźnie ciemniejszy od reszty. Maks wyglądał jakby bardzo długo
opalał się w afrykańskim słońcu.
-
Wasz nowy kolega chodził dotychczas do szkoły w Anglii. Choć zna bardzo dobrze
język angielski, nie ma problemu także z porozumiewaniem się po polsku, prawda
Maks? – Pani dyrektor spojrzała życzliwie na zawstydzonego chłopca. Ten tylko
skinął potakująco głową.
-
Chcę żebyście pomogli Maksowi
zaadoptować się do nowych warunków pracy w polskiej szkole. Pokażcie się z jak
najlepszej strony. Myślę, że wasz nowy kolega będzie mógł za to dużo
opowiedzieć wiele ciekawych rzeczy o szkole w Anglii. To może być pożyteczna wymiana
doświadczeń. Życzę wam wszystkim miłego dnia.
Dyrektorka
wyszła, a pani Krysia chwyciła Maksa za rękę i podeszła do ławki Julki.
-
Akurat zwolniło się miejsce, a ja myślę, że z Julką będzie ci się dobrze
siedziało. To bardzo miła i koleżeńska dziewczynka, na pewno pomoże ci w
poznaniu naszej klasy – pani spojrzała z promiennym uśmiechem na Julkę i
wydawało się, że mrugnęła do niej porozumiewawczo.
-
Julko, mam nadzieję, że zaopiekujesz się naszym nowym kolegą.
Julia
znów zaniemówiła z zaskoczenia. Kolejna niespodziewana rzecz dzisiejszego
poranka. Przed chwilą czuła się porzucona, zlekceważona przez panią i trochę
samotna, a już po chwili ma towarzystwo nowego chłopca w klasie. Teraz
zrozumiała dlaczego na początku lekcji pani powiedziała, że to ,,świetna
sprawa”, że zwolniło się miejsce obok niej. Cała klasa patrzyła teraz z
zaciekawieniem, a może też i z zazdrością w kierunku jej ławki. A wszystko
przez to, że usiadł obok niej niezwyczajny, taki trochę inny chłopak… Julka nie
miała nic przeciwko temu, że usiadł on obok niej. Przynajmniej nie będzie
siedziała już sama. Spojrzała kątem oka do tyłu i znów zobaczyła ironiczny
uśmiech Wiki. Nie było to wcale miłe, ale tym razem zabolało jakoś mniej.
,,Niech sobie strzela te swoje paskudne miny, nie będę się tym teraz
przejmowała” – pomyślała Julka.
Maks
siedział obok Julki, ale wydawał się mocno przestraszony i początkowo wcale na
nią nie patrzył. Wyciągnął z plecaka swoje książki i niewielki, skórzany
przybornik na długopisy. Otwierał jego zapięcie, wyciągał długopis, po czym
chował go i zapinał przybornik. I tak po kilka razy. Wyglądał na mocno
zdenerwowanego. Pani tymczasem wróciła do biurka i powiedziała, że dziś przerobią
trochę gramatyki i dlatego wszyscy mają wyciągnąć zeszyty ćwiczeń i przygotować
kolorowe ołówki do wypełniania zadań.
-
Uzupełnijcie puste miejsca w zdaniu odpowiednią formą czasownika albo
przymiotnika – oznajmiła Pani Krysia. – Dla uatrakcyjnienia tego ćwiczenia czasowniki
wpisujcie czerwoną kredką, a przymiotniki niebieską.
W
klasie ponownie zapanował szum. Wszyscy uczniowie zaczęli poszukiwać w swoich
piórnikach odpowiednich przyborów. Fioletowy piórnik Julci z wizerunkiem dwóch
kucyków z ,,My Little Ponny” aż pękał od nadmiaru kredek we wszystkich kolorach
świata. Dziewczynka kątem oka spojrzała na swojego sąsiada. W jego przyborniku
znajdował się tylko długopis i dwa ołówki. Chłopiec patrzył przestraszonym
wzrokiem w swój niewielki schowek na przybory do pisania. Pierwsza lekcja w
nowej klasie i taka kompromitacja. Julcia zrozumiała w lot, że musi ratować Maksa
z tej kłopotliwej sytuacji. Na szczęście w jej piórniku były chyba ze trzy
czerwone kredki i dwie niebieskie. Położyła więc dwie dodatkowe kredki przed Maksem.
W tym momencie chłopiec obrócił się do niej z pytaniem w oczach.
-
No weź, pożyczam ci. Mam kredek w nadmiarze – Julka wzruszyła ramionami.
Jej nowy kolega z ławki
spuścił wzrok i cicho odpowiedział całkiem poprawnie po polsku.
-
Nie mam kredek. Nie wiedziałem, że są potrzebne.
-
Dobrze, że ja mam ich w nadmiarze. Jakby co, to w sprawach kredek możesz zawsze
na mnie liczyć – odparła Julka i dodała po chwili. – Wiesz, mam młodszego brata, więc nie wstydzę
się rozmawiać z chłopakami.
Maks
popatrzył na nią swoimi dużymi, brązowymi oczami. Trudno było zgadnąć co to
spojrzenie miało wyrażać, ale Julka widząc, że wziął od niej kredki i pochylił
się nad zeszytem ćwiczeń, pomyślała, że pewnie jest jej za to wdzięczny. Długo
jednak wczytywał się w treść zadania i Julka to zauważyła. Choć zadania
wydawały się proste, to może Maks miał problemy z ich zrozumieniem.
-
Może ci pomóc? – spytała w końcu.
-
Dziękuję, spróbuję sam – odparł chłopak i zaczął coś kreślić kredkami, ale
Julka nie mogła dostrzec, czy robi dobrze, bo zasłaniał ćwiczenia łokciem. Nie
chciała wyjść na osobę wścibską i dała mu spokój. Więcej razy w czasie lekcji
nie odzywali się do siebie. Jednak gdy zadzwonił dzwonek na przerwę Maks oddał
jej kredki i powiedział:
-
Masz fajny piórnik.
Julkę
aż zatkało. Nawet Ula jak z nią siedziała nigdy nie przyznała, że jej piórnik
jest fajny. Nikt nigdy jeszcze w szkole nie powiedział jej, że ma coś fajnego. Raczej
to ona zazdrościła innym uczniom fajnych rzeczy.
-
No, co ty, to taki zwykły piórnik… - odparła zmyślona. – Po prostu lubię kucyki.
-
Ja lubię konie, ale kucyk też jest ok. Twój piórnik fajny, bo może dużo rzeczy włożyć
do środka – powiedział trochę niezbyt gramatycznie młody Anglik.
-
Ach, ty za to masz … - tu Julka się trochę zakręciła, bo też chciała
odwzajemnić serdeczność, ale dotychczas nie przyjrzała się zbytnio swojemu
sąsiadowi i nie bardzo wiedziała, co takiego fajnego może mieć ten nieco
egzotyczny kolega. Już chciała powiedzieć coś na temat koloru jego skóry, gdy
słowa same wyszły jej z gardła.
-
…fajne włosy. Masz takie fajne kręcone włosy. No, nikt nie ma takich w naszej
klasie.
-
Mój tata ma takie ja mam – odparł nieco speszony Maks. Julka uśmiechnęła się, a
jej nowy kolega z ławki ten uśmiech odwzajemnił.
Dalsza
rozmowa została nagle przerwana przez grupkę chłopaków z klasy, którzy podeszli
do ich ławki i zaczęli wypytywać o to, czy Maks umie grać w piłkę nożną. Okazało
się, że nie tylko, bo w Anglii grał też w krykieta i w rugby, ale piłkę nożną
lubi najbardziej. Jest nawet fanem piłkarskiej drużyny FC Liverpool, bo tam
kiedyś grał polski bramkarz Jerzy Dudek. Chłopacy wyszli na korytarz i widać
było, że prowadzą ożywioną dyskusję. Wciąż o coś wypytywali Maksa, a ten
chętnie udzielał im odpowiedzi. Nowy kolega przełamał szybko swoją nieśmiałość
i chyba dobrze się poczuł w nowym towarzystwie. Julka przyglądała się temu z
daleka i uśmiechała się pod nosem. Na Ulkę i Wilki nie zwracała uwagi.
Następną
lekcją była matematyka. Okazało się, że Maks jest bardzo dobry w liczeniu i
pewne zadania rozwiązuje najszybciej w klasie. Pani od matematyki była pod
ogromnym wrażeniem i powiedziała, że wszyscy w klasie powinni brać przykład z
nowego ucznia. Maks tylko się uśmiechał i szepnął do Julki:
-
Jakby co, to zawsze ci pomogę na sprawdzianach. Wiesz, ty mi pomożesz z
polskiego, ja tobie z matematyki
-
Oczywiście – odparła uradowana Julcia.
Oczywiście
chciała jak najwięcej rzeczy dowiedzieć się od swego nowego kolegi z ławki, ale
podczas lekcji trudno było rozmawiać, a na przerwach Maks był porywany przez
chłopaków. Nawet nauczyciele byli bardzo zainteresowani nowym uczniem i
wypytywali go o różne sprawy związane z różnicami pomiędzy szkołą polską a
angielską. Pojawienie się Maksa wywołało duże zamieszanie w całej szkole.
Dlatego ten dzień mijał bardzo szybko. Julka postanowiła zaczekać, aż Maks się
trochę oswoi z nowym miejscem i nie zadawała mu więcej pytań. Dla niej to też
nie była najłatwiejsza sytuacja. Dziś rano straciła swoją najlepszą dotychczas koleżankę
Ulę, która przeniosła się do ławki Wiktorii. Teraz musiała siedzieć z
chłopakiem. Choć Maks wydawał się całkiem sympatyczny, to jednak nie był dziewczyną
i nie mógł od tak od razu zastąpić Ulę. Z jednej strony Julka cieszyła się, że
nie będzie sama w ławce, z drugiej jeszcze nie wiedziała, czy siedzenie z
chłopakiem to coś fajnego, czy na dłuższą metę okaże się być udręką. Na kolejnych
lekcjach słyszała za plecami szyderczy chichot Wiktorii. Pewnie ją obgadywała z
Ulą. I nie było to przyjemne uczucie. Starała się to ignorować i nie zwracać
uwagi, ale jak to zrobić, gdy ktoś złośliwie śmieje się wciąż za tobą?
Całe
szczęście, że dziś lekcje kończyły się wcześniej. Julka mogła pobiec do domu i
pobyć trochę sama, zanim rodzice wrócili z pracy, a Julek z przedszkola. Miała
dla siebie przez parę godzin cały pokój i upragnioną ciszę. Uwielbiała te
momenty, kiedy mogła sobie wyobrazić, że cały pokój należy tylko i wyłącznie do
niej. Mogła wtedy bez obawy wyciągnąć swój ulubiony zeszyt w kucyki i rysować. Dziś
mogła odreagować nienajlepszy dzień w szkole i narysować, to co sobie rano
obiecała, czyli więzienie dla swoich okropnych koleżanek z klasy. Otworzyła
zeszyt. Na ostatniej, zarysowanej stronie dostrzegła postać rysunkowego
chłopca.
-
Czy to ja go narysowałam? - zdziwiła się Julka. - Jakoś nie pamiętam, a Julek
przecież nie potrafi jeszcze tak rysować. Może wczoraj byłam tak zmęczona, że
nie pamiętałam o tym rysunku…
Popatrzyła
jeszcze raz na kartkę papieru i pomyślała sobie, że ten rysunkowy chłopiec z
czarną kreską na twarzy trochę przypomina Maksa z jej klasy? Też pojawił się
niespodziewanie i w zasadzie nie wiadomo skąd. Gdyby tylko jeszcze poprawiła mu
twarz i włosy… Chwyciła brązową kredką i zamalowała twarz, a później czarną zmieniła
kolor włosów…
-
Witaj Niespodzianku. Będziesz teraz przyjacielem Kolorowej – pomyślała na głos
Julka. – Nowa - Kolorowa nie będzie się czuła taka samotna w swoim świecie.
Będzie miała sąsiada przyjaciela. I będzie się on nazywał Niespodzianek.
Pomyślała
jeszcze, że skoro pojawił się nowy przyjaciel rysunkowej dziewczynki, to musi
on mieć swój dom. Najlepiej leśną chatkę, całą z drewna. Nad jeziorem, żeby
miał łódkę i mógł pływać na niej i wędkować. Julka wzięła się do dzieła i
zaczęła tworzyć nowe rysunki.
WYPRAWA NA SZCZYT GÓRY
Zaraz
po przebudzeniu Nowa - Kolorowa wyszła z domu z Merdaczem na spacer po ogrodzie.
,,To
będzie z pewnością dobry dzień” – pomyślała, a na głos powiedziała do pieska:
-
Muszę odwiedzić Niespodzianka. Ciekawe, czy wyczarował już sobie swój domek?
Musimy to sprawdzić piesku. Co ty na to?
Merdacz
jak zwykle radośnie zamachał swoim krótkim ogonkiem i szczeknął na znak zgody.
Dziewczynka przeszła przez ogród i weszła na ścieżkę w stronę lasu.
Zastanawiała się, czy długo będzie
musiała szukać czarodzieja. Miała nadzieję, że nie odszedł on wczoraj zbyt
daleko. Ledwo zanurzyła się w pierwsze rzędy wysokich drzew ujrzała prześwit w
którym majaczyły kontury drewnianego domku. Kolorowa ucieszyła się, że
Niespodzianek będzie mieszkał tak blisko. Merdacz poszczekując i machając
radośnie ogonem pobiegł na przód.
-
Ciekawe, czy Niespodzianek miał czas na urządzenie wnętrza domku? Chętnie bym
mu w tym pomogła
W
domku otworzyły się drzwi i ukazał się w nich zaspany chłopiec. Merdacz rzucił
mu się do nogi. Niespodzianek zobaczywszy z oddali Kolorową uśmiechnął się
promieniście i zamachał do niej przyjaźnie.
-
O! – zdziwiła się rysunkowa dziewczynka podbiegając do młodego czarodzieja. – Niespodzianku,
zmieniłeś się od wczoraj na twarzy. Masz teraz ciemny kolor skóry i czarne
włosy. Czy to kolejne czary?
-
Czary? – zdziwił się chłopiec. – Nawet nie miałem pojęcia, że wczoraj mogłem wyglądać
inaczej. Wyobraź sobie, że nie mam jeszcze w domu lustra, więc nawet nie wiem
jak wyglądam teraz.
-
Wiesz, to wcale nie ma znaczenia, a twój obecny wygląd w niczym mi nie
przeszkadza – odparła dziewczynka. – To nawet ciekawe, bo jesteś teraz mniej
podobny do mnie, a to mi się nawet podoba. Niemniej, tak sobie dziś od rana pomyślałam,
że przyjdę ci pomóc urządzić się w nowym domku. Ktoś musi zadbać o to, byś miał
bardziej kolorowo i przez to przytulniej.
-
Jakoś nie miałem czasu żeby się urządzić, bo byłem bardzo zmęczony. Nawet nie
pamiętam skąd się wziął ten domek i czy sam go wyczarowałem – odparł chłopiec i
dodał radosnym głosem. – Ale najciekawsze jest za domkiem. Choć pokażę ci,
jakie ładne tu jest jezioro.
Drewniany
domek stał na niewielkim wzgórzu. Stając za domem można było zobaczyć brzeg
porośniętego naokoło lasem jeziora. Kolorowa patrzyła na nie z zachwytem.
-
Fajnie, co? Chyba będę tu łowił ryby – powiedział uradowany czarodziej.
-
Cieszę się razem z tobą Niespodzianku – przytaknęła Nowa-Kolorowa. – A
może zajmiemy się teraz twoim domkiem? Trzeba
wprowadzić tu tobie więcej kolorów, może wyznaczyć miejsce na ogródek…
-
Mój domek może poczekać. Ważniejsze jest to, co się znajduje wokoło. Zastanawiało mnie dokąd prowadzi dalej ta
ścieżka za domem? Jak się bardziej przypatrzeć to w oddali widać nawet szczyty
jakiś wzniesień.
-
To dobrze, że nasz świat jest coraz większy i ciekawszy, ale tu wokół ciebie
jest sporo do zrobienia – Kolorowa uparcie trwała przy swoim.
-
Wydaje mi się, że powinniśmy pójść zobaczyć co jest dalej na końcu tej ścieżki.
Może tam jeszcze kogoś spotkamy.
-
I nie boisz się iść w nieznane? – Dziewczynka spytała Niespodzianka z pewnym
lękiem.
-
Dlaczego miałbym się bać. Skoro daliśmy radę z czarną smugą, to nic innego
straszniejszego nas nie może spotkać. Powinniśmy zobaczyć, jak wygląda nasz
świat ze wzgórza, kto tam mieszka, kogo warto jeszcze poznać. Musimy to
sprawdzić. Mam takie dziwne przeczucie, że ktoś będzie jeszcze potrzebował
naszej pomocy.
-
Chyba masz rację – odparła przekonana już Kolorowa. – Powinniśmy tam pójść, a
urządzenie twojego domku może poczekać do jutra.
-
W porządku. Ruszajmy niezwłocznie!
Nie
było na co czekać. Dzień zapowiadał się całkiem słoneczny i pogodny. Ruszyli
więc we troje: Kolorowa, Niespodzianek i biegnący przed nimi Merdacz. Droga za domkiem
czarodzieja skręcała szerokim łukiem w lewo i zaczynała biec coraz bardziej
stromo pod górę. Przez pewien czas wędrowcy mogli obserwować po swojej lewej
stronie przebijające się przez leśne poszycie błękitne tło jeziora. Teraz można
było zauważyć, że jest ono o wiele większe niż wydawało się z perspektywy
brzegu. W pewnym momencie las zrobił się jakby rzadszy, a drzewa już nie były
takie wysokie. Droga wiła się zakrętami i stawała się coraz bardziej stroma.
Podchodzenie pod górkę zaczynało już męczyć Kolorową. Nawet Merdacz dyszał
ciężko. Musieli na chwilę przystanąć, aby odpocząć. Na szczęście widać już było
wierzchołek góry. Choć sama grań szczytowa nie wydawały się zbyt wysoka, to
Kolorowa poczuła dziwny niepokój. To miejsce nie sprawiały wrażenia miłego
zakątka. Łysy, pozbawiony drzew i krzewów szczyt zarysowany były czarną kredką,
a ten kolor na pewno nie wróżył nic dobrego. Żadnego zielonego punktu, żadnego,
kwiatka, czy choćby źdźbła trawki. Wszystko było otoczone kamieniami i skałami.
Po takiej drodze nie szło się zbyt przyjemnie.
Na
szczycie wzgórza, tam gdzie kończyła się droga majaczyła dziwna budowla, coś na
kształt kamiennego zamku. Ale w miarę zbliżania się do niej coraz bardziej przypominała
jakby więzienie. Widać było nawet kraty w oknach.
-
Niespodzianku, zaczynam się bać – przyznała się Kolorowa. Merdacz podkulił ogon
i nie szedł już z przodu, tylko schował się za nogami dziewczynki. Czarodziej
miał poważną minę i z uwagą wpatrywał się w mroczne gmaszysko przed nimi.
-Tam
chyba ktoś jest – zauważył i na wszelki wypadek wyciągnął przed siebie swoją
małą różdżkę.
Rzeczywiście,
im bliżej dochodzili do budynku, tym wyraźniej słychać było dochodzące z
wewnątrz głosy. Kolorowa patrzyła na kraty w oknach z pewnym lękiem, ale widząc
pewną i zdecydowaną minę Niespodzianka szła za nim ostrożnie do przodu. Niespodzianek
faktycznie wyglądał na bardziej zaciekawionego, niż wystraszonego. W końcu
miała przy sobie czarodziejska różdżkę, która na pewno mogłaby odstraszyć
jakiegoś intruza, albo potwora. Poza tym był z nimi jeszcze pies, który w razie
czego mógłby zacząć groźnie warczeć lub nawet szczekać. Co prawda Kolorowa nie
widziała jeszcze żeby Merdacz na kogoś wrogo szczekał, ale miała nadzieję, że
tak by się stało, gdyby groziło im jakieś niebezpieczeństwo.
Podeszli
już na tyle blisko, że w zasadzie mogli zajrzeć przez okno gdyby znajdowało się
trochę niżej. Odgłosy zza krat brzmiały tak, jakby należały do małych
dziewczynek, które chyba się kłóciły. Merdacz zaszczekał i wtedy głosy
momentalnie ucichły.
-
Hej, jest tam kto? – zawołał donośnie młody czarodziej.
-
O jej, ktoś tu jest – zapiszczał czyjś głosik po drugiej stronie.
-
Nareszcie, się ktoś zjawił. Ile można było czekać – drugi głosik był mniej
przyjemny i bardziej pretensjonalny.
-
Nazywam się Niespodzianek, a obok mnie jest Kolorowa. Mieszkamy poniżej
wzgórza, w lesie nad jeziorem. A wy co tu robicie?
–
Ktoś tu nas zamknął w tym ponurym zamczysku. Hej, czy możesz nas uwolnić?
-
Tak, tak, koniecznie musisz nas uwolnić. Nie możemy tu siedzieć, bo to
strasznie niewygodne miejsce – zawtórował od razu drugi piskliwy głosik.
-
Spróbuję coś wykombinować – odparł czarodziej – ale wpierw powiedźcie kim
jesteście i co tam robicie.
-
Nazywam się Wiktorucha. Chyba, tak mi się zdaje, choć bardzo nie lubię tego
imienia. Możecie mi mówić Wiki - powiedziała Wiki - Wiktorucha i wyjrzała przez
kratę w oknie. Minę miała bardzo skwaszoną.
-
A ja podobno jestem Ula – Zdrajcula, ale wolałabym, żebyście nazywali mnie Oulą
– dodała druga dziewczynka i również wyjrzała przez zakratowane okienko.
-
Kto was tu zamknął? – zaciekawiła się Kolorowa.
-
Siedzimy tu za karę, bo byłyśmy niedobre dla naszej koleżanki z klasy.
Przestałyśmy się do niej odzywać, więc ona narysowała nas i zamknęła w tym
więzieniu na szczycie góry – powiedziała Oula.
-
A dlaczego przestałyście się odzywać do koleżanki? Nie lubiłyście jej?
-
Bo ona nie pasowała do naszego towarzystwa – wykrzyknęła piskliwym głosem Wiktorucha.
– Ona nie ma nic ciekawego do pokazania. Ani się ładnie nie ubiera, ani nie ma
fajnych rzeczy, ani nie ogląda fajnych filmów. Jest taka…
-
Zwyczajna – dokończyła Ula - Zdrajcula. – Ale to nie jej wina. Ona po prostu
nie ma tak bogatych rodziców, którzy by jej to wszystko kupowali… Dlatego nie
pasowała do naszego towarzystwa.
-
To oburzające! – wykrzyknął Niespodzianek. – Jak można tak potraktować
koleżankę, tylko dlatego, że nie jest tak bogata jak wy. Jak wam nie wstyd…
-
Może to i dobrze, że was zamknęła w takim nieciekawym miejscu – Nowa - Kolorowa
była równie wzburzona jak czarodziej. – Macie teraz przynajmniej czas, żeby
przemyśleć swoje niegodne postępowanie.
-
Ale, czy ona też ładnie postąpiła, że ze złości zamknęła nas w takim ponurym zamczysku?
Czy to jest niesprawiedliwe? – rozdarła się na cały głos Wiktorucha i
potrząsnęła kratami. – Pomóżcie się nam stąd wydostać!
-
Hmm – zamyślił się Niespodzianek i spojrzał pytająco na swoją przyjaciółkę. –
Nie możemy ich tak tutaj zostawić, bo to rzeczywiście mało ciekawe miejsce. Od
rana czułem, że ktoś dziś będzie potrzebował naszej pomocy. Z drugiej zaś
strony ponoszę karę za swoją winę. Co mamy zrobić?
Dziewczynka
nachyliła się do jego ucha i szepnęła:
-
Myślę, że powinniśmy je stąd wydostać, ale odesłać gdzieś daleko, gdzieś gdzie
nikt nie będzie się musiał z nimi spotykać. Skoro są takie niedobre dla innych,
to niech przebywają tylko we własnym towarzystwie.
-
Ha! To całkiem dobry pomysł - ucieszył się czarodziej i zawołał donośnym głosem
w stronę zakratowanego okna. – Pomożemy wam dziewczyny, ale musicie nam obiecać,
że po wyjściu coś zrobicie.
-
Możemy ci wszystko obiecać, ale na pewno nie będziemy nikogo przepraszać, a tym
bardziej tej osoby, która nas tu zamknęła – zapiszczała Wiki-Wiktorucha zza
muru.
-
Nie, nie musicie nikogo teraz przepraszać, jeśli nie chcecie. To wasza sprawa i
wasz wybór – odparł Niespodzianek. – Zaraz namaluje drzwi i pozwolę wam wyjść.
Jednak, gdy stąd już wyjdziecie wsiądziecie od razu do balonu, który czekać
będzie na was zza wzgórzem i odlecicie stąd. Daleko, za morze. Zgadzacie się?
-
Ja bym przeprosiła… - półszeptem rzekła Oulka.
-
Nie bądź głupia. Za co chcesz przepraszać? Za ten okropny zamek? Polecimy sobie
stąd daleko, jak najdalej się da. Byle tylko do ciepłych krajów, gdzie jest
słońce, palmy i plaża… - odparła również półszeptem jej koleżanka, a przez okno
wychyliła się i wykrzyknęła głośniej:
-
Oczywiście! Oczywiście, że tak zrobimy! Chętnie odlecimy z tego miejsca.
Gdziekolwiek indziej.
-
Wasze życzenie zostanie zaraz spełnione – czarodziej uśmiechnął się do Kolorowej
i mrugnął do niej porozumiewawczo okiem. Wyciągnął ponownie swoją małą różdżkę
i poszedł na tył budynku. Tam przez dużą chwilę tworzył duży, żółty balon z
koszem do podróży. Już po paru minutach Kolorowa ujrzała wznoszącą się lekko
ponad wzgórzem wielką, żółtawą kulę wypełniona gazem. Dwie liny przytrzymywały
kosz, żeby nie odleciał. Niespodzianek wrócił do zamku i namalował na ścianie
drzwi. Chwycił za klamkę i je otworzył.
-
Możecie wyjść. Jesteście wolne!
Z
ciemnego otworu w murze wynurzyły się dwie dziewczęce postacie. Jedna z
nich miała dumnie uniesioną głowę i minę bardzo
urażonej osoby. Wychodziła jako pierwsza. Druga skromnie spuściła głowę, tak
jakby nie chciała nikomu spoglądać w oczy.
-
No nareszcie! To skandal, że zostałyśmy tak potraktowane! - Odezwała się Wiki -
Wiktorucha. - Nie chcę zostać tu ani minuty dłużej. Gdzie ten balon?
-
Po drugiej stronie zamku – wskazał ręką Niespodzianek. – Możecie już do niego
wsiąść i odlecieć. Miłej podróży!
Obie
dziewczynki natychmiast poszły w stronę balonu i wsiadły do niego. Merdacz
zaszczekał przyjaźnie, ale one nawet na niego nie raczyły spojrzeć.
-
Nawet tobie nie podziękowały – szepnęła Nowa - Kolorowa Niespodziankowi do
ucha. – Rzeczywiście niezbyt miłe są te dziewczyny. Może to dobrze, że stąd
odlecą.
Niespodzianek
podszedł w stronę balonowego kosza i odwiązał cumujące go liny. Żółtawy balon
leciutko, ale też i z coraz większą prędkością zaczął się wznosić w niebo.
Merdacz szczekał i kręcił się nerwowo w kółko. Kolorowa chciała nawet odruchowo
pomachać na pożegnanie, ale dziewczyny siedzące w koszu w ogóle na nich nie
patrzyły. Balon wzbił się na tyle wysoko, że stał się żółtawą kropką na
nieboskłonie i poszybował w kierunku zachodzącego słońca unosząc ze sobą Wiki –
Wiktoruchę i Oulę - Zdrajculę. Niespodzianek
zaczął się śmiać.
-
Co cię tak bawi? – spytała go przyjaciółka.
-
Jeszcze nie wiedzą, gdzie wylądują – odparł rozweselony czarodziej. – Chciałem
spełnić ich życzenie o ciepłym miejscu z plażą i palmami dlatego zaczarowałem
balon, by wylądował na bezludnej wyspie.
Nowa-
Kolorowa też zaczęła się śmiać i tak oto śmiali się teraz oboje. Widząc tych dwoje
rozweselonych przyjaciół Merdacz zaczął wesoło podskakiwać i radośnie szczekać,
jakby to było jakieś święto. Kolorowa cieszyła się, że ta ich dzisiejsza
przygoda zakończyła się tak zabawnie.
-
Miałeś doskonały pomysł Niespodzianku! Nie będą siedziały w ponurym zamku, ale
zostaną skazane na swoje wyłączne towarzystwo na bezludnej wyspie. Ciekawe, czy
będzie im tam tak dobrze.
-
No, cóż, moja kolorowa przyjaciółko – odpowiedział melancholijnie czarodziej. –
Zrobiliśmy swoje, czas więc wracać. Nadchodzi wieczór i lepiej żebyśmy tu nie
zostawali na noc. Wracajmy do naszych domków.
MOŻE NIE JEST TAK ŹLE
Kolejny
dzień w szkole przyniósł Julce kilka kolejnych niespodzianek. Pierwsza czekała
na nią zaraz po przyjściu na pierwszą lekcję. Maks, który siedział obok niej
wyciągnął z plecaka dużą paczkę kolorowych gum do żucia o różnych smakach i
podsunął ją w stronę Julki.
-
To dla ciebie – szepnął nieco nieśmiało.
Julka
spojrzała na niego pytającym wzrokiem.
-
No, to za wczoraj, ty mi pożyczałaś kredki – odparł już nieco śmielej Maks.
-
No wiesz, nie ma za co. Sąsiedzi z jednej ławki powinni sobie pomagać – Julka
poczuła jak po jej ciele rozchodzi się ciepła fala szczęścia. Chciała coś
jeszcze powiedzieć, ale pani Krysia kazała całej klasie uciszyć się i skupić na
czytaniu zadanego fragmentu tekstu z podręcznika.
Lekcja
minęła szybko, a gdy zabrzmiał dzwonek na przerwę Julcia wyciągnęła podarowaną
paczkę gum i zapytała:
-
Zjemy razem? Po jednej na każdej przerwie. Będziemy losowo wybierać smaki.
Maks
przytaknął głową.
-
Strawberry są moje ulubione – przyznał i pokazał na czerwone opakowanie gum o
smaku truskawkowym.
-
Ja też je lubię – odparła Julka. – Ale teraz będziemy losować. Zamknij oczy.
Maks
wylosował gumę o smaku coli, a Julka cytrynową. Śmiali się przy tym i szybko
nawiązali rozmowę. Okazało się, że Maks wcale nie jest taki małomówny jak się
wczoraj Julce mogło wydawać. Jest po prostu trochę przestraszony nową szkołą i
nowym otoczeniem. Dopiero niedawno przeprowadził się do Polski. Wcześniej
mieszkał w Anglii i tam chodził do przedszkola i szkoły. Jego mama jest Polką,
a tata Anglikiem, choć jego rodzina pochodzi z Nigerii w Afryce. Po polsku
nauczyła go mówić mama i dziadkowie, do których często przyjeżdżał na wakacje
do Polski. Teraz jego rodzina przeprowadziła się tutaj, bo tata dostał pracę na
uczelni i będzie uczył studentów angielskiego. Maksowi trochę żal kolegów,
których zostawił w angielskiej szkole, ale tu za to ma większy dom z ogrodem i
będzie mieszkał razem z babcią i dziadkiem.
Julka
natomiast opowiedziała mu o swojej rodzinie, a zwłaszcza o uciążliwym młodszym
bracie. Choć Julcia na swój sposób kochała Julka, to ciągłe przebywanie z nim w
jednym pokoju było dość irytujące. Zwierzyła się z tego, że jej marzeniem jest
mieć duży dom w którym miałaby wreszcie swój własny pokój. Ku jej zaskoczeniu Maks
oświadczył, że bardzo zazdrości jej tego,
że ma brata. On dotychczas nie miał rodzeństwa, ale ta sytuacja niedługo się
zmieni, bo jego mama jest teraz w ciąży.
-
A wiesz już czy będziesz miał siostrę czy brata? – zapytała zaciekawiona Julka.
-
W zasadzie, to no problem dla mnie – uśmiechał się Maks. – Jak będzie siostra,
to będę ją kochał bardzo, bardzo. No wiesz, będę z nią chodził na spacery, zabawiał
i rozśmieszał. A jak będzie brat, to podzielę się z nim moimi zabawkami. Kiedy podrośnie
to nauczę go grać w footbool, albo krykieta.
Julcia
nie bardzo wiedziała, jak gra się w krykieta, ale Maks obiecał, że kiedyś przyniesie
do szkoły drewniane kule oraz specjalny młotek i nauczy ją zasad. W Anglii
wszystkie dzieci w szkole wiedzą jak gra się w krykieta, a niektórzy nawet
należą do szkolnej drużyny. Dziewczyny też w to grają.
Już
po trzeciej przerwie Julka odkryła, że z Maksem nawet się całkiem przyjemnie
rozmawia i przebywanie w jego towarzystwo sprawia jej nawet przyjemność. Na
przerwach i tak nie miała z kim porozmawiać. Ulka i Werka wciąż stroniły od
niej, a dziś to w ogóle patrzyły na nią jakoś dziwnie i trochę z przestrachem.
Przez chwilę Julcia zastanawiała się, czy aby przypadkiem nie domyślają się, że
wczoraj zamknęła je obie w swoim rysunkowym zamku - więzieniu na szczycie ponurej
góry. ,,Może trochę przesadziłam” – pomyślała sobie w duchu i poczuła się jakoś
nieswojo. ,,Zamiast więzienia, powinnam je przenieść gdzieś daleko, gdzie będą
tylko same ze sobą. Może na bezludną wyspę!” Tak to sobie wymyśliła i
postanowiła narysować taką bezludną wyspę jak tylko wróci do domu.
Tego
dnia po lekcjach Julka została w świetlicy na zajęciach dodatkowych. Dziś była
bowiem lekcja decoupage, a ona bardzo lubiła ten rodzaj prac plastycznych. Na
zajęciach można było wykonywać ciekawe, kolorowe i trwałe ozdoby. Pani Joasia, która prowadziła pracownie
plastyczną zawsze miała jakieś fajne pomysły i pomagała w ich wykonaniu.
Wystarczyło przynieść kawałek deseczki i jak najbardziej kolorowe papierowe chusteczki
stołowe, albo wycinki ilustracji z gazet. Klej i lakier pani miała w swojej
pracowni. Deseczki Julci szykował tata. Podłużne, prostokątne szpatułki
przypominały zakładki do książek. Julka miała ich zawsze ze sobą po kilka
sztuk. Tak na zapas. A dziś właśnie okazały się bardzo przydatne…
Na
zajęcia pierwszy raz przyszła bowiem Anka, uczennica z sąsiedzkiej IV A. Julcia
chodziła do IV B, ale znała trochę Ankę z widzenia. Mijała ją czasami podczas
przerw na korytarzu. Pani Joasia ucieszyła się z nowej uczestniczki zajęć, bo z
klas czwartych na decoupage przychodziła
dotychczas tylko Julka. Dlatego też kazała od razu usiąść Ani przy stoliku obok
Julki.
-
Na pewno się świetnie dogadacie i będziecie mogły sobie nawzajem pomagać –
powiedziała pani Joasia i przystąpiła do objaśniania dzisiejszego tematu zajęć.
Rozdała wszystkim dzieciom papierowe chusteczki z obrazkami różnokolorowych
kwiatów.
-
Dzisiejszym hasłem przewodnim będzie ,,Ogród marzeń”. Musicie wymyśleć obrazek
pełen kwiatów, zieleni, mnóstwa kolorów. Dajcie się ponieść swojej wyobraźni…
Julci
ten temat bardzo przypadł do gustu, już zabierała się za wycinanie, gdy okazało
się, że Anka na zajęcia nie przyniosła deseczki i nie ma czego obklejać.
-
Nie przejmuj się, ja zawsze mam zapasową – powiedziała Julka i podała Ani
kawałek drewienka, a ta uśmiechnęła się do niej.
-
Dziękuję ci bardzo. Na następne zajęcia przyniosę deseczkę i tobie oddam.
-
Nie trzeba – Julka machnęła ręką. – Mój tata przygotował mi w domu tyle
deseczek, że chyba mogłabym je rozdawać wszystkim na korytarzu podczas dużej
przerwy.
Anka
zaczęła się śmiać, a był to śmiech bardzo zaraźliwy, więc śmiała się też i
Julka. Tego dnia dziewczyny pracowały razem pomagając sobie nawzajem, a ich
wspólnym dziełem było stworzenie kwiecistego płotku do ,,ogrodu marzeń”. Anka
okazała się być prawdziwym śmieszkiem, bo co chwilę wybuchała śmiechem. Wystarczył
byle pretekst, żeby wzbudzić w niej wesołość. Julka poczuła, że dobrze się jej
pracuje w towarzystwie nowej koleżanki. Kiedy wychodziły z zajęć Anka chwyciła Julkę
za rękę i powiedziała:
-
Cieszę się, że mogłam ciebie poznać. Za tydzień znów musimy usiąść razem na
zajęciach. Tym razem będę pamiętać, żeby zabrać ze sobą deseczkę, a najlepiej
od razu dwie.
-
Myślę, że będzie fajnie – odparła Julka i po raz drugi dzisiejszego dnia
zrobiło jej się jakoś tak ciepło na sercu, więc szybko dodała: – Już nie mogę
się doczekać kolejnej wspólnej pracy z tobą. Musimy stworzyć coś ekstra.
-
To może spotkamy się jutro podczas przerwy? – Ania znów się zaśmiała. – Pokażę
ci moją kolekcję pachnących gumek do mazania. Zbieram je od pierwszej klasy.
Mam już pokaźną kolekcję.
-
O, to ciekawe! Spotkajmy się więc jutro! Do zobaczenia Aniu – Julka się
uśmiechnęła i pomachała na do widzenia. Pomyślała też w duchu, że dziś w szkole
miała bardzo fajny dzień.
Po
powrocie do domu chciała jak najprędzej zajrzeć do swego kolorowego pamiętnika.
W głowie już miała przeróżne pomysły na nowe rysunki. Jednak mama kazała się
jej od razu brać za lekcje, bo po obiedzie miała do nich przyjść w odwiedziny
ciocia Renia. Julka wzięła się więc do pracy, bo wiedziała, że jak przyjdzie
jej ulubiona ciocia, to z pewnością nie będzie miała czasu na lekcje.
Podczas
obiadu tata zaczął się spierać z mamą na temat cioci Reni. Stało się to już
rodzinnym zwyczajem. Zawsze, gdy mama zapowiadała wizytę swojej siostry tata
zaczynał na nią narzekać.
-
Czy ona do końca życia zamierza tak skakać z kwiatka na kwiatek, bo nie potrafi
znaleźć sobie stałej pracy na pełnym etacie? – grzmiał tato.
-
Mógłbyś wreszcie dać jej spokój – odpowiadała ze spokojem mama. – Wiesz, że
artystom nie jest tak łatwo poszukać stałego zajęcia. Jak ma zlecenia, to ma
pieniądze. Teraz jednak jest krucho ze zleceniami, więc musimy jej pomóc.
-
No pewnie, znowu my, bo kto miałby ją poratować?
-
To moja siostra i zawsze jej będę pomagać! – Tym razem mama podniosła głos. –
Jak jesteś taki mądry, to może pomóż jej znaleźć jakieś zatrudnienie.
-
Pewnie! – Prychnął tato. – Niech pójdzie pracować do cyrku. Tam przyjmują
takich dziwaków jak ona.
Julka
nie chciała już dłużej wysłuchiwać tej kłótni między rodzicami. Odniosła swoje
naczynia do kuchni i poszła do pokoju. Zastanawiała się nad tymi słowami taty o
cyrku. To mogło być coś niesamowitego! Zaczęła sobie nawet wyobrażać jakby to
było, gdyby ciocia Renia wspinała się po sznurkowej drabince na zawieszony pod
kopułą namiotu trapez. A później zaczęłaby się na nim bujać i wykonywać
potrójne salto w powietrzu. Wszyscy widzowie biliby jej brawo, a ona z gracją wylądowałaby
na rozciągniętej przy ziemi siatce zabezpieczającej. To byłoby super widowisko!
Musi koniecznie zapytać ciocię Renię, czy nie chciałby pracować w cyrku. Wtedy
mogłaby do niej chodzić w odwiedziny i zaglądać za kulisy. Poznałaby tresowane
zwierzęta i mogłaby się nimi opiekować. Na przykład kucykami… Ach, byłoby
wspaniale. Musi koniecznie o tym porozmawiać z ciocią.
Tymczasem
ciocia przyszła dopiero pod wieczór. Ubrana była jak zwykle bardzo oryginalnie.
Miała zwiewną kolorową sukienkę w kwiatki, a na nią narzucony szary, ażurowy
pled. Na głowie miała zawiązane z pstrokatej chusty coś na wzór turbanu. Ale
najlepsze to były buty. Jakieś srebrne sandały na wysokim koturnie. Całości
wyglądu dopełniały wielkie koła kolczyków i sznur czerwonych korali na szyi.
Jak zwykle przywitała się bardzo serdecznie z Julką i Julkiem dając im
wielkiego, słodkiego buziaka. Tata na widok swojej szwagierki bąknął, że ma coś
ważnego do zrobienia w piwnicy i natychmiast wyszedł z mieszkania. Mama
zamknęła się z ciocią w kuchni i bardzo długo ze sobą rozmawiały. Julek trochę
marudził i narzekał, że się nudzi dlatego Julka posadziła go w dużym pokoju
przed laptopem rodziców i puściła mu bajki. Maluch zamienił się natychmiast w
kamienną bryłę wpatrzoną w nieruchomo w migający ekran. Jula postanowiła
wykorzystać ten czas na przygotowanie kilku rysunków. Sięgnęła po swój zeszyt.
Musiała w nim narysować tyle nowych rzeczy, o których myślała przez cały dzień.
Bardzo
się zdziwiła, gdy na ostatnim rysunku na którym narysowała góry i zamek –
więzienie dla Wiktoruchy i Uli-Zdrajculi zauważyła na niebie narysowany balon.
Było to dość dziwne, bo nie pamiętała aby go tam narysowała. Kto mógł to zrobić?
Nawet gdyby to był ktoś z domowników, na przykład mama, to skąd by wiedziała,
że Julka chciała przenieść niedobre dziewczyny na bezludną wyspę? Narysowany
balon wyglądał tak, jakby dziewczynki uciekały nim z zamku. Trudno to było
wyjaśnić, więc Julka postanowiła nie marnować czasu i na następnej kartce
narysowała niewielką, bezludną wysepkę z jedną palmą. Na niej umieściła obie niewdzięczne
dziewuchy. ,,Niech się tam prażą w słońcu i niech się cieszę własnym
towarzystwem” - pomyślała Julka i uśmiechnęła się w duchu.
Musiała
jeszcze wrócić do strony na której narysowała Niespodzianka. Trzeba mu było
poprawić domek, narysować i pokolorować jego otoczenie. Przecież Kolorowa miała
swoje kucyki i duży ogród, budę dla Merdacza. Niespodzianek też zasługiwał na
coś wyjątkowego. Powiększyła mu obejście domu o drewutnie w której mógłby
trzymać drewno na opał i narzędzia do majsterkowania. Narysowała też miejsce
biwakowe na ognisko. Teraz jego dom przypominał wreszcie prawdziwą, leśną
chatę. Julka pomyślała, że Niespodzianek na pewno lubi majsterkowanie i zna się
na obróbce drewna. Z pociętych pni będzie na pewno wyczarowywał przepiękne
przedmioty, na przykład meble do salonu Kolorowej, albo masywne szafy na
ubrania… Na jeziorze Julka narysowała przystań i przycumowaną do niej żaglówkę,
żeby chłopiec mógł sobie pożeglować po jeziorze, ale żeby też miał możliwość łowić
tam ryby.
Kiedy
tak Julka była pochłonięta kolorowaniem jeziora do pokoju weszła ciocia Renia.
-
Cześć Młoda, co tam u ciebie słychać? – Zapytała przytulając się do policzka
dziewczynki.
-
Rysuję, ciociu! Pokazać ci moje rysunki? – odparła uśmiechnięta Julcia.
-
Wiesz, że zawsze chętnie podziwiam twoją twórczość. Masz talent. Twoje prace są
takie… - ciocia chwilę się zastanowiła – takie pełne życia i kolorów. Masz
wspaniałą wyobraźnię twórczą. Widać, że jesteś szczęśliwym dzieckiem.
-
No, chyba nie za bardzo – Julka posmutniała.
-
Co się dzieje kochana? Przecież wiesz, że mi możesz wszystko opowiedzieć.
Dziewczynka
chciała rzucić się na szyję cioci Reni i przytulić ją mocno. To jedyna osoba na
całym świecie, która zawsze ma czas żeby ją wysłuchać i wie jak pocieszyć. Teraz
też chciała jej wszystko opowiedzieć, wszystkie troski i zmartwienia z
ostatnich dni w szkole. Opowiedziała więc o Wiktorii i Uli, o tym, że nie ma
prawdziwej przyjaciółki, że mogłaby mieć chociaż psa, ale rodzice się na to na
pewno nie zgodzą i o tym, że chciałby nauczyć się jeździć konno, a najbardziej
na świecie, to chciałaby mieć swój własny pokój. A potem opowiedziała o nowym
koledze z Anglii, który siedzi od dwóch dni z nią w ławce, o tym, że
poczęstował ją gumą do żucia. Na koniec wspomniała o Ance i lekcji decoupage.
-
Widzisz Julko kochanie – ciocia Renia zrobiła dłuższą pauzę jakby zastanawiała
się nad właściwym doborem słów. – W życiu jest trochę jak na górskiej kolejce w
wesołym miasteczku. Raz wagonik jedzie z mozołem pod górę, a za chwilę pędzi
jak szalony na dół. Mamy chwile smutku, ale po nich przychodzą też małe
radości. Tak to już jest, że każdy człowiek wciąż czegoś chce. I ten co nic nie
ma i ten co ma wszystko. Taka nasza ludzka natura. Sztuką jest cieszyć się z
tego co masz, bo zawsze możesz pomyśleć, że jest wiele, ale to wiele dzieci,
które ma gorzej od ciebie. Masz dom, kochających rodziców i braciszka.
-
Wolałabym mieć siostrę.
-
Jesteś niesprawiedliwa. Już zapomniałaś jak bardzo cieszyłaś się, gdy mama
urodziła Julka? Może teraz wydaje ci się, że jest on bardzo dokuczliwy, ale on
z tego wyrośnie i jak tylko pójdzie do szkoły na pewno będziecie mieli wiele
wspólnych tematów.
-
Może gdybym miała prawdziwą przyjaciółkę, to bym była bardzo szczęśliwa – Julka
wtuliła się znów w miękkie ramiona cioci.
-
To nie jest takie proste. Prawdziwych przyjaciółek nie znajduje się w lesie pod
krzakiem. Na przyjaźń trzeba sobie też zasłużyć. Nie zapominaj też, że masz
mnie, a ja zawsze będę twoją najlepszą przyjaciółką od serca.
-
Wiem ciociu, ale ty nie chodzisz ze mną do szkoły. A ja chciałabym mieć
przyjaciółkę na co dzień, w szkole. Było by mi łatwiej…
-
Wszystko jeszcze przed tobą. Mówiłaś, że poznałaś dziś nową koleżankę Ankę i że
jest śmieszna. Kto wie, może gdy się lepiej poznacie mogłybyście się
zaprzyjaźnić? Masz też swoją tajną przyjaciółkę z zeszytu Nową - Kolorową. Ona
nigdy cię nie zawiedzie, zawsze wysłucha. Jej możesz spokojnie powierzać
największe sekrety…
-
Tak wiem, ale ona nie jest prawdziwa. Ona nigdy się do mnie nie odezwie…
-
Ej, weź! Skąd możesz wiedzieć, że nie jest prawdziwa. Ona żyje. Żyje w twojej
wyobraźni. Musisz o tym wiedzieć. Kolorowa na pewno ma swoje życie, swoich
przyjaciół – ot choćby tego chłopca. Jak on się nazywa?
-
Niespodzianek
-
No właśnie. Kolorowa i Niespodzianek na pewno mają wiele przygód. Musisz im
tylko je wymyślić. Nie masz psa, ale Kolorowa ma. Pięknie się nazywa Merdacz,
czy tak?
-
Tak, to Merdacz.
-
Myślę, że Kolorowa na pewno pozwoli ci się z nim pobawić. On też może przeżywać
przygody. Myślę, że w twoim rysunkowym świecie brakuje jeszcze jednej osoby –
twojej nowej przyjaciółki Anki.
-
Wiesz ciociu, tak naprawdę chciałam narysować ciebie i cyrk. Tata powiedział,
że mogłabyś pracować w cyrku. Czy to prawda? Mogłabyś?
Ciocia
Renia zaśmiała się głośno i pogłaskała Julkę po głowę.
-
Twój tata ma bardzo bujną wyobraźnię. Próbowałam wiele rzeczy w życiu i pewnie
nie jedno jeszcze spróbuję zrobić, ale nie będę nigdy występować w cyrku. Co
to, to nie! Żadna ze mnie akrobatka, zwierząt męczyć tresurą nie maiłabym
sumienia, a klauna z siebie nie dam zrobić. Ale widzę, że twoja wyobraźnia
pracuje. To wspaniale. Może narysuj cyrk, a zamiast mnie umieść tam linoskoczkę
Anię.
-
Nie, Ania to prawdziwa osoba. W moim rysunkowym świecie linoskoczką będzie Alina
– klasnęła w dłonie Julka. – Ania i lina to Alina. Niezły pomysł, co ciociu?
Muszę to koniecznie narysować.
-
Cieszę się, że natchnęłam cię nowym pomysłem. Jesteś prawdziwą artystką i wiesz
po kim masz ten talent? – Ciocia Renia zawiesiła znacząco głos i nie czekając
na odpowiedź Julki wykrzyknęła – Oczywiście, że po mnie! I pamiętaj, dusze
artystyczne muszą trzymać się razem. Musimy wspierać się nawzajem.
Julka
przytaknęła głową, choć nie bardzo rozumiała, co też ciocia miała konkretnego
na myśli. Ale i tak bardzo ją kochała, a to powinno wystarczyć za wzajemność.
Ciocia Renia przytuliła ją mocno i pocałowało w czoło. Życzyła jej dobrej nocy
i wyszła z pokoju. Julka czuła się już mocno senna, ale myśl o Alinie nie
dawała jej spokoju. Otworzyła swój zeszyt do rysunków i na pustej kartce
narysowała dziewczynkę- linoskoczkę w zielonym trykocie. Żeby nie było jej
smutno narysowała też niewielki domek nad jeziorem. Teraz Alina, artystka
cyrkowa miała gdzie mieszkać. Na resztę rysunku Julka nie miała już siły.
Położyła się spać w nadziei, że przyśni się jej cyrk.
PRZYGODA NA ŻAGLÓWCE
Niespodzianek
przetarł zaspane oczy. Wydawało mu się, że wciąż jeszcze śni. Jego dom wyglądał
nieco inaczej… Tak jakby porządniej. Ściany były proste i pokolorowane na
brązowo, co miało zapewne przypominać drewniane deski. Drewniany był też stół,
drewniane krzesła i drewniane skrzynie pod oknami. Wnętrze domku wyglądało jak
myśliwska chata. Nawet kominek był w rogu. Niespodziankowi bardzo się to
spodobało, choć nie miał pojęcia jak i kiedy dokonała się ta przemiana. Co
prawda Nowa-Kolorowa obiecała mu pomóc w upiększaniu domu, ale czy mogła to
zrobić sama? I w jaki sposób? Przecież od czarowania to on tu jest specjalistą.
Wstał
na równe nogi i postanowił jak najprędzej wyruszyć do Kolorowej, aby spytać czy
to nie jej dzieło. Gdy wyszedł przed dom zdziwił się jeszcze bardziej.
Otoczenie również wypiękniało. Obok domu stała drewutnia na ścianie której
wisiały piły do drewna, siekierka i różnego rodzaju dłuta. ,,O! Wygląda mi to
na porządny warsztacik do obróbki drewna” – ucieszył się w duchu młody
czarodziej. Spojrzał jednak dalej na horyzont. Górski szczyt, które istniał już
wczoraj mieniły się teraz żywszymi kolorami i porośnięty były zielonym lasem. Może
ucieczka niedobrych dziewczyn odczarowała to miejsce i sprawiała, że teraz
zakwitła tam roślinność. To był bardzo dobry znak. Ale, to co najbardziej
ucieszyło Niespodzianka, to był widok jeziora za domkiem. Mieniło się dziś takim
żywym błękitnym blaskiem. Przy brzegu powstała przystań, a przy niej zacumowana
była żaglówka.
-
O rany! – wykrzyknął w zachwycie chłopiec. Teraz nie mógł się zdecydować, czy
biec wpierw do swojej przyjaciółki, czy wskoczyć od razu na żaglówkę i wypłynąć
na jezioro. Miał wielką ochotę pożeglować, ale pomyślał, że Kolorowej zrobiłoby
się przykro, gdyby wypłynął sam bez niej. Pobiegł więc co tchu w kierunku domku
Nowej-Kolorowej.
Tymczasem
dziewczynka zaraz po obudzeniu wyszła z Merdaczem przed dom. Poszła też
przywitać się z kucami. Pomyślała, że nie zdążyła jeszcze nadać im imion.
Ponieważ jeden był jaśniejszy i jego maść przypominała trochę błękit nieba
nazwała go Błękitkiem, natomiast ciemniejszemu, którego grzywa mieniła się
złociście w promieniach porannego słońca, postanowiła nadać imię Złotko. Kuce
były chyba zadowolone ze swoich imion, bo położyły przymilnie swoje końskie łby
na ramieniu Kolorowej. Dziewczynka zapragnęła przejażdżki konnej i postanowiła przy
okazji poprosić Niespodzianka by wyczarował jej siodła. Kuce jakby rozumiejąc
jej intencje zaczęły radośnie biegać wokół swego ogrodzenia. I kiedy tak Błękitek
wraz ze Złotkiem wesoło brykali od ogrodu wbiegł zdyszany Niespodzianek.
-
To niesamowite, wspaniałe! Aż brakuje mi słów! – krzyczał z dala.
-
Co się stało? – zdziwiła się Kolorowa.
-
Czy naprawdę o niczym nie wiesz? To nie ty zrobiłaś porządek w moim domu i
wokół niego? – czarodziej zatrzymał się i łapał powietrze. Merdacz radośnie
zamachał ogonem na jego widok.
-
Nie… Nie mam z tym nic wspólnego – oznajmiła Kolorowa. – Owszem, miałam dziś
taki plan, że pomogę tobie się urządzić w domku, a potem chciała cię prosić o
wyczarowanie mi dwóch siodeł, aby mogła pojeździć na kucach.
-
Ech, o kucach lepiej dziś zapomnij. Zapraszam cię na podróż żaglówką po pięknym
jeziorze, które mam za domem.
-
Naprawdę, masz żaglówkę? Sam ją wyczarowałeś?
-
Nie, chyba raczej dostałem od kogoś w prezencie. Bardzo bym chciał nią wypłynąć
na jezioro. Jest taka ładna słoneczna pogoda. Zapraszam ciebie i Merdacza na
wodną przygodę.
-
Dobrze, zgadzam się – uśmiechnęła się Nowa-Kolorowa. – Co ty na to Merdacz?
Jesteś gotowy popłynąć z nami?
Piesek
radośnie zaszczekał i zamerdał ogonem. Niespodzianek i Kolorowa zaczęli się
równocześnie śmiać.
-
Ale jak wrócimy wyczarujesz mi dwa siodła – oznajmiła dziewczynka.
-
Spróbuję. Tylko czy ty aby umiesz jeździć konno?
-
Tego nie wiem, ale czuję, że mam do tego talent.
Oboje
przyjaciele wyruszyli wkrótce w stronę jeziora. Merdacz wesoło plątał im się
między nogami, a oni wciąż się z tego śmiali. Gdy dotarli na miejsce również i Nowa-Kolorowa
zachwyciła się przepięknym widokiem krajobrazu.
-
Wiesz, teraz te góry, na których stoi zamek nie wyglądają już tak ponuro jak
wczoraj – stwierdziła. – Tylko jakoś tak smutno mi, że tam nikogo już nie ma.
Może i te dwie dziewczynki nie były zbyt miłe, ale szkoda mi opuszczonego
zamku. Może zamiast więzienia udałoby się tam urządzić jakąś rezydencję dla
księżniczki? Fajnie gdyby ktoś tam mógł mieszkać.
-
Oj, widzę, że twoja wyobraźnia wciąż pracuje i stwarza nową rzeczywistość.
Możemy o tym później pomyśleć. Tymczasem zapraszam cię do żaglówki – mojego
Białego Wietrzyku – bo tak go chyba nazwę – powiedział czarodziej.
-
Pięknie. Trzeba będzie na burcie wypisać nazwę.
-
Masz rację. Zaraz się tym zajmę – Niespodzianek wyciągnął swoją różdżkę i
przyłożył ją do burty żaglówki. Natychmiast pojawił się na niej ozdobny napis
,,Biały Wietrzyk”.
Teraz
oboje wsiedli do żaglówki. Merdacz wskoczył za nimi. Pogoda była całkiem ładna,
bo choć sporo chmur kłębiło się na niebie, to słońce radośnie przez nie
przebijało i grzało. Tchnęło to nadzieją na miły, spokojny dzień. Pojawił się
lekki wietrzyk, taki w sam raz żeby dmuchać w biały żagiel. Nic, tylko ruszyć
na spokojną toń jeziora. Biały Wietrzyk pruł śmiało przed siebie, a spienione,
drobne fale rozchodziły się od niego na boki .
Z
początku wydawało się im obojgu, że to niewielkie jezioro, bo na horyzoncie
wciąż majaczyły wysokie góry. Ale im dalej oddalali się od brzegu, tym jezioro robiło
się coraz szersze. Po pewnym czasie nie było widać już lądu, ani z jednej, ani
z drugiej strony, tylko góry jakby cały czas wystawały z wody. Żaglówka śmiało
płynęła coraz dalej i dalej do przodu. Szumiał tylko wiatr łopoczący w biały
żagiel. Niespodzianek zaczął mruczeć pod nosem melodię jakieś żeglarskiej
piosenki, a Merdacz wtórował mu stojąc na dziobie i wyjąc w kierunku
wierzchołków gór. Wiatr się jednak wzmógł, więc płynęli teraz coraz szybciej.
Kolorowa zaczęła się lekko niepokoić, ale patrząc na zadowoloną minę
Niespodzianka początkowo nie chciała mu nic mówić o swoich obawach. Jednak
chmur na niebie przybywało, a ich kolor począł niebezpiecznie przybierać coraz
to ciemniejsze barwy. Słońce już tak nie grzało, a nasilający się stale wiatr
sprawił, że zrobiło się zimno. Nowa-Kolorowa poczuła, że dostaje gęsiej skórki
na rękach. Nawet Merdacz kręcił się teraz niespokojnie wokół jej nóg.
-
Nie uważasz, że powinniśmy zawracać. Pogoda chyba się psuje – odezwała się w
końcu do Niespodzianka.
-
Miałem nadzieję, że uda nam się dopłynąć na drugi koniec jeziora – odparł
chłopiec wpatrując się usilnie przed siebie. – Zobacz do skrzynki na której
siedzisz. Może znajdziesz w niej lornetkę.
Nowa-Kolorowa
wstała i podniosła siedzenie drewnianej ławeczki, która tak jak przypuszczał
Niespodzianek okazała się być skrzynką. Znalazła w niej dwa żółte płaszcze
przeciwdeszczowe, latarkę, kompas i lornetkę. Płaszcz natychmiast założyła na
siebie, a lornetkę podała czarodziejowi. Słońce tymczasem schowało się zupełnie
za ciemnymi chmurami, a z nieba zaczęły spadać pierwsze, duże krople deszczu.
-
Niespodzianku, proszę cię wracajmy! Nie podoba mi się, to już nie jest przyjemna
przygoda. Zaczynam się niepokoić – mówiła przestraszonym głosem Kolorowa.
-
To tylko lekki deszczyk. Wydaje mi się, że mamy już niedaleko do brzegu. To
jezioro musi przecież mieć drugi brzeg.
Młody
czarodziej wpatrywał się usilnie przez lornetkę w przestrzeń przed sobą. Choć
udawał twardego sam zaczął odczuwać coraz większy niepokój. Fale robiły się
coraz większe i ich żaglówką niebezpiecznie kołysało. Porywisty wiatr silniej
dął w żagiel. Na szczęście Niespodzianek przez szkiełka lornetki dostrzegł
promyk nadziei.
-
Jest! Widzę brzeg! – Zakrzyknął uradowany. – Wkrótce dopłyniemy na drugi koniec
jeziora. Tam przeczekamy złą pogodę.
Kolorowa
odetchnęła nieco z ulgą. Tymczasem żaglówka dzięki silnym podmuchom wiatru
pruła po powierzchni wody niczym wyścigówka na torze wyścigowym. Ale wcale nie
było to takie przyjemne i ekscytujące. Szarpało nią i bujało na wszystkie
strony. Trzeba było się mocno trzymać barierek, żeby nie wypaść. Cała trójka załogantów
z wielkim niepokojem patrzyła na granatowe niebo z którego padały coraz grubsze
krople deszczu. Kolorowa otworzyła ponownie skrzynię i wsadziła tam do niej
Merdacza, żeby nie wypadł za burtę. Niespodzianek utrzymywał obiema rękami liny
od żaglu, który nadęty był teraz niczym balon. Brzeg było widać coraz
wyraźniej, a jego linia nieustannie się przybliżała. Zmoknięta Kolorowa
pragnęła tylko jednego, by jak najprędzej stanąć suchą nogą na lądzie. Widać
było, że kręcący się nerwowo w skrzyni Merdacz też podziela jej poglądy.
Deszcz
rozpadał się na całego w momencie, gdy dobili do brzegu. Ku ich zaskoczeniu po
drugiej stronie jeziora czekała na nich przystań z niewielkim drewnianym pomostem
i chatką przy brzegu. Kolorowa i Merdacz wyskoczyli natychmiast z żaglówki i
pobiegli jak najszybciej w stronę domku. Niespodzianek skorzystał wreszcie z
żółtego płaszcza, żeby chronić się przed wylewającym się z ciemnego nieba deszczem.
Musiał jeszcze zwinąć żagiel i przymocować łódź do pomostu. Trochę to trwało, a
pogarszające się warunki nie sprzyjały pracy, ale w końcu dał sobie jakoś radę.
W końcu był chłopakiem i w dodatku takim, który umiał czarować. Skończywszy
zabezpieczać łódkę odetchnął wreszcie z ulgą, bo i jemu ta przygoda przestała
się w najwyższym stopniu podobać. Na szczęście byli już we trójkę bezpieczni na
lądzie i ta myśl dodawała mu otuchy. Wszedł więc zadowolony do środka chaty.
To co zobaczył zaskoczyło go niezmiernie. W domku palił
się ogień na kominku. Było przyjemnie ciepło. Kolorowa jak gdyby nic siedziała sobie
przy stole z kubkiem gorącego napoju, a Merdacz leżał przy jej nogach. Na
drugim końcu stołu siedziała nieznajoma postać. Była to dziewczynka mniej
więcej w ich wieku. Miała ciemne, obstrzyżone na krótko włosy. Ubrana była w
kolorowy trykot, który mienił się srebrnym brokatem. Uśmiechnęła się przymilnie
na widok zmokniętego Niespodzianka.
-
To Alina – przedstawiła ją natychmiast Nowa-Kolorowa. – Mieszka tu sama w domku
na przystani. Jakie to szczęście, że mogliśmy ją tu spotkać. Dzięki Alinie mamy
się gdzie schować i ogrzać.
-
Ależ cała radość jest po mojej stronie – odparła dziewczyna. – Tak się cieszę! Myślałam,
że jestem tu samotną istotą, że wokół nie ma tu nikogo, a tymczasem
pojawiliście się wy. Mam wreszcie możliwość z kimś porozmawiać. Zapraszam w
moje skromne progi. Możecie się tu schronić przed deszczem i wysuszyć swoje
ubrania.
-
Witaj Alino, jestem Niespodzianek – przywitał się młody czarodziej. – Znów
przeczucie mnie nie zawiodło. Od rana czułem, że nasza wyprawa na drugi brzeg
jeziora ma jakiś cel. Tym celem było właśnie odnalezienie ciebie.
-
Tak, to chyba jedyny pożytek z tej dzisiejszej wyprawy – wtrąciła z lekkim
przekąsem Kolorowa.
-
Wybacz, ale nie miałem pojęcia, że jezioro jest takie rozległe. Zmiany pogody
też nie przewidziałem. Coś mi jednak mówi, że ten deszcz na jeziorze specjalnie
się rozpadał, by nas nakierować do domku Aliny.
Młody
czarodziej zdjął z siebie mokry płaszcz i usiadł przy stole. Alina podała mu
przygotowany już wcześniej kubek z gorącą herbatą malinową. Na stół wyłożyła
też kruche ciasteczka. Kolorowa i Niespodzianek rzucili się na nie, bo byli
oboje już bardzo głodni.
-
Zostańcie u mnie na obiedzie. Zapraszam na pyszne naleśniki – powiedziała
Alina.
-
Pomogę ci je przyrządzić. Nie znam się co prawda na gotowaniu, ale mogę coś
wyczarować – zaproponował Niespodzianek.
-
Wyczaruj lepiej jakiś pyszny deser – zawołała Nowa-Kolorowa i obróciwszy spojrzenie
na Alinę zagadnęła do niej. – Długo tu mieszkasz?
-
Ten domek znalazłam sobie niedawno. Jestem artystką cyrkową i mogę występować w
cyrku. Potrafię chodzić na linie i wykonywać salta na batucie. Tańczę na drążku,
skaczę przez przeszkody. Tak mi się przynajmniej wydaje…
Alina
zamyśliła się i posmutniała nagle. Duże oczy zaszkliły się jej kropelkami łez.
-
Co się stało, Alu? – Kolorowa podbiegła i przytuliła dziewczynkę do siebie.
-
Nie wiem… Wszystko wydaje mi się takim snem. Wiem, że potrafię wiele rzeczy,
choć tak naprawdę nigdy jeszcze nie byłam w prawdziwym cyrku. Czy to nie
dziwne?
-
Może tak, ale nasz świat jest pełen dziwnych i zaskakujących rzeczy –
powiedziała na pocieszenie Nowa-Kolorowa. – Któregoś dnia obudziłam się w swoim
domku i tak oto jestem. Wpierw też mi się wydawało, że jestem sama. Oprócz psa
Merdacza i dwóch moich kucyków nie znałam nikogo innego. Chciałam mieć jakiegoś
towarzysza, przyjaciela i wtedy pojawił się Niespodzianek. Pomógł mi pokonać
wstrętną czarną smugę, która zniszczyła mój domek i ogród. Niespodzianek jest
czarodziejem, chociaż on sam też nie wie do końca jak działa ta jego magia. Rano
przed jego domem stała na jeziorze żaglówka. Udaliśmy się na spacer po jeziorze
i dzięki temu znaleźliśmy ciebie. A jeszcze przed wyruszeniem w drogę rozmawialiśmy o tym, że fajnie byłoby mieć jakiegoś
znajomego. Czy to wszystko nie dziwne? Taki właśnie jest nasz świat. Ciągle go
odkrywamy.
-
Ano właśnie, to wszystko ma swój sens – wtrącił się Niespodzianek, który z
werwą uwijał się już w kuchni. – Myślę, że znaleźliśmy się tutaj nieprzypadkowo.
Ty dałaś nam schronienie przed deszczem, a my możemy ofiarować tobie naszą pomoc.
Myślę, że moglibyśmy wspólnie stworzyć cyrk. To całkiem fajny pomysł, jak
sądzisz Kolorowa?
-
Mnie się podoba – klasnęła w ręce dziewczynka. – Tylko musimy cię stąd zabrać
na naszą stronę jeziora.
-
Może przeprowadzisz się do opuszczonego zamku na wzgórzu? Tam jest tyle
miejsca, że można by stworzyć arenę cyrkową – zaproponował czarodziej.
-
Ale czy to dobry pomysł! Ten zamek wydawał się taki nieprzyjemny – zawahała się
Kolorowa.
-
Musimy odczarować to miejsce i nadać mu nowe znaczenie. Pomożemy ci upiększyć
zamek i urządzić się w nim – obiecał Niespodzianek.
Alina
uśmiechnęła się i chwyciła za ręce Niespodzianka.
-
Naprawdę, cieszę się, że tu jesteście! Jakoś jest mi weselej na duszy i chętnie
przeprawię się z wami na waszą na drugą stronę. Nie będę sama.
Ożywiony
nagle Merdacz zaczął radośnie szczekać i podskakiwać. Nowa-Kolorowa podeszła do
Aliny i też ją chwyciła za rękę. Teraz stali w kółku i potrząsali radośnie
rękami. Gdyby była jeszcze muzyka pewnie zaczęli by tańczyć. Tak się jakoś
radośnie zrobiło w chacie, że nawet nie zauważyli kiedy przestał padać deszcz. Alina
usmażyła przepyszne naleśniki, które podała z wyczarowaną przez Niespodzianka
bitą śmietaną i jagodami. Na deser były oczywiście czekoladowe lody. Wszyscy
uśmiechali się i zaczęli już nawet planować jakby to urządzić nowy dom dla
Aliny. Po posiłku postanowiono spakować się i wrócić na drugi brzeg. Czarodziej
poszedł sprawdzić, czy żaglówka zbytnio nie przemokła, ale okazało się, że
wszystko było z nią w porządku. Merdacz biegał radośnie po pomoście i szczekał
na mewy, które latały nad masztem żaglówki. Niebo znów zrobiło się błękitne.
Czarne chmury zniknęły, a na niebie zakrólował znów blask słońca. Robiło się
jednak już późno i wkrótce słońce miało się schować za szczytami gór. Trzeba
było ruszać w drogę powrotną. Alina nie miała wiele rzeczy do spakowania.
Wszystko pomieściła w swoim kuferku.
-
Nie żegnam cię na zawsze mój domku na przystani – rzekła, gdy stał już wraz z
Kolorową i Niespodziankiem na pomoście. – Myślę, że będę tu do ciebie co jakiś
czas wracała. To może być nasz letni domek na wakacyjne wypady.
-
Och, byłoby świetnie! – Uradowała się Kolorowa. – Tak naprawdę ta zatoczka to
całkiem miłe miejsce. ,,Domek na przystani” – to dobra nazwa dla tego miejsca.
Zatem do zobaczenia domku. Jeszcze tu wrócimy.
Cała
trójka wraz z Merdaczem ,,zaokrętowali” się wygodnie na żaglówce. Niespodzianek
odwiązał cumę i rozpostarł żagiel. Wiatr z impetem dmuchnął w białe płótno i
łódka ochoczo zaczęła śmigać po wodnej tafli jeziora. Tym razem droga powrotna
mijała im bez pogodowych niespodzianek. Ścigali się jedynie ze słońcem, aby
zdążyć dopłynąć przed zachodem. Na szczęście dobre wiatry im sprzyjały i
wkrótce zaczęli przybliżać się do znajomego brzegu. Z oddali można było nawet
dostrzec drewniany domek czarodzieja.
-
Dziś jest już późno, więc nie dotrzemy do zamku. Alina zanocuje u mnie, a jutro
wszystko ogarniemy – zadecydowała Nowa-Kolorowa.
-
Tak, jutro możemy zająć się też tworzeniem cyrku. Pomogę coś wyczarować – dodał
Niespodzianek.
-
Sam mógłbyś w cyrku wystąpić z jakimiś zabawnymi sztuczkami – zaśmiała się
Kolorowa.
-
A ty masz dwa kucyki, które mogłabyś ujeżdżać i robić na nich efektowne
fikołki.
-
Och, widzę, że nie tylko ja mam talenty do występowania w cyrku – wtrąciła się
Alina. – To chyba będzie nasze wspólne przedsięwzięcie. Niesamowita sprawa!
W
tym momencie Merdacz zawył głośno, tak jakby chciał przypomnieć całej trójce o
swoim istnieniu.
-
Tak piesku, pomyślimy też o jakieś roli dla ciebie – poklepała go Kolorowa. –
Może nauczymy cię tańczyć na dwóch łapach, albo jeździć na grzbiecie kucyka.
Merdacz
odszczeknął i zamerdał ogonem. To chyba miało oznaczać, że się zgadza.
Tymczasem żaglówka szczęśliwie dobiła do brzegu. Kolorowa zaproponowała, że
zabierze ze sobą Alinę do swojego domu.
Tam przygotuje dla niej osobny kąt w swoim pokoju i łóżko na dzisiejszą noc.
-
Niespodzianku, będziesz nam musiał trochę pomóc swoimi czarami – poprosiła
czarodzieja.
-
Oczywiście, tyle jeszcze potrafię – rzekł wesoło chłopiec i zajął się
cumowaniem żaglówki oraz wypakowywaniem kuferka Aliny. – Przy okazji mam pewien
pomysł.
Dziewczyny
popatrzyły na niego zaciekawione.
-
Rano obiecałem wyczarować tobie dwa siodła. I zaraz to zrobię. Przy okazji
wykorzystamy jednego z kucy do przewiezienia bagażu Aliny.
-
Oh, to dobry pomysł! – zawołała Kolorowa. – Chodźmy czym prędzej do domu, bo
robi się późno, a pewnie i ty Niespodzianku jesteś już mocno zmęczony.
Cała
trójka ruszyła raźno w kierunku domku Nowej-Kolorowej. Merdacz biegł radośnie
przed nimi wskazując im drogę. Chwilę później Błękitek i Złotko zarżały
radośnie na widok zbliżających się osób. Niespodzianek przy pomocy swojej małej
różdżki wyczarował wpierw łóżeczko dla Aliny, a później dwa siodła. Jedno z
nich założył Błękitkowi na grzbiet i poszedł z nim na przystań po kuferek
Aliny. Towarzyszył mu cały czas Merdacz, który wydawał się najmniej zmęczony z
całego towarzystwa. Po powrocie i rozpakowaniu poczuł, że robi się już bardzo
senny i życząc przyjemnej nocy postanowił pożegnać obie dziewczyny.
-
Jak się wyśpicie, to wpadnijcie do mnie od rana – zawołał na do widzenia. –
Udamy się do zamku na górze i przygotujemy nowe mieszkanie dla Aliny.
-
Oczywiście Niespodzianku. Ty też odpocznij! Byłeś dziś dzielnym kapitanem i
szczęśliwie doprowadziłeś nasz okręt do domu. Chwała ci za to – odpowiedziała
nieco sennym głosem Nowa-Kolorowa i pomachała czarodziejowi, który znajdował
się już na końcu ogrodu.
MAKS
Chodzenie
do szkoły znów zaczęło Julci sprawiać przyjemność. Już nie przejmowała się tym
co myślą o niej Ula i Wiki, ani inne dziewczyny z klasy. Maks okazał się bardzo
serdecznym kolegą z ławki i choć w czasie przerw wybiegał z innymi chłopakami
na boisko, to podczas lekcji okazywał Julce wiele uprzejmości. Pomagali sobie
podczas zajęć. Tak, jak sobie obiecali Maks chętnie podpowiadał Julce jak
rozwiązać trudniejsze zadania z matematyki. Gdy zaś nie radził sobie z językiem
polskim, a zwłaszcza z gramatyką, to wtedy Julka wkraczała do akcji i na tyle
ile umiała starała się wytłumaczyć swojemu angielskiemu koledze zawiłości
językowe. Któregoś dnia omal nie popłakała się ze śmiechu, gdy Maks nie mógł
zrozumieć dlaczego liczba mnoga od słowa ,,pies” to ,,psy”, a nie ,,piesi”.
-
Psy i piesi to dwa różne słowa i oznaczają zupełnie co innego – śmiała się
Julka.
-
Wiem, ale zupełnie nie rozumiem tej zasady – denerwował się Maks. – Dlaczego
nie mogą być ,,piesi” skoro jeden kot to kot, a dwa to ,,koti”.
-
Koty! – poprawiła go rozbawiona. – Na końcu jest ,,y”, a nie ,,i”.
-
Tu nie ma konsekwencji. Dlatego angielski jest sto razy łatwiejszy niż polski –
wzruszał ramionami Maks. Mógł to doskonale udowodnić podczas lekcji języka
angielskiego prowadzonych przez panią Beatę. Wtedy to on śmiał się ze zdań,
które cała klasa powtarzała za nauczycielką w czasie ćwiczeń. Pani Beata
zaproponowała Maksowi ,,posadę” jej osobistego asystenta, który będzie pomagał
najsłabszym uczniom w wypełnianiu zadań na lekcji. O dziwo, nagle większość
klasy ,,odkryła” w sobie braki językowe i każdy chciał by Maks pomagał mu w
zadaniach. A najczęściej w tej sprawie zgłaszała się Wiki, która jak dotąd
chwaliła się, że angielski zna doskonale i to już od przedszkola. Bardziej niż
na zadaniach zależało jej na tym, żeby być w centrum uwagi, a Maks miał tylko
potwierdzać i zachwycać się głośno tym jak szybko i prawidłowo wykonała
polecenia w ćwiczeniach. Maksymilian jednak nie dał się na to nabrać. Po paru
takich razach powiedział głośno, tak żeby cała klasa słyszała:
-
Dajesz sobie radę sama, nie muszę ci pomagać.
Julka
nie uważała nauki języka angielskiego za coś trudnego i jak dotychczas nie
miała problemów z odrabianiem lekcji. Lubiła poznawać nowe słówka i
wykorzystywać je w zadaniach. A jednak to właśnie jej Maks poświęcał najwięcej
uwagi i najchętniej pomagał. Uczył ją prawidłowego wymawiania wyrazów, z jak to
sam stwierdził ,,prawdziwym angielskim akcentem”. Nie przeszkadzało jej to, a
wręcz cieszyła się, że jej nowy kolega z ławki poświęca jej tyle uwagi. Zauważyła
nawet, że to bardzo irytowało Wiki, która swój zły humor coraz częściej
wyładowywała na Uli.
Już
po paru dniach Julka zdała sobie sprawę, że siedzenie z Maksem w jednej ławce
sprawia jej dużo przyjemności. Nowa znajomość okazała się cenniejsza niż
wcześniejsza ,,niby przyjaźń” z Ulą. Szczerze jednak mówiąc najwięcej radości
Julce sprawiały teraz spotkania podczas przerw z Anką z IV b. Bardzo się
polubiły, gdyż jak zauważyła Julka obie ,,nadają na tych samych falach”. Anka
była wciąż w dobrym humorze i potrafiła swym śmiechem zarażać wszystkich
dookoła. Nigdy nie uważała, że ma zły dzień, albo że coś popsuło jej humor. Do
wszystkiego podchodziła z dużym optymizmem. Nawet, jak dostała słabszą ocenę ze
sprawdzianu wzruszała tylko ramionami i mówiła, że poprawi ją na następnej
lekcji. Julce podobało się też to, że Anka nie wymądrzała się jak inne
dziewczyny z jej klasy na temat modnych ubiorów i drogich plecaków. Dla Ani te
kwestie nie miały znaczenia. O wiele cenniejszą rzeczą była dla niej kolekcja
jej pachnących gumek do mazania. Mówiła, że w domu ma ich już prawie
pięćdziesiąt. Cała rodzina zbiera dla niej oryginalne gumki, a najciekawsze
okazy były przywiezione z zagranicy.
Któregoś
dnia Anka przyniosła do szkoły najcenniejsze jej zdaniem okazy pachnących gumek,
aby pokazać je Julce. Spotkały się podczas dużej przerwy na ławce na boisku.
Chciały być same, tak żeby im nikt nie przeszkadzał. Anka wyciągnęła z plecaka
kolorowe pudełko w którym miała ukryte swoje największe skarby i podała je
Julce. W środku były prawdziwe cudeńka, na przykład gumka w kształcie
książeczki, gumka truskawka, gumka smerf, gumka w kształcie ciasteczka z
nadzieniem. Najbardziej jednak Julce podobały się gumki w kształcie zwierzątek.
Była tam gumka myszka, gumka kotek, gumka pudel, gumka kucyk i cała rodzina
gumkowych króliczków. Julka oglądała je z wielkim zainteresowaniem. Śmiała się
z rodziny różowych króliczków gdzie był tata, mama i cztery małe dzieciaczki.
Jednak najdłużej przyglądała się niebieskiej gumce w kształcie kucyka. Anka
wiedząc jak bardzo Julka lubi kucyki powiedziała bez wahania:
-
Chcę, żebyś wzięła ode mnie tę gumkę na pamiątkę. To będzie mój prezent dla
ciebie za to, że jesteś tak fajną koleżanką.
Julkę
aż zatkało. Nawet nie to, że dostała tak niezwykły prezent, ale sam fakt, że
ktoś nazwał ją fajną koleżanką, sprawił, że poczuła się nieziemsko wyjątkowa. Podziękowała
Ani i obiecała, że ona też jej podaruje coś wyjątkowego. Wtedy to właśnie podjęła
postanowienie, że pokaże Ance swoje rysunki z tajnego zeszytu w kucyki.
Gdy
Julka wróciła tego dnia po szkole do domu od razu ruszyła do komódki przy łóżku,
gdzie miała schowany zeszyt. W głowie świtał jej pewien pomysł. Chciała
narysować cyrk i występującą w nim linoskoczkę Alinę, która byłaby podobna do
Anki. Na osobnej kartce narysowałby samą akrobatkę i ten rysunek podarowałby
Ani na pamiątkę. Musiała włożyć wiele serca, talentu i skupienia, aby jej praca
była jedną z najlepszych jakie dotąd wykonała. W końcu okazja była wyjątkowa. Tak
się wkręciła w to rysowanie, że nawet nie zauważyła jak zapadł wieczór i mama
zawołał ją na kolację. Tym razem była już ostrożniejsza i zanim udała się do
kuchni schowała swoje rysunki do szuflady, żeby Julek nie miał do nich dostępu.
Następnego
dnia w szkole Julka nie mogła się doczekać końca pierwszej lekcji. Wiedziała,
że na przerwie spotka się z Anią. Chciała jak najszybciej wręczyć jej swój
rysunek. Tymczasem jednak Maks od samego rana wciąż zagadywał Julkę. Ponieważ
pierwsza lekcja była poświęcona językowi polskiemu chłopak co chwilę o coś ją
wypytywał. Nie mógł w żaden sposób pojąć zasad ortografii dotyczących pisowni
,,ó” zamkniętego i ,,u” otwartego.
-
,,Ó” zamknięte wymienia się na ,,o” – tłumaczyła Julka. – Tak jak kózka, bo koza.
-
To z czym się wymienia ogórek? Z ogrodem? – dociekał Maks.
-
Ogród to coś innego niż ogórek. A dlaczego ogórek piszemy przez ,,ó” zamknięte,
to nie wiem. Jakiś wyjątek. Musisz zapytać pani.
-
A kłódka, to mała kłoda?
-
Nie Maks, kłódka to coś zamykane kluczykiem, żeby zamknąć bramę, albo drzwi od
piwnicy, a kłoda, to drewno. Proszę nie męcz mnie dzisiaj – błagała Julka. Maks
jednak miał wciąż liczne wątpliwości i zapytania. A kiedy zaczęła się przerwa
nie odstępował Julki na krok.
-
Wiesz, wczoraj Wiktoria zaprosiła mnie na swoje birthday party, które ma w
przyszłym tygodniu – oznajmił Maks.
-
No to gratuluję nowej znajomości – odparła Julka, która z niecierpliwością
wpatrywała się w głąb szkolnego korytarza.
-
Czy ty też zostałaś zaproszona?
-
Nie i nie sądzę, żeby Wiki chciała mnie zaprosić.
-
Ale dlaczego, nie lubi cię?
-
Nie wiem dlaczego, ale niedawno dała mi do zrozumienia, że nie chce się ze mną
kolegować.
-
Czyli ty i Wiki nie jesteście kolegami? – zdziwił się Maks.
-
Koleżankami – uśmiechnęła się krzywo Julka. – Dziewczyny są koleżankami.
-
A wy nie jesteście?
-
Raczej nie i to na pewno nie z mojej winy.
-
To ja w takim razie też nie będę jej koleżanką i nie pójdę na te urodziny –
odparł Maks.
-
Kolegą – poprawiła go z uśmiechem Julka.
-
Kolegą też nie!
-
Wiesz, z mojego powodu nie musisz wcale rezygnować z zaproszenia. Może będzie
fajnie. Kto wie?
-
Nie, nie fajnie. Bez ciebie nie jest fajnie – oświadczył twardo Maks, a Julka
poczuła się odrobinę dumna, że on tak pomyślał. Nie miała jednak czasu na
kontynuowanie tej rozmowy, bo dostrzegła już z oddali wychodzącą z klasy Ankę.
Przeprosiła Maksa i pobiegła do swej przyjaciółki.
-
Cześć Aniu, mam coś dla ciebie. Coś wyjątkowego!
Ania
jak zwykle zaczęła się śmiać i zrobiła zaciekawioną minę.
-
Cześć Julka, co tam u ciebie słychać? Stało się coś?
-
Nie, zupełnie nic. Chciałam ci tylko coś pokazać, ale tylko tobie. Rozumiesz?
To musi być nasza tajemnica. Dobrze?
Ania
podniosła palce do ust i wykonała gest na znak, że zamyka buzię na kłódkę.
Julka pociągnęła ją za rękaw i przyciągnęła do ściany korytarza. Rozejrzała się
na boki patrząc bacznie czy ktoś ich nie obserwuje.
-
Na następnej przerwie spotkajmy się na ławce przy zejściu do szatni. Chciałam
pokazać tobie mój osobisty zeszyt z rysunkami. Są niezwykłe, bo opowiadają o
przygodach mojej wymyślonej przyjaciółki Nowej-Kolorowej. Jesteś jedyną osobą,
oprócz mojej cioci, której chcę to pokazać. Dlatego musimy to zrobić tak, aby
nikt tego nie widział. Nie chcę, żeby ktoś się wyśmiewał z moich rysunków.
-
Ja na pewno nie będę. Obiecuję – Ania miała bardzo poważną minę i widać było,
że swoją obietnicę traktuje serio.
-
No to w porządku. Do zobaczenia na następnej przerwie – Julka musiała już biec
do swojej klasy, bo na szkolnym korytarzu rozległ się dzwonek.
Kolejną
lekcją w klasie Julki była matematyka. Maks przestał więc zadręczać Julkę
pytaniami i zajął się z prawdziwą pasją wyliczaniem kolejnych zadań z ćwiczeń.
Dla Julci ta lekcja dłużyła się niesamowicie. Nie mogła wręcz doczekać się jej
końca. Kiedy więc tylko zadzwonił dzwonek na przerwę szybko wyjęła z plecaka
swój zeszyt z kucykami i wybiegła z ławki bojąc się, że Maks może znów zacząć
ją o coś wypytywać. Zdążyła jedynie zerknąć na jego zdziwioną minę i już
zniknęła za drzwiami sali. Popędziła do miejsca zejścia do szatni. Tam z boku
za murkiem znajdowała się ławka. Jeśli się na nie usiadło i nieco schyliło
głowę, to można było się tam schować przed wzrokiem innych uczniów
przechodzących przez korytarz.
Gdy
przybiegła na miejsce była sama. Przykucnęła i czekała w napięciu. Na szczęście
już po chwili pojawiła się Anka. Jak zwykle powitała ją promiennym uśmiechem.
-
Bardzo jestem ciekawa twoich rysunków.
Julka
sięgnęła po swój zeszyt w kucyki i wyjęła z niego osobny rysunek. Kartka z grubszego
papieru była przycięta do rozmiaru zeszytu. Ozdobiona była ramką ze specjalnej,
kolorowej taśmy samoprzylepnej.
-
To jest mój prezent dla ciebie. Wyjątkowy rysunek dla wyjątkowej osoby –
powiedziała wręczając go Ance. – Jest na nim Alina Linoskoczka, która występuje
w cyrku. Ubrana jest w specjalny trykot, bo szykuje się do występu. Za nią jest
namiot cyrkowy, a tu obok pałac na wzgórzu w którym mieszka. Alina lubi dużo
zieleni, bo wokół pałacu są ozdobne krzewy i kwiaty. Zobacz, jest też wybieg
dla kucyka i spójrz tutaj… To narysowałam specjalnie dla ciebie…
-
O mały domek i króliczki – zauważyła Ania.
-
Tak, to królicza norka w której mieszka rodzina różowych króliczków. To są
króliczki z twojej kolekcji zapachowych gumek.
-
Dziękuje, to ładny rysunek, taki, taki… - Ania szukała właściwego określenia -
… pełen przeróżnych szczegółów.
-
A tam w oddali, poniżej wzgórza widać mały domek. Tam mieszka najlepsza
przyjaciółka Aliny – Kolorowa, której przygody narysowałam w moim zeszycie –
Julka otworzyła okładkę swojego osobistego zeszytu w kucyki. - Pozwól, że ci
przedstawię Nową-Kolorową i jej przygody. Spójrz, na pierwszej stronie jest jej
dom, zagroda dla dwóch kucyków Błękitka i Złotka. Kolorowa uwielbia jeździć na
kucach. A tu, zobacz obok niej jest jej ulubiony towarzysz wszystkich zabaw –
Merdacz. Jest wesołym pieskiem i ciągle merda ogonem, dlatego tak się nazywa.
Może biegać po dużym ogrodzie…
-
Widzę, że przywiązujesz dużą uwagę do szczegółów. Wszystko jest takie
dopracowane jak na prawdziwym obrazie – zachwycała się Anka. - Nic dziwnego, że
twoja przyjaciółka z rysunku ma na imię Kolorowa, bo żyje w bardzo kolorowym
świecie.
-
Ty też uważasz, że ona żyje? – spytała zdumiona Julka i od razu dodała. – Tak
samo uważa moja ciocia Renia. Powiedziała mi, że dzięki temu, że wyobrażam
sobie różne jej przygody ona żyje w mojej wyobraźni. Wiesz Aniu, to takie
fascynujące. Ciągle myślę o tym co mogłaby robić Kolorowa. Ona nie chodzi do
szkoły, więc ma cały dzień na przeżywanie różnych historii. A kiedy jakaś
historia przyjdzie mi do głowy to zaraz mam ochotę ją narysować.
-
Widzę, że jesteś nieźle zakręcona na tym punkcie – zaśmiała się Ania.
-
Powiem ci coś w bardzo wielkiej tajemnicy. Ale obiecaj, że nie będziesz się
śmiała – Julka zaczęła szeptać.
-
Oczywiście, że obiecuje.
-
Z tymi rysunkami czasami dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Czasami zastanawiam
się, czy to nie są jakieś czary.
-
No co ty? Chyba nie mówisz serio?
-
Wszystko zaczęło się od tego, że mój młodszy braciszek dopadł w swoje rączki
mój zeszyt i porysował go czarną kredką. Byłam wściekła i zrozpaczona. Ale w
zasadzie winiłam siebie, za swoją nieuwagę, że nie schowałam zeszytu. I wiesz
co? Rano następnego dnia gdy otworzyłam zeszyt czarne kreski zniknęły.
-
Niemożliwe… – Anka aż stęknęła. – Może to była jakaś rozpuszczalna kredka? Albo
taka, którą dałoby się wymazać. W swojej kolekcji mam gumkę, która wymazuje
nawet długopis.
-
To była normalna, czarna kredka olejowa. Taką kredkę trudno wymazać
czymkolwiek. Długo się nad tym nie zastanawiałam, ale kiedy parę dni później
odkryłam, że ktoś ciągle mi coś dorysowuje, to już naprawdę zaczęłam nabierać
podejrzenia.
-
Może to ktoś z twoje rodziny: mama albo tata?
-
Nie, oni nawet nie wiedzą gdzie chowam zeszyt. To wygląda tak, jakby przygody
Kolorowej dorysowywały się same.
-
A to kto? – Ania przewróciła kartkę i pokazała na rysunek chłopca.
-
To Niespodzianek, czarodziej, który mieszka obok Kolorowej. On też jakby
pojawił się sam z siebie. Nie przypominam sobie, kiedy go rysowałam…
-
Ma brązową twarz i chyba trochę przypomina twojego kolegę z klasy, tego
Anglika...
-
Oh, zauważyłaś to? Czy to nie jest bardzo dziwne?
-
Może to twoja wyobraźnia tak działa, trochę podświadomie…
Naglę
zza pleców dziewczyn rozległ się głośny, sztuczny śmiech.
-
Ha, ha! Julka narysowała swojego narzeczonego murzynka!
Na
murek z poziomu schodów prowadzących w dół do szatni podciągnęła się na rękach
Wiki. Patrzyła teraz z triumfującą miną na obie skulone dziewczynki. Efekt
zaskoczenia był całkowity.
-
Pokaż te bazgroły! Czy twój brązowy kolega z ławki wie, że o nim śnisz i go
rysujesz?
Julka
poczuła jak coś zatyka ją w środku. Czuła przyśpieszone bicie serca i pocące
się dłonie. Wyrwała z rąk Anki zeszyt i przytuliła go do piersi, tak jak matka
broniąca swoje malutkie dziecko. Chciała coś powiedzieć, ale czuła jedynie
pustkę w głowie. Zerwała się na równe nogi i chciała uciec jak najszybciej i
jak najdalej. Ale kiedy tylko się odwróciła napotkała wzrok Maksa. Stał
nieopodal i przypatrywał się całej sytuacji. Wiki chyba zrozumiała, że zbyt
głośno wypowiedziała obraźliwe słowa o chłopcu, więc czym prędzej opuściła ręce
i zniknęła na schodach za murkiem. Maks cały czas stał w oddali i patrzył tym
razem na Julkę. Chciał zapewne podejść, ale spłoszona Julka zostawiając w tym
momencie Ankę bez słowa pobiegła do klasy. Czuła wstyd i zażenowanie.
Najchętniej uciekłaby teraz ze szkoły. Jej zeszyt miał być wielką tajemnicą, a
teraz wie o nim Wiki i za chwilę zapewne będzie wiedziało o nim pół klasy.
Dlaczego Wiktoria ją śledziła? Dlaczego znów wyrządziła jej przykrość?
Zadzwonił
dzwonek na lekcję. Do klasy wrócił Maks i zbliżał się do ławki. Julka czuła, że
płonie ze wstydu. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. Była pewna, że słyszał wszystko
co wykrzykiwała Wiktoria. Teraz pomyśli sobie, że ona rysuje go w swoim
zeszycie. I skąd w ogóle to strasznie głupie posądzenie, że Maks mógłby być jej
narzeczonym? Ach, żeby podłoga się zapadła i Julka mogłaby teraz zniknąć!
Maks
usiadł w ławce. Nie patrząc na Julkę powiedział:
-
Wiki jest niedobra dla ciebie. To bardzo źle, bo ty jesteś moja koleżanka z
ławki. Dlatego Wiki nie może być moja koleżanka, więc ja nie mogę iść na jej
birhday party. Tak jej właśnie powiedziałem.
Julka
nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Zamiast wstydu i upokorzenia poczuła ogromną
radość w sercu. Najchętniej uśmiechnęła by się teraz do Maksa, ale jej usta nie
potrafiły się wygiąć ku górze. Wyszeptała tylko:
-
Dzięki Maks. Ty też jesteś mój kolega z ławki. Na pewno zaproszę cię na moje
urodziny. To już niedługo.
-
O! To na pewno przyjdę.
Tego
dnia Julka po powrocie ze szkoły czuła wielki mętlik w głowie. Ogarnęła ją pewna
bezsilność i bezradność. Z jednej strony wciąż bardzo przeżywała atak Wiktorii
i to, że jej sekretny zeszyt z rysunkami przestał już być sekretem. Z drugiej
strony czuła dużą wdzięczność do Maksa, że potrafił się zachować jak prawdziwy
dżentelmen i że w pewnym sensie stanął w jej obronie. Ania była również bardzo
oburzona występkiem Wiki i pocieszała Julkę, że jej rysunki są doskonałe.
Dlatego nie ma się czego wstydzić i nawet jeśli Wiki wszystkim rozpowie o
rysunkach, to tylko zrobi jej dobrą reklamę, bo klasa się dowie, że Julka jest
prawdziwą artystką. Jednak mimo tego pocieszenia nie czuła się dobrze. Nie
chciała już dziś zaglądać do swojego zeszytu. Patrzyła na niego z pewnym
zniechęceniem. Odłożyła go do szuflady i starała się o nim nie myśleć.
NOWE ZNAJOMOŚCI
Nowa-Kolorowa
nie mogła długo zasnąć. Choć była bardzo zmęczona całodzienną przygodą na
jeziorze wciąż czuła jakiś niepokój. Cieszyła się, że w jej domku, tuż obok
niej śpi Alina, mimo to miała dziwne
przeczucie, że to nie był koniec ich przygody. Noc była ciemna, zupełnie bez
gwiaździsta. Powietrze zrobiło się jakieś ciężkie i wydawało się, że może w
każdej chwili znów lunąć rzęsisty deszcz. Jednak zamiast ulewy o północy niebo zaczęło
pomrukiwać groźnie. Znad gór szła burza. Kolorowa wkuliła się mocniej w miękką
pierzynę i starała się nie myśleć o piorunach. Dobrze, że Merdacz leżał w jej
nogach i pomrukiwał czujnie. Po jakimś czasie udało się jej w końcu zasnąć.
Obudziła
się późnym porankiem. Słońce świeciło już mocnym blaskiem, więc zapowiadał się
pogodny dzień. Po burzy nie było żadnego śladu. Przez chwilę nawet zastanawiała
się, czy to aby jej się nie przyśniło. Wyszła przed dom na ogród by nacieszyć
się orzeźwiającym, rannym powietrzem. Merdacz biegł już żwawo po ogrodzie i
właśnie przybiegł przywitać się z nią. Zaszczekał radośnie. Na ganku przed
domem na bujanym fotelu siedziała Alina. Patrzyła w kierunku drogi, którą
wczoraj obie dziewczyny przyszły i miała zatroskaną minę. Spostrzegła Kolorową.
-
Cześć. Obudziłam się wcześniej, bo jakoś nie mogłam dobrze spać. Może to przez
burzę, a może za bardzo wszystko przeżywam. Nie wiem, czy jestem gotowa do
stworzenia cyrku?
-
A ja się cieszę, że jesteś tu z nami. Razem będzie nam na pewno weselej.
Pomożemy tobie!
-
Jesteś taka miła. Niespodzianka też polubiłam. Dobrze jest mieć w kimś oparcie.
-
Choć pokażę ci moje kuce – Kolorowa porwała Alinę za ręce i poprowadziła ją za
dom. Za ogrodzeniem dwa koniki skubały sobie kępki trawy.
-
Przedstawiam ci moje największe skarby. Ten jaśniej umaszczony to Błękitek.
Przypomina mi trochę błękit z nieba. Natomiast ten ciemniejszy to Złotek. Jego
grzywa mieniła się w słońcu jak prawdziwe złoto.
-
Wyglądają bardzo przyjacielsko – powiedziała z westchnieniem Alina.
-
Mam pewien pomysł! – Nowa-Kolorowa aż zaklasnęła w dłonie. – Po śniadaniu
wybierzemy się obie na przejażdżkę na kucykach. Co ty na to?
-
Nie wiem, czy będę umiała jechać na kucu…
-
No co ty, ja też tego nie wiem. Ale skoro Niespodzianek potrafił wsiąść na żaglówkę
i umiał ją sterować, to i my pewnie damy radę pojechać na kucach. Od czego jest
nasza wyobraźnia.
-
Masz rację. Musimy spróbować, żeby się o tym przekonać.
Dziewczyny
wróciły czym prędzej do domu i przygotowały sobie śniadanie. Kolorowa
przyrządziła pyszne grzanki z dżemem truskawkowym. Alinie wrócił dobry humor i
chrupała grzanki popijając gorącą czekoladą, śmiejąc się przy tym radośnie.
Kolorowa poszła sprawdzić do stajni kucyków, czy nie znajdzie tam dwóch siodeł.
Nie pomyliła się w swoich przeczuciach, bo siodła znajdowały się przy boksach,
tak jakby czekały już na nie od dawna. Wystarczyło tylko je założyć na grzbiety
kuców i ruszać na wyprawę. Alina wybrała Złotka, bo jak sama stwierdziła,
bardziej pasuje do jej połyskującego trykotu, który miała na sobie. Kolorowa
nie miała nic przeciwko i usadowiła się na Błękitku. Kuce były jakby stworzone do
noszenia dziewczynek i raźnie ruszyły przed siebie. Doskonale rozumiały swoje
nowe zadanie i najwyraźniej nie miały nic przeciwko swojej roli transportowej.
A dla obu dziewczyn jazda na kucach okazała się niesamowitą frajdą!
-
Jedźmy odwiedzić Niespodzianka! – krzyknęła Kolorowa.- Na pewno się zdziwi jak
zobaczy nas obie na kucykach.
Dziewczynki
skierowały się na drogę biegnącą do
chaty czarodzieja. Nieodłączny Merdacz biegł przy nich od czasu do czasu
poszczekując. Podróż nie trwała długo, bo już po kilku chwilach ujrzały z
daleka drewniany dach, a wkrótce ich oczom ukazał się cały dom Niespodzianka.
Chłopca jednak nigdzie nie było widać. Merdacz pierwszy podbiegł do drzwi i
zaszczekał głośno, ale nikt mu ich nie otworzył. Kolorowa poczuła znajomy lęk,
który nie dawał jej dziś w nocy zasnąć. Zaczęła się zastanawiać, co dzieje się
z czarodziejem. Nie było go widać w obejściu, ani nad jeziorem. Żaglówka bujała
się na powierzchni wody przywiązana do pomostu, tak jak ją wczoraj zostawili. To
było trochę dziwne. Dziewczynki zsiadły z kucy i weszły do środka chaty. W
środku nie było nikogo. Na stole leżał za to list.
Do Kolorowej i Aliny!
Wybaczcie drogie przyjaciółki, że nie
zdążyłem was poinformować o moim wyjeździe. Dziś wcześnie rano obudził mnie
gołąb stukający dziobem w okno. Okazało się, że był to gołąb pocztowy, który
miał dla mnie wiadomość. Napisała do mnie Oula, jedna z dziewczynek, które
uwolniliśmy z zamku na wzgórzu. Prosiła bym jak najszybciej przybył do niej na
wyspę, gdyż została sama i trochę się boi. Wyczarowałem więc balon dla siebie i
oto teraz ruszam w podróż na wyspę. Mam nadzieję, że wrócę jeszcze przed
wieczorem i opowiem wam o wszystkim.
Pozdrawiam
Niespodzianek
Kolorowa
była zaskoczona. Tego się zupełnie nie spodziewała. Zaplanowała sobie inaczej
ten dzień, a tu Niespodzianek znów zrobił jej… niespodziankę. Dziś mieli
przecież szykować dom dla Aliny. Mieli udać się do zamku na wzgórzu i tam pomóc
jej się urządzić. A tymczasem młody czarodziej odlatuje sobie balonem. Znów
wplątuje się w jakąś ryzykowną przygodę.
Alina
spoglądała na Nową-Kolorową z wielkim pytaniem na twarzy nie rozumiejąc co się
stało. Dziewczynka musiała więc jej opowiedzieć całą historię o nieuprzejmych koleżankach
zamkniętych w zamku i o tym, jak Niespodzianek wysłał je balonem na bezludną
wyspę.
-
Dlatego myśleliśmy oboje, że opuszczony zamek mógłby być teraz twoim nowym
domem. Oczywiście wpierw musielibyśmy trochę odczarować to miejsce, tak żeby
nabrało nowego znaczenia i przyjaznego klimatu. Zamek zamieniłby się w pałac
godny wielkiej artystki. Obok niego, w ogrodzie powstałby cyrk w którym
mogłabyś ćwiczyć i urządzać przedstawienia – zakończyła swoją opowieść Nowa-Kolorowa.
-
To bardzo ciekawa propozycja. Wprost nie mogę się doczekać. Chciałbym już dziś
zobaczyć mój nowy dom – Alina wydawała się bardzo podekscytowana.
-
Może rzeczywiście nie traćmy dzisiejszego dnia i korzystając z kuców jedźmy
zobaczyć ten zamek, a jak wróci Niespodzianek, to zajmiemy się jego urządzaniem
– zaproponowała Kolorowa. Merdacz głośnym szczeknięciem zdawał się również
zgadzać z tym pomysłem.
Obie
dziewczyny dosiadły więc znowu swoje kuce i udały się drogą na szczyt wzgórza. Z
daleka było już widać, że od ostatniej ich wizyty krajobraz jakby się zmienił.
Było więcej zieleni, a na łąkach rozkwitały kwietne dywany. Choć droga nie wydawała
się aż tak stroma kuce powoli stąpały do przodu, jakby chciały zaznaczyć, że
nigdzie się nie spieszą. A ponieważ nie okazywały zmęczenia i posłusznie niosły
na swoich grzbietach obie dziewczynki, te nie miały zamiaru je popędzać. Droga
się nieco dłużyła więc Kolorowa miała więcej czasu na przemyślenia. Myślała o
dziwnym liście Niespodzianka. Dlaczego Oula została sama na wyspie i czego się
bała? Dlaczego wzywała czarodzieja, a nie na przykład ją? Kiedy wróci
Niespodzianek i czy jednak nie powinny na niego czekać przed domem? Alina jakby
wyczuła niepokój przyjaciółki i próbowała wciągnąć ją w rozmowę.
-
Wiesz, może mogłabym cię nauczyć kilku sztuczek cyrkowych. Mogłybyśmy wymyśleć
jakiś numer z kucykami. One są takie mądre i posłuszne. Wydaje mi się, że w lot
pojmą co mają robić.
-
Dobrze, możemy nad tym popracować, ale nie dziś. Jestem zaniepokojona tym, co
napisał Niespodzianek. Będę o wiele spokojniejsza, gdy on wróci – odrzekała
zasmucona nieco Kolorowa.
-
Nie powinnaś się martwić. W końcu Niespodzianek jest czarodziejem i na pewno da
sobie radę w każdej sytuacji. Tak było podczas waszego rejsu żaglówką. Chociaż
spotkała was deszczowa nawałnica dopłynęliście szczęśliwie do brzegu.
-
No tak. Jego nigdy nie opuszcza wiara w dobre zakończenie.
Wkrótce
droga przestała już wić się pod górę, co znaczyło, że dojechały na szczyt. Choć
zamek było widać już z daleka, to kuce nagle się zatrzymały. Na poboczu drogi
stał malutki domek. W zasadzie nie był to domek tylko nora w starym pniu
drzewa, która miała malutkie zielonkawe drzwi, a po boku okna z drewnianymi
okiennicami. Nowa-Kolorowa mocno się zdziwiła, bo była pewna, że ostatnio jak
tu szli z Niespodziankiem, to tego domku nie było. Nie przeoczyliby takiego
dziwnego miejsca. Widać wzgórze nie tylko zmieniało wygląd, ale zostało też
przez kogoś zasiedlone. Tylko przez kogo? Kto mógł mieszkać w tak małym domku,
do którego Kolorowa, czy Alina musiałyby wchodzić na czworakach? Nagle jednak
Merdacz wyrwał się do przodu i zaczął głośno szczekać. Tak, jakby wyczuł jakiś
trop. Kolorowa i Alina zsiadły z kuców.
-
Wygląda na to, że ktoś jest w środku? Sprawdzimy to?
-
Myślisz, że to niebezpieczne miejsce? – lękała się Alina.
-
Nie wiem, ale patrząc na to jak tu jest ślicznie wątpię, by mógł tu mieszkać
ktoś niedobry.
Dziewczynki
ostrożnie zaczęły zbliżać się do norki. Merdacz tymczasem pobiegł ku drewnianym
drzwiom i zaczął je obwąchiwać. Przy drzwiach była malutka koładka. Kolorowa
chwyciła ją w dwa palce i delikatnie zastukała. Po chwili drzwiczki lekko się
uchyliły, ale ponieważ Merdacz próbował wsadzić w nie swój ciekawski nos zatrzasnęły
się znowu do środka.
-
Merdacz do nogi! – Zawołał głośno Kolorowa, a piesek usłużnie szybko odbiegł i
stanął za nią. - Stój tutaj. Widzisz, że tam jest ktoś mniejszy od ciebie i się
ciebie boi. Dlatego nie może otworzyć drzwi.
Kolorowa
odeszła trochę od drzwi i powiedziała łagodnym głosem.
-
Dzień dobry. Nazywam się Nowa-Kolorowa, a to jest moja przyjaciółka Alina.
Mieszkamy w dolinie. Jesteśmy w drodze do zamku. Chciałybyśmy się dowiedzieć,
czy ktoś mieszka w tym zielonym domku obok. Proszę się nie bać. Nasz piesek nie
jest groźny.
Drzwi
lekko się uchyliły i ukazała się w nich postać różowego królika. Tak,
dokładnie! Królik był cały różowy. Stał na dwóch tylnych łapkach i ukłonił się
nisko. Widać, ze był lekko przestraszony.
-
Jestem królikiem. Nazywam się Gumka. Pochodzę z rodziny Pachnących Gumek –
Zwierzątek. Tak… Przepraszam, trochę się wystraszyłem szczekania.
-
Nasz Merdacz nie jest groźny. O, proszę! Już się całkowicie uspokoił – odparła
Kolorowa. – Wybacz króliku, ale nie wiedziałyśmy, że tu ktoś w ogóle mieszka.
-
W tej norce mieszka od niedawna moja rodzina. Chętnie zaprosiłbym was do środka,
ale raczej się nie zmieścicie. Natomiast zamek na wzgórzu stoi zupełnie pusty.
Wygląda tak jakby czekał na swego właściciela. To trochę dziwne… Ale nie
zastanawiałem się jeszcze nad tym głębiej.
-
Tak króliku masz rację – odparła wesoło Kolorowa i uśmiechnęła się pod nosem. –
Ten zamek czeka na nowego mieszkańca, a będzie nim ta oto słynna artystka
cyrkowa Alina Linoskoczka.
Alina
wykonała w tym momencie niski ukłon. Królik Gumka też się ukłonił.
- Pozwólcie zatem, że zaprezentuję wam moją
rodzinę.
Przed
drzwiami ustawiło się całe stadko małych, różowych stworzeń.
-
Przedstawiam wam moją żonę – panią Gumkę i szóstkę naszych dzieci, małych Gumeczek
– powiedział królik. – Od dłuższego czasu wędrowaliśmy w poszukiwaniu własnego
miejsca, do czasu aż nie znaleźliśmy tej pięknej, wygodnej norki. Wydawała się
wprost idealnie stworzona dla naszej rodziny. Dlatego postanowiliśmy się tu
zatrzymać na stałe. Mam wciąż takie przeczucie, że to jest nasze wymarzone
miejsce.
-
Tu jest taka piękna okolica – wtrąciła
pani Gumka. – Dzieciom się bardzo podoba.
-
Ale słodkie maleństwa – zachwyciła się Alina wyciągając ręce do króliczych
dzieci. Te natychmiast zaczęły się do niej łasić.
Nowa-Kolorowa
natomiast zaczęła się zastanawiać nad wspaniałym zbiegiem okoliczności. Otoczenie
ponurego niedawno zamku zmieniało się, a teraz odkąd postanowili, że zamieszka
tu Alina pojawia się nowe sąsiedztwo całkiem sympatycznej rodziny. Alina nie
czułaby się tak samotna na szczycie wzgórza. Ach, jaka szkoda, że nie ma tu
teraz Niespodzianka. Na pewno ucieszyłby się z takiego obrotu sprawy…
Tymczasem
Alina zachwycona przysiadła na pieńku i brała małe króliczki - gumki na ręce by
je pogłaskać. Młode otoczyły ją i bardzo chętnie wskakiwały jej na kolana.
Widać, że zabawa z Aliną sprawiała im dużo frajdy. Merdacz chętnie też by się
do nich przyłączył, ale widząc zlęknione spojrzenie pana Gumki Kolorowa
nakazała swojemu pieskowi warować cały czas przy swojej nodze. Królik podszedł ostrożnie
do dziewczyny i pełen kurtuazji znów się ukłonił.
-
Rozumiem, że ta wielka artystka cyrkowa będzie mieszkała tu w zamku i będzie
teraz naszą sąsiadką.
-
Taki był plan. Z pomocą naszego przyjaciela czarodzieja Niespodzianka chcemy
ten zamek zamienić w przytulny pałac, a w jego ogrodzie stworzyć arenę cyrkową
do ćwiczeń i pokazów – odparła Kolorowa.
-
To bardzo miłe sąsiedztwo. Widać, że nasze dzieci bardzo polubiły nową
sąsiadkę.
-
Tu jest naprawdę ślicznie. Bardzo mi się tu podoba – zawołała rozpromieniona
Alina.
-
Proponowałbym małą wycieczkę w stronę zamku i zajrzenie na jego tyły – powiedział
uprzejmie pan Gumka. – Wydaje mi się, że to co tam się znajduje na pewno
ucieszy panią Alinę.
-
Tak, koniecznie chodźmy przyjrzeć się bliżej temu zamkowi i zajrzyjmy
natychmiast na jego tyły! – wykrzyknęła
podniecona Alina.
Dziewczyny
biorąc kuce za uzda ruszyły drogą do przodu. Za nimi pokicała cała rodzina
różowych królików. Merdacz oczywiście musiał pobiec jako pierwszy. Ku ogromnemu
zaskoczeniu Kolorowej otoczenie zamku wydawało się nie do poznania. Wszędzie
było zielono i kolorowo. Zniknęły ponure kamienie, a w ich miejsce pojawiło się
mnóstwo przeróżnych roślin. Sam budynek nie był już tak ponury, bowiem zniknęły
kraty w oknach. Teraz rzeczywiście przypominał bardziej pałac lub rezydencje z
otaczającym go ogrodem. Drzwi do wnętrza nie były zamknięte. Można było wejść
do środka. Alina weszła jako pierwsza i zupełnie oniemiała… Jasne, duże
pomieszczenia przypominały bardzo wnętrze domku nad jeziorem w którym wcześniej
mieszkała.
-
Czyż to nie jest dziwne? – wyszeptała Now-Kolorowa, która stanęła za plecami
koleżanki.
-
Ależ to wszystko wygląda jak wnętrze mojego domku! Zobacz, nawet jest taki sam
kominek i kuchnia! – Zawołała podekscytowana Alina. – Ja tu zostaję. Wymarzone
miejsce!
Małe
dzieci króliczki rozbiegły się po całym wnętrzu i skakały radośnie. Widocznie
udzielił im się dobry nastrój ich nowej sąsiadki. Alina przeszła przez salon i
otworzyła przejrzyste drzwi tarasowe wiodące na ogród po drugiej stronie domku.
Otoczenie podobnie jak z przodu ozdobione było mnóstwem różnokolorowych krzewów
i niewysokich drzewek owocowych. Ogród wydawał się duży i wspaniały. Jednak
najpiękniejsza rzecz majaczyła nieco w oddali przez gęste korony drzew. Alina
aż zapiszczała z radości i natychmiast pobiegła w tamtym kierunku. Na końcu
ogrodu jej oczom ukazał się niesamowity widok. Na rozległej polanie stał wielki
namiot. Prawdziwy namiot cyrkowy.
-
Niesamowite! – zakrzyknęła z zachwytu Alina. Wkrótce dobiegła do niej Kolorowa
z Merdaczem, a za nimi cała rodzina królika.
-
A nie mówiłem! – powiedział pan Gumka. – Czy to aby nie ciekawy zbieg
okoliczności. Namiot już czeka na swoją artystkę.
-
Faktycznie – zgodziła się Nowa-Kolorowa. – Wydaje mi się Alino, że znalazłaś
już swój dom i masz swój własny cyrk. Chociaż jeszcze rano nie miałyśmy pojęcia
jak się do tego zabrać
-
Bardzo nas cieszy widomość, że ktoś tak miły będzie naszym sąsiadem – wtrąciła
się nagle pani królikowa, a jej mąż przytaknął na to głową.
-
Ja też bardzo się cieszę z tak radosnego towarzystwa – stwierdziła Alina. – Tu
jest tyle miejsca, że starczy go i na mój cyrk i dla rodziny królików. Nie będę
tu samotna.
-
Ha, ha! – zakrzyknęła radośnie mama królikowa i chwyciwszy swego męża za ręce
zaczęła szaleńczo podskakiwać. Widząc to jej dzieci zbiły się natychmiast w
kupkę i z równym zapałem co ich rodzice zaczęły skakać razem z nimi. Nawet
Merdacz nie wytrzymał, stanął na tylnych łapach i podskakiwał. Widok to był
zaiste zabawny. Alina i Kolorowa śmiały się w głos.
W
Alinę wstąpił jakby radosny duch i chęć działania. Widać było, że dziewczynce
przypadło do gustu miejsce i pałac na wzgórzu, w którym już poczuła się jak u
siebie. Jednak najbardziej chyba była zadowolona z cyrkowego namiotu. Biegała w
tą i z powrotem mierząc krokami odległości i stawiając w wyobraźni konstrukcję wnętrza.
Wszystko chciała rozplanować: arenę, widownię, lożę honorową, pomieszczenia dla
artystów. Nowa-Kolorowa siedząc zaś z
boku i karmiąc kuce zerwaną świeżą trawą obserwowała z radością Alinę. W niczym
już nie przypominała tej zamartwiającej się przyszłością dziewczynki z poranka.
Kolorowa cieszyła się, że jej przyjaciółka jest szczęśliwa, że podoba jej się
nowe miejsce zamieszkania. Dobrze, się składa, że będzie tu z nią pocieszna
rodzina różowych królików. Przynajmniej nie będzie czuła się samotnie na tym
wzgórzu.
Tymczasem
pan Gumka i jego żona dyskretnie wycofali się do swojej norki i zajęli swoimi
sprawami. Tylko małe króliczki nie dały się upilnować i zostawszy w pałacu co
chwilę podbiegały pod nogi Aliny domagając się od niej głaskania i drobnych
pieszczot. Linoskoczka z radością podnosiła je na ręce i wciąż powtarzała w
zachwycie:
-
Czyż one nie są urocze?
Tak
to obie przyjaciółki spędziły całe popołudnie na planowaniu i omawianiu
przyszłości tego miejsca. Alina zajęła się także przeglądem swojego nowego
domku. Chciała od razu stworzyć na piętrze pokój gościnny dla Kolorowej, żeby mogła
tu z nią zanocować, ale to było niemożliwe. Kolorowa bowiem czuła usilną
potrzebę powrotu do doliny. Wciąż niepokoiła się o losy Niespodzianka.
-
Alino, będę już wracać do siebie. Widzę, że dasz sobie tu doskonale radę sama.
Jak tylko wróci Niespodzianek przyjdziemy razem i pomożemy ci się tu ze
wszystkim urządzić. Pomożemy ci stworzyć wymarzony cyrk.
-
Dziękuję Kolorowa za to, że znalazłaś mi tu takie piękne miejsce. Czuję, że
będzie mi tu bardzo dobrze.
Dziewczynki
przytuliły się mocno do siebie.
-
Mam jeszcze prośbę – nieśmiało rzekła Alina. – Czy mogłabyś mi zostawić tu na
kilka dni Złotka?
-
Widzę, że się bardzo przywiązałaś do tego kucyka. Oczywiście, że Złotek zostaje
z tobą. Chyba pasujecie do siebie -
wesoło odpowiedziała Nowa-Kolorowa.
-
Bardzo ci dziękuję moja najlepsza przyjaciółko.
-
Ale Merdacz wraca ze mną. Jego ci nie dam – zaśmiała się Kolorowa.
-
Myślę, że pan Gumka będzie wielce rad z takiego obrotu sprawy – zaśmiała się
również Alina.
Zbliżał
się wieczór dlatego Kolorowa pożegnała się z rodziną gumkowych królików, raz
jeszcze wyściskała Alinę i wsiadła na Błękitka. Ruszyła w drogę powrotną do
chaty Niespodzianka. Merdacz znając już doskonale drogę pobiegł przodem. Alina
stała przed pałacykiem i machała za odjeżdżającą przyjaciółką. Kolorowa co rusz
oglądała się za siebie, ale wkrótce minęła zakręt i widok rezydencji na wzgórzu
zniknął jej z oczu. Popędziła Błękitka, żeby jak najszybciej dotarł do doliny.
Kuc posłusznie truchtał, tak jakby doskonale wyczuwał potrzeby swoje pani.
Droga z góry była oczywiście o wiele łatwiejsza niż pod górę, dlatego po
niedługim czasie Kolorowa dotarł do leśnej chatki nad jeziorem.
Z
daleka widok wydawał się niezmieniony. Merdacz nie szczekał, więc znaczyło to,
że nikogo nie wyczuł. Nowa-Kolorowa zsiadła z kucyka i czym prędzej wbiegła do
środka, ale nie zastała w niej
czarodzieja. Wszystko wskazywało na to, że jeszcze nie wrócił. Do dziewczynki
natomiast wróciła za to obawa i niepokój. Co też takiego mogło się przydarzyć
Niespodziankowi, że jeszcze go nie ma?
Kolorowa
postanowiła nie wracać już dziś do siebie, tylko zostać w chacie czarodzieja i
tu oczekiwać jego powrotu. Poszła do kuchni i zaparzyła sobie duży kubek
herbaty z rumianku. Podobno takie napary potrafią uspokajać, ale Nowa-Kolorowa
wcale nie odczuła tego na sobie. Siedziała na drewnianej ławie przed domem
oparta o ścianę chatki i patrzyła w niebo. Przyglądała się zachodowi słońca nad
jeziorem, a gdy zrobiło się już całkiem ciemno zaczęła liczyć pierwsze
pojawiające się na nieboskłonie gwiazdy. Merdacz warował u jej stóp. Kolorowa pomyślała,
że powinna rozpalić przed domem ognisko, żeby nadlatujący w balonie
Niespodzianek wiedział gdzie ma wylądować. Odszukała więc szczapy drewna przy
drewutni czarodzieja, ułożyła je w stosik, a następnie otoczyła go polnymi
kamieniami. Choć robiła to pierwszy raz w życiu spróbowała rozpalić ogień. Na
szczęście w świecie Kolorowej wszystko się udawało, więc i z ogniskiem musiało
się udać. Buchnął jasny, ciepły płomień i dziewczynce zrobiło się jakoś raźniej.
Merdacz zwinął się w kłębek i przysypiał.
Kiedy
zapadła już zupełna ciemność i gwiazdy świeciły wyraźnie na nieboskłonie nagle jedna
z nich zdała się w oczach Kolorowej jakby poruszać. Jej blask się stale
powiększał. Gwiazda wyraźnie przybliżała się do ziemi. Kolorowa w zdumieniu
patrzyła na to zjawisko. Nawet Merdacz obudził się, podniósł się na przednich
łapach i zaskomlał. Wtedy właśnie Nowa-Kolorowa zrozumiała, że to nie żadna
gwiazda tylko balon oświetlony płomieniami ognia podgrzewającym powietrze w
czaszy. Niespodzianek wracał i kierował się prosto na ognisko przy którym siedziała
Kolorowa z Merdaczem.
Dziewczynka
ucieszyła się jak jeszcze nigdy w życiu. Zaczęła skakać i wymachiwać rękami.
Widząc to Merdacz również i on przyłączył się do radosnych pląsów. Balon
zbliżał się już coraz bardziej do ziemi, ale widać było, że wiatr znosi go
nieco zza dom w kierunku jeziora. Kolorowa pobiegła w tamtym kierunku wołając z
całych sił:
-
Niespodzianku! Uważaj, bo wlecisz wprost do wody!
W
koszu balona poruszył się jakiś cień. Dziewczyna dostrzegła wreszcie wyraźną
sylwetkę czarodzieja, który jedną ręką do niej machał, a drugą przykręcał kurek
zmniejszający płomień ognia. Czarodziej nie był sam. Obok niego trzymając się
mocno krawędzi kosza stała dziewczynka. Wyglądała jak Oula, ale z daleka trudno
było ją rozpoznać. Balon był już prawie przy samej ziemi. Nagle zgasł ogień i
zrobiło się całkiem ciemno. Kolorowa usłyszała wpierw głuchy odgłos uderzenia
ciężkiego przedmiotu o ziemię, a potem okrzyk Niespodzianka:
-
Uwaga, ciągnie nas do wody!
Plusk!
Świst wiatru i odgłos kilkukrotnego uderzenia o taflę wody. A potem rozpaczliwy
okrzyk:
-
Ratunku! Utoniemy! – krzyczał w ciemności dziewczęcy głos.
Nowa-Kolorowa
była już na brzegu jeziora, tuż przy zacumowanej żaglówce. Na prawo od niej w
świetle księżyca dostrzegła kontury kosza i opadłą na wodę, pozbawioną
powietrza wielką płachtę, która jeszcze przed chwilą była wspaniałą czaszą
balonu. Merdacz szczekał na brzegu, i choć balon nie był tak daleko, to bał się
wejść do wody. Kolorowa zastanawiała się tylko przez chwilę. Odwiązała cumę i
zepchnęła żaglówkę na wodę. Wskoczyła do środka łódki, a za nią wskoczył
Merdacz. Nie wiedziała, czy da sobie radę z żaglem, więc odszukała wiosło i
stojąc na prawej burcie zaczęła nim energicznie odpychać się od powierzchni wody. Starała się nakierować
żaglówkę w stronę balonu. Tam bowiem trwała kotłowanina. Krzyki ucichły,
słychać było natomiast głośne pluski wody. Kolorowa wpatrywała się usilnie w
ciemną taflę jeziora i wkrótce dostrzegła wystające ponad powierzchnię dwie
głowy. Na szczęście Niespodzianek i dziewczyna mieli na sobie kamizelki
ratunkowe.
-
To się nazywa prawdziwe wodowanie – zawołał wesoło młody czarodziej. – Miło, że
na nas czekałaś Kolorowa.
-
Ja też się niezmiernie cieszę, że powróciłeś - wysapała Nowa-Kolorowa, której
zabrakło już tchu z powodu wiosłowania. Merdacz głośno zaszczekał.
Niespodzianek chwycił się jedną ręką burty żaglówki, a drugą pociągnął ku sobie
dziewczynę.
-
To Oula. Wróciła ze mną. Nie mogłem jej zostawić samej na bezludnej wyspie. Czy
możesz pomóc jej się wspiąć?
Kolorowa
chwyciła dziewczynę za obie ręce i wciągnęła ją na pokład łódki. Niespodzianek
dał sobie radę sam. W trójkę siedzieli bezpiecznie w żaglówce. Merdacz z
radości zaczął lizać czarodzieja po twarzy.
-
Trochę mi zimno – zaszczękała zębami dziewczynka. Kolorowa przypomniała sobie,
że w skrzyni są schowane płaszcze przeciwdeszczowe. Wyciągnęła jeden i okryła
nią przemoczoną dziewczynkę.
-
Bardzo ci dziękuję…
-
Ależ nie ma za co. Dobrze, że byłam w pobliżu. Jeszcze byście się potopili w
tej nocy.
-
Eee… Tu nie jest wcale głęboko. Zresztą mieliśmy kamizelki ratunkowe – odparł
trochę od niechcenia Niespodzianek, ale widząc skwaszoną minę swojej
przyjaciółki szybko się poprawił. – No tak, popełniłem mały błąd przy
lądowaniu, ale dzięki rozpaleniu ogniska wiedzieliśmy gdzie lądować. To był
bardzo dobry pomysł.
Wkrótce
cała trójka znalazła się na brzegu i udała się do domku. Kolorowa podała
przemokniętej Ouli ciepły koc, a Niespodzianek szybko się przebrał i rozpalił
ogień w kominku. Kolorowa zajęła się parzeniem herbaty.
- Chyba należy mi się kilka słów wyjaśnienia –
powiedziała Kolorowa do młodego czarodzieja.
-
Oczywiście moja droga, już ci wszystko opowiadam. Czy słyszałaś dziś w nocy tą
okropną burzę?
-
Tak, początkowo nie mogłam przez nią spać.
-
Ja też. Nie zmrużyłem oka przez całą noc. Czułem, że coś niedobrego się dzieje
po drugiej stronie naszych gór. Wczesnym porankiem, gdy ukazały się pierwsze
promienie słońca w moje okienko zastukał gołąb pocztowy. Przyniósł mi wiadomość
od Ouli. Prosiła mnie bym jak najszybciej przybył na wyspę, gdyż jej
towarzyszka Wiki zostawiła ją samą.
-
Jak to możliwe? – zdumiała się Kolorowa.
-
Pobyt na wyspie z Wiki był dla mnie prawdziwą udręką – wtrąciła się skulona
przy kominku Oulka. – Wiktoria uważała się za najmądrzejszą i wszechwiedzącą
dziewczynę na świecie. Jej zdaniem przyjaźń między nami polega na tym, że ja
będę spełniała wszystkie jej zachcianki. Miałam jej usługiwać zrobić to, podać tamto,
iść przynieść, posprzątać. Uważała się za królową wyspy, a ja miałam jedynie
słuchać i wykonywać jej polecenia. Moje zdanie się nie liczyło.
-
To nie jest przyjaźń, tylko wykorzystywanie drugiej osoby – wtrąciła się
oburzona Nowa-Kolorowa.
-
Po jakimś czasie stwierdziła, że jestem strasznie nudna i nie nadaję się na jej
koleżankę – kontynuowała swoją opowieść Oulka. - Zaczęła mnie obwiniać, że to
przez mnie wylądowała tu na tej wyspie i jest skazana na moje towarzystwo. W
końcu uznała, że nie może już dłużej wytrzymać ze mną na wyspie i postanowiła
uciec. Wciąż miałyśmy balon, którym dotarłyśmy na wyspę. Wiki czekała jedynie
na sprzyjające wiatry. I właśnie niedawno zaczęło mocniej wiać. Wydawało mi
się, że zbiera się na burzę, ale Wiki nie chciała mnie słuchać i mówiła, że to
doskonała okazja do wzbicia się w niebo. Nie pozwoliła mi lecieć ze sobą.
Powiedziała jedynie, że lepiej dla nas obojga będzie jak zostanę sama na tej
przeklętej wyspie. Ten lot był istnym szaleństwem.
-
Tak, trzeba się trochę znać na kierowaniu balonem. A to nie taka prosta sprawa.
Wtedy, kiedy was odsyłałem na wyspę balon był zaczarowany i nakierowany na
dotarcie do konkretnego miejsca – dopowiedział z miną eksperta Niespodzianek.
-
Kiedy Wiki wzbiła się ku górze rozpętała się prawdziwa burza. Balonem szarpało
na wszystkie strony: w lewo, prawo, w dół i w górę. Nie mogłam na to patrzeć,
to było zbyt przerażające. Wiki coś krzyczała, ale przez huk piorunów nic nie
było słychać. I tak już nic nie mogłam zrobić, nie mogłam jej pomóc. W końcu
jakaś trąba powietrzna porwała w swój wir szalejący balon i z prędkością
galopującego konia pognała hen aż za horyzont morza. Byłam przestraszona. Zostałam
sama na bezludnej wyspie i naprawdę strasznie się bałam. Wtedy pomyślałam o
czarodzieju. Wiedziałam, że tylko on mi może pomóc. Skoro nas obie wysłał tu na
wyspę, to na pewno mam moc mnie stąd zabrać. Dlatego wysłałam do niego gołębia
pocztowego z błagalną wiadomością. Chciałbym wszystkich przeprosić i obiecać,
że nikogo już nigdy nie skrzywdzę.
-
Dobrze zrobiłaś – odparł młody czarodziej. – Czułem, że przez tą burzę dzieje
się coś niedobrego. Wiki porwała trąba powietrzna i jej historia jest już
zupełnie inną bajką. Niech znajdzie szczęście w swoim wymyślonym świecie. Tu
nikt jej nie potrzebuje i nie będzie za nią tęsknił. Tymczasem my w naszym szczęśliwym
zakątku witamy ciebie Oulko i chcemy byś tu z nami została. Czy mam rację
Kolorowa?
-
Ależ tak! – przyklasnęła dziewczynka. – Tyle się tu ostatnio dzieje, jest tyle
nowych osób i wydarzeń. Alina zamieszkała dziś na wzgórzu. Dawny ponury zamek
zamienił się teraz w kwietną rezydencję w ogrodzie, w którym stoi namiot
cyrkowy. Nie jest tam sama, bo jadąc na wzgórze poznałyśmy sympatyczną rodzinę
gumkowych królików. Bardzo wesoła gromadka. A teraz zjawiła się Oula. Prawdziwy
nadmiar przygód i wrażeń…
-
W naszym świecie miejsca jest całkiem sporo, więc i dla ciebie wyczarujemy tu
jakiś domek. Mamy już w tym wprawę. Co ty na to? – Niespodzianek uśmiechał się
patrząc na przemian na jedną, jak i na drugą dziewczynę.
-
Byłoby mi bardzo miło – odparła cichutko Oula i spuściła zawstydzone oczy. Nie
mogła powstrzymać nagłej fali smutku, która sprawiła, że zachciało się jej
płakać. – Nie wiem dlaczego wydawało mi się, że Wiki będzie moją najlepszą
przyjaciółką. Teraz widzę, że prawdziwi przyjaciele, to ci, którzy sobie
wzajemnie pomagają.
-
Nie płacz – Nowa-Kolorowa podeszła i objęła ją ramieniem. - Jeszcze niedawno
czułam się też taka samotna. Miałam tylko Merdacza i dwa kucyki. A teraz cieszę
się, że jest tu Niespodzianek, że mam nową przyjaciółkę Alinę, że poznałam
sympatyczną, acz nieco dziwną rodzinę różowych króliczków. Myślę, że będziesz
tu z nami dobrze się czuła.
-
Dziękuję – tylko tyle potrafiła wypowiedzieć wyraźnie wzruszona Oulka.
-
No, dziewczyny! Na pogaduchy będzie jeszcze czas jutro. Teraz musimy się
solidnie wyspać. Wybaczcie, ale jestem potwornie zmęczony. Prześpię się na
dworze przy ognisku, a wy zostańcie dziś w moim domku i skorzystajcie z
wygodnego łóżka przy oknie. Jutro postanowimy co dalej.
Była
to rzeczywiście najrozsądniejsza decyzja, jaką można było w tej późnowieczornej
porze podjąć. Przygód jak na jeden dzień i tak było sporo. Dobrze, że wszystko
skończyło się pomyślnie. Niespodzianek wziął ze sobą gruby koc i wyszedł przed
dom. Merdając z zadowolenia ogonem pobiegł za nim Merdacz. Kolorowa zaś czuła
się i zmęczona i szczęśliwa. Nie chciało się jej już wracać po ciemku do siebie
i chętnie skorzystała z zaproszenia Niespodzianka. Szczęśliwa była, że już się
nie musi martwić i że wszystko wraca do normy. Oula otarła w końcu zapłakaną
twarz i zaczęła się uśmiechać.
-
Zobaczysz, będzie dobrze – kładąc się spać do łóżka wyszeptała do Oulki Nowa-Kolorowa.
Miała nadzieję na długi, dobry sen.
URODZINOWA NIESPODZIANKA
Julka
zauważyła, że wbrew ciężkim przeżyciom, jakie miała na początku roku w szkole,
teraz nie było w niej wcale tak najgorzej. Wszystko się jakoś poukładało. Wiktoria
o dziwo nie dokuczała Julce, choć mimo wszystko na wszelkie sposoby próbowała
okazywać swoją obojętność wobec niej. Tym się jednak Julka zupełnie nie
przejmowała. Czuła bowiem wsparcie ze strony Maksa i Anki, a to dodawało jej
pewności siebie. Zaczęła natomiast obserwować coraz częstsze niesnaski jakie pojawiły
się między Wiki a Ulą. Dziewczyny kłóciły się ze sobą, a podczas przerw Wiktoria
rozmawiała najczęściej z Natalką i jej przemądrzałymi koleżankami. Ulka poszła wyraźnie
w odstawkę.
Pod
koniec tygodnia, w piątek nastąpiło niespodziewane wydarzenie. Już rano, zaraz
po przyjściu na lekcje Wiki stwierdziła, że nie może już dłużej siedzieć z Ulą
w jednej ławce. Poszła do pani Krysi i oświadczyła, że chce siedzieć z Natalią
w pierwszym rzędzie. Oskarżyła Ulkę o to, że ciągle ściąga od niej lekcje i
przepisuje wszystko bezmyślnie. Na szczęście pani Krysia nie dała wiary słowom
Wiktorii, ale i tak postanowiła rozsadzić dziewczynki. Wiki została
przeniesiona do ostatniej ławki w której siedział Michał – naczelny grandziasz
całej klasy. Mina Wiktorii po usłyszeniu decyzji pani była bezcenna. Wyglądała
tak, jakby usłyszała wiadomość o końcu świata. Stała przed biurkiem pani z
rozdziawioną buzią i wypowiadała tylko same samogłoski:
-
aaaa, eeee, iiii…
-
Ja się nie zgadzam na siedzenie z dziewczyną! – wykrzyknął Michał z ostatniej
ławki.
-
Wiktoria to bardzo bystra i zdolna uczennica. Pomoże ci na pewno w nauce. To
będzie jej zadanie na najbliższe tygodnie. Dopiero jak zaczniesz dostawać dobre
oceny, to wtedy zwolnimy Wiki z obowiązku siedzenia z tobą – oznajmiła pani
Krysia.
-
To chyba nigdy nie nastąpi – krzyknął jakiś chłopak z środka sali. Cała klasa zaniosła
się gromkim śmiechem. Nie było wyjścia. Wiktoria musiała zagrać swój plecak i
przesiąść się do Michała. Ula została sama w ławce.
-
Pewnie chciałabyś wrócić teraz do Julki? – powiedziała do niej pani Krysia. –
Ale wtedy musiałbym przesadzić gdzieś Maksa. A wydaje mi się, że Maksowi bardzo
odpowiada towarzystwo naszej Julci. Dlatego teraz nie mogę tego zrobić. Nie da
się cofnąć czasu i zmienić decyzji sprzed miesiąca.
Ula
spuściła ze wstydu oczy. Nie wiedziała czy ma na to jakoś odpowiedzieć, ale i
tak żadne słowa nie przychodziły jej w tym momencie do głowy. Bo jak tu
opowiedzieć przy całej klasie, że bardzo żałuje swojej decyzji o porzuceniu
Julki i zawiedzionej nadziei, że Wiktoria będzie jej przyjaciółką. Czuła się
oszukana i zdradzona. Prawdziwe koleżanki nie skarżą na siebie wychowawczyni. A
poza tym, to co mówiła Wiki było dalekie od prawdy. Może nie najlepiej radziła
sobie z nauką, ale nigdy nie przyszło jej do głowy ,,zgapiać” lekcje od Wiki.
Czasem prosiła ją o wytłumaczenie czegoś, czego nie mogła zrozumieć, ale jej
koleżanka z ławki wcale nie była skora do pomocy. Ostatnio w ogóle stała się
bardzo opryskliwa i złośliwa. Zaczęła zadawać się z grupą Natalki i nagle ona –
Ula stała się dla niej ciężarem.
Julka
obserwowała to całe zdarzenie z lekkim niepokojem. Bała się, że znowu nastąpią
zmiany, które mogą dotknąć jej osobiście. Nie chciała, aby Maks został
przeniesiony do innej ławki. Bardzo polubiła jego towarzystwo. Z drugiej
strony, gdy usłyszała, że Ula zostanie sama w ławce zrobiło się jej trochę
przykro swojej dawnej koleżanki. Postanowiła porozmawiać z nią na przerwie. Gdy
tylko zadzwonił dzwonek podeszła do Uli.
-
Cześć! – Powiedziała śmiało. – Chcesz się ze mną przejść po korytarzu?
Ula
spojrzała na nią wylęknionym okiem. Chwilę się wahała nad tym, co powinna
odpowiedzieć, ale odważyła się jedynie na skinięcie z aprobatą głową. Obie
dziewczyny wyszły na szkolny korytarz. Julka zaprowadziła Ulę w ustronne
miejsce przy zejściu do szatni. Bacznie jednak patrzyła, czy aby nie śledzi ich
Wiki.
-
Ula, przykro mi, że będziesz siedziała teraz sama – Julka zaczęła rozmowę. –
Wiedź, że ja nie mam do ciebie żalu i nadal uważam ciebie za koleżankę, ale nie
mogę teraz zostawić Maksa i usiąść z tobą. Chyba to rozumiesz?
-
No, tak… - cicho odparła Ulka. – Chciałam cię bardzo przeprosić za to, że za
namową Wiki przesiadłam się wtedy do jej ławki. To był straszny błąd. Wiktoria
nie jest dobrą przyjaciółką. Żałuję, że dałam się jej tak omamić.
-
Wiesz, było, minęło. Nie ma co rozpaczać. Z początku było mi trochę przykro,
ale dzięki tej zmianie poznałam Maksa, a to bardzo fajny chłopak. Dobrze nam
się rozmawia. Jest taki dla mnie miły.
-
Julka! Obiecuję ci, że już nigdy nie zdradzę cię dla Wiki! – Oczy Uli szkliły
się tak, jakby za chwilę miały z nich trysnąć fontanny łez.
-
Jesteśmy nadal przyjaciółkami – odparła Julka. – Mam nadzieję, że przyjdziesz w
przyszłym tygodniu na moje urodziny?
-
Oczywiście, z wielką przyjemnością – odparła uradowana Ula.
Tego
dnia Julce wydawało się, jakby jesienne słońce świeciło o wiele bardziej
mocniej niż zwykle. Wszystko nagle wydało jej się takie piękne i cudowne. Miała
wrażenie, że cała szkoła się dziś do niej uśmiecha. Czuła się bardzo, ale to
bardzo szczęśliwa. Nareszcie nastały te lepsze czasy. Ciocia Renia miała rację.
Teraz górska kolejka jej życia pędziła na pełnych obrotach z górki. Do tego
zbliżały się jej dziesiąte urodziny. Wprost nie mogła się ich doczekać.
W
następnych dniach kwestia urodzin stała się dla Julki najbardziej palącą i
rozbudzającą wyobraźnie sprawą. Trzeba było wszystko starannie zaplanować i
przemyśleć. W końcu dziesiąte urodziny ma się tylko raz w życiu! Julka czuła
się jakby to była granica przekroczenia w świat dorosłych. Z małej dziewczynki
stanie się nastolatką. To miała być wyjątkowa uroczystość, dlatego musiała
koniecznie omówić z mamą wszystkie sprawy związane z organizacją urodzin. W
swoich wyobrażeniach widziała wielki bal z mnóstwem gości, balonami,
serpentynami, muzyką i oczywiście z wielkim tortem mającym dziesięć warstw
ciasta, każde o innym smaku. Jednocześnie zdawała sobie również sprawę, że jej
marzenia mają niewielką szansę na spełnienie. Rodziców raczej nie będzie stać
na wynajęcie wielkiej sali balowej i zaproszenia licznego grona znajomych. Tak
na dobrą sprawę Julka nie miała aż tylu przyjaciół, żeby zapełnili tłumnie salę
balową. Gdy się mocniej zastanowiła to wśród zaproszonych gości widziała
jedynie Anię, Maksa, Ulę i ciocię Renię. Z obecności tych osób cieszyłaby się
najbardziej.
Któregoś dnia zaraz po powrocie ze szkoły Julka
postanowiła omówić z mamą kwestię swoich urodzin.
-
Wiesz kochanie, że chcemy z tatą jak najlepiej dla ciebie, ale zbieramy
fundusze na twój zimowy wyjazd w góry podczas ferii – odpowiedziała jej mama. –
Organizacja przyjęcia w wynajętym lokalu sporo kosztuje, więc lepiej zastanów
się czy wolisz jeden dzień zabawy, czy wyjazd na cały tydzień na obóz zimowy?
-
Wiem mamo – przyznała z lekkim smutkiem w głosie Julka. – Ale dla mnie to
bardzo ważne urodziny. To nie byle jakie, siódme, czy ósme urodziny, ale
dziesiąte! Moja pierwsze dziesięciolecie życia! I chciałabym uczcić je z pompą,
tak abym długo mogła o nich pamiętać. Nie chcę, żeby to było przyjęcie w małym
pokoju, tak jak w ubiegłym roku.
-
Ho, ho… - zaśmiała się mama. – Widzę, że bardzo poważnie traktujesz tą sprawę.
Porozmawiam o tym z tatą i zobaczymy jakie jest jego o tym wszystkim zdanie.
Tata
jednak nie dał się przekonać. Chyba nie był w najlepszym nastroju. Powiedział,
że jak szef da mu wreszcie przyobiecaną premię za projekt, to może wynająć
nawet cały hotel, ale póki co nie stać nas nawet na urodziny w McDonaldzie. Ta
wiadomość strasznie zasmuciła Julkę. Straciła już nadzieję na wielką imprezę i
nie miała już ochoty nikogo na nią zapraszać.
Na
szczęście tego dnia wieczorem zjawiła się u nich w domu ciocia Renia.
Usłyszawszy o smutkach Julki powiedziała jej, że nie ma się czym przejmować.
-
Daj mi czas do jutra. Muszę z kimś porozmawiać i może uda mi się coś dla ciebie
zorganizować – oznajmiła tajemniczo ciocia Renia. – Ale na razie nic więcej ci
nie powiem, bo nie chcę zapeszać. Mam pewien szalony pomysł, który na pewno by
ci się spodobał.
W
sercu Julki znów ożyła nadzieja. Nie mogła wręcz doczekać się następnego dnia.
Cały czas zastanawiała się, co też przygotowuje dla niej ciocia.
Tymczasem
w szkole zaczęły się chyba naprawdę lepsze czasy. Ula wręcz nie odstępowała
Julki podczas każdej z przerw. Wciąż zapewniała ją o swojej przyjaźni i
oddaniu. Julkę trochę to krępowało, bo nie miała czasu, żeby spotkać się z Anką.
Maks za to miał taki ubaw, że po każdej z przerw trącał łokciem Julkę i śmiał
się powtarzając:
-
Masz teraz nowa kolega. Teraz ty mnie wyrzucisz z ławki i usiądziesz z tą nową.
-
Ach, jakiś ty dzisiaj dowcipny. Musisz jednak wiedzieć, że nie pozbędziesz się
mnie tak łatwo – odgryzała mu się Julka.
Była
niby trochę poirytowana tym całym zamieszaniem wokół jej osoby, ale w duchu
cieszyła się, że tak właśnie jest. Nagle stała się kimś ważnym w klasie dla
kilku osób. I to w gruncie rzeczy bardzo ją cieszyło.
Wieczorem
zadzwoniła do domu ciocia Renia. Mama przekazała telefon Julci, bo ciocia miała
dla niej ważną informację do przekazania.
-
Witaj kochanie! Mam dla ciebie bardzo dobrą wiadomość – powiedziała radośnie
przez słuchawkę ciocia. - Musiałam się odezwać do mojej starej znajomej. Nie
wiem, czy pamiętasz, ale jakiś czas temu pracowałam dorywczo jako pomoc
krawiecka w teatrze miejskim. Poznałam wtedy mnóstwo osób z teatru i całe życie
zza kulis teatralnej sceny. Ach, to były wesołe czasy… Szkoda, że nie udało mi
się zagrzać tam miejsca na stałe… Ale, nie o tym chciałam tobie opowiedzieć.
Kiedy tam pracowałam zaprzyjaźniłam się z Basieńką, szefową klubiku, który
mieści się w podziemiach teatru. Klubik to takie miejsce, gdzie po spektaklu
spotykają się aktorzy na…, jakby ci to powiedzieć…, herbatce, albo kawce żeby
odpocząć chwilę po pracy. Pani Basia, gdy jej opowiedziałam o tobie, zgodziła
się zarezerwować na twoje urodzinki Klubik pod warunkiem, że nie będzie to w
dniu w którym grane są spektakle. A takim dniem na przykład jest każdy
poniedziałek. Co ty na to?
Julkę
zatkało z wrażenia. Będzie więc miała urodziny poza domem? I to jeszcze gdzie? W
prawdziwym teatrze! Nie wiedziała co ma powiedzieć. Przez zaciśnięte usta
wydobyła tylko trzy krótkie słowa:
-
Ciociu, kocham cię!
-
Ja ciebie też moja ptaszynko. Pomogę ci przygotować przyjęcie. Wszystko już
ustaliłam z twoją mamą i babcią Helenką. Razem upieczemy ci prawdziwy tort i
babeczki w różnych smakach. Na specjalne zamówienie dla ciebie będzie mój
słynny sernik z malinami na ciepło przygotowany przez babcię. Będą też lody. A
jak się już najecie, to pani Basia oprowadzi was po kulisach teatru. Szykuj już
zaproszenia dla gości. To co, mamy to ustalone. Pierwszy poniedziałek
listopada, wielkie urodziny Julki w teatrze!
-
Super ciociu! Nie wiem jak ci mam dziękować! Biegnę zaprojektować zaproszenia!
Julka
była wniebowzięta. Nie spodziewała się aż tak niesamowitej niespodzianki.
Ciocia Renia ma nieziemskie, odlotowe pomysły i za to kocha ją najbardziej. W
końcu ciocia, jak mówi jej tata, to prawdziwa artystka!
Tego
dnia Julka z nadmiaru emocji miała problem z zaśnięciem. Myśl o urodzinach w
teatrze pochłonęła ja całkowicie. Przygotowała zaproszenia dla Ani, Uli, Maksa
i pod namową taty, również dla swoich dwóch kuzynek Leny i Niny. Oczywiście
zaprosi też swojego brata Julka, ale dla niego nie musi wysyłać zaproszenia.
Wystarczy, że mu powie o przyjęciu.
Zrobienie ozdobnych zaproszeń zajęło jej dość
sporo czasu ponieważ wiązało się z podklejaniem kolorowego papieru, wycinaniem
ozdobnych wzorków, kolorowaniem pisakami i starannym kaligrafowaniem liter.
Każde zaproszenie wyglądało jak małe dzieło sztuki, każde było inne, oryginalne.
Gdy Julka skończyła robić ostatnie zaproszenie spojrzała na wszystkie i mogła
uznać, że jest zadowolona z efektu końcowego. Czuła się już co prawda mocno
zmęczona i senna, ale przed pójściem
spać postanowiła jeszcze narysować coś z kolejnych przygody Kolorowej, Niespodzianka
i Aliny. Gdyby byli prawdziwymi przyjaciółmi chętnie zaprosiłaby ich na swoje
urodziny. Oczywiście oni żyli w swoim, rysunkowym świecie, ale Julka chciała by
i ich dzień zakończył się jakimś szczęśliwym wydarzeniem. Otworzyła swój zeszyt
w kucyki i zaczęła rysować wielki namiot cyrkowy w którym miałby się odbyć pierwszy
występ akrobatyczny Linoskoczki Aliny. Na przedstawienie zaproszeni będą
wszyscy przyjaciele, więc będzie to wydarzenie podobne do jej urodzin w
teatrze. Julka widziała to wszystko oczami wyobraźni, ale nie miała już sił na
dorysowanie kolejnych szczegółów i detali. Zmęczona swoją pracą postanowiła w
końcu położyć się spać.
Dom dla Oulki
Niespodzianek
potrzebował solidnie wypocząć po trudach minionego dnia, który spędził lecąc
nad bezkresnym morzem w koszu balona. Marzyło mu się co prawda wygodne łóżko,
ale swój domek przecież odstąpił na noc dziewczynom: Kolorowej i Ouli. Jednak
spanie na świeżym powietrzu, przy ognisku i to jeszcze w towarzystwie Merdacza
było również przyjemne i pachniało kolejną męską przygodą. Otulił się w ciepły
koc i przyłożył głowę do poduszki, którą zabrał ze swojego domku. Dobry sen
zjawił się szybko i dał odpocząć zmęczonemu czarodziejowi. Wierny Merdacz
położył się obok niego i dodatkowo ogrzewał go swoim ciepłym oddechem. Tak
oboje przespali do wczesnego rana. Co prawda rześki poranek powitał oboje
lekkim chłodem, ale za to dał Niespodziankowi jasność spojrzenia i mnóstwo
pomysłów na najbliższą przyszłość. Chociaż korciło go, by jak najszybciej
omówić te plany z dziewczynami postanowił dać im jeszcze czas na dospanie. Sam
zaś zabrał Merdacza na nieco dłuższy spacer w kierunku wzgórza. Musiał
koniecznie coś sprawdzić.
Zapuścił
się drogą przez las, ale zamierzał nieco z niej zboczyć i trzymać się prawego
brzegu jeziora. Zanim jednak zdążył się na dobre oddalić spostrzegł, że Merdacz
przystanął i nadstawił bacznie swoje uszy, tak jakby coś zwietrzył. Piesek
szczeknął dwa razy po czym pobiegł przed siebie w stronę drogi prowadzącej na
wzgórze. Chwilę później zza zakrętu wyłoniła się Alina jadąca na Złotku.
-
A to ty Niespodzianku! – Wykrzyknęła radośnie na powitanie. – Chciałoby się
rzec, cóż za niespodzianka.
Oboje
uśmiechnęli się przyjaźnie.
-
Witaj Alino. Miło mi cię zobaczyć. Co robisz tu w lesie o tak wczesnej porze? –
Zaciekawił się młody czarodziej.
-
Ach, nie mogłam dospać, bo martwiłam się o ciebie. Zniknąłeś na cały dzień i
nie wiedziałyśmy z Kolorową co się z tobą dzieje. Gdy się obudziłam postanowiłam
jak najszybciej dotrzeć do Kolorowej i dowiedzieć się, czy już wróciłeś. Widzę
jednak, na całe szczęście, że nic ci nie jest i już sobie spacerujesz po lesie.
Gdzie byłeś, jak ciebie nie było?
-
Wyruszyłem na akcję ratunkową. Musiałem sprowadzić z bezludnej wyspy do nas
Oulkę, która została sama i bardzo się bała. Teraz szukam dobrego miejsca na
dom dla niej. Dlatego przemierzam drogę wokół jeziora. Skoro dla ciebie
znaleźliśmy nowy dom, to i dla niej też coś się znajdzie.
-
Mam taką nadzieję. Ja już całkiem dobrze czuję się w moim nowym pałacyku na
wzgórzu. Wiesz, że w ogrodzie za domem mam namiot cyrkowy? Jestem taka
podekscytowana. Chciałbym was wszystkich zaprosić na mój występ.
-
Dlatego jedź i obudź Kolorową i Oulę. Obie śpią w mojej chatce nad jeziorem. Ja
wkrótce do was przyjdę. Czeka nas zapewne kolejny interesujący dzień –
powiedział Niespodzianek i gwiżdżąc na Merdacza ruszył dalej w las.
Alina
pomachała mu ręką i skierowała kuca na drogę ku polanie. Gdy podjechała pod dom
czarodzieja spotkała Kolorową i Oulkę siedzące na drewnianej ławce przed
wejściem. Błękitek, który pasł się nieopodal radośnie zarżał na widok swojego
przyjaciela Złotka.
-
O, witamy naszą wspaniałą Linoskoczkę! Choć do nas i poznaj Oulę – zawołała radośnie
Nowa-Kolorowa.
Dziewczyny
przedstawiły się sobie nawzajem, a Alina nie omieszkała od razu zaprosić nową
koleżankę na swój występ cyrkowy.
-
Dziękuję, chętnie skorzystam z zaproszenia. Jesteś bardzo miła. Tak bardzo się
cieszę, że spotykam kolejną już życzliwą osobę. Dotychczas chyba nie bardzo
wiedziałam co to jest przyjaźń – oczy Oulki nabrały wilgoci i dwie słone
stróżki łez popłynęły wolniutko po jej policzkach. Kolorowa objęła ją ramieniem
i przytuliła.
-
Masz zapewne nieciekawe przeżycia za sobą – powiedziała Alina dosiadając się do
obu dziewczyn. – Może jak nam o nich opowiesz, to ci trochę ulży.
Oulki ocierając łzy zaczęła początkowo
cichutko, a później coraz śmielej opowiadać o niezbyt przyjemnym pobycie na
wyspie i towarzystwie Wiki, oraz o tym jak została porzucona. Była wdzięczna
Niespodziankowi, że tak szybko przybył i ją stamtąd zabrał. Nie wiedziałaby co
robić. Była zrozpaczona, ale na szczęście dziś czuje się taka szczęśliwa.
-
Tak bardzo się cieszę, że jest tu z wami, w tym pięknym domku nad jeziorem –
zakończyła swoją opowieść.
Kolorowa
słuchając słów Oulki pomyślała sobie, że jeszcze niedawno też była sama,
samiutka tylko z Merdaczemi i dwoma kucami. A teraz ich rysunkowa kraina
rozbrzmiewa wesołym gwarem tylu osób. Tak wygląda prawdziwe szczęście. Jak
dobrze, że można z kimś porozmawiać, pośmiać się, przygotować dla niego
śniadanie…
-
A właśnie, przypomniało mi się. Śniadanie! – Wykrzyknęła wyrwana z zamyślenia
Nowa-Kolorowa. – Czy nie jesteście obie głodne? Może coś przygotujemy razem?
- To dobry pomysł – ucieszyła się Oulka. –
Chętnie się na coś przydam. Może nie jestem artystką, ale lubię pichcić w
kuchni i mogę coś smacznego przygotować.
-
Wyśmienicie! Przygotujemy razem super śniadanie na cześć naszego bohaterskiego
czarodzieja Niespodzianka – oświadczyła Kolorowa
-
A właśnie, gdzie on jest? – zaniepokoiła się Oulka.
-
Myślę, że wraz z Merdaczem wyruszył na poranny zbiór leśnych jagód… - odparła
Kolorowa.
-
Spotkałam go jadąc leśną drogą do was. Mówił, że szuka miejsca na nowy dom dla
naszej koleżanki – pospieszyła z wyjaśnieniami Alina.
-
Kochany chłopak. Wziął się od razu do roboty. Tym bardziej zasługuje na
porządne śniadanie. Dziewczyny, ruszamy do kuchni! – Zakomenderowała Kolorowa.
Weszły
do domu i zaczęły się uwijać wokół kuchenki i spiżarki patrząc co by tu dobrego
przygotować na śniadanie. A kuchnia Niespodzianka miała chyba magiczne
właściwości, bo o czym by nie pomyślały natychmiast znajdowały to na półce,
albo w którejś z licznych szafek. Było masło i mleczne bułeczki, wędzone sery i
suszone kiełbaski, pomidory i zielone ogórki, cebulka i pachnący szczypiorek.
Były też słoiki z zaprawami i konfiturą. Istne cudo. Dziewczyny nakryły stół
białym obrusem. Przygotowały cztery nakrycia.
Chwilę
później dziewczyny usłyszały zza oknem radosne szczekanie Merdacza. Drogą od
strony wzgórza nadchodził Niespodzianek.
-
Już myślałam, że znowu dałeś się porwać jakieś niezwykłej przygodzie - zawołała Nowa-Kolorowa, która jako pierwsza
wybiegła naprzeciw swego przyjaciela.
-
Może to nie była przygoda, tylko przebłysk pewnej myśli – odpowiedział
tajemniczo uśmiechając się młody czarodziej. – Chodźmy do domu, do dziewczyn.
Chcę wam przedstawić pewien plan.
Weszli
do środka chaty. Oczywiście Merdacz wbiegł pierwszy i zaczął obwąchiwać
wszystkie kąty. Alina i Ula uwijały się już przy stole nalewając gorącej,
pachnącej ziołami herbaty do kubeczków. W kuchni rozniósł się zapach jaśminu.
-
O, witajcie moje drogie przyjaciółki! Teraz dopiero poczułem, że jestem bardzo
głodny – uśmiechnął się Niespodzianek i spojrzał łakomie na zastawiony stół.
-
Przyszedłeś w samą porę na śniadanie. Zjesz razem z nami. Przygotowałyśmy ją w
zasadzie na twoją cześć – zaprosiła go Oulka.
-
Nie myślcie sobie, że ja uciekłem na spacer do lasu i przychodzę do was na
gotowe – oznajmił młody czarodziej smarując sobie mleczną bułeczkę malinową
konfiturą. – Od wczesnego rana zająłem się pracą. Wymyśliłem pewną rzecz, nad
którą zacząłem już pracować. Ale zanim dzieło zostanie ukończone chciałbym wam
o tym opowiedzieć.
-
Jak zwykle zaskakujesz nas całym mnóstwem nowych pomysłów – Kolorowa przysiadła
się przy Niespodzianku. – Ciekawe co tym razem wymyśliłeś?
-
Już od wczorajszego wieczora zastanawiałem się gdzie umieścimy Oulę. Na wzgórzu
zamieszkała już Alina. I dobrze, to idealne miejsce dla niej i jej namiotu
cyrkowego.
-
Tak, to prawda. Wnętrze mojego pałacyku przypominają mi mój domek po drugiej
stronie jeziora – powiedziała Alina.
-
Właśnie, poza tym wzgórze chyba za bardzo przypominało by Oulce wspólny pobyt z
Wiki. Przecież były tam razem więzione – kontynuował swój wywód czarodziej.
Dlatego pomyślałem, że idealnym miejscem byłoby takie, które łączyłoby nasze
domy w dolinie z pałacykiem na wzgórzu.
-
To bardzo interesująca koncepcja - wtrąciła Kolorowa.
-
W związku z tym razem z Merdaczem ruszyliśmy rano na poszukiwania takiego
miejsca. Myślę, że udało nam się znaleźć coś odpowiedniego. Jak pójdzie się
zalesionym brzegiem jeziora, niedaleko stąd znajduje się urocza polana otoczona
kamiennym murkiem. Stoi tam malutki, także kamienny domek. Wygląda jak domek
pasterski. Może były tam hodowane owce, a może domek powstał by to Oula zajęła
się hodowlą? Trochę moich czarów i przygotujemy ten domek do zamieszkania. A co
najciekawsze, to z polany widać wzgórze na którym jest dom Aliny i jej
gumkowych przyjaciół.
-
Niespodzianku jesteś niesamowity! – Oula aż zaklaskała w dłonie. – Musisz nam
zaraz pokazać to miejsce.
-
Tak! Tak! – zawołały chórem pozostałe dziewczyny.
-
Spokojnie. Zjedźmy wpierw śniadanie. Zobaczcie, Merdacz też jest głodny.
Zasłużył sobie na coś dobrego – młody czarodziej pogłaskał psiaka, który kręcił
się niespokojnie pod ich stołem.
-
W spiżarni widziałam jakieś wędzone kiełbaski. Zaraz je przyniosę dla mojego
kochanego Merdaczka – powiedziała Kolorowa przytulając się do futrzanego pyska.
Przy
stole zapanowała ożywiona atmosfera. Wszystkim smakowało śniadanie, a dobry
apetyt wzmagał przemożną chęć na wesołą pogawędkę. Każdy chciał coś powiedzieć.
Oula nie mogła powstrzymać się od ciągłego zachwytu i wylewnych podziękowań dla
młodego czarodzieja za to, że tu szczęśliwie dotarła. Alina chciała omawiać
program artystyczny swojego występu w cyrku, a Kolorowa nie mogła się nadziwić
ile wspaniałych rzeczy wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni. Tylko
Niespodzianek był bardziej milczący, ale z radością przysłuchiwał się radosnemu
szczebiotowi dziewcząt.
Po
śniadaniu zarządzono wymarsz do nowego domku dla Ouli. Wyruszyli całą czwórką,
oczywiście w towarzystwie radośnie machającego ogonem Merdacza. Tylko kucyki
zostały przy domku ciesząc się własnym towarzystwem oraz soczystą trawą, która
rosła przy zejściu do jeziora. Niespodzianek miała rację. Droga nie była
daleka. Wystarczyło przejść kawałek przez las, by wyjść na dość szeroką polanę.
Oula patrzyła jak urzeczona na niewielki domek pasterski.
-
Ślicznie tutaj! – Zaklaskała z radości w dłonie.
-
O! Rzeczywiście widać stąd mój pałacyk -
zauważyła Alina. – Będziemy mogły do siebie machać i pozdrawiać się codziennie
rano.
-
A ja będę miała tylu wspaniałych znajomych do odwiedzania – cieszyła się Nowa-Kolorowa.
Cała
czwórka weszła do środka domku. Było tam tyle miejsca, że akurat starczyło by
ich wszystkich pomieścić. Choć wnętrze było całkowicie puste Niespodzianek
obiecał, że jeszcze dziś wyczaruje tu wszystkie potrzebne meble. Kolorowa
zadeklarowała się, że pomaluje ściany, a Alina zobowiązała się do uszycia
ozdobnych zasłonek. Oula była przeszczęśliwa.
-
Niespodzianku, czy mógłbyś mi jeszcze wyczarować stado bielutkich owieczek? –
zapytała nieśmiałym głosem. – Chciałabym się zająć ich hodowlą. Miałabym jakieś
zajęcie.
-
Nie wiem, czy jestem dobry w czarowaniu zwierząt, ale myślę, że jak czegoś
bardzo pragniesz, to wszystko może się spełnić. Zapewne jak się obudzisz
następnego dnia owieczki już tu będą. Tak to się właśnie dzieje w naszym
świecie…
-
Właśnie! – wtrąciła się nagle Nowa-Kolorowa. – Czegokolwiek zapragniemy, to się
to nam spełnia. Każdy kolejny dzień przynosi nowe odkrycie. Tak bardzo
pragnęłam mieć przyjaciół i proszę wpierw pojawił się Niespodzianek, potem
Alina i teraz ty Oulko. Niespodzianek chciał mieć łódkę i ją otrzymał, a Alina
namiot cyrkowy. Dlatego myślę, że wkrótce pojawią się też i owieczki.
-
Wpierw jednak zajmijmy się urządzaniem domu – powiedział czarodziej. – Mamy na
to czas do wieczora.
Wszyscy
tak jak stali zabrali się ochoczo do pracy. Niespodzianek zaczął od
wyczarowania farb i pędzli, które posłużyły Kolorowej i Ouli do malowania ścian
domku. Gdy dziewczyny wzięły się za malowanie, on sam zaczął zastanawiać się
nad stworzeniem podstawowych mebli. Potrzebował do tego jednak odpowiedniego
drewna. Początkowo w jego poszukiwaniu i transporcie do domku pomagała mu
Alina, ale szybko się zmęczyła. Postanowiła wrócić po Błękitka i Złotka,
których grzbiety i siła pociągowa mogły się przydać. Kuce rzeczywiście okazały
się pomocne w porządkowaniu terenu i budowie ogrodzenia. Dźwigały duże kamienie
i drewniane belki z których Niespodzianek mógł wyczarowywać stół, krzesła, ławy
i łóżko. Alina widząc, jak dobrze idzie praca młodemu czarodziejowi stwierdziła, że woli zająć się szyciem serwet
i zasłonek.
-
To ja w takim razie wrócę do siebie i tam zabiorę się natychmiast za szycie.
Pani Gumka na pewno mi w tym pomoże – oznajmiła.
-
Chciałabym wam z całego serca podziękować, za wszystko co dla mnie robicie –
powiedziała nagle Oula. – Dlatego po skończonej dziś pracy zapraszam wszystkich
na pokrzepiający posiłek. Przygotuję uroczystą, podziękowalną kolację.
Kolorowa,
Alina i Niespodzianek klasnęli niemalże równocześnie w dłonie. Zaproszenie
bardzo im się spodobało. Teraz praca szła im szybko i bez większych przeszkód,
bo w tak dobrym towarzystwie nikt z nich nie narzekał na zmęczenie. Wkrótce
efekty ich pracy stawały się coraz bardziej widoczne. Domek Ouli nabierał
kolorów, a dzięki meblom nad którymi pracował czarodziej stawał się coraz
bardziej przytulny. Pod wieczór wróciła Alina przywożąc uszyte zasłony, obrusy
i narzutę na łóżko. Teraz efekt końcowy ich pracy mógł naprawdę zachwycać.
Wszyscy
byli zadowoleni z tego ich wspólnego dzieła. Nadeszła zatem pora na zasłużony
odpoczynek. Niespodzianek wyczarował skądś deseczki z których zrobił ławeczkę i
skrzynkowy stoliczek. Kolorowa i Alina zasiadły przy nim, a Oulka zajęła się
przygotowywaniem kolacji. Czarodziej pracował jeszcze nad efektownym
oświetleniem ganku i porozwieszał mnóstwo lampionów na sznurkach. Na stoliku
znalazły się też niewielkie świeczuszki. Zrobiło się bardzo nastrojowo i
klimatycznie. Na niebie zajaśniał księżyc w pełni.
-
Mam propozycję – powiedziała w pewnym momencie Alina. – Po kolacji możemy
wszyscy udać się do mnie. Zapraszam na nocowanie w pałacu na wzgórzu. A jutro w
południe zaprezentuje wam pierwszy spektakl w namiocie cyrkowym. Co wy na to?
-
Byłoby wspaniale – ucieszyła się Kolorowa.
-
Faktycznie, należy się nam wspaniały odpoczynek w przestronnych wnętrzach –
odpowiedział Niespodzianek, który bacznie przyglądał się w tym momencie Oulce.
Ta jednak minę miała niezbyt zadowoloną.
-
Co się stało? – zdziwiła się Alina spoglądająca również na swoją nową
koleżankę.
-
Może wy tam idźcie, a ja zostanę tu w moim domku – wyszeptała cichutko
zmartwiona dziewczynka.
-
Rozumiem! – Niespodzianek aż powstał z miejsca. – Za bardzo miejsce na wzgórzu
kojarzy ci się z więzieniem, w którym siedziałaś zamknięta z Wiki. Teraz jednak
nie musisz się bać tego miejsca. Nie ma już tam więzienia z kratami, ale jest
kwiatowy ogród. Tak, jak ta polana dziś zamieniła się w przytulny domek dla
ciebie, tak zamek na wzgórzu jest teraz domem Aliny. Nie poznasz tego miejsca.
Zobaczysz!
-
Tak. Niespodzianek na całkowitą rację – poparła go natychmiast Nowa-Kolorowa. –
Nasz świat ciągle się zmienia i to na lepsze. To jak go postrzegamy zależy
tylko od nas i naszej wyobraźni. To co jeszcze niedawno wydawało się nam
przykre, dziś w nowym świetle może nabrać radosnych kolorów. Stwarzamy sobie świat,
który ma nas cieszyć, a nie smucić.
-
Chyba macie rację – odparła Oula. – Jeszcze wczoraj czułam się tak strasznie
źle, samotna, porzucona, a dziś dzięki wam cieszę się, że jestem w tak
wspaniałym miejscu w towarzystwie prawdziwych przyjaciół. Mogę odrzucić złe
wspomnienia i cieszyć się tym co mam w tej chwili. Jestem teraz szczęśliwa.
-
I oto chodziło – uśmiechnęła się Alina. – Chodźmy wszyscy do mnie na nocleg.
Zapraszam!
Czwórka
przyjaciół w końcu zebrała się i w towarzystwie biegnącego z przodu Merdacza
pomaszerowała leśną ścieżką na szczyt wzgórza. Błękitek i Złotek też szli z
nimi, ale zważywszy na ich ciężką pracę w ciągu dnia nikt nie ośmielił się
wsiąść teraz na ich grzbiety. Drogę oświetlał im jaśniejący w pełni księżyc.
Mimo, iż była to już wieczorna pora i wszyscy odczuwali zmęczenie humor im
dopisywał. Śmiali się przez całą drogę i wesoło rozmawiali. Alina próbowała
namówić Kolorową do wspólnego występu w cyrku. Razem mogłyby spróbować opracować
jakiś numer z tresurą Merdacza albo kucyków. Niespodzianek śmiał się, że on
będzie wyczarowywał różnokolorowe baloniki dla dzieci państwa Gumków, a Oulka
obiecała wymyślić i przygotować wielki tort niespodziankę. Wkrótce dotarli na szczyt wzgórza. Przed
małym króliczym domem czekała na nich cała rodzina Gumków. Dzieci miały w
malutkich rączkach małe latarenki, które oświetlały im drogę.
-
Witajcie drodzy goście. Czekaliśmy tu na was. Nasza sąsiadka Alina
zapowiedziała nam wasze przybycie -
powiedział uroczystym tonem Pan Gumka.
-
To bardzo miłe z waszej strony – uśmiechnęła się Nowa-Kolorowa i uścisnęła
wyciągniętą dłoń różowego królika.
Nie
wiadomo dlaczego nagle wszyscy zaczęli się serdecznie ściskać z gumkowymi
królikami. Tak, jakby wszyscy byli jedną wielką rodziną. Tylko Merdacz
powstrzymany przez Kolorową stał trochę z boku i w radosnym podnieceniu machał
ogonem w prawo i lewo. Królicze dzieci piszczały i łasiły się najwięcej do
Aliny. Skacząc jedno przez drugie odprowadziły cały przybyły pochód do kwietnej
rezydencji. Niespodzianek odprowadził Błękitka i Złotka na łąkę za domem. Alina
zajęła się przygotowywaniem łóżek do spania. Nowa-Kolorowa spoglądała tymczasem
dyskretnie na Oulę. Dziewczyna miała zaskoczoną minę. To miejsce w niczym już
nie przypominało dawnego więziennego zamku.
-
Miałaś rację. To jest już inne miejsce – rzekła po chwili do Kolorowej. – Tak
bardzo się cieszę, że jestem tu razem z wami.
-
My też się cieszymy – odparła Kolorowa i uśmiechnęła się w duchu. Zastanawiała
się, czy to czary zmieniają świat i ludzi, czy ludzie sami poprzez dobre
nastawienie sprawiają, że zło i zawiść mogą się odczarować i zamienić się w
dobro i przyjaźń.
URODZINY W TEATRZE
Dzień
urodzin Julki zbliżał się wielkimi krokami. Pozostało kilka dni w szkole i
weekend. Myśl o organizacji przyjęcia w teatrze spędzała Julce dosłownie sen z
powiek. Jeszcze nigdy nie obchodziła tak uroczyście żadnych swoich urodzin.
Nigdy też nie wyprawiała przyjęcia poza domem. To będzie na pewno wielkie
wydarzenie w jej życiu. Zaproszenia zostały wysłane do kuzynek Leny i Niny, a
do znajomych w szkole przekazane osobiście. Maks był zaskoczony rysunkami jakie
Julka wykonała na zaproszeniu.
-
W Anglii zaproszenia kupuje się w sklepie z kartkami, ale żadna z tych kartek
nie może się równać z twoją. Jesteś real
art graphic – powiedział z wielkim uznaniem. Spytał się też, czy w ramach
prezentu mógłby jej przynieść cały worek owocowych gum do żucia. Julka zaśmiała
się i odpowiedziała, że nie ma nic przeciwko takim oryginalnym prezentom.
Ula
natomiast wydawała się być bardzo zaskoczona. Doskonale wiedziała kiedy Julka
ma urodziny, ale po tym co jej ostatnio zrobiła nie była pewna, czy zostanie
zaproszona. Była też zaskoczona nietypowym miejscem imprezy, czyli klubem w
teatrze. Podziękowała Julci skromnym uśmiechem i powiedziała, że ma tylko
nadzieję, że jej rodzice zgodzą się ją przywieźć w poniedziałek do teatru.
Najbardziej
cieszyła się chyba Ania. Zawsze uśmiechnięta tym razem na widok urodzinowego
zaproszenia rzuciła się Julce na ramiona i mocno ją wyściskała.
-
Bardzo się cieszę i na pewno przyjdę. Mam tyle pomysłów na ciekawy prezent.
Zobaczysz, postaram się ciebie zaskoczyć.
-
Twoja obecność na moim przyjęciu będzie dla mnie największym prezentem –
odpowiedziała Julka.
-
Jak myślisz, czy powinnam się ubrać w coś galowego jakbym szła do teatru, czy
raczej w coś luźnego jak na imprezę? – dociekała Anka.
-
Daj spokój, to ma być towarzyskie spotkanie na luzie, a nie wieczór ze
spektaklem. Tego dnia teatr będzie zresztą zamknięty dla widzów, ale dzięki
mojej cioci Reni będziemy mieli specjalne przepustki.
-
Będzie na pewno super. Mam do ciebie jednak jedną prośbę. Chciałabym żebyś mi
dała na pamiątkę jakieś swoje najnowsze zdjęcie. Z tyłu może być dedykacja dla
mnie. Jako przyjaciółki powinniśmy mieć takie zdjęcia dla siebie. Ja twoje, ty
moje. Możemy się wymienić?
-
Czemu nie… - zastanowiła się chwilę Julka, ale w zasadzie nad czym się tu było
zastanawiać. Przecież w domu ma pełno zdjęć, które robiła jej ostatnio ciocia
Renia, gdy pracowała jako pomoc fotografa. Przypomniała sobie o specjalnej
sesji zdjęciowej, na którą zabrała ją kiedyś ciocia. Z tego wydarzenia ma kilka
ładnych, stylizowanych zdjęć w różnych strojach. Oczywiście, że przekaże jedno
Ance.
-
Jutro przyniosę – obiecała.
-
To wspaniale. Już nie mogę się doczekać. Nie wiem, czy w poniedziałek w szkolę
będę umiała usiedzieć i skupić się na lekcjach? To takie ekscytujące. Urodziny
w teatrze. Jeszcze nigdy na takich nie byłam.
Ania wyglądała na bardzo uszczęśliwioną osobę. Miała jednak
trochę racji z tą szkołą. Oprócz imprezy urodzinowej były przecież jeszcze
lekcje na których trzeba było uważać. Julka postanowiła pokazać przede
wszystkim sobie, ale i też rodzicom, że jest już dużą, odpowiedzialną osobą i
nie zaniedbuje swoich obowiązków. Po szkole wracała więc do domu i odrabiała
lekcje, a po obiedzie i po kolacji pomagała rodzicom w sprzątaniu ze stołu i
zmywaniu naczyń. Powstrzymywała się nawet od skarżenia się na Julka, który jak
zwykle miał sto jeden powodów na zaczepianie jej i dokuczanie. Jej wysiłki
zostały dostrzeżone przez rodziców, bo wkrótce sama mama przyznała w rozmowie
przy stole, że coś się zmieniło.
- Zauważyłeś, że nasza córka stała się ostatnio bardzo
pomocna w domowych obowiązkach? – powiedziała do taty.
-
Czas najwyższy. Przecież jest już całkiem dorosłą dziewczynką – odrzekł tata
nie odrywając głowy od gazety.
Julka
słysząc to zarumieniła się na twarzy. Bardzo jej się spodobało określenie
,,całkiem dorosła dziewczynka”. Wreszcie ktoś w jej rodzinie to dostrzegł.
W
sobotę po południu w odwiedziny przyszła i ciocia Renia i babcia Helenka.
-
Musimy odbyć babską naradę w związku z wypiekami na urodzinową imprezę –
oznajmiła mama i wypchnęła tatę z kuchni do dużego pokoju. Tata bynajmniej nie
protestował, ale chwycił za telefon i zadzwonił do swojego brata Adama, żeby
się upewnić, czy zaproszenia dotarły do Niny i Lenki. Okazało się, że tak, a
wujek Adam zapewnił, że przywiezie obie swoje córki w poniedziałkowe popołudnie
prosto do teatru. Wszystko więc szło zgodnie z ustalonym planem. Julka była
bardzo podekscytowana.
W
poniedziałek rano obudziła się jeszcze zanim mama weszła do jej pokoju. Julek
spał niespokojnym snem, bo przekręcał się z boku na bok i kopał swoją kołdrę.
Julka po cichu, żeby go nie zbudzić wymknęła się ze swojego pokoju do łazienki.
W korytarzu stał jednak tata w piżamie i bardzo zdziwił się na jej widok.
-
O! Już wstałaś kochanie? Tak wcześnie…
W
tym momencie z kuchni wyjrzała głowa mamy.
-
Dzień doby słoneczko – zawołała i pochwyciwszy tatę wciągnęła go do środka
kuchni. Nastąpiły jakieś szurania, zduszone szepty i odgłos rozwiania papieru
foliowego. Julka stała w korytarzu nie bardzo wiedząc co się dzieje. Po chwili
z kuchni wyszli oboje mama i tata z małym bukiecikiem kwiatków i nieco większym
pakunkiem obwiązanym czerwoną wstążką.
-
Wszystkiego najlepszego nasza duża dziesięciolatko! – zawołała mama.
-
Najlepsze życzenia kochanie! Żebyś zawsze była szczęśliwa – powiedział tato i
wręczył jej owinięty w czerwoną wstążkę prezent.
Julka
oniemiała. Pierwsze życzenia urodzinowe i pierwszy prezent. Rozwiązała wstążkę
i przedarła kolorowy papier. W środku był zestaw do rysowania dla
profesjonalistów: szkicownik, kilkadziesiąt różnokolorowych kredek grafitowych
ułożonych w kolorystyce tęczy oraz książka do nauki rysunku. Niesamowite! Julka tak się ucieszyła, że
skoczyła wpierw na szyję mamy, a potem taty, żeby ich wyściskać. Zrobił się
niezły rumor, który obudził Julka. Zaspany chłopiec stał ziewając przeciągle na
korytarzu i dziwił się niezmiernie:
-
Co się stało? Święty Mikołaj przyszedł?
Cała
rodzina zaczęła się śmiać i nawzajem przytulać.
To
był bardzo zaskakujący i radosny początek dnia. W szkole na Julkę też czekało
kilka niespodzianek. Tuż przed pierwszą lekcją Maks wyciągnął ze swojego plecaka
tabliczkę mlecznej czekolady z nadzieniem truskawkowym i wręczył ją Julce.
-
Happy birthday! To taki mały gift na początek dnia, żeby ci było słodko i miło
podczas przerwy – uśmiechnął się szczerze.
-
Będzie mi miło, jak zechcesz się ze mną poczęstować – odparła Julka.
-
Ze słodką chęcią – Maks jeszcze bardziej rozszerzył swój uśmiech ukazując bez
żenady brak dwóch zębów mlecznych.
Podczas
pierwszej przerwy czekolada została rozpakowana i wypróbowana. Do grona
testerów dołączyła się też Ula, która przyniosła Julce własnoręcznie wykonaną
podczas pierwszej lekcji laurkę (przez którą nie zdążyła zrobić zadanych zadań).
Laurka zawierała rysunek na którym było uśmiechnięte słonko i tańczące wokół
niego chmurki w kształcie owieczek. Pod spodem widniał okolicznościowy
wierszyk:
Julko moja przyjaciółko,
ślę tobie całus w czółko,
bo dziś są twoje urodziny,
więc nie rób smutnej miny,
gdy cię serdecznie przytula
twoja koleżanka Ula!
Julka
czuła się naprawdę silnie wzruszona. Wszystko było tak jak dawniej. Ula znów
była jej przyjaciółką, a przecież prawdziwi przyjaciele wybaczają sobie różne
przewinienia. Niedawna zdrada poszła więc w niepamięć. Julka znów mogła się
czuć dobrze w szkole i w klasie. Nie była sama. Dzień mijał jej bardzo szybko i
w zasadzie na samych drobnych przyjemnościach. Za namową Uli i Maksa jeszcze
kilka innych osób z klasy składało jej życzenia urodzinowe. Jednak największa
niespodzianka czekała na nią po lekcjach, przed wyjściem ze szkoły. Sprawczynią
tego wydarzenia był nie kto inny, jak sama Wiki, która ośmieliła się do niej
podejść na korytarzu w szatni. Dziewczyna upewniła się, że nikt ich nie będzie podsłuchiwał
i odezwała się do Julki lekko spłoszonym głosem.
-
Wiesz, eee… Tak w ogóle, to chciałam cię przeprosić. No, wiesz tak po prostu za
wszystko! Chyba byłam dla ciebie niezbyt uprzejma…
Julkę
wmurowało. Nawet gdyby teraz po korytarzu w szatni sunąłby prawdziwy pociąg z
wagonami nie wywołałoby to u niej większego zdziwienia niż to, jakiego teraz
właśnie doznawała. W pierwszym odruchu pomyślała, że znów stała się celem
jakiegoś głupiego żartu. Zaczęła się nawet rozglądać za ukrytymi gdzieś
chichoczącymi koleżankami, ale nikogo wokół nie było. Wiki jednak spuściła
swoją dumną dotychczas głowę i rzeczywiście wyglądało na to, że jest jej przykro.
-
Strasznie trudno mi było na początku się znaleźć w waszej klasie – bąknęła
patrząc na czubki swoich nowiutkich kozaków. – Moja mama wyjechała przed
wakacjami do pracy zagranicą, a tata przeprowadził się tu do babci. Musiałam
zmienić szkołę i wiesz… trochę się bałam jak to będzie…
-
Pewnie tęsknisz za mamą? – to były jedyne słowa jakie Julci w tej chwili
przyszły do głowy.
-
Może… - odparła ożywiona Wiki. – Najpierw to byłam zła, że mnie zostawiła na
tak długo. Postanowiłam, że w nowej klasie znajdę sobie szybko jakąś koleżankę
z którą się zaprzyjaźnię i dzięki temu zapomnę o mamie.
-
Tak się chyba nie da…
-
To był głupi pomysł. Wydawało mi się, że uda mi się to z Ulką. Była taka łatwa
do przekonania, taka uległa. Przykro mi, że odbyło się to twoim kosztem…
-
Może już zapomnimy o tej sprawi, co? – Julka poczuła jak robi się jej strasznie
duszno w pomieszczeniu i zapragnęła jak najszybciej znaleźć się na otwartej
przestrzeni poza murami szkoły.
-
Chciałam ci tylko coś powiedzieć, coś czego jeszcze nikt nie wie z naszej klasy
- Wiki chwyciła Julkę za rękaw i spojrzała jej w oczy. – Będę chodzić do tej
szkoły tylko do końca tego półrocza, potem wyjeżdżam. Mama chce, byśmy razem z
tatą przyjechali do niej, tam gdzie teraz mieszka. Podobno jest tam praca i dla
mojego taty. Mama załatwia teraz przeniesienie mnie do tamtejszej szkoły. Będę
chodziła do szkoły w Anglii.
-
Maks chodził do szkoły w Anglii - Julka
znów nie wiedziała co powiedzieć.
-
No widzisz… On przyjechał tu i od razu znalazł sobie przyjaciół, to ja pojadę
tam i też tam znajdę nowych znajomych.
Przez
chwilę zapanowała między dziewczynami cisza. Dziwna cisza, dziwna sytuacja.
-
Chciałam powiedzieć to tobie pierwszej, żebyś nie chowała do mnie urazy, kiedy
stąd wyjadę. Jest mi przykro i nie chciałabym, żebyś źle o mnie myślała.
Wiki
stała w przejściu i zdawało się, że chce jeszcze coś dopowiedzieć, co jednak
ciężko przechodziło jej przez usta.
-
Słyszałam, że masz dziś urodziny. Nie mam co prawda żadnego specjalnego
prezentu, ale chciałam ci dać coś, co dla mnie było bardzo cenne.
Wiki
sięgnęła do swojego plecaka i wyszukała w nim piórnik. Otworzyła go i
wyciągnęła breloczek do kluczy w kształcie czerwonej, angielskiej budki
telefonicznej. Podała go Julce.
-
Dostała go od mamy w pierwszej paczce jaką wysłała do nas z Anglii. Teraz chcę
go dać tobie.
-
Ależ nie mogę przyjąć prezentu, który dostałaś od mamy – wzdrygnęła się Julka i
schowała ręce za siebie.
-
Możesz, możesz… Teraz jak pojadę do Anglii będę mogła kupić sobie dziesięć
takich breloczków. Ten niech będzie znakiem moich przeprosin.
Wiki
pociągnęła za rękę Julki i siłą wcisnęła jej breloczek w dłonie.
-
Miłego dnia i wszystkiego najlepszego! – wykrzyknęła, po czym pobiegła schodami
na górę, ku wyjściu ze szkoły. Julka stała jak oniemiała. Czuła, że fala gorąca
obmywa całą jej głowę. Nie wiedziała co o tym wszystkim ma myśleć. Czy wypada się cieszyć? Czy to był jej
sukces, czy tylko zagrywka Wiktorii? Wyszła ze szkoły i puściła się biegiem do
domu. Trzeba było zacząć się szykować na popołudniowe przyjęcie w teatrze.
W
domu panował już duch imprezowych przygotowań. Co prawda rodzice nie wrócili
jeszcze ze szkoły, ale w kuchni rządziła już babcia Helenka. Okazało się, że
przyszła wcześniej niż powinna i jeszcze po drodze odebrała Julka z
przedszkola. Mały siedział w pokoju i rozkładał swoje wszystkie samochody
szykując się, jak sam zapowiedział do wielkiego urodzinowego wyścigu na cześć
Julki. Mrugając znacząco do wnuczki babcia z miną konspiratora zaprowadziła ją
do lodówki i pokazała znajdujący się tam tort urodzinowy. Był na nim
czekoladowy napis: ,,JULKA 10 LAT”. Wkrótce w domu pojawiła się ciocia Renia
przynosząc ze sobą obiecany sernik z malinami. Wyściskała Julkę i podarowała
jej w urodzinowym prezencie naszyjnik z prawdziwych bursztynów.
-
To pamiątka, którą kupiła w te wakacje nad morzem z myślą o tobie. Długo
czekałam, żeby ci go wręczyć, ale chciałam zrobić ci niespodziankę na urodziny
– ciocia Renia nałożyła mieniący się brązowo-złotawymi barwami naszyjnik z
małych bursztynowych koralików.
-
Dziękuję ciociu, jak zawsze jesteś niesamowita!
Julka
była zachwycona. Oprócz wisiorka z metalowym koniem nie miała żadnych innych
swoich ozdób na szyję. To były jej pierwsze prawdziwe korale. Ciocia Renia
potraktowała ją jak dorosłą osobę, dała jej nie zabawkę, ale prawdziwy, kobiecy
prezent. Jak zwykle jej matka chrzestna wiedziała w jaki sposób uszczęśliwić
swoją chrześnice.
Chwilę
później do mieszkania wpadła zdyszana mama, która zwolniła się wcześniej z
pracy. Była tak zagoniona, że nawet nie zdążyła się przebrać tylko stojąc na
progu drzwi zakomenderowała:
-
Zabieramy ciasta, baloniki, ozdoby i jedziemy do teatru. Trzeba wszystko
przygotować na miejscu. Szybko, musimy się pospieszyć.
Pojechały
we trójkę: mama, ciocia i Julka. Babcia postanowiła zostać z Julkiem, żeby nie
przeszkadzał w przygotowaniach. Mama prowadziła samochód, ciocia trzymała na
kolanach tort, a Julka sernik z malinami. Ponadto miały wypchane torby z
papierowymi talerzykami, kubkami i całym stosem dekoracji. Na tyłach teatru
mieściła się mała kawiarenka o wdzięcznej nazwie ,,Za kulisami”. Ciocia Renia
wykonała jeden telefon i już drzwi otwierała im pani Basieńka.
-
Witam serdecznie drogą jubilatkę! – powiedziała zwracając się bezpośrednio do
Julki. – Cała kawiarenka jest dziś do twojej dyspozycji. Życzę ci miłej zabawy.
Julka
ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. Była tu pierwszy raz w życiu i od razu
wszystko jej się spodobało. Pomieszczenie było co prawda niewielkie, gdyż
mieściły się w nim zaledwie cztery stoliki, ale była też kanapa z ławą i dwa
wygodne fotele. Przy bufecie była długa lada i wysokie stołki. Wnętrze
przypominało scenę teatralną. Na ścianach wisiały przeróżne maski ze spektakli,
fragmenty jakiś kostiumów i dekoracji scenicznych, kapelusze, pierzaste boa, wachlarze,
stare lampy, wieszaki na ubrania. W ramkach były zdjęcia z kilku spektakli. W
koncie stało nawet pianino. Było magicznie…
-
Nie wiem, czy warto jeszcze czymkolwiek ozdabiać to miejsce? – powiedziała mama
rozglądając się dookoła.
-
Nie zaszkodzi nadmuchać kilka baloników i rozwiesić napis ,,Sto lat” –
zdecydowała ciocia Renia i przystąpiła do dmuchania pierwszych balonów. Julka
chętnie jej w tym pomogła. Mama i pani Basieńka zajęły się ustawianiem stołów i
ich nakrywaniem. W ciągu godziny wszystko było gotowe na przyjęcie gości. Mama
pojechała do domu po Julka, a ciocia Renia została, żeby pomóc Julce witać
zaproszonych gości.
Pierwszy
pojawił się wujek Adam, który przywiózł Ninę i Lenkę. Kuzynki grzecznie się
przywitały i równie grzecznie usiadły na kanapie. Chwilę później zjawiła się
Ulka. Niosła ze sobą pod pachą dość sporych rozmiarów pakunek owinięty w
celofan. Okazało się, że była to wełniana poduszka w kształcie owieczki.
-
Sama wiesz, jak bardzo kocham owieczki, więc chciała tobie jedną podarować –
powiedziała wręczając prezent Julce. – Mam nadzieję, że będzie ci się na niej
dobrze spało i będziesz miała same kolorowe sny.
-
Oj, tak! – zaśmiała się serdecznie jubilatka. – Wiesz przecież, że mam bardzo
bogatą wyobraźnię.
Następnym
gościem był Maks. Kuzynki Nina i Lenka na widok ciemnoskórego chłopca wydały
głośny okrzyk zdumienia.
-
Przedstawiam wam mojego przyjaciela, który przyjechał na moje urodziny prosto z
Anglii – zażartowała Julka. – Na szczęście dobrze mówi po polsku więc śmiało
możecie go zagadywać. Maks ma wiele ciekawych rzeczy do opowiadania. Lubi
zwierzęta a zwłaszcza ,,piesi i koti”…
Maks
w tym momencie zaczął się głośno śmiać, a że jego śmiech był zaraźliwy i
wkrótce śmiali się już wszyscy. Zgodnie z zapowiedzią z rana Maksymilian
przyniósł Julce w prezencie pudło wypełnione po brzegi przeróżnymi słodyczami,
w których były i małe czekoladki i cukierki różnych smaków, wafelki, żelki i
oczywiście owocowe gumy do żucia. Julka zaczęła wszystkich częstować tymi
słodyczami. Maks natychmiast ogłosił konkurs na największego balona jakiego uda
się zrobić z gumy do żucia. Chociaż dziewczyny starały się jak mogły nie były
wstanie pobić wielkością wydmuchanych balonów jakie robił Maks. Był w tym na
pewno prawdziwym mistrzem.
Wkrótce
do grona zaproszonych gości dołączył Julek, którego przywiozła mama. Był
odświętnie ubrany, miał na sobie najlepsze spodnie i kamizelkę, a pod szyją
przypiętą śmieszną muszkę. Trochę był onieśmielony towarzystwem starszych
dzieci, ale gdy zobaczył otwarte pudło ze słodyczami – prezent od Maksa zajął
się jego przeglądem i odwijaniem z papierków kolejnych słodyczy.
Gościem
którego Julka nie mogła się doczekać była Anka. Ciocia Renia już chciała zacząć
rozkrawać swój sernik, kiedy w drzwiach kawiarni pojawiła się Ania. Jej wejście
wywołało sporo zamieszania. Jako jedyna z zaproszonych gości miała na sobie specjalne
przebranie. Wyglądała niesamowicie! Anka miała bowiem na sobie granatową, krótką
sukienkę bez rękawów. Na głowie spoczywał jej filcowy kapelusik z przytroczonym
pawim piórkiem. Uzupełnieniem stroju był kremowy, jedwabny szal zawieszony
wokół szyi i białe długie aż pod łokieć rękawiczki na rękach. Wyglądała jak jakaś
aktorka z przedstawienia. Maks na jej widok aż zagwizdał, a Nina i Lenka po raz
kolejny tego dnia wydały głośny okrzyk zdziwienia. W tym momencie Julka
pożałowała, że sama nie wymyśliła dla siebie jakieś kreacji na imprezę w
teatrze.
-
Cóż, jak wizyta w teatrze, to trzeba się odpowiednio ubrać – zaśmiała się Anka
i wyciągnęła z torby, którą niosła w ręce prezent dla Julki. – To dla ciebie ze
specjalną dedykacją i życzeniami urodzinowymi.
Julka
rozpakowała z kolorowego papieru sporych rozmiarów ramkę z obrazem. To co
ujrzała na rysunku wprawiło ją w osłupienie. Ujrzała samą siebie. To był jej
autoportret!
-
Ależ, jak… Jak to narysowałaś?
-
Niestety nie mam aż takich zdolności plastycznych jak ty – odparła Anka. –
Pomogła mi moja mam, która świetnie rysuje i jest poza tym grafikiem
komputerowym. Pamiętasz jak poprosiłam cię o przyniesienie zdjęcia. Wtedy
właśnie wpadłam na pomysł, że moja mama może wykonać twój portret z fotografii.
Przyniosłaś mi ładne zdjęcie, więc nie było problemu. Zobacz też na dedykację z
tyłu.
Julka
odwróciła obraz. Z tyłu były wypisane ręcznie słowa:
,,Dla mojej przyjaciółki Julki, żeby
patrząc zawsze na ten portret wiedziała jak piękną i dobrą jest osobą – Anka”.
To
była bardzo wzruszająca dedykacja. Julka pewnie uroniłaby łzę, gdyby nie nagły
głos pani Basieńki, który rozległ się zza baru.
-
Proszę o chwilę uwagi! Wszystkich zainteresowanych i odważnych gości zapraszam
na wieczorne zwiedzanie teatru od strony kulis, czyli tego czego nie widać z
widowni. Proszę o zachowanie ostrożności, bo w niektórych miejscach będziemy
poruszać się po ciemku.
-
Mamo, a ja się boję ciemności – pisnął cienkim głosikiem Julek.
-
Nie bój się będę szła z tobą trzymając cię za rękę – uśmiechnęła się mama.
Miny
pozostałych gości zdradzały wielkie podniecenie. Nina i Lenka zaczęły nawet
chichotać, a Maks stwierdził, że on pójdzie z przodu, bo niczego się nie boi.
-
Nawet pająków? – spytała się Ula.
-
Zwłaszcza pająków, bo każdy z nich może być potencjalnym spidermanem – odparł
wesoło chłopak.
Wszyscy
goście ustawili się w szeregu. Na końcu stanęła mama z Julkiem. Ciocia Renia
wolała zostać i zająć się rozkrawaniem sernika z malinami.
-
Przecież ja tu kiedyś pracowałam i znam
doskonale cały teatr. Nie ma on dla mnie żadnych tajemnic.
Grupa
ruszyła więc w głąb pomieszczeń teatralnych bez cioci Reni. Pani Basia pokazała
wpierw pracownie krawieckie gdzie było pełno długich beli z różnymi materiałami
do wykrajana i szycia. Potem zajrzeli do olbrzymiej stolarni w której
powstawały dekoracje do poszczególnych spektakli. Byli też w garderobie i
perukarni, gdzie stało mnóstwo manekinów przystrojonych w przeróżne peruki. Okazało
się, że w prawie każdym zakamarku do jakiego zajrzeli byli jacyś pracownicy
teatru, którzy przygotowywali czy to stroje, czy dekoracje do spektaklu. Okazało
się, że mimo, iż teatr był zamknięty dla widzów za jego kulisami pracowało
wiele osób, nawet popołudniami.
-
Teatr to nie tylko aktorzy – powiedziała pani Basia. – Cały sztab ludzi różnych
zawodów pracuje nad tym, żeby powstało przedstawienie. Nie raz scenografia
przygotowywana jest do późna w nocy. Tak naprawdę teatr przysypia tyko na
chwilę nad ranem. A tak prawie na okrągło ktoś tu pracuje.
Grupka
podekscytowanych zwiedzaczy zajrzała też na scenę, ale ze względu na ustawione
tam rekwizyty nie mogli na nią wejść. Po ciemku scena i widownia wydawały się
być wielką jak nocne niebo czarną dziurą bez wyraźnego końca. Żeby dodać sobie
odwagi Maks krzyknął w ową czeluść jako pierwszy:
-Uchuuu!!!
Echo
odbiło jego głos wydając głuche: uuu! Po nim na przemian zaczęły wykrzykiwać
dziewczyny: Ula i Anka, Nina i Lena, a na końcu Julka. Tylko Julek wystraszony
tulił się do mamy i wolał nie zaglądać w czarną głębię sceny. Pani Basia
tymczasem ponaglała do dalszej wędrówki, bo miała na koniec przygotowaną
niespodziankę. Zaprowadziła urodzinowych gości do magazynu rekwizytów. Była to
wielka hala w której stały rozmaite sprzęty, meble i wieszaki ze strojami.
Czego tam nie było… Było olbrzymie łóżko z baldachimem, stare fotele i komody,
szafa z lustrami, dywany, jakieś schody
na kółkach, kartonowa wieża zamkowa i brama z kratami, sztuczne drzewko i choinka
z bombkami, a nawet sanie do konnego zaprzęgu. Na długich wieszakach były porozwieszane
przeróżne stroje, suknie, marynarki, surduty, mundury. Obok na półkach leżały
kapelusze, hełmy rycerskie, czapki z daszkami.
-
Możecie trochę tu pomyszkować i poprzymierzać stroje – powiedziała pani Basia
zaznaczając jednak, żeby później wszystko poodkładać na swoje miejsce.
Dzieciakom
nie trzeba było dwa razy powtarzać. Poczuły się jak na jakimś fantastycznym
placu zabaw. Każdy z nich ruszył w poszukiwaniu stroju dla siebie. Nie była to
taka prosta sprawa, bo większość kostiumów była dla nich za duża, ale w takim
mnóstwie udało się co nieco ciekawego znaleźć. Julka znalazła turecki czepek z
woalką oraz bufoniaste spodnie. Wyglądała jak arabska księżniczka. Ula założyła
białą tunikę i słomkowy kapelusz. Przypominała pasterkę. Anka choć miała swoje przebranie
chętnie przeszukiwała wieszaki w poszukiwaniu czegoś oryginalnego. W końcu
znalazła strój lwa. Założyła go na siebie i z rykiem ruszyła na Maksa, który
akurat przymierzał hełm rzymskiego legionisty.
-
Uciekaj na wieżę, bo cię zjem na kolację! – wołała na cały głos. Nina i Lenka
piszczały i uciekły pod schody na kółkach. Tylko Julek wymachując krótkim
drewnianym mieczem zagrodził Ance drogę krzycząc:
-
Uciekaj Lenka ja cię uratuję!
Śmiechu
było co nie miara. Wszyscy bawili się znakomicie biegając po całym magazynie,
wyciągając i przymierzając kolejne stroje i kryjąc się za rekwizytami. Zabawa
była lepsza niż na jakimkolwiek placu zabaw z dmuchanymi zamkami. Dzieciaki
mogłyby tam spędzić całe popołudnie, ba nawet wieczór i noc, może by i się
zatraciły w zabawie do rana. Na szczęście pani Basia zwołała wszystkich
proponując powrót do kawiarni na
urodzinowy tort.
-
Słodkości! Uwielbiam! – zakrzyknął Maks i zwijając dłonie w trąbkę zatrąbił
dając znak do odwrotu. Wtórował mu w tym Julek, który też postanowił trąbić po
swojemu.
-
Drogie panie, czas na popołudniową herbatkę – powiedziała z gracją Anka
wracając do swojej roli dystyngowanej artystki.
Gdy
wrócili do kawiarni rozsiedli się przy stolikach. Nagle pogasły światła, a z
kuchni wyszła pani Basia niosąc przed sobą tort na którym paliło się dziesięć
świeczek. W tym momencie ciocia Renia odpaliła zimne ognie, które roziskrzyły
się złotym blaskiem i z sykiem sypały się na wszystkie strony. Wrażenie było niesamowite.
Julka czuła się jak w bajce. Wszystko to było zorganizowane na jej cześć. Obok
niej były najważniejsze dla niej osoby, prawdziwi przyjaciele. Wszyscy śpiewali
,,Sto lat” i życzyli jej pomyślności. Dostała tyle wyjątkowych prezentów i
czuła, że to jest naprawdę wyjątkowa chwila w jej życiu. Była przeszczęśliwa.
Po
torcie przyszedł czas na słynny sernik z malinami upieczony przez ciocię Renię.
Po jego zjedzeniu dziewczyny poczuły, że są już najedzone do syta i nie mają
siły na dokładkę. Tylko Maks uśmiechał się przymilnie do cioci Reni i gotów był
przyjąć z radością kolejną porcję.
-
Uwielbiam tego chłopca – oświadczyła rozpromieniona ciocia. – Chętnie bym cię
adoptowała.
-
Przykro mi, ale mam już rodziców – odparł z pełną powagą Maks. Nie wiadomo
dlaczego ta odpowiedź tak rozśmieszyła ciocię Renię, że śmiała się dobre pięć
minut, a swoim śmiechem zaraziła mamę, panię Basię, a po nich resztę
towarzystwa. Nawet Julek śmiał się do rozpuku choć sam nie wiedział za bardzo z
czego. Śmiała się i Julka. Widziała, że wszyscy goście dobrze się bawią i była
z tego powodu bardzo szczęśliwa.
Po
słodkim poczęstunku przyszedł czas na dalszą zabawę. Ciocia Renia zaproponowała
wróżenie z lanego wosku, bo wkrótce miały być Andrzejki. Wszystkim pomysł
przypadł do gustu. Pogasili światła i w blasku świec, które przyniosła pani
Basia próbowali z cieni rzucanych na ścianę odgadnąć swoją przyszłość. Julce
jako pierwszej wyszło coś na kształt małego konia, albo kuca.
-
Pewnie założysz hodowlę kucyków i będziesz organizować zajęcia dla dzieci –
wykrzyknęła Anka!
-
Albo zostaniesz dyrektorem zoo – zaśmiał się Maks.
Wróżba
dla Uli wyglądała jak wielki pies.
-
To pewnie pies pasterski do pilnowania owiec w górach – stwierdziła z uśmiechem
Julka.
Nad
wróżbą Anki zastanawiali się bardzo długo. Owalny kształt nie wskazywał na nic
konkretnego, ale Julka wiedziała doskonale co to mogło być.
-
Moim zdaniem przypomina trochę namiot cyrkowy. Mogłabyś być artystką cyrkową i
tańczyć na linie.
-
Albo robić za clowna - wtrącił się zawadiacko
Maks.
-
Ciekawe co tobie wyjdzie miłośniku słodkości? – odparła Anka.
Wszyscy
z zaciekawieniem i napięciem przyglądali się jak ciocia Renia przelewa gorący
wosk przez dziurkę od klucza do miski z wodą.
-
Ha, ha! – krzyknęła triumfalnie Anka. – To wygląda jak nietoperz z
rozpostartymi skrzydełkami. Może będziesz wampirem?
-
Raczej batmanem i będę ratował ludzi przed złymi opryszkami - Maks wyszczerzył zęby w niemym uśmiechu.
-
A mnie się wydaje, że to jest płaszcz czarodzieja. Maks będzie czarodziejem w
cyrku Ani i tam będzie pokazywał sztuczki wyciągając różowe króliczki z
kapelusza – powiedziała nagle ucieszona Julka i klasnęła w dłonie.
Wszyscy
spojrzeli na nią zdumieni.
-
Ale ty masz wyobraźnię… – podsumował Maks.
To fakt. Julka miała bardzo bogatą wyobraźnię.
Właśnie uświadomiła sobie, że patrząc teraz na swoich przyjaciół widzi ich jako
rysunkowych bohaterów z jej tajnego zeszytu. Maks to Niespodzianek, Anka to
Alina, a Ula to Oulka. Wróżby z wosku przypominały jej świat, który stworzyła
sobie w wyobraźni. Zastanawiała się teraz czy to ona pierwsza wymyśliła sobie
to wszystko i przeniosła na swoich przyjaciół, czy wpierw pojawiły się nowe
osoby w jej życiu i do nich dopasowała swoje rysunkowe wizje. Może rację miała
ciocia Renia mówiąc, że jak czegoś bardzo pragniemy, to może się to
urzeczywistnić. Nawet w magiczny sposób…
Zabawa
urodzinowa dobiegała końca. Goście powoli opuszczali teatralną kawiarenkę.
Wujek Adam przyjechał jako pierwszy po Ninkę i Lenkę. Potem pojawił się tata
Uli i mama Anki. Na końcu zjawili się rodzice Maksa. Wszyscy byli pod ogromnym
wrażeniem nietypowych urodzin w teatrze i dziękowali Julce za wspaniale
spędzone popołudnie. Julka zaś wyściskała z wdzięczności i mamę i panią Basię,
a przede wszystkim ciocię Renię.
-
Ciociu jestem taka szczęśliwa! To były najwspanialsze urodziny w moim życiu.
-
Cieszę się kochanie – odparła jej na ucho ciocia. – Cieszę się także, że masz
takich wspaniałych przyjaciół. Widzisz, jeszcze niedawno byłaś taka samotnia i
nieszczęśliwa, a teraz jesteś taka… taka…
-
Kolorowa! – wykrzyknęła Julka.
-
Właśnie! Nowa- Kolorowa! Cała ty!
Wróciwszy
do domu Julka czuła się bardzo zmęczona. Musiała jednak zrobić coś jeszcze
przed snem. Sięgnęła do szuflady po swój zeszyt z kucykami. Spojrzała raz
jeszcze na swoich rysunkowych bohaterów. Chciała, żeby też się dziś dobrze
czuli. Sięgnęła po podarowany jej dziś przez rodziców zestaw kredek i zaczęła
rysować wielki namiot, a w nim scenę cyrkową. Na podwieszonej pod sufitem linie
występowała Linoskoczka Alina. Na dole stał Niespodzianek i za pomocą małej
różdżki wyczarowywał kolorowe balony. Merdacz podskakiwał i chciał je łapać w
locie. Na widowni siedziała cała liczna rodzina różowych, gumkowych królików i
Oulka, która biła brawo. Błękitek i Złotek zaglądali zza kurtyny gotowi na swój
występ. Obok nich stała Nowa-Kolorowa, która głaskała kuce po ich bujnych
grzywach. Na jej twarzy rozkwitał uśmiech. Jej świat był pełen przyjaciół i
czuła się w nim taka szczęśliwa. Julka zresztą też.
KONIEC
Komentarze
Prześlij komentarz