JULKA KOLOROWA

  

 

JULKA KOLOROWA

 

 

 

ŚWIAT JULKI

 

 

Jak przystało na całkiem dużą dziewczynę Julka starała się rozumieć otaczający ją świat. Jednak jak sama zdążyła zauważyć był on czasami bardzo, ale to bardzo dziwny. Miała już prawie dziesięć lat. Prawie, bo urodziny będzie obchodzić dopiero za dwa miesiące, na początku listopada. Dlatego wydawało się jej, że jeżeli ktoś jest już na tyle stary co ona i na dodatek zacznie od września chodzić do czwartej klasy, to można go śmiało uznać, za osobę całkiem dorosłą.  No tak, tylko że dorośli, ci naprawdę starzy dorośli, tacy na przykład jak mama i tata, babcia Helenka, albo ciocia Renia zachowują się nieraz dziwacznie. I to trzeba przyznać otwarcie, że bardzo dziwacznie. Mama na przykład codziennie wcześnie rano przed pójściem do pracy maluje się przed lustrem. Zajmuje jej to strasznie dużo czasu, który mogłaby przeznaczyć na przykład na dłuższy sen. Tata się wtedy denerwuje, że łazienka jest tak długo zajęta. Przemądrzała Natalka z klasy powiedziała kiedyś, że starsze dziewczyny malują sobie usta i rzęsy po to, żeby podobać się chłopakom i żeby oni chcieli zabierać je na randki. Mama już nie chodzi na randki i ma chłopaka, czyli męża. Więc dlaczego tak długo się maluje? Dziwne, nieprawdaż? Tata natomiast ciągle wraca zmęczony z pracy, powiada, że ma wszystkiego dość, kładzie się na kanapie i czyta gazetę, albo włącza telewizor żeby obejrzeć nudne wiadomości. Julcia stara się wtedy być cicho i go nie denerwować. Ale gdyby to ona wracała z pracy zmęczona i miała wszystkiego dość, to żeby się lepiej poczuć wolałaby obejrzeć jakąś bajkę na kanale dla dzieci, a nie nudnych polityków, którzy mówią stale nudnawe rzeczy. Mogłaby się też w coś pobawić. Dziwne, że dorośli się nigdy w nic nie bawią. Są tacy poważni… Kiedyś spytała o to tatę, a ten jej odpowiedział, że on codziennie bawi się w pracy. Wytłumaczył jej, że to taka zabawa dla dorosłych. On udaje przed swoim szefem, że ciężko pracuje przygotowując dla niego jakieś ważne projekty, a jego szef udaje, że jest z tego zadowolony i obiecuje mu za to podwyżkę. Ale to głupia zabawa – uważa tata, bo on by wolał, żeby tą podwyżkę odczuła namacalnie jego kieszeń. Julcia przypatrywała się ze zdziwieniem kieszeniom w tatusiowych spodniach i zastanawiała się, czy rzeczywiście takie kieszenie mogą coś odczuwać.

Dorośli są naprawdę dziwni. Nawet babcia Helenka, czyli mama mamy też się Julce czasami wydawała bardzo dziwna. Babcia z racji swego wieku była już na emeryturze, co oznacza, że nie musiała nic robić, poza oczywiście odpoczynkiem. Tymczasem babcia Helenka stale się czymś zajmowała i wciąż miała mnóstwo spraw na głowie. A to pracowała dorywczo na portierni w jakimś biurze, a to pomagała czasami odbierać telefony w gabinecie dentystycznym i zapisywać pacjentów na wizyty, a nawet kiedyś przez kilka miesięcy pracowała w kiosku z gazetami i prowadziła na osiedlowym ryneczku stragan z warzywami. Ale najdziwniejsze było to, że po tylu latach zapragnęła wrócić do szkoły i zacząć się uczyć. Mama wytłumaczyła Julci, że to się nazywa Uniwersytet III Wieku i jest przeznaczony właśnie dla emerytów takich jak babcia Helenka. Julka nie mogła tego zrozumieć. Jakby miała do wyboru szkołę, czy emeryturę, to bez wahania wybrałaby to drugie. Na szczęście, mimo tak wielu zajęć i obowiązków babcia Helenka miała też czas na swoje wnuki i często wpadała do domu Julci z odwiedzinami.

Trzeba przyznać, że Julka bardzo szanowała i kocha babcię, ale jeszcze większą fascynacją otaczał ciocię Renię. Jej ulubiona ciocia i zarazem matka chrzestna jest rodzoną siostrą mamy, ale zdaniem Julci, jak się jej przyjrzeć to do mamy wcale nie jest podobna. Ani trochę. Przede wszystkim nie maluje sobie twarzy. Ma długie, proste włosy, nosi też długie sukienki, długie kolczyki, a na szyji wiesza sobie duże metalowe wisiorki na rzemyczkach. Mama nigdy by czegoś takiego nie założyła. Kiedy ciocia  przychodzi do nas w odwiedziny tata mruczy pod nosem, że ,,przyszła znowu ta artystka”. Mama natomiast karci tatę wzrokiem i wciąż powtarza cioci: ,,Reniu, ogarnij się i weź się w końcu do jakieś porządnej roboty”. Dziwne co? Czy bycie artystą nie jest porządną pracą? Julka jak dorośnie też by chciała być artystką, tylko nie może się jeszcze zdecydować, czy będzie śpiewać i tańczyć na scenie, czy występować w cyrku w numerze z tresowanymi kucykami. To są jej dwa marzenia, które na pewno kiedyś spełni.

Ciocia Renia nie ma jeszcze męża i dlatego nie ma też dzieci. Wielka szkoda. Julka bardzo tego żałowała, bo na pewno przyjaźniłaby się z kuzynami, którzy byliby dziećmi cioci. Zapewne byliby tak samo radośni i zwariowani jak ciocia. Julka ma co prawda dwie kuzynki: Lenkę i Ninę, ale rzadko ma z nimi kontakt. Są to córki wujka Adama, brata taty i jego żony cioci Marioli. Lenka jest o dwa lata starsza od Julki, a Nina o dwa lata młodsza. Mieszkają w na wsi i Julka spotyka się z nimi co najwyżej tylko na jakiś uroczystościach rodzinnych, albo gdy wujostwo wpada od czasu do czasu do miasta w ,,interesach” . Tata uważa jednak, że jego brat, wujek Adam nie ma talentu do zarabiania ,,kokosów” i dlatego ma dosyć ciągłego wysłuchiwania jego bzdur o tak zwanych ,,złotych interesach”, które krążą mu po głowie. Julka nie bardzo rozumiała o co tacie chodzi, ale zapewne to była to także przyczyna dla której nie tak często spotykała swoje jedyne dwie kuzynki. 

Przykro o tym wspominać, ale największą bolączką Julki było to, że nigdy nie miała swojego pokoju. W tym, w którym spała i w którym miała swoją szafkę na ubrania musiała dzielić z młodszym bratem Julkiem. Tymczasem Julka najbardziej na świecie pragnęła mieć taki nawet najmniejszy, ale swój pokoik tylko dla siebie. Niestety ich mieszkanko w bloku na osiedlu było w ogóle małe. Ciasny pokój dziecięcy, w którym stało jej łóżko musiała dzielić z bratem, który nie dość, że ma pięć lat i chodzi do przedszkola, to jest jest jeszcze totalnym, rozpieszczonym i rozwydrzonym dzieciakiem. Ciągle tylko wrzeszczy, szczypie ją i beczy bez powodu. Czasami trudno z nim wytrzymać. Szkoda, że Julek nie jest dziewczynką. Z siostrą byłoby na pewno łatwiej się dogadać.

Jedyne co Julcia miała swojego, to oprócz łóżka była biała szafka - komódka w rogu pokoju. W dolnych szufladach schowane były rzeczy do ubrania. Góra komódki służyła Julci za biurko. Jednak to, co najciekawsze w tym meblu, to była mniejsza od pozostałych szuflada górna. Tam dziewczynka trzymała swoje największe skarby: metalowe pudełko z kolorowymi guzikami, różowe lustereczko i różowy grzebyk, którym czesała swoją najlepszą i najukochańszą lalkę Roksanę, kolorowe gumki do włosów, naklejki z kucykami oraz dwa szklane pierścionki i metalowy wisiorek w kształcie konia. Pierścionki i wisiorek to była jej jedyna biżuteria, którą Julcia dostała kiedyś od cioci Reni.  

Oprócz skromnej kolejcji biżuterii największym skarbem dziewczynki był fioletowy piórnik z kucykami w którym trzymała wszystkie swoje kolorowe kredki, ołówki i pachnącą gumkę. Julka bowiem ponad wszystko kochała rysowanie. To był jej świat, inny od tego świata dorosłych, któremu się tak dziwowała. Tu wszystko było oczywiste i jak najbardziej na swoim miejscu. Chmury zawsze były lekko niebieskie, słońce mocno żółte, a trawa jasno zielona. Narysowane koniki miały różowe pyszczki, a kotki i pieski szarą sierść. Na kartce papieru można było stworzyć wszystko co tylko się wymarzyło. Zupełnie inaczej niż w prawdziwym świecie. Julka rysowała na przykład swój wymarzony drewniany domek na dużej łące, na skraju lasu. Na wejściu znajdował się ozdobny ganek z niewielkim, drewnianym  płotkiem. Oprócz wejścia domek miał dwa duże okna, jedno od kuchni, drugie od jej pokoju i na obu były zawieszone różowe firanki. W jej pokoju było duże wygodne łóżko, mnóstwo półek na książki i pluszaki, stoliczek na przyjęcia dla gości, duże lustro i miejsce do tańczenia. A ponieważ bardzo kochała zwierzęta, a zwłaszcza konie i kuce również i dla nich rysowała stajnie, wybiegi oraz piękny ogród. W ogrodzie rosły kolorowe kwiaty, ozdobne krzewy i kilka jabłonek, które oprócz smakowitych owoców dawały kucom przyjemny cień w upały.

Julka wiedziała, że pewnie nigdy nie przeprowadzi się z rodzicami do takiego wymarzonego domku z ogrodem i pewnie nigdy nie będzie miała na własność kucyków. Ale może gdyby rodzice pozwolili jej mieć pieska, to miałby się kim opiekować. Niestety, na pieska rodzice nie wyrażali zgody. Tata wciąż powtarzał, że mają za małe mieszkanie i uważa, że i tak jest cudem, że mieszczą się w nim cztery osoby. Julkę to bardzo dziwiło, bo przecież mały piesek zajmował by bardzo mało miejsca i mógłby spać pod stołem w kuchni. Dorośli jednak mieli zupełnie inne wyobrażenie o świecie niż ona. 

Na szczęście Julka miała swój idealny świat, który mogła sobie wyobrażać i przenosić na kartki w postaci rysunków. Jej tajny zeszyt chowany do szuflady w białej komódce był jej największą tajemnicą. Nie dlatego, żeby nikt o nim się nie dowiedział. Wręcz przeciwnie, mama i tata wiedzieli, że Julka lubi dużo rysować. Jednak dla kogoś, kto zajrzałby przypadkiem do środka zeszytu były to zwykłe, dziewczęce rysunki. Dla Julki natomiast było to coś o wiele bardziej cennego, wręcz magicznego. To była opowieść o jej wyobraźni, o tym co siedzi utajnione w najbardziej odległym zakątku jej umysłu. Jej sekret.

 

 

 

 

 

 

BARDZO ZŁY DZIEŃ

 

Początek czwartej klasy nie zaczął się dla Julki najlepiej. Wydawało jej się, że lubi szkołę i swoją klasę. Nie mogła się nawet doczekać końca wakacji. Bo od kiedy wrócili całą rodziną z nad morza na początku sierpnia, to przez kolejne tygodnie siedziała w domu pod opieką babci Heleny i trochę się już nudziła. Julek chodził przynajmniej do przedszkola, a ona całymi dniami siedziała sama. Dlatego bardzo się ucieszyła, kiedy pierwszego dnia września mama zaprowadziła ją wreszcie do szkoły. Bardzo chciała spotkać się ze swoją koleżanką Ulą, z którą od pierwszej klasy siedziała w jednej ławce. Ula miała fajnie, bo całe wakacje spędzała u swoich dziadków na wsi w górach.

W szkole niewiele się zmieniło, poza tym, że zmienili swoją dotychczasową salę, która była na parterze na nową, nieco większą na pierwszym piętrze. Czwarta klasa to nie przelewki. Doszły nowe przedmioty, takie jak historia, geografia, biologia. Nowe podręczniki wyglądały ciekawie, bo miały mnóstwo kolorowych ilustracji, ale trochę przerażały ilością treści, której trzeba będzie się nauczyć. To jednak nie był problem którym warto byłoby się przejmować pierwszego dnia w szkole. Najfajniejsze było to, że Ulka znów siedziała obok Julki i miała dużo do opowiadania o wakacjach w górach. Podobno dziadek dał jej pod opiekę młode koźlątko, które dopiero co się urodziło na wiosnę i Ula zajmowała się nim podczas pobytu na wsi. Julka próbowała sobie wyobrazić koleżankę, która karmi małą kózkę mlekiem z butelki ze smoczkiem. Sama nie przeżyła aż tak ciekawych przygód podczas wakacji nad morzem, ale mogła za to pochwalić się kolekcją ciekawych kamyków, które znalazła na plaży.

Podczas pierwszego spotkania klasowego w szkole ich wychowawczyni pani Krysia przedstawiła nową uczennicę Wiktorię. Jej rodzice przeprowadzili się tu z innego miasta i Wiktoria nikogo tu jeszcze nie znała. Nie wyglądała jednak na zagubioną i przestraszoną dziewczynkę. Miała wręcz harde i wyzywające spojrzenie.

- Mam nadzieję, że zaopiekujecie się naszą nową koleżanką, tak żeby dobrze się poczuła w naszej szkole i klasie – powiedziała do uczniów pani Krysia.

Julka była tak bardzo złakniona towarzystwa Uli, że nie zwróciła baczniejszej uwagi na nową dziewczynę. Wiktoria zresztą od pierwszego dnia zaczęła się zadawać głównie z Natalką oraz jej koleżankami. A do towarzystwa Natalki należały głównie dziewczyny, które miały plecaki i przybory szkolne z drogich i markowych sklepów. Julkę to wcale nie obchodziło, bo choć nie miała najnowszego plecaka i wypasionego piórnika, to przecież miała swoją koleżankę Ulę. Razem dobrze się dogadywały i zawsze pomagały sobie w lekcjach. Ula była fajna, najlepsza i starczała jej za całe klasowe towarzystwo. Tak miało być już zawsze.

Tymczasem minęły pierwsze dwa tygodnie września. Nauki było rzeczywiście sporo i Julka ledwo wyrabiała się z odrabianiem lekcji. W szkole niby było wciąż tak samo, ale Julcia zaczęła zwracać uwagę, na to, że Ula coraz częściej po szkole rozmawia z Wiki. Jak wychodziły po skończonych lekcjach Wiktoria czekała przy schodach na swoją mamę, która podjeżdżała i zabierała ją samochodem. Ula kilka razy wychodząc ze szkoły została zaczepiona przez Wiktorię. Mówiła wtedy do Julki, żeby nie czekała na nią, że sama wróci do domu. Trochę to było dziwne, ale Julka nic na to nie mogła poradzić.  Kiedyś nawet  chciała posłuchać o czym rozmawiają dziewczyny i włączyć się do ich rozmowy, ale Wiki na jej widok zamilkła i natychmiast odeszła. Julka pytała wówczas Ulę, o czym rozmawiają, ale jej przyjaciółka ze szkolnej ławki stwierdziła tylko, że Wiki jest całkiem spoko i że jak coś powie śmiesznego, to można boki zrywać.  Ula uważała, że Julka powinna dać jej szansę i się do niej przekonać. Biedna Julka chętnie by to zrobiła, ale problem chyba nie tkwił w niej, tylko w Wiktorii. To chyba ona nie chciała się przekonać do Julki.

Pewnego dnia Julcia wróciła ze szkoły do domu bardzo przygnębiona. Tego dnia Ula z Wiki spędziła całą przerwę między lekcjami matematyki a biologii. Ula zostawiła Julkę samą i gdzieś zniknęła. Na pytanie, dlaczego tak postąpiła Ulka odparła, że obie miały pewną tajemnice do omówienia i dlatego musiały schować się w boksach przy szatni. Podczas następnej przerwy sytuacja się powtórzyła. Gdy Julka próbowała je odnaleźć w szatni Wiki naskoczyły na nią i stwierdziła, że nie może dopuścić jej do tajemnicy, bo po prostu ona nie pasuje do ich towarzystwa. Tak po prostu nie pasuje i koniec.

- Masz przestać za nami łazić i nas szpiegować – powiedziała buńczucznie Wiktoria. – Mamy prawo do prywatności i tajemnic, które ciebie nie powinny wcale obchodzić.

Ulka stała z boku i milczała. Nie stanęła w jej obronie. I to chyba było najgorsze. Julcia bardzo mocno to przeżyła i nawet zachciało jej się w tamtym momencie płakać. Jak Ula, jej najbliższa koleżanka z klasy tak mogła postąpić? Stanęła po stronie Wiktorii! Zdradziła ich przyjaźń. To był najsmutniejszy dzień jaki kiedykolwiek przeżyła w szkole.

Po powrocie do domu nie miała apetytu i nie chciała jeść obiadu. Mama bardzo się tym zaniepokoiła, a nawet zaczęła podejrzewać, że jej córka złapała jakiegoś wirusa i pewnie jest chora. Na szczęście termometr nie wskazywał objawów podwyższonej temperatury. Julka próbowała opowiedzieć mamie, że ten zły nastrój, to z powodu tego, że straciła chyba najbliższą koleżankę. Trudno jednak zwierzać się z tak ważnej sprawy w kuchni, gdy Julek wrzeszczy i łyżką rozlewa zupę po stole, tata czyta gazetę i mruczy niezadowolony, a mama dwoi się i troi by przygotować obiad, posprzątać po Julku, sprawdzić córce temperaturę i przekonać męża, by nie czytał podczas jedzenia. 

Na szczęście po obiedzie mogła usiąść przy swojej komódce i wyciągnąć z piórnika w kucyki wszystkie kolorowe kredki. Sięgnęła do szuflady po swój zeszyt z rysunkami – marzeniami. Przypomniała sobie, że ten zeszyt dostała kiedyś od najwspanialszej cioci na świecie, która na pewno nigdy by jej nie zdradziła, czyli od cioci Reni. Na okładce zeszytu był wydrukowany rysunek przedstawiający pasące się na górskiej łące dwa kuce szetlandzkie. Zeszyt był wyjątkowy i zarezerwowany tylko dla wyjątkowych rysunków, które rodziły się w wyobraźni Julki. Dziewczyna czuła, że dziś taka okazja właśnie się nadarzyła.

W ten przykry dla niej dzień Julka pomyślała sobie, że nie potrzebuje już Uli do towarzystwa, bo może sobie narysować swoją własną najlepszą koleżankę. Początkowo pomyślała, że odrysuje ukochaną lalkę Roksanę, ale przecież Roksi to jedno, a nowa koleżanka to całkiem inna sprawa. Roksanka to jej przytulanka z którą śpi, z którą dzieli pokój, a przecież nowa koleżanka będzie miała swój świat i swoje przygody o których będzie Julce opowiadała. Musiała zatem wymyślić kogoś zupełnie nowego. Dlatego jej rysunkowa przyjaciółka będzie miała jasne włosy zaplecione w dwa warkoczyki. Jej buzia będzie stale uśmiechnięta. Może być nawet trochę piegowata. Będzie miała długą błękitną sukienkę, trochę jak ciocia Renia. Do takiej sukienki będą pasowały małe korale z zielonymi kulkami. A na nogach nosić będzie czerwone buty kowbojki, takie jakie widziała kiedyś w kreskówce. Julka była dumna ze swego rysunku. Włożyła w niego dużo serca. Zastanawiała się teraz jak jej przyjaciółka powinna się nazywać. Nie przychodziło jej do głowy żadne konkretne imię. I choć była to całkiem nowa przyjaciółka nie mogła jej nazwać tak po prostu – NOWA. Była za to pełna kolorów, więc mogłaby się nazywać – KOLOROWA. To nawet pasowało NOWA-KOLOROWA. Super przyjaciółka!!!

- Ona nigdy mnie nie zdradzi – wyszeptała do siebie Julka. – Fajnie jest mieć nową przyjaciółkę o imieniu Kolorowa. Odtąd ja i Nowa-Kolorowa będziemy zawsze razem! Prawdziwa przyjaźń na zawsze!

Julka przybiła małą ,,piątkę” narysowanej i wyciągniętej ku górze rączce Kolorowej. Ich przyjaźń została oficjalnie zawarta. Teraz Julcia musiała dla swojej przyjaciółki stworzyć cały rysunkowy świat. Byłoby to sporo roboty. Postanowiła jednak oddać jej do zamieszkania jej drewniany domek z fioletowymi firankami w oknach, który kiedyś już narysowała. Trzeba było tylko upiększyć nieco dom, dodając żółte okiennice, więcej kwiatów przed domem i powiększając dach na dodatkowy pokój dla gości. Kolorowa powinna też mieć większy ogród, najlepiej z basenem, żeby miała gdzie się kąpać i wypoczywać. Jej przyjaciółka będzie miała też dwa kucyki sztetlandzkie i oczywiście ukochanego pieska. Pieska trzeba było narysować i dać mu jakieś imię. Chyba zostanie Merdaczem, dlatego, że lubi radośnie merdać ogonem. Merdacz musi mieć też swoją budę.

Pomysł stworzenia świata w którym zamieszka jej najlepsza przyjaciółka pochłonął Julkę całkowicie. Nawet się nie spostrzegła kiedy za oknem zrobiło się szarawo i mama zawołała ją na kolację. Pobiegła do kuchni i z wielką radością w głosie oznajmiła, że ma nową, wymyśloną przyjaciółkę - Kolorową, która ma duży dom z ogrodem, basenem, kucykami i ulubionym psem Merdaczem. Była tak podekscytowana, że nawet już prawie nie pamiętała o przykrości, jaka spotkała ją dziś w szkole. Mama uśmiechnęła się jedynie i pogłaskała czule swoją córkę po głowie. Była zajęta, bo musiała dziś zająć się pracą biurową, którą znów ,,zabrała ze sobą” do domu. Ta praca nazywała się ,,bilans” i Julka nie cierpiała tego słowa. Ilekroć mama wypowiadała to niedobre ,,zaklęte” słowo oznaczało ono, że albo musi zostać dłużej w pracy, albo ,,przynosi” pracę do domu i nie można było jej wtedy przeszkadzać. Dlatego mama nie dopytywała się o szczegóły nowej znajomości swojej córki, tylko poprosiła, by zjadła uszykowaną dla niej kanapkę i wypiła kubek kakao. Po kolacji miała odłożyła brudne naczynia do zmywarki.   

,,Szkoda, że mama nie ma dziś czasu, żeby posłuchać historyjek o życiu mojej nowej, najlepszej przyjaciółki” – pomyślała trochę z żalem Julka. ,,Gdyby tu była ciocia Renia na pewno pomogłaby mi wymyśleć jakieś ciekawe przygody dla Kolorowej”. I to był fajny pomysł. Julka postanowiła  każdą historyjkę, którą wymyśli dla swojej koleżanki przelać na papier w postaci rysunku. Każdego dnia inna przygoda. Julcia nie chciała już więcej zawracać  mamie głowy, więc szybko zabrała się za kolację.  Przypominała sobie, że powinna też przysiąść jeszcze dziś do zadań domowych, ale jak tu się skupić na nauce, kiedy trzeba jeszcze wymyślić przygodę dla Nowej-Kolorowej? Może to będzie podróż balonem na safari do Afryki, albo niesamowita przygoda z cyrkiem wędrownym. Wyobraźnia Julki pracowała na pełnych obrotach. Skończyła kolację. Tym razem apetyt jej dopisywał, bo czuła się już całkiem dobrze. Odłożyła naczynia, tak jak prosiła mama i pobiegła do pokoju. Jednak, to co tam ujrzała przeraziło ją tak, jak chyba nigdy nic przedtem.

Jej głupiutki braciszek Julek siedział na jej krześle przed jej szafeczką. W ręku trzymał triumfalnie czarną kredkę i uśmiechał się. Nieopatrznie nie schowany do szuflady tajny zeszyt z kucykami na okładce był pobazgrany czarną kredką. Julka dopadła do komódki i wyrwała z ręki brata swój największy skarb. Niestety, ku wielkiej rozpaczy Kolorowa, jej dom, ogród, stajnia dla kucyków i buda dla Merdacza były wysmarowane czarnymi bohomazami wzdłuż i wszerz. Julcia czuła jak do oczu napływa morze łez i wściekłości. Krzyknęła i rzuciła się z pięściami na Julka. Ten jednak był szybszy i z okrzykiem: ,,Mamo! A Lulka mnie chce bić!” wysmyknął się jej bokiem i uciekł do dużego pokoju. Mama wyjrzała tylko zza drzwi i powiedziała gniewnie.

- Julka! Ile razy mam ci przypominać, że mam dziś ważny bilans do zrobienia. Proszę jedynie o spokój. Przestań atakować swojego brata i zajmij się czymś pożytecznym.

- Ależ mamo… To on zniszczył mi rysunki…- łkała Julcia.

- Ja naprawdę nie mam czasu na wasze zabawy. Jesteś starsza i rozsądniejsza. Bądź dla niego wyrozumiała, on jest przecież jeszcze małym dzieckiem. To tylko rysunki. Narysujesz je od nowa i to jeszcze ładniejsze.

- Mamo, ty nic nie rozumiesz. On zniszczył moją najlepszą przyjaciółkę Kolorową! – Julka nie potrafiła już powstrzymać łez i płakała na całego. To był kolejny, najgorszy tym razem cios, jaki zgotował jej tego dnia paskudny los. A jedyna osoba, która mogła ją pocieszyć była w tej chwili zajęta jakimś głupim bilansem.

- Kochanie, nie mam czasu na taką dziecinadę. Naprawdę! Kładźcie się już oboje spać. Nie chcę słyszeć żadnych krzyków. Muszę się skupić i skończyć do jutra ten cały bilans.  

Julka wróciła do pokoju i rzuciła się na swoje łóżko. Była bez sił. Płakała w poduszkę, aż w końcu zabrakło jej siły. Co za paskudny, okropny dzień! Chyba najgorszy w całym jej dotychczasowym dziesięcioletnim życiu…

 

 

 

KOLOROWA I NIESPODZIANEK

 

 

- No proszę, a było tak ładnie – Nowa-Kolorowa załamała bezradnie ręce. Nad jej brązowym domkiem z żółtymi okiennicami, fioletowymi firankami w oknach i czerwonym dachem rozpościerała się czarna smuga, która wiła się, skręcała nagle pod ostrym kątem i w ogóle była bez składu i ładu. Spojrzała na bok w kierunku zagrody kucyków szetlandzkich. Zwierzęta pomalowane były w czarne pasy i przypominały teraz bardziej zebry niż konie. Widać było, że nie były z tego powodu zadowolone. Miały smutne, zwieszone łby. Merdacz przed swoją budą próbował zlizać zabazgraną na czarno lewą łapkę. Widok był naprawdę żałosny. Według Kolorowej jedyną i to całkiem paskudną rolą jaką ta czarna smuga tu pełniła było zeszpecenie całego otoczenia. Dlaczego ktoś to zupełnie bezmyślnie zrobił?

- To tak nie może zostać! – Nowa-Kolorowa tupnęła gniewnie kowbojskim butem i wbiegła do środka swojego domku. Niestety tu też brzydka, czarna smuga przechodziła przez różowe ściany, przez brązową szafkę, stoliczek, krzesełka i duże łóżko z baldachimem. Wszystko to wyglądało okropnie. Dziewczynka podbiegła do szafki i z dolnej szuflady wyciągnęła dużą chusteczkę. Gdy jednak próbowała nią zetrzeć czarne ślady, nie dość że cała chusteczka się ubrudziła, to smuga rozmazywała się jeszcze bardziej.

- Co tu zrobić? Co wymyśleć? – zadumała się dziewczynka. Przez chwilę zatrzymała się nad słowem ,,wymyśleć”. A dlaczegoż by nie? W końcu to świat wyobraźni. Przecież wszystko można sobie tu wymyśleć, na przykład wiadro z gąbką, gumkę do mazania, czarodziejski korektor, albo i nawet samego czarodzieja.

- O tak! Taki czarodziej na pewno będzie wiedział jak pozbyć się czarnych kresek.

W tym momencie ktoś zapukał do drzwi. Pukał bardzo delikatnie, prawie ledwo dosłyszalnie. Kolorowa pobiegła otworzyć. Zdziwiła się bardzo, bo  przed domem stał rysunkowy chłopiec. Miał tak samo jak ona jasne włosy, tyle, że o wiele krótsze. Koszulka i spodnie były w błękitnym kolorze, w takim samym jak jej sukienka. A na nogach miał kowbojskie buty. Jednym słowem bardzo przypominał Nową-Kolorową, z tą jednak różnicą, że był chłopcem. 

- No, co? – spytał się stojący w drzwiach gość. – Chciałaś żebym się zjawił, no to jestem.

- Ale ja myślałam o czarodzieju, a nie… – Kolorowa się na chwilę zawahała – a nie o kimś takim jak ty.

- A co, nie wyglądam na czarodzieja? – Chłopiec rozpostarł ręce w szerokim geście i wykonał z gracją lekki skłon do ziemi.

- Oj, chyba nie. Nie obraź się, ale nie masz ani długiej siwej brody, ani spiczastej czapki na głowie. No i nie masz magicznej różdżki. 

- O, tu się jednak mylisz – odparł chłopiec i zza pleców wyciągnął mały, czarny patyk, który trochę przypominał różdżkę. – Może nie wyglądam jak prawdziwy czarodziej, ale mogę cię zapewnić, że nim jestem. Takiego mnie sobie wymyśliłaś.

,,Oj, ale sobie narobiłam” - pomyślała Nowa-Kolorowa, ale grzeczność nakazywała zaprosić gościa do środka. Weszli oboje do kuchni, która też niestety była pomazana czarnymi paskami.

- A czy ty w ogóle znasz się na czarach? – Dociekała dziewczynka.

- Tego jeszcze nie wiem – odparł młody czarodziej siadając na krześle przy stole w kuchni. – Ale jak chcesz możemy to sprawdzić.

- To wyczaruj coś, co spowoduje, że znikną te wszystkie paskudne czarne kreski, które szpecą mój dom i ogródek.

Kolorowa czuła się trochę rozczarowana tym, że ten chłopiec nie był podobny do prawdziwego czarodzieja i w dodatku jeszcze nie wiedział czy umie czarować. Chociaż wydawał się całkiem miły i sympatyczny, to nie była pewna, czy poradzi sobie z czarnymi bohomazami. Tymczasem młody czarodziej przyglądając się czarnym plamom z bliska zaczął się usilnie zastanawiać i wydobywać z siebie fachowe pomruki, coś w rodzaju: hmm…, mmhy i acha. Po chwili takiej specjalistycznej zadumy odwrócił się do Kolorwej i uśmiechając się od ucha do ucha wykrzyknął:

- Już wiem! Tu mogą zadziałać tylko kolorowe czary!

- Kolorowe czary? Co to jest? – zdziwiła się rysunkowa dziewczynka.

- Tak! Wpierw pomyślałem o czarach jakie wyprawia gumka do mazania, ale to mogłoby nie zadziałać. Lepiej użyć czaru kolorów. Po prostu zakolorujemy czarne kreski. 

- Ale jak?

- Zobaczysz. Pomoże nam w tym moja różdżka.

Chłopiec podszedł do zabrudzonej szafki kuchennej i przyłożył swój czarny patyk, co to trochę przypominał różdżkę, do brązowej powierzchni drzwiczek. Różdżka natychmiast zmieniła swój kolor na brązowy. Następnie młody czarodziej dotknął czarnej kreski przechodzącej przez całą długość szafki. Natychmiast czarna kreska zniknęła. Podobnie postąpił z białą ścianą w kuchni, a następnie przeszedł do pokoju. Dotknął różowych ścian i różdżka zabarwiała się na różowo. Przyłożył ją do czarnych bazgrołów i te natychmiast znikneły. Obserwując to wszystko zza pleców czarodzieja Nowa-Kolorowa aż pisnęła z radości. Była tak szczęśliwa, że rzuciła się mu na szyję.

- A jednak jesteś czarodziejem! To cudownie!

- Przed nami dużo roboty – powiedział zarumieniony chłopiec i wręczając dziewczynce rożdżkę zapytał –  a może teraz ty spróbujesz?

Rzeczywiście pracy było sporo. Trzeba było pobrać każdy kolor i każdą rzecz osobno odczarowywać. Ale powoli cały świat Kolorowej odzyskiwał swoje pierwotne, harmonijne oblicze. Cieszyły się kucyki radośnie brykające w zagrodzie, a piesek Merdacz wesoło machał ogonem i wciąż biegał raz do chłopca, raz do dziewczynki. Nim dzień się zaczął chylić ku nocy zniknęły wszystki czarne bohomazy.

Gdy skończyli pracę zmęczony chłopiec - czarodziej usiadł na zielonej trawce przed domem. Otarł ręką spocone czoło i wtedy resztki czarnej kredki rozmazały się na jego twarzy i włosach. Kolorowa dostrzegła to i zaczęła się podśmiechiwać, ale chłopiec spojrzał na nią smutno i powiedział:

- Zrobiłem swoje zadanie i co dalej? Czy teraz zniknę, bo nie będę już potrzebny?

Nowa-Kolorowa przestała się uśmiechać i wykrzyknęła na głos:

- Ależ w żadnym wypadku! Chcę żebyś został. Możesz wyczarować przecież jeszcze tyle pięknych rzeczy. Poza tym przydałby mi się tu ktoś do towarzystwa.

- Miło mi to słyszeć, ale ja nawet nie mam jeszcze imienia, ani swojego miejsca – zamartwiał się dalej czarodziej.

Kolorowa zamyśliła się głęboko. Merdacz jakby zrozumiał o czym rozmawiają, bo zaczął się łasić do nogi chłopca okazując tym samym swoją sympatię do niego.

- Ja nazywam się Nowa-Kolorowa, a ty jesteś po prostu czarodziejem. Dla mnie w tej chwili najważniejsze, że możesz zostać moim przyjacielem – powiedziała po chwili piegowata dziewczynka i znów zamilkła zamyślona. – A że pojawiłeś się tak nagle i stałeś się miłą dla mnie niespodzianką powinieneś nazywać się NIESPODZIANEK. Tak! To imię najlepiej do ciebie pasuje.

- Hmm! Może być. Nawet mi się podoba – uśmiechnął się czarodziej.

Teraz musimy pomyśleć do domku dla ciebie, najlepiej żeby był gdzieś w pobliżu, żebyśmy mogli być sąsiadami. Zobaczysz, będzie nam razem tu bardzo fajnie!   

Chłopiec z radością podniósł oczy ku dziewczynce i uśmiechnął się.

- Czy to oznacza, że naprawdę chcesz żebym tu został?

- O tak, bardzo! – Odparła rozpromieniona rysunkowa dziewczynka.  

- To wspaniale. O mój domek się nie martw. Pobiegnę teraz poszukaćć sobie miejsca na mój domek. Potem pomyślę jak go zbudować, albo wyczarować. Zobaczymy się jutro! – wykrzyknął radośnie czarodziej i zaczął w kierunku końca łąki, tam gdzie zaczynał się już las.

– Do zobaczenia Kolorowa Dziewczynko!

- Do zobaczenia – pomachała na do widzenia Nowa-Kolorowa.

Merdacz wiercił się niecierpliwie jakby nie mógł się zdecydować co ma zrobić, zostać, czy pobiec. Szczeknął i chciał ruszyć za czarodziejem, ale patrzył na dziewczynkę i czekał na jej pozwolenie. Kolorowa zaczęła się nawet zastanawiać, czy Merdacz nie powinien jednak pójść z chłopcem, żeby ten nie czuł się tak samotna, ale czarodziej odwrócił się i nakazał mu zostać.

- Zostań Merdacz. Pilnuj pani.

Kolorowa pomyślała, że powinna jeszcze powiedzieć Niespodziankowi, że ma umazaną czarną kredką buzie i włosy, ale ponieważ był on już za daleko machnęła tylko ręką i zostawiła tę sprawę do następnego dnia. Wróciła do swojego domku i rzuciła się na łóżeczko. Była bardzo zmęczona, ale też i zadowolona

- Ten dzień był naprawdę udany!

 

 

 

  

 

 

DZIEŃ PEŁEN ZASKOCZEŃ

 

 

Julka obudziła się rano z okropnego snu. Nie chciało jej się wstawać. Wiedziała, że musi iść do szkoły, ale poraz pierwszy nie miała na to ochoty. Znów spotka Ulę i Wiki, które nie będą chciały z nią rozmawiać. Nie bardzo wiedziała jak się ma w tej sytuacji zachować. W dodatku rysunkowy świat Nowej-Kolorowej, który sobie stworzyła został zniszczony przez głupiutkiego braciszka. Nie miała już do niego pretensji, a jedynie do siebie, że nie zdążyła schować zeszytu. Wiedziała, że Julek z lubością bazgroli na każdym znalezionym przez siebie skrawku papieru. Nie raz już się zdarzyło, że porysował taty gazetę, albo mamy kolorowy magazyn. Dlatego wszyscy chowali przed nim cenne materiały papiernicze. Wczoraj wieczorem Julka zapomniała o tej zasadzie i teraz ma za swoje. Wszystko byłoby inaczej, gdyby miała swój własny pokój. Życie byłoby wtedy piękniejsze.

Zaspana pomaszerowała do łazienki, żeby przemyć oczy. Mama wołała już z kuchni na śniadanie, więc spiesznie zakończyła poranną toaletę i wróciła do pokoju, żeby się ubrać. Julek leżał schowany pod kołdrą, ale Julka doskonale wiedziała, że tylko udaje śpiącego, bo nie chce iść do przedszkola. Podeszła do jego łóżka i gwałtownie zrzuciła kołdrę na dywan.

- Wstawaj leniu, musisz się zbierać, bo mama już woła na śniadanie.

- Nie chce! Nie idę! Lulek zostaje w domu! – wykrzykiwał malec.

Julka ciężko westchnęła i rzuciła okiem na swój zeszyt z kucykami na okładce. W zasadzie nie chciała do niego zaglądać, żeby nie wracać do przykrych wspomnień z wieczora. Jednak jakaś niewidzialna siła pchała ją ku kartkom zeszytu, tak, że podeszła do komódki i otworzyła go.

- Jak to? – krzyknęła zdumiona. Jej rysunki były bez skazy. Zniknęły czarne bazgroły. Nie było po nich najmniejszego śladu. Nie wiedząc co o tym myśleć Julka spojrzała na swojego brata.

– Julek, jak ty to zrobiłeś?

Chłopiec nie bardzo rozumiejąc, co jego siostra ma na myśli skulił się na łóżku i zakrył ponownie kołdrą. Po chwili wysunął z niej jedynie swoją główkę i patrzą wielkimi, przestraszonymi oczami powiedział przepraszająco:

- Lulka, ja nie chciałem, to się tak jakoś samo narysowało…

Julka podbiegła do braciszka i uwolniwszy z kołdry, którą zdążył się już ponownie przykryć, przytuliła go z całej siły.

- Nie wiem, jak to się stało, ale już nie gniewam się na ciebie. Wybacz, że na ciebie krzyczałam.

Julek patrzył na swoją siostrę szeroko otwartymi oczami. Nie bardzo rozumiał co się takiego wydarzyło. Zamiast kary i krzyków jego starsza siostra przytuliła go. To było miłe, więc zaczął się śmiać i skakać po łóżku. Ogólna radość wkrótce przeniknęła na całą rodzinę. Mama powiedziała, że wczoraj późno w nocy zakończyła swój bilans i teraz może oddychać z ulgą. Przy śniadaniu chwaliła Julkę, że jest mądrą i roztropną starszą siostrą. Nawet tata, który wyszedł z łazienki stwierdził bardzo optymistycznie, że czuje z dużą dozą pewności, iż za projekt nad którym teraz pracuje jego szef przyzna mu zapewne premię i będą mieli bogate święta Bożego Narodzenia. 

Tak oto całkiem niespodziewanie dla Julki ten dzień zaczął się bardzo dobrze. I pewnie by pozostał, gdyby nie musiała iść do szkoły. Dobry humor skończył się bowiem w momencie, gdy przekroczyła próg klasy. Ulka już na wstępie oświadczyła jej, że od dziś będzie siedziała z Wiki.

- Wiesz, tak na kilka dni, żeby Wiktoria się lepiej poczuła w naszej klasie – powiedziała bez ogródek i przesiadła się natychmiast o trzy ławki dalej, na koniec sali. Niby nic takiego, a jednak Julce natomiast zrobiło się jakoś przykro. Było jej przykro ponieważ została sama w ławce. Poza Ulą nie przyjaźniła się specjalnie z nikim innym z klasy. Nie miała jednak czasu, aby dobrze to wszystko przemyśleć i poczuć jak to jest, gdy siedzi się samemu, bo zadzwonił pierwszy dzwonek i do klasy weszła wychowawczyni, pani Krysia. Pierwsza lekcja to był język polski i choć pani podeszła od razu do swojego biurka, to zauważyła zmianę w rozmieszczeniu uczniów. Nie zwróciła się jednak z zapytaniem do Ulki, czy Wilki, tylko od razu do Julki:

- Czemu siedzisz sama? Nie chciałaś już siedzieć z Ulką?

Julia zdębiała. Poczuła nagle, że łzy samoistnie napływają jej do oczu. Pani to tak powiedziała, jakby to była jej wina. A w czym ona zawiniła? Przecież, to nie był jej pomysł. W zasadzie, to ona została pokrzywdzona. Nie widziała jednak co odpowiedzieć pani Krysi. Spuściła wstydliwie głowę i milczała. Może pani sama się domyśli… Ale wychowawczyni jakby nie chciała dociekać całej prawdy i machnęła tylko ręką.

-    No to w porządku. Świetnie się nawet złożyło.

Uśmiechnęła się przy tym i usiadłszy przy biurku zaczęła sprawdzać dziennik obecności. Tak, jakby sprawy w ogóle nie było. Julka nie mogła uwierzyć w to co się stało. ,,Świetnie się złożyło?” Jak pani Krysia mogła tak powiedzieć? Przed chwilą została brzydko potraktowana przez swoją najlepszą koleżankę, a pani Krysia mówi, że to super sprawa?  Nie spytała nawet Uli dlaczego się przesiadła. Julka odwróciła się do tyłu mając nadzieję, że Ulka w jakiś sposób ją przeprosi. Niestety napotkała jedynie na drwiący uśmiech Wiki. Ula miała spuszczony wzrok. Może było jej jednak wstyd, że tak postąpiła?

Julka jakoś nie mogła się skupić na lekcji. Pani pisała coś na tablicy i tłumaczyła, ale ona tego nie słyszała. Drwiący uśmiech Wiktorii, który Julka miała wciąż przed oczami był piekący jak oparzenie pokrzywą. Czuła wielką niesprawiedliwość. Przecież niczym sobie nie zasłużyła na takie traktowanie przez swoją najlepszą koleżankę. Postanowiła, że nie da po sobie poznać, jak bardzo jest jej przykro, ale za to już nigdy, przenigdy nie odezwie się ani do jednej, ani do drugiej dziewczyny. A w dodatku pomyślała sobie, że jak wróci do domu, to narysuje więzienie, na szczycie wielkiej góry, w którym uwięzi obie dziewczyny. Za karę. Niech siedzą i płaczą. Wtedy Wiktorii nie będzie już do śmiechu.

W momencie gdy pani skończyła pisać na tablicy drzwi do klasy otworzyły się i weszła dyrektorka. Pani Krysia kazała dzieciom powstać z ławek i powiedzieć chóralne: dzień-do-bry!

- Dzień dobry dzieci – odpowiedziała łagodnym głosem pani dyrektor. – Nie chcę wam przeszkadzać. Przyprowadziłam tylko do was nowego kolegę – Maksa. Od dziś będzie się uczył w waszej klasie. Mam nadzieję, że go polubicie.

Zza pleców pani dyrektor wyłoniła się postać chłopca. Wyglądał on, tak jak tysiąc innych chłopców w jego wieku, nie za niski, nie za wysoki. Miał ciemne, kręcone włosy, dżinsowe spodnie, niebieską bluzę i biało-granatowe trampki. Jedyne, co go wyróżniało od reszty dzieci w klasie, był kolor jego skóry na twarzy i rękach. Był wyraźnie ciemniejszy od reszty. Maks wyglądał jakby bardzo długo opalał się w afrykańskim słońcu.

- Wasz nowy kolega chodził dotychczas do szkoły w Anglii. Choć zna bardzo dobrze język angielski, nie ma problemu także z porozumiewaniem się po polsku, prawda Maks? – Pani dyrektor spojrzała życzliwie na zawstydzonego chłopca. Ten tylko skinął potakująco głową.

-  Chcę żebyście pomogli Maksowi zaadoptować się do nowych warunków pracy w polskiej szkole. Pokażcie się z jak najlepszej strony. Myślę, że wasz nowy kolega będzie mógł za to dużo opowiedzieć wiele ciekawych rzeczy o szkole w Anglii. To może być pożyteczna wymiana doświadczeń. Życzę wam wszystkim miłego dnia.

Dyrektorka wyszła, a pani Krysia chwyciła Maksa za rękę i podeszła do ławki Julki.

- Akurat zwolniło się miejsce, a ja myślę, że z Julką będzie ci się dobrze siedziało. To bardzo miła i koleżeńska dziewczynka, na pewno pomoże ci w poznaniu naszej klasy – pani spojrzała z promiennym uśmiechem na Julkę i wydawało się, że mrugnęła do niej porozumiewawczo.

- Julko, mam nadzieję, że zaopiekujesz się naszym nowym kolegą.

Julia znów zaniemówiła z zaskoczenia. Kolejna niespodziewana rzecz dzisiejszego poranka. Przed chwilą czuła się porzucona, zlekceważona przez panią i trochę samotna, a już po chwili ma towarzystwo nowego chłopca w klasie. Teraz zrozumiała dlaczego na początku lekcji pani powiedziała, że to ,,świetna sprawa”, że zwolniło się miejsce obok niej. Cała klasa patrzyła teraz z zaciekawieniem, a może też i z zazdrością w kierunku jej ławki. A wszystko przez to, że usiadł obok niej niezwyczajny, taki trochę inny chłopak… Julka nie miała nic przeciwko temu, że usiadł on obok niej. Przynajmniej nie będzie siedziała już sama. Spojrzała kątem oka do tyłu i znów zobaczyła ironiczny uśmiech Wiki. Nie było to wcale miłe, ale tym razem zabolało jakoś mniej. ,,Niech sobie strzela te swoje paskudne miny, nie będę się tym teraz przejmowała” – pomyślała Julka.

Maks siedział obok Julki, ale wydawał się mocno przestraszony i początkowo wcale na nią nie patrzył. Wyciągnął z plecaka swoje książki i niewielki, skórzany przybornik na długopisy. Otwierał jego zapięcie, wyciągał długopis, po czym chował go i zapinał przybornik. I tak po kilka razy. Wyglądał na mocno zdenerwowanego. Pani tymczasem wróciła do biurka i powiedziała, że dziś przerobią trochę gramatyki i dlatego wszyscy mają wyciągnąć zeszyty ćwiczeń i przygotować kolorowe ołówki do wypełniania zadań.

- Uzupełnijcie puste miejsca w zdaniu odpowiednią formą czasownika albo przymiotnika – oznajmiła Pani Krysia. – Dla uatrakcyjnienia tego ćwiczenia czasowniki wpisujcie czerwoną kredką, a przymiotniki niebieską.

W klasie ponownie zapanował szum. Wszyscy uczniowie zaczęli poszukiwać w swoich piórnikach odpowiednich przyborów. Fioletowy piórnik Julci z wizerunkiem dwóch kucyków z ,,My Little Ponny” aż pękał od nadmiaru kredek we wszystkich kolorach świata. Dziewczynka kątem oka spojrzała na swojego sąsiada. W jego przyborniku znajdował się tylko długopis i dwa ołówki. Chłopiec patrzył przestraszonym wzrokiem w swój niewielki schowek na przybory do pisania. Pierwsza lekcja w nowej klasie i taka kompromitacja. Julcia zrozumiała w lot, że musi ratować Maksa z tej kłopotliwej sytuacji. Na szczęście w jej piórniku były chyba ze trzy czerwone kredki i dwie niebieskie. Położyła więc dwie dodatkowe kredki przed Maksem. W tym momencie chłopiec obrócił się do niej z pytaniem w oczach.

- No weź, pożyczam ci. Mam kredek w nadmiarze – Julka wzruszyła ramionami.

Jej nowy kolega z ławki spuścił wzrok i cicho odpowiedział całkiem poprawnie po polsku.

- Nie mam kredek. Nie wiedziałem, że są potrzebne.

- Dobrze, że ja mam ich w nadmiarze. Jakby co, to w sprawach kredek możesz zawsze na mnie liczyć – odparła Julka i dodała po chwili.  – Wiesz, mam młodszego brata, więc nie wstydzę się rozmawiać z chłopakami.

Maks popatrzył na nią swoimi dużymi, brązowymi oczami. Trudno było zgadnąć co to spojrzenie miało wyrażać, ale Julka widząc, że wziął od niej kredki i pochylił się nad zeszytem ćwiczeń, pomyślała, że pewnie jest jej za to wdzięczny. Długo jednak wczytywał się w treść zadania i Julka to zauważyła. Choć zadania wydawały się proste, to może Maks miał problemy z ich zrozumieniem.

- Może ci pomóc? – spytała w końcu.

- Dziękuję, spróbuję sam – odparł chłopak i zaczął coś kreślić kredkami, ale Julka nie mogła dostrzec, czy robi dobrze, bo zasłaniał ćwiczenia łokciem. Nie chciała wyjść na osobę wścibską i dała mu spokój. Więcej razy w czasie lekcji nie odzywali się do siebie. Jednak gdy zadzwonił dzwonek na przerwę Maks oddał jej kredki i powiedział:

- Masz fajny piórnik.

Julkę aż zatkało. Nawet Ula jak z nią siedziała nigdy nie przyznała, że jej piórnik jest fajny. Nikt nigdy jeszcze w szkole nie powiedział jej, że ma coś fajnego. Raczej to ona zazdrościła innym uczniom fajnych rzeczy.

- No, co ty, to taki zwykły piórnik… - odparła zmyślona. – Po prostu lubię kucyki.

- Ja lubię konie, ale kucyk też jest ok. Twój piórnik fajny, bo może dużo rzeczy włożyć do środka – powiedział trochę niezbyt gramatycznie młody Anglik.

- Ach, ty za to masz … - tu Julka się trochę zakręciła, bo też chciała odwzajemnić serdeczność, ale dotychczas nie przyjrzała się zbytnio swojemu sąsiadowi i nie bardzo wiedziała, co takiego fajnego może mieć ten nieco egzotyczny kolega. Już chciała powiedzieć coś na temat koloru jego skóry, gdy słowa same wyszły jej z gardła.

- …fajne włosy. Masz takie fajne kręcone włosy. No, nikt nie ma takich w naszej klasie.

- Mój tata ma takie ja mam – odparł nieco speszony Maks. Julka uśmiechnęła się, a jej nowy kolega z ławki ten uśmiech odwzajemnił.

Dalsza rozmowa została nagle przerwana przez grupkę chłopaków z klasy, którzy podeszli do ich ławki i zaczęli wypytywać o to, czy Maks umie grać w piłkę nożną. Okazało się, że nie tylko, bo w Anglii grał też w krykieta i w rugby, ale piłkę nożną lubi najbardziej. Jest nawet fanem piłkarskiej drużyny FC Liverpool, bo tam kiedyś grał polski bramkarz Jerzy Dudek. Chłopacy wyszli na korytarz i widać było, że prowadzą ożywioną dyskusję. Wciąż o coś wypytywali Maksa, a ten chętnie udzielał im odpowiedzi. Nowy kolega przełamał szybko swoją nieśmiałość i chyba dobrze się poczuł w nowym towarzystwie. Julka przyglądała się temu z daleka i uśmiechała się pod nosem. Na Ulkę i Wilki nie zwracała uwagi.

Następną lekcją była matematyka. Okazało się, że Maks jest bardzo dobry w liczeniu i pewne zadania rozwiązuje najszybciej w klasie. Pani od matematyki była pod ogromnym wrażeniem i powiedziała, że wszyscy w klasie powinni brać przykład z nowego ucznia. Maks tylko się uśmiechał i szepnął do Julki:

- Jakby co, to zawsze ci pomogę na sprawdzianach. Wiesz, ty mi pomożesz z polskiego, ja tobie z matematyki

- Oczywiście – odparła uradowana Julcia.  

Oczywiście chciała jak najwięcej rzeczy dowiedzieć się od swego nowego kolegi z ławki, ale podczas lekcji trudno było rozmawiać, a na przerwach Maks był porywany przez chłopaków. Nawet nauczyciele byli bardzo zainteresowani nowym uczniem i wypytywali go o różne sprawy związane z różnicami pomiędzy szkołą polską a angielską. Pojawienie się Maksa wywołało duże zamieszanie w całej szkole. Dlatego ten dzień mijał bardzo szybko. Julka postanowiła zaczekać, aż Maks się trochę oswoi z nowym miejscem i nie zadawała mu więcej pytań. Dla niej to też nie była najłatwiejsza sytuacja. Dziś rano straciła swoją najlepszą dotychczas koleżankę Ulę, która przeniosła się do ławki Wiktorii. Teraz musiała siedzieć z chłopakiem. Choć Maks wydawał się całkiem sympatyczny, to jednak nie był dziewczyną i nie mógł od tak od razu zastąpić Ulę. Z jednej strony Julka cieszyła się, że nie będzie sama w ławce, z drugiej jeszcze nie wiedziała, czy siedzenie z chłopakiem to coś fajnego, czy na dłuższą metę okaże się być udręką. Na kolejnych lekcjach słyszała za plecami szyderczy chichot Wiktorii. Pewnie ją obgadywała z Ulą. I nie było to przyjemne uczucie. Starała się to ignorować i nie zwracać uwagi, ale jak to zrobić, gdy ktoś złośliwie śmieje się wciąż za tobą?

Całe szczęście, że dziś lekcje kończyły się wcześniej. Julka mogła pobiec do domu i pobyć trochę sama, zanim rodzice wrócili z pracy, a Julek z przedszkola. Miała dla siebie przez parę godzin cały pokój i upragnioną ciszę. Uwielbiała te momenty, kiedy mogła sobie wyobrazić, że cały pokój należy tylko i wyłącznie do niej. Mogła wtedy bez obawy wyciągnąć  swój ulubiony zeszyt w kucyki i rysować. Dziś mogła odreagować nienajlepszy dzień w szkole i narysować, to co sobie rano obiecała, czyli więzienie dla swoich okropnych koleżanek z klasy. Otworzyła zeszyt. Na ostatniej, zarysowanej stronie dostrzegła postać rysunkowego chłopca.

- Czy to ja go narysowałam? - zdziwiła się Julka. - Jakoś nie pamiętam, a Julek przecież nie potrafi jeszcze tak rysować. Może wczoraj byłam tak zmęczona, że nie pamiętałam o tym rysunku…

Popatrzyła jeszcze raz na kartkę papieru i pomyślała sobie, że ten rysunkowy chłopiec z czarną kreską na twarzy trochę przypomina Maksa z jej klasy? Też pojawił się niespodziewanie i w zasadzie nie wiadomo skąd. Gdyby tylko jeszcze poprawiła mu twarz i włosy… Chwyciła brązową kredką i zamalowała twarz, a później czarną zmieniła kolor włosów…

- Witaj Niespodzianku. Będziesz teraz przyjacielem Kolorowej – pomyślała na głos Julka. – Nowa - Kolorowa nie będzie się czuła taka samotna w swoim świecie. Będzie miała sąsiada przyjaciela. I będzie się on nazywał Niespodzianek.

Pomyślała jeszcze, że skoro pojawił się nowy przyjaciel rysunkowej dziewczynki, to musi on mieć swój dom. Najlepiej leśną chatkę, całą z drewna. Nad jeziorem, żeby miał łódkę i mógł pływać na niej i wędkować. Julka wzięła się do dzieła i zaczęła tworzyć nowe rysunki.    

 

 

 

 

 

 

 

WYPRAWA NA SZCZYT GÓRY

 

 

Zaraz po przebudzeniu Nowa - Kolorowa wyszła z domu z Merdaczem na spacer po ogrodzie.

,,To będzie z pewnością dobry dzień” – pomyślała, a na głos powiedziała do pieska:

- Muszę odwiedzić Niespodzianka. Ciekawe, czy wyczarował już sobie swój domek? Musimy to sprawdzić piesku. Co ty na to?

Merdacz jak zwykle radośnie zamachał swoim krótkim ogonkiem i szczeknął na znak zgody. Dziewczynka przeszła przez ogród i weszła na ścieżkę w stronę lasu. Zastanawiała się,  czy długo będzie musiała szukać czarodzieja. Miała nadzieję, że nie odszedł on wczoraj zbyt daleko. Ledwo zanurzyła się w pierwsze rzędy wysokich drzew ujrzała prześwit w którym majaczyły kontury drewnianego domku. Kolorowa ucieszyła się, że Niespodzianek będzie mieszkał tak blisko. Merdacz poszczekując i machając radośnie ogonem  pobiegł na przód.

- Ciekawe, czy Niespodzianek miał czas na urządzenie wnętrza domku? Chętnie bym mu w tym pomogła

W domku otworzyły się drzwi i ukazał się w nich zaspany chłopiec. Merdacz rzucił mu się do nogi. Niespodzianek zobaczywszy z oddali Kolorową uśmiechnął się promieniście i zamachał do niej przyjaźnie.

- O! – zdziwiła się rysunkowa dziewczynka podbiegając do młodego czarodzieja. – Niespodzianku, zmieniłeś się od wczoraj na twarzy. Masz teraz ciemny kolor skóry i czarne włosy. Czy to kolejne czary?

- Czary? – zdziwił się chłopiec. – Nawet nie miałem pojęcia, że wczoraj mogłem wyglądać inaczej. Wyobraź sobie, że nie mam jeszcze w domu lustra, więc nawet nie wiem jak wyglądam teraz.   

- Wiesz, to wcale nie ma znaczenia, a twój obecny wygląd w niczym mi nie przeszkadza – odparła dziewczynka. – To nawet ciekawe, bo jesteś teraz mniej podobny do mnie, a to mi się nawet podoba. Niemniej, tak sobie dziś od rana pomyślałam, że przyjdę ci pomóc urządzić się w nowym domku. Ktoś musi zadbać o to, byś miał bardziej kolorowo i przez to przytulniej.

- Jakoś nie miałem czasu żeby się urządzić, bo byłem bardzo zmęczony. Nawet nie pamiętam skąd się wziął ten domek i czy sam go wyczarowałem – odparł chłopiec i dodał radosnym głosem. – Ale najciekawsze jest za domkiem. Choć pokażę ci, jakie ładne tu jest jezioro.

Drewniany domek stał na niewielkim wzgórzu. Stając za domem można było zobaczyć brzeg porośniętego naokoło lasem jeziora. Kolorowa patrzyła na nie z zachwytem.

- Fajnie, co? Chyba będę tu łowił ryby – powiedział uradowany czarodziej.

- Cieszę się razem z tobą Niespodzianku – przytaknęła Nowa-Kolorowa. – A może  zajmiemy się teraz twoim domkiem? Trzeba wprowadzić tu tobie więcej kolorów, może wyznaczyć miejsce na ogródek…

- Mój domek może poczekać. Ważniejsze jest to, co się znajduje wokoło.  Zastanawiało mnie dokąd prowadzi dalej ta ścieżka za domem? Jak się bardziej przypatrzeć to w oddali widać nawet szczyty jakiś wzniesień.

- To dobrze, że nasz świat jest coraz większy i ciekawszy, ale tu wokół ciebie jest sporo do zrobienia – Kolorowa uparcie trwała przy swoim.

- Wydaje mi się, że powinniśmy pójść zobaczyć co jest dalej na końcu tej ścieżki. Może tam jeszcze kogoś spotkamy.

- I nie boisz się iść w nieznane? – Dziewczynka spytała Niespodzianka z pewnym lękiem.

- Dlaczego miałbym się bać. Skoro daliśmy radę z czarną smugą, to nic innego straszniejszego nas nie może spotkać. Powinniśmy zobaczyć, jak wygląda nasz świat ze wzgórza, kto tam mieszka, kogo warto jeszcze poznać. Musimy to sprawdzić. Mam takie dziwne przeczucie, że ktoś będzie jeszcze potrzebował naszej pomocy.

- Chyba masz rację – odparła przekonana już Kolorowa. – Powinniśmy tam pójść, a urządzenie twojego domku może poczekać do jutra.

- W porządku. Ruszajmy niezwłocznie!

Nie było na co czekać. Dzień zapowiadał się całkiem słoneczny i pogodny. Ruszyli więc we troje: Kolorowa, Niespodzianek i biegnący przed nimi Merdacz. Droga za domkiem czarodzieja skręcała szerokim łukiem w lewo i zaczynała biec coraz bardziej stromo pod górę. Przez pewien czas wędrowcy mogli obserwować po swojej lewej stronie przebijające się przez leśne poszycie błękitne tło jeziora. Teraz można było zauważyć, że jest ono o wiele większe niż wydawało się z perspektywy brzegu. W pewnym momencie las zrobił się jakby rzadszy, a drzewa już nie były takie wysokie. Droga wiła się zakrętami i stawała się coraz bardziej stroma. Podchodzenie pod górkę zaczynało już męczyć Kolorową. Nawet Merdacz dyszał ciężko. Musieli na chwilę przystanąć, aby odpocząć. Na szczęście widać już było wierzchołek góry. Choć sama grań szczytowa nie wydawały się zbyt wysoka, to Kolorowa poczuła dziwny niepokój. To miejsce nie sprawiały wrażenia miłego zakątka. Łysy, pozbawiony drzew i krzewów szczyt zarysowany były czarną kredką, a ten kolor na pewno nie wróżył nic dobrego. Żadnego zielonego punktu, żadnego, kwiatka, czy choćby źdźbła trawki. Wszystko było otoczone kamieniami i skałami. Po takiej drodze nie szło się zbyt przyjemnie.

Na szczycie wzgórza, tam gdzie kończyła się droga majaczyła dziwna budowla, coś na kształt kamiennego zamku. Ale w miarę zbliżania się do niej coraz bardziej przypominała jakby więzienie. Widać było nawet kraty w oknach.

- Niespodzianku, zaczynam się bać – przyznała się Kolorowa. Merdacz podkulił ogon i nie szedł już z przodu, tylko schował się za nogami dziewczynki. Czarodziej miał poważną minę i z uwagą wpatrywał się w mroczne gmaszysko przed nimi.

-Tam chyba ktoś jest – zauważył i na wszelki wypadek wyciągnął przed siebie swoją małą różdżkę.

Rzeczywiście, im bliżej dochodzili do budynku, tym wyraźniej słychać było dochodzące z wewnątrz głosy. Kolorowa patrzyła na kraty w oknach z pewnym lękiem, ale widząc pewną i zdecydowaną minę Niespodzianka szła za nim ostrożnie do przodu. Niespodzianek faktycznie wyglądał na bardziej zaciekawionego, niż wystraszonego. W końcu miała przy sobie czarodziejska różdżkę, która na pewno mogłaby odstraszyć jakiegoś intruza, albo potwora. Poza tym był z nimi jeszcze pies, który w razie czego mógłby zacząć groźnie warczeć lub nawet szczekać. Co prawda Kolorowa nie widziała jeszcze żeby Merdacz na kogoś wrogo szczekał, ale miała nadzieję, że tak by się stało, gdyby groziło im jakieś niebezpieczeństwo.

Podeszli już na tyle blisko, że w zasadzie mogli zajrzeć przez okno gdyby znajdowało się trochę niżej. Odgłosy zza krat brzmiały tak, jakby należały do małych dziewczynek, które chyba się kłóciły. Merdacz zaszczekał i wtedy głosy momentalnie ucichły.

- Hej, jest tam kto? – zawołał donośnie młody czarodziej.

- O jej, ktoś tu jest – zapiszczał czyjś głosik po drugiej stronie.

- Nareszcie, się ktoś zjawił. Ile można było czekać – drugi głosik był mniej przyjemny i bardziej pretensjonalny.

- Nazywam się Niespodzianek, a obok mnie jest Kolorowa. Mieszkamy poniżej wzgórza, w lesie nad jeziorem. A wy co tu robicie?

– Ktoś tu nas zamknął w tym ponurym zamczysku. Hej, czy możesz nas uwolnić?  

- Tak, tak, koniecznie musisz nas uwolnić. Nie możemy tu siedzieć, bo to strasznie niewygodne miejsce – zawtórował od razu drugi piskliwy głosik.   

- Spróbuję coś wykombinować – odparł czarodziej – ale wpierw powiedźcie kim jesteście i co tam robicie.

- Nazywam się Wiktorucha. Chyba, tak mi się zdaje, choć bardzo nie lubię tego imienia. Możecie mi mówić Wiki - powiedziała Wiki - Wiktorucha i wyjrzała przez kratę w oknie. Minę miała bardzo skwaszoną.

- A ja podobno jestem Ula – Zdrajcula, ale wolałabym, żebyście nazywali mnie Oulą – dodała druga dziewczynka i również wyjrzała przez zakratowane okienko.

- Kto was tu zamknął? – zaciekawiła się Kolorowa.

- Siedzimy tu za karę, bo byłyśmy niedobre dla naszej koleżanki z klasy. Przestałyśmy się do niej odzywać, więc ona narysowała nas i zamknęła w tym więzieniu na szczycie góry – powiedziała Oula.

- A dlaczego przestałyście się odzywać do koleżanki? Nie lubiłyście jej?

- Bo ona nie pasowała do naszego towarzystwa – wykrzyknęła piskliwym głosem Wiktorucha. – Ona nie ma nic ciekawego do pokazania. Ani się ładnie nie ubiera, ani nie ma fajnych rzeczy, ani nie ogląda fajnych filmów. Jest taka…

- Zwyczajna – dokończyła Ula - Zdrajcula. – Ale to nie jej wina. Ona po prostu nie ma tak bogatych rodziców, którzy by jej to wszystko kupowali… Dlatego nie pasowała do naszego towarzystwa.

- To oburzające! – wykrzyknął Niespodzianek. – Jak można tak potraktować koleżankę, tylko dlatego, że nie jest tak bogata jak wy. Jak wam nie wstyd…

- Może to i dobrze, że was zamknęła w takim nieciekawym miejscu – Nowa - Kolorowa była równie wzburzona jak czarodziej. – Macie teraz przynajmniej czas, żeby przemyśleć swoje niegodne postępowanie.

- Ale, czy ona też ładnie postąpiła, że ze złości zamknęła nas w takim ponurym zamczysku? Czy to jest niesprawiedliwe? – rozdarła się na cały głos Wiktorucha i potrząsnęła kratami. – Pomóżcie się nam stąd wydostać!

- Hmm – zamyślił się Niespodzianek i spojrzał pytająco na swoją przyjaciółkę. – Nie możemy ich tak tutaj zostawić, bo to rzeczywiście mało ciekawe miejsce. Od rana czułem, że ktoś dziś będzie potrzebował naszej pomocy. Z drugiej zaś strony ponoszę karę za swoją winę. Co mamy zrobić?

Dziewczynka nachyliła się do jego ucha i szepnęła:

- Myślę, że powinniśmy je stąd wydostać, ale odesłać gdzieś daleko, gdzieś gdzie nikt nie będzie się musiał z nimi spotykać. Skoro są takie niedobre dla innych, to niech przebywają tylko we własnym towarzystwie.

- Ha! To całkiem dobry pomysł - ucieszył się czarodziej i zawołał donośnym głosem w stronę zakratowanego okna. – Pomożemy wam dziewczyny, ale musicie nam obiecać, że po wyjściu coś zrobicie.

- Możemy ci wszystko obiecać, ale na pewno nie będziemy nikogo przepraszać, a tym bardziej tej osoby, która nas tu zamknęła – zapiszczała Wiki-Wiktorucha zza muru.

- Nie, nie musicie nikogo teraz przepraszać, jeśli nie chcecie. To wasza sprawa i wasz wybór – odparł Niespodzianek. – Zaraz namaluje drzwi i pozwolę wam wyjść. Jednak, gdy stąd już wyjdziecie wsiądziecie od razu do balonu, który czekać będzie na was zza wzgórzem i odlecicie stąd. Daleko, za morze. Zgadzacie się?

- Ja bym przeprosiła… - półszeptem rzekła Oulka.

- Nie bądź głupia. Za co chcesz przepraszać? Za ten okropny zamek? Polecimy sobie stąd daleko, jak najdalej się da. Byle tylko do ciepłych krajów, gdzie jest słońce, palmy i plaża… - odparła również półszeptem jej koleżanka, a przez okno wychyliła się i wykrzyknęła głośniej:

- Oczywiście! Oczywiście, że tak zrobimy! Chętnie odlecimy z tego miejsca. Gdziekolwiek indziej.

- Wasze życzenie zostanie zaraz spełnione – czarodziej uśmiechnął się do Kolorowej i mrugnął do niej porozumiewawczo okiem. Wyciągnął ponownie swoją małą różdżkę i poszedł na tył budynku. Tam przez dużą chwilę tworzył duży, żółty balon z koszem do podróży. Już po paru minutach Kolorowa ujrzała wznoszącą się lekko ponad wzgórzem wielką, żółtawą kulę wypełniona gazem. Dwie liny przytrzymywały kosz, żeby nie odleciał. Niespodzianek wrócił do zamku i namalował na ścianie drzwi. Chwycił za klamkę i je otworzył.  

- Możecie wyjść. Jesteście wolne!

Z ciemnego otworu w murze wynurzyły się dwie dziewczęce postacie. Jedna z nich   miała dumnie uniesioną głowę i minę bardzo urażonej osoby. Wychodziła jako pierwsza. Druga skromnie spuściła głowę, tak jakby nie chciała nikomu spoglądać w oczy.

- No nareszcie! To skandal, że zostałyśmy tak potraktowane! - Odezwała się Wiki - Wiktorucha. - Nie chcę zostać tu ani minuty dłużej. Gdzie ten balon?

- Po drugiej stronie zamku – wskazał ręką Niespodzianek. – Możecie już do niego wsiąść i odlecieć. Miłej podróży!

Obie dziewczynki natychmiast poszły w stronę balonu i wsiadły do niego. Merdacz zaszczekał przyjaźnie, ale one nawet na niego nie raczyły spojrzeć.

- Nawet tobie nie podziękowały – szepnęła Nowa - Kolorowa Niespodziankowi do ucha. – Rzeczywiście niezbyt miłe są te dziewczyny. Może to dobrze, że stąd odlecą.

Niespodzianek podszedł w stronę balonowego kosza i odwiązał cumujące go liny. Żółtawy balon leciutko, ale też i z coraz większą prędkością zaczął się wznosić w niebo. Merdacz szczekał i kręcił się nerwowo w kółko. Kolorowa chciała nawet odruchowo pomachać na pożegnanie, ale dziewczyny siedzące w koszu w ogóle na nich nie patrzyły. Balon wzbił się na tyle wysoko, że stał się żółtawą kropką na nieboskłonie i poszybował w kierunku zachodzącego słońca unosząc ze sobą Wiki – Wiktoruchę  i Oulę - Zdrajculę. Niespodzianek zaczął się śmiać.

- Co cię tak bawi? – spytała go przyjaciółka.

- Jeszcze nie wiedzą, gdzie wylądują – odparł rozweselony czarodziej. – Chciałem spełnić ich życzenie o ciepłym miejscu z plażą i palmami dlatego zaczarowałem balon, by wylądował na bezludnej wyspie.

Nowa- Kolorowa też zaczęła się śmiać i tak oto śmiali się teraz oboje. Widząc tych dwoje rozweselonych przyjaciół Merdacz zaczął wesoło podskakiwać i radośnie szczekać, jakby to było jakieś święto. Kolorowa cieszyła się, że ta ich dzisiejsza przygoda zakończyła się tak zabawnie.

- Miałeś doskonały pomysł Niespodzianku! Nie będą siedziały w ponurym zamku, ale zostaną skazane na swoje wyłączne towarzystwo na bezludnej wyspie. Ciekawe, czy będzie im tam tak dobrze.

- No, cóż, moja kolorowa przyjaciółko – odpowiedział melancholijnie czarodziej. – Zrobiliśmy swoje, czas więc wracać. Nadchodzi wieczór i lepiej żebyśmy tu nie zostawali na noc. Wracajmy do naszych domków. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

MOŻE NIE JEST TAK ŹLE

 

 

Kolejny dzień w szkole przyniósł Julce kilka kolejnych niespodzianek. Pierwsza czekała na nią zaraz po przyjściu na pierwszą lekcję. Maks, który siedział obok niej wyciągnął z plecaka dużą paczkę kolorowych gum do żucia o różnych smakach i podsunął ją w stronę Julki.

- To dla ciebie – szepnął nieco nieśmiało.

Julka spojrzała na niego pytającym wzrokiem.

- No, to za wczoraj, ty mi pożyczałaś kredki – odparł już nieco śmielej Maks.

- No wiesz, nie ma za co. Sąsiedzi z jednej ławki powinni sobie pomagać – Julka poczuła jak po jej ciele rozchodzi się ciepła fala szczęścia. Chciała coś jeszcze powiedzieć, ale pani Krysia kazała całej klasie uciszyć się i skupić na czytaniu zadanego fragmentu tekstu z podręcznika.

Lekcja minęła szybko, a gdy zabrzmiał dzwonek na przerwę Julcia wyciągnęła podarowaną paczkę gum i zapytała:

- Zjemy razem? Po jednej na każdej przerwie. Będziemy losowo wybierać smaki.

Maks przytaknął głową.

- Strawberry są moje ulubione – przyznał i pokazał na czerwone opakowanie gum o smaku truskawkowym.

- Ja też je lubię – odparła Julka. – Ale teraz będziemy losować. Zamknij oczy.

Maks wylosował gumę o smaku coli, a Julka cytrynową. Śmiali się przy tym i szybko nawiązali rozmowę. Okazało się, że Maks wcale nie jest taki małomówny jak się wczoraj Julce mogło wydawać. Jest po prostu trochę przestraszony nową szkołą i nowym otoczeniem. Dopiero niedawno przeprowadził się do Polski. Wcześniej mieszkał w Anglii i tam chodził do przedszkola i szkoły. Jego mama jest Polką, a tata Anglikiem, choć jego rodzina pochodzi z Nigerii w Afryce. Po polsku nauczyła go mówić mama i dziadkowie, do których często przyjeżdżał na wakacje do Polski. Teraz jego rodzina przeprowadziła się tutaj, bo tata dostał pracę na uczelni i będzie uczył studentów angielskiego. Maksowi trochę żal kolegów, których zostawił w angielskiej szkole, ale tu za to ma większy dom z ogrodem i będzie mieszkał razem z babcią i dziadkiem.   

Julka natomiast opowiedziała mu o swojej rodzinie, a zwłaszcza o uciążliwym młodszym bracie. Choć Julcia na swój sposób kochała Julka, to ciągłe przebywanie z nim w jednym pokoju było dość irytujące. Zwierzyła się z tego, że jej marzeniem jest mieć duży dom w którym miałaby wreszcie swój własny pokój. Ku jej zaskoczeniu Maks oświadczył, że  bardzo zazdrości jej tego, że ma brata. On dotychczas nie miał rodzeństwa, ale ta sytuacja niedługo się zmieni, bo jego mama jest teraz w ciąży.

- A wiesz już czy będziesz miał siostrę czy brata? – zapytała zaciekawiona Julka.

- W zasadzie, to no problem dla mnie – uśmiechał się Maks. – Jak będzie siostra, to będę ją kochał bardzo, bardzo. No wiesz, będę z nią chodził na spacery, zabawiał i rozśmieszał. A jak będzie brat, to podzielę się z nim moimi zabawkami. Kiedy podrośnie to nauczę go grać w footbool, albo krykieta.

Julcia nie bardzo wiedziała, jak gra się w krykieta, ale Maks obiecał, że kiedyś przyniesie do szkoły drewniane kule oraz specjalny młotek i nauczy ją zasad. W Anglii wszystkie dzieci w szkole wiedzą jak gra się w krykieta, a niektórzy nawet należą do szkolnej drużyny. Dziewczyny też w to grają. 

Już po trzeciej przerwie Julka odkryła, że z Maksem nawet się całkiem przyjemnie rozmawia i przebywanie w jego towarzystwo sprawia jej nawet przyjemność. Na przerwach i tak nie miała z kim porozmawiać. Ulka i Werka wciąż stroniły od niej, a dziś to w ogóle patrzyły na nią jakoś dziwnie i trochę z przestrachem. Przez chwilę Julcia zastanawiała się, czy aby przypadkiem nie domyślają się, że wczoraj zamknęła je obie w swoim rysunkowym zamku - więzieniu na szczycie ponurej góry. ,,Może trochę przesadziłam” – pomyślała sobie w duchu i poczuła się jakoś nieswojo. ,,Zamiast więzienia, powinnam je przenieść gdzieś daleko, gdzie będą tylko same ze sobą. Może na bezludną wyspę!” Tak to sobie wymyśliła i postanowiła narysować taką bezludną wyspę jak tylko wróci do domu.

            Tego dnia po lekcjach Julka została w świetlicy na zajęciach dodatkowych. Dziś była bowiem lekcja decoupage, a ona bardzo lubiła ten rodzaj prac plastycznych. Na zajęciach można było wykonywać ciekawe, kolorowe i trwałe ozdoby.  Pani Joasia, która prowadziła pracownie plastyczną zawsze miała jakieś fajne pomysły i pomagała w ich wykonaniu. Wystarczyło przynieść kawałek deseczki i jak najbardziej kolorowe papierowe chusteczki stołowe, albo wycinki ilustracji z gazet. Klej i lakier pani miała w swojej pracowni. Deseczki Julci szykował tata. Podłużne, prostokątne szpatułki przypominały zakładki do książek. Julka miała ich zawsze ze sobą po kilka sztuk. Tak na zapas. A dziś właśnie okazały się bardzo przydatne…

Na zajęcia pierwszy raz przyszła bowiem Anka, uczennica z sąsiedzkiej IV A. Julcia chodziła do IV B, ale znała trochę Ankę z widzenia. Mijała ją czasami podczas przerw na korytarzu. Pani Joasia ucieszyła się z nowej uczestniczki zajęć, bo z klas czwartych na decoupage  przychodziła dotychczas tylko Julka. Dlatego też kazała od razu usiąść Ani przy stoliku obok Julki.

- Na pewno się świetnie dogadacie i będziecie mogły sobie nawzajem pomagać – powiedziała pani Joasia i przystąpiła do objaśniania dzisiejszego tematu zajęć. Rozdała wszystkim dzieciom papierowe chusteczki z obrazkami różnokolorowych kwiatów.  

- Dzisiejszym hasłem przewodnim będzie ,,Ogród marzeń”. Musicie wymyśleć obrazek pełen kwiatów, zieleni, mnóstwa kolorów. Dajcie się ponieść swojej wyobraźni…

Julci ten temat bardzo przypadł do gustu, już zabierała się za wycinanie, gdy okazało się, że Anka na zajęcia nie przyniosła deseczki i nie ma czego obklejać.

- Nie przejmuj się, ja zawsze mam zapasową – powiedziała Julka i podała Ani kawałek drewienka, a ta uśmiechnęła się do niej.

- Dziękuję ci bardzo. Na następne zajęcia przyniosę deseczkę i tobie oddam.

- Nie trzeba – Julka machnęła ręką. – Mój tata przygotował mi w domu tyle deseczek, że chyba mogłabym je rozdawać wszystkim na korytarzu podczas dużej przerwy.

Anka zaczęła się śmiać, a był to śmiech bardzo zaraźliwy, więc śmiała się też i Julka. Tego dnia dziewczyny pracowały razem pomagając sobie nawzajem, a ich wspólnym dziełem było stworzenie kwiecistego płotku do ,,ogrodu marzeń”. Anka okazała się być prawdziwym śmieszkiem, bo co chwilę wybuchała śmiechem. Wystarczył byle pretekst, żeby wzbudzić w niej wesołość. Julka poczuła, że dobrze się jej pracuje w towarzystwie nowej koleżanki. Kiedy wychodziły z zajęć Anka chwyciła Julkę za rękę i powiedziała:

- Cieszę się, że mogłam ciebie poznać. Za tydzień znów musimy usiąść razem na zajęciach. Tym razem będę pamiętać, żeby zabrać ze sobą deseczkę, a najlepiej od razu dwie.

- Myślę, że będzie fajnie – odparła Julka i po raz drugi dzisiejszego dnia zrobiło jej się jakoś tak ciepło na sercu, więc szybko dodała: – Już nie mogę się doczekać kolejnej wspólnej pracy z tobą. Musimy stworzyć coś ekstra.

- To może spotkamy się jutro podczas przerwy? – Ania znów się zaśmiała. – Pokażę ci moją kolekcję pachnących gumek do mazania. Zbieram je od pierwszej klasy. Mam już pokaźną kolekcję.

- O, to ciekawe! Spotkajmy się więc jutro! Do zobaczenia Aniu – Julka się uśmiechnęła i pomachała na do widzenia. Pomyślała też w duchu, że dziś w szkole miała bardzo fajny dzień.

Po powrocie do domu chciała jak najprędzej zajrzeć do swego kolorowego pamiętnika. W głowie już miała przeróżne pomysły na nowe rysunki. Jednak mama kazała się jej od razu brać za lekcje, bo po obiedzie miała do nich przyjść w odwiedziny ciocia Renia. Julka wzięła się więc do pracy, bo wiedziała, że jak przyjdzie jej ulubiona ciocia, to z pewnością nie będzie miała czasu na lekcje.

Podczas obiadu tata zaczął się spierać z mamą na temat cioci Reni. Stało się to już rodzinnym zwyczajem. Zawsze, gdy mama zapowiadała wizytę swojej siostry tata zaczynał na nią narzekać.

- Czy ona do końca życia zamierza tak skakać z kwiatka na kwiatek, bo nie potrafi znaleźć sobie stałej pracy na pełnym etacie? – grzmiał tato.

- Mógłbyś wreszcie dać jej spokój – odpowiadała ze spokojem mama. – Wiesz, że artystom nie jest tak łatwo poszukać stałego zajęcia. Jak ma zlecenia, to ma pieniądze. Teraz jednak jest krucho ze zleceniami, więc musimy jej pomóc.

- No pewnie, znowu my, bo kto miałby ją poratować?

- To moja siostra i zawsze jej będę pomagać! – Tym razem mama podniosła głos. – Jak jesteś taki mądry, to może pomóż jej znaleźć jakieś zatrudnienie.

- Pewnie! – Prychnął tato. – Niech pójdzie pracować do cyrku. Tam przyjmują takich dziwaków jak ona.

Julka nie chciała już dłużej wysłuchiwać tej kłótni między rodzicami. Odniosła swoje naczynia do kuchni i poszła do pokoju. Zastanawiała się nad tymi słowami taty o cyrku. To mogło być coś niesamowitego! Zaczęła sobie nawet wyobrażać jakby to było, gdyby ciocia Renia wspinała się po sznurkowej drabince na zawieszony pod kopułą namiotu trapez. A później zaczęłaby się na nim bujać i wykonywać potrójne salto w powietrzu. Wszyscy widzowie biliby jej brawo, a ona z gracją wylądowałaby na rozciągniętej przy ziemi siatce zabezpieczającej. To byłoby super widowisko! Musi koniecznie zapytać ciocię Renię, czy nie chciałby pracować w cyrku. Wtedy mogłaby do niej chodzić w odwiedziny i zaglądać za kulisy. Poznałaby tresowane zwierzęta i mogłaby się nimi opiekować. Na przykład kucykami… Ach, byłoby wspaniale. Musi koniecznie o tym porozmawiać z ciocią.

Tymczasem ciocia przyszła dopiero pod wieczór. Ubrana była jak zwykle bardzo oryginalnie. Miała zwiewną kolorową sukienkę w kwiatki, a na nią narzucony szary, ażurowy pled. Na głowie miała zawiązane z pstrokatej chusty coś na wzór turbanu. Ale najlepsze to były buty. Jakieś srebrne sandały na wysokim koturnie. Całości wyglądu dopełniały wielkie koła kolczyków i sznur czerwonych korali na szyi. Jak zwykle przywitała się bardzo serdecznie z Julką i Julkiem dając im wielkiego, słodkiego buziaka. Tata na widok swojej szwagierki bąknął, że ma coś ważnego do zrobienia w piwnicy i natychmiast wyszedł z mieszkania. Mama zamknęła się z ciocią w kuchni i bardzo długo ze sobą rozmawiały. Julek trochę marudził i narzekał, że się nudzi dlatego Julka posadziła go w dużym pokoju przed laptopem rodziców i puściła mu bajki. Maluch zamienił się natychmiast w kamienną bryłę wpatrzoną w nieruchomo w migający ekran. Jula postanowiła wykorzystać ten czas na przygotowanie kilku rysunków. Sięgnęła po swój zeszyt. Musiała w nim narysować tyle nowych rzeczy, o których myślała przez cały dzień.

Bardzo się zdziwiła, gdy na ostatnim rysunku na którym narysowała góry i zamek – więzienie dla Wiktoruchy i Uli-Zdrajculi zauważyła na niebie narysowany balon. Było to dość dziwne, bo nie pamiętała aby go tam narysowała. Kto mógł to zrobić? Nawet gdyby to był ktoś z domowników, na przykład mama, to skąd by wiedziała, że Julka chciała przenieść niedobre dziewczyny na bezludną wyspę? Narysowany balon wyglądał tak, jakby dziewczynki uciekały nim z zamku. Trudno to było wyjaśnić, więc Julka postanowiła nie marnować czasu i na następnej kartce narysowała niewielką, bezludną wysepkę z jedną palmą. Na niej umieściła obie niewdzięczne dziewuchy. ,,Niech się tam prażą w słońcu i niech się cieszę własnym towarzystwem” - pomyślała Julka i uśmiechnęła się w duchu.

Musiała jeszcze wrócić do strony na której narysowała Niespodzianka. Trzeba mu było poprawić domek, narysować i pokolorować jego otoczenie. Przecież Kolorowa miała swoje kucyki i duży ogród, budę dla Merdacza. Niespodzianek też zasługiwał na coś wyjątkowego. Powiększyła mu obejście domu o drewutnie w której mógłby trzymać drewno na opał i narzędzia do majsterkowania. Narysowała też miejsce biwakowe na ognisko. Teraz jego dom przypominał wreszcie prawdziwą, leśną chatę. Julka pomyślała, że Niespodzianek na pewno lubi majsterkowanie i zna się na obróbce drewna. Z pociętych pni będzie na pewno wyczarowywał przepiękne przedmioty, na przykład meble do salonu Kolorowej, albo masywne szafy na ubrania… Na jeziorze Julka narysowała przystań i przycumowaną do niej żaglówkę, żeby chłopiec mógł sobie pożeglować po jeziorze, ale żeby też miał możliwość łowić tam ryby.   

Kiedy tak Julka była pochłonięta kolorowaniem jeziora do pokoju weszła ciocia Renia.

- Cześć Młoda, co tam u ciebie słychać? – Zapytała przytulając się do policzka dziewczynki.

- Rysuję, ciociu! Pokazać ci moje rysunki? – odparła uśmiechnięta Julcia.

- Wiesz, że zawsze chętnie podziwiam twoją twórczość. Masz talent. Twoje prace są takie… - ciocia chwilę się zastanowiła – takie pełne życia i kolorów. Masz wspaniałą wyobraźnię twórczą. Widać, że jesteś szczęśliwym dzieckiem.

- No, chyba nie za bardzo – Julka posmutniała.

- Co się dzieje kochana? Przecież wiesz, że mi możesz wszystko opowiedzieć.

Dziewczynka chciała rzucić się na szyję cioci Reni i przytulić ją mocno. To jedyna osoba na całym świecie, która zawsze ma czas żeby ją wysłuchać i wie jak pocieszyć. Teraz też chciała jej wszystko opowiedzieć, wszystkie troski i zmartwienia z ostatnich dni w szkole. Opowiedziała więc o Wiktorii i Uli, o tym, że nie ma prawdziwej przyjaciółki, że mogłaby mieć chociaż psa, ale rodzice się na to na pewno nie zgodzą i o tym, że chciałby nauczyć się jeździć konno, a najbardziej na świecie, to chciałaby mieć swój własny pokój. A potem opowiedziała o nowym koledze z Anglii, który siedzi od dwóch dni z nią w ławce, o tym, że poczęstował ją gumą do żucia. Na koniec wspomniała o Ance i lekcji decoupage.

- Widzisz Julko kochanie – ciocia Renia zrobiła dłuższą pauzę jakby zastanawiała się nad właściwym doborem słów. – W życiu jest trochę jak na górskiej kolejce w wesołym miasteczku. Raz wagonik jedzie z mozołem pod górę, a za chwilę pędzi jak szalony na dół. Mamy chwile smutku, ale po nich przychodzą też małe radości. Tak to już jest, że każdy człowiek wciąż czegoś chce. I ten co nic nie ma i ten co ma wszystko. Taka nasza ludzka natura. Sztuką jest cieszyć się z tego co masz, bo zawsze możesz pomyśleć, że jest wiele, ale to wiele dzieci, które ma gorzej od ciebie. Masz dom, kochających rodziców i braciszka.

- Wolałabym mieć siostrę.

- Jesteś niesprawiedliwa. Już zapomniałaś jak bardzo cieszyłaś się, gdy mama urodziła Julka? Może teraz wydaje ci się, że jest on bardzo dokuczliwy, ale on z tego wyrośnie i jak tylko pójdzie do szkoły na pewno będziecie mieli wiele wspólnych tematów.

- Może gdybym miała prawdziwą przyjaciółkę, to bym była bardzo szczęśliwa – Julka wtuliła się znów w miękkie ramiona cioci.

- To nie jest takie proste. Prawdziwych przyjaciółek nie znajduje się w lesie pod krzakiem. Na przyjaźń trzeba sobie też zasłużyć. Nie zapominaj też, że masz mnie, a ja zawsze będę twoją najlepszą przyjaciółką od serca.

- Wiem ciociu, ale ty nie chodzisz ze mną do szkoły. A ja chciałabym mieć przyjaciółkę na co dzień, w szkole. Było by mi łatwiej…

- Wszystko jeszcze przed tobą. Mówiłaś, że poznałaś dziś nową koleżankę Ankę i że jest śmieszna. Kto wie, może gdy się lepiej poznacie mogłybyście się zaprzyjaźnić? Masz też swoją tajną przyjaciółkę z zeszytu Nową - Kolorową. Ona nigdy cię nie zawiedzie, zawsze wysłucha. Jej możesz spokojnie powierzać największe sekrety…

- Tak wiem, ale ona nie jest prawdziwa. Ona nigdy się do mnie nie odezwie…

- Ej, weź! Skąd możesz wiedzieć, że nie jest prawdziwa. Ona żyje. Żyje w twojej wyobraźni. Musisz o tym wiedzieć. Kolorowa na pewno ma swoje życie, swoich przyjaciół – ot choćby tego chłopca. Jak on się nazywa?

- Niespodzianek

- No właśnie. Kolorowa i Niespodzianek na pewno mają wiele przygód. Musisz im tylko je wymyślić. Nie masz psa, ale Kolorowa ma. Pięknie się nazywa Merdacz, czy tak?

- Tak, to Merdacz.

- Myślę, że Kolorowa na pewno pozwoli ci się z nim pobawić. On też może przeżywać przygody. Myślę, że w twoim rysunkowym świecie brakuje jeszcze jednej osoby – twojej nowej przyjaciółki Anki.

- Wiesz ciociu, tak naprawdę chciałam narysować ciebie i cyrk. Tata powiedział, że mogłabyś pracować w cyrku. Czy to prawda? Mogłabyś?

Ciocia Renia zaśmiała się głośno i pogłaskała Julkę po głowę.

- Twój tata ma bardzo bujną wyobraźnię. Próbowałam wiele rzeczy w życiu i pewnie nie jedno jeszcze spróbuję zrobić, ale nie będę nigdy występować w cyrku. Co to, to nie! Żadna ze mnie akrobatka, zwierząt męczyć tresurą nie maiłabym sumienia, a klauna z siebie nie dam zrobić. Ale widzę, że twoja wyobraźnia pracuje. To wspaniale. Może narysuj cyrk, a zamiast mnie umieść tam linoskoczkę Anię.

- Nie, Ania to prawdziwa osoba. W moim rysunkowym świecie linoskoczką będzie Alina – klasnęła w dłonie Julka. – Ania i lina to Alina. Niezły pomysł, co ciociu? Muszę to koniecznie narysować.

- Cieszę się, że natchnęłam cię nowym pomysłem. Jesteś prawdziwą artystką i wiesz po kim masz ten talent? – Ciocia Renia zawiesiła znacząco głos i nie czekając na odpowiedź Julki wykrzyknęła – Oczywiście, że po mnie! I pamiętaj, dusze artystyczne muszą trzymać się razem. Musimy wspierać się nawzajem.

Julka przytaknęła głową, choć nie bardzo rozumiała, co też ciocia miała konkretnego na myśli. Ale i tak bardzo ją kochała, a to powinno wystarczyć za wzajemność. Ciocia Renia przytuliła ją mocno i pocałowało w czoło. Życzyła jej dobrej nocy i wyszła z pokoju. Julka czuła się już mocno senna, ale myśl o Alinie nie dawała jej spokoju. Otworzyła swój zeszyt do rysunków i na pustej kartce narysowała dziewczynkę- linoskoczkę w zielonym trykocie. Żeby nie było jej smutno narysowała też niewielki domek nad jeziorem. Teraz Alina, artystka cyrkowa miała gdzie mieszkać. Na resztę rysunku Julka nie miała już siły. Położyła się spać w nadziei, że przyśni się jej cyrk.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

PRZYGODA NA ŻAGLÓWCE

 

 

Niespodzianek przetarł zaspane oczy. Wydawało mu się, że wciąż jeszcze śni. Jego dom wyglądał nieco inaczej… Tak jakby porządniej. Ściany były proste i pokolorowane na brązowo, co miało zapewne przypominać drewniane deski. Drewniany był też stół, drewniane krzesła i drewniane skrzynie pod oknami. Wnętrze domku wyglądało jak myśliwska chata. Nawet kominek był w rogu. Niespodziankowi bardzo się to spodobało, choć nie miał pojęcia jak i kiedy dokonała się ta przemiana. Co prawda Nowa-Kolorowa obiecała mu pomóc w upiększaniu domu, ale czy mogła to zrobić sama? I w jaki sposób? Przecież od czarowania to on tu jest specjalistą.

Wstał na równe nogi i postanowił jak najprędzej wyruszyć do Kolorowej, aby spytać czy to nie jej dzieło. Gdy wyszedł przed dom zdziwił się jeszcze bardziej. Otoczenie również wypiękniało. Obok domu stała drewutnia na ścianie której wisiały piły do drewna, siekierka i różnego rodzaju dłuta. ,,O! Wygląda mi to na porządny warsztacik do obróbki drewna” – ucieszył się w duchu młody czarodziej. Spojrzał jednak dalej na horyzont. Górski szczyt, które istniał już wczoraj mieniły się teraz żywszymi kolorami i porośnięty były zielonym lasem. Może ucieczka niedobrych dziewczyn odczarowała to miejsce i sprawiała, że teraz zakwitła tam roślinność. To był bardzo dobry znak. Ale, to co najbardziej ucieszyło Niespodzianka, to był widok jeziora za domkiem. Mieniło się dziś takim żywym błękitnym blaskiem. Przy brzegu powstała przystań, a przy niej zacumowana była żaglówka.

- O rany! – wykrzyknął w zachwycie chłopiec. Teraz nie mógł się zdecydować, czy biec wpierw do swojej przyjaciółki, czy wskoczyć od razu na żaglówkę i wypłynąć na jezioro. Miał wielką ochotę pożeglować, ale pomyślał, że Kolorowej zrobiłoby się przykro, gdyby wypłynął sam bez niej. Pobiegł więc co tchu w kierunku domku Nowej-Kolorowej.

Tymczasem dziewczynka zaraz po obudzeniu wyszła z Merdaczem przed dom. Poszła też przywitać się z kucami. Pomyślała, że nie zdążyła jeszcze nadać im imion. Ponieważ jeden był jaśniejszy i jego maść przypominała trochę błękit nieba nazwała go Błękitkiem, natomiast ciemniejszemu, którego grzywa mieniła się złociście w promieniach porannego słońca, postanowiła nadać imię Złotko. Kuce były chyba zadowolone ze swoich imion, bo położyły przymilnie swoje końskie łby na ramieniu Kolorowej. Dziewczynka zapragnęła przejażdżki konnej i postanowiła przy okazji poprosić Niespodzianka by wyczarował jej siodła. Kuce jakby rozumiejąc jej intencje zaczęły radośnie biegać wokół swego ogrodzenia. I kiedy tak Błękitek wraz ze Złotkiem wesoło brykali od ogrodu wbiegł zdyszany Niespodzianek.

- To niesamowite, wspaniałe! Aż brakuje mi słów! – krzyczał z dala.

- Co się stało? – zdziwiła się Kolorowa.

- Czy naprawdę o niczym nie wiesz? To nie ty zrobiłaś porządek w moim domu i wokół niego? – czarodziej zatrzymał się i łapał powietrze. Merdacz radośnie zamachał ogonem na jego widok.

- Nie… Nie mam z tym nic wspólnego – oznajmiła Kolorowa. – Owszem, miałam dziś taki plan, że pomogę tobie się urządzić w domku, a potem chciała cię prosić o wyczarowanie mi dwóch siodeł, aby mogła pojeździć na kucach.

- Ech, o kucach lepiej dziś zapomnij. Zapraszam cię na podróż żaglówką po pięknym jeziorze, które mam za domem.  

- Naprawdę, masz żaglówkę? Sam ją wyczarowałeś?

- Nie, chyba raczej dostałem od kogoś w prezencie. Bardzo bym chciał nią wypłynąć na jezioro. Jest taka ładna słoneczna pogoda. Zapraszam ciebie i Merdacza na wodną przygodę.

- Dobrze, zgadzam się – uśmiechnęła się Nowa-Kolorowa. – Co ty na to Merdacz? Jesteś gotowy popłynąć z nami?

Piesek radośnie zaszczekał i zamerdał ogonem. Niespodzianek i Kolorowa zaczęli się równocześnie śmiać.

- Ale jak wrócimy wyczarujesz mi dwa siodła – oznajmiła dziewczynka.

- Spróbuję. Tylko czy ty aby umiesz jeździć konno?

- Tego nie wiem, ale czuję, że mam do tego talent.

Oboje przyjaciele wyruszyli wkrótce w stronę jeziora. Merdacz wesoło plątał im się między nogami, a oni wciąż się z tego śmiali. Gdy dotarli na miejsce również i Nowa-Kolorowa zachwyciła się przepięknym widokiem krajobrazu.

- Wiesz, teraz te góry, na których stoi zamek nie wyglądają już tak ponuro jak wczoraj – stwierdziła. – Tylko jakoś tak smutno mi, że tam nikogo już nie ma. Może i te dwie dziewczynki nie były zbyt miłe, ale szkoda mi opuszczonego zamku. Może zamiast więzienia udałoby się tam urządzić jakąś rezydencję dla księżniczki? Fajnie gdyby ktoś tam mógł mieszkać.

- Oj, widzę, że twoja wyobraźnia wciąż pracuje i stwarza nową rzeczywistość. Możemy o tym później pomyśleć. Tymczasem zapraszam cię do żaglówki – mojego Białego Wietrzyku – bo tak go chyba nazwę – powiedział czarodziej.

- Pięknie. Trzeba będzie na burcie wypisać nazwę.

- Masz rację. Zaraz się tym zajmę – Niespodzianek wyciągnął swoją różdżkę i przyłożył ją do burty żaglówki. Natychmiast pojawił się na niej ozdobny napis ,,Biały Wietrzyk”.

Teraz oboje wsiedli do żaglówki. Merdacz wskoczył za nimi. Pogoda była całkiem ładna, bo choć sporo chmur kłębiło się na niebie, to słońce radośnie przez nie przebijało i grzało. Tchnęło to nadzieją na miły, spokojny dzień. Pojawił się lekki wietrzyk, taki w sam raz żeby dmuchać w biały żagiel. Nic, tylko ruszyć na spokojną toń jeziora. Biały Wietrzyk pruł śmiało przed siebie, a spienione, drobne fale rozchodziły się od niego na boki .

Z początku wydawało się im obojgu, że to niewielkie jezioro, bo na horyzoncie wciąż majaczyły wysokie góry. Ale im dalej oddalali się od brzegu, tym jezioro robiło się coraz szersze. Po pewnym czasie nie było widać już lądu, ani z jednej, ani z drugiej strony, tylko góry jakby cały czas wystawały z wody. Żaglówka śmiało płynęła coraz dalej i dalej do przodu. Szumiał tylko wiatr łopoczący w biały żagiel. Niespodzianek zaczął mruczeć pod nosem melodię jakieś żeglarskiej piosenki, a Merdacz wtórował mu stojąc na dziobie i wyjąc w kierunku wierzchołków gór. Wiatr się jednak wzmógł, więc płynęli teraz coraz szybciej. Kolorowa zaczęła się lekko niepokoić, ale patrząc na zadowoloną minę Niespodzianka początkowo nie chciała mu nic mówić o swoich obawach. Jednak chmur na niebie przybywało, a ich kolor począł niebezpiecznie przybierać coraz to ciemniejsze barwy. Słońce już tak nie grzało, a nasilający się stale wiatr sprawił, że zrobiło się zimno. Nowa-Kolorowa poczuła, że dostaje gęsiej skórki na rękach. Nawet Merdacz kręcił się teraz niespokojnie wokół jej nóg.

- Nie uważasz, że powinniśmy zawracać. Pogoda chyba się psuje – odezwała się w końcu do Niespodzianka.

- Miałem nadzieję, że uda nam się dopłynąć na drugi koniec jeziora – odparł chłopiec wpatrując się usilnie przed siebie. – Zobacz do skrzynki na której siedzisz. Może znajdziesz w niej lornetkę.

Nowa-Kolorowa wstała i podniosła siedzenie drewnianej ławeczki, która tak jak przypuszczał Niespodzianek okazała się być skrzynką. Znalazła w niej dwa żółte płaszcze przeciwdeszczowe, latarkę, kompas i lornetkę. Płaszcz natychmiast założyła na siebie, a lornetkę podała czarodziejowi. Słońce tymczasem schowało się zupełnie za ciemnymi chmurami, a z nieba zaczęły spadać pierwsze, duże krople deszczu.

- Niespodzianku, proszę cię wracajmy! Nie podoba mi się, to już nie jest przyjemna przygoda. Zaczynam się niepokoić – mówiła przestraszonym głosem Kolorowa.

- To tylko lekki deszczyk. Wydaje mi się, że mamy już niedaleko do brzegu. To jezioro musi przecież mieć drugi brzeg.

Młody czarodziej wpatrywał się usilnie przez lornetkę w przestrzeń przed sobą. Choć udawał twardego sam zaczął odczuwać coraz większy niepokój. Fale robiły się coraz większe i ich żaglówką niebezpiecznie kołysało. Porywisty wiatr silniej dął w żagiel. Na szczęście Niespodzianek przez szkiełka lornetki dostrzegł promyk nadziei.

- Jest! Widzę brzeg! – Zakrzyknął uradowany. – Wkrótce dopłyniemy na drugi koniec jeziora. Tam przeczekamy złą pogodę.

Kolorowa odetchnęła nieco z ulgą. Tymczasem żaglówka dzięki silnym podmuchom wiatru pruła po powierzchni wody niczym wyścigówka na torze wyścigowym. Ale wcale nie było to takie przyjemne i ekscytujące. Szarpało nią i bujało na wszystkie strony. Trzeba było się mocno trzymać barierek, żeby nie wypaść. Cała trójka załogantów z wielkim niepokojem patrzyła na granatowe niebo z którego padały coraz grubsze krople deszczu. Kolorowa otworzyła ponownie skrzynię i wsadziła tam do niej Merdacza, żeby nie wypadł za burtę. Niespodzianek utrzymywał obiema rękami liny od żaglu, który nadęty był teraz niczym balon. Brzeg było widać coraz wyraźniej, a jego linia nieustannie się przybliżała. Zmoknięta Kolorowa pragnęła tylko jednego, by jak najprędzej stanąć suchą nogą na lądzie. Widać było, że kręcący się nerwowo w skrzyni Merdacz też podziela jej poglądy.

Deszcz rozpadał się na całego w momencie, gdy dobili do brzegu. Ku ich zaskoczeniu po drugiej stronie jeziora czekała na nich przystań z niewielkim drewnianym pomostem i chatką przy brzegu. Kolorowa i Merdacz wyskoczyli natychmiast z żaglówki i pobiegli jak najszybciej w stronę domku. Niespodzianek skorzystał wreszcie z żółtego płaszcza, żeby chronić się przed wylewającym się z ciemnego nieba deszczem. Musiał jeszcze zwinąć żagiel i przymocować łódź do pomostu. Trochę to trwało, a pogarszające się warunki nie sprzyjały pracy, ale w końcu dał sobie jakoś radę. W końcu był chłopakiem i w dodatku takim, który umiał czarować. Skończywszy zabezpieczać łódkę odetchnął wreszcie z ulgą, bo i jemu ta przygoda przestała się w najwyższym stopniu podobać. Na szczęście byli już we trójkę bezpieczni na lądzie i ta myśl dodawała mu otuchy. Wszedł więc zadowolony do środka chaty.

            To co zobaczył zaskoczyło go niezmiernie. W domku palił się ogień na kominku. Było przyjemnie ciepło. Kolorowa jak gdyby nic siedziała sobie przy stole z kubkiem gorącego napoju, a Merdacz leżał przy jej nogach. Na drugim końcu stołu siedziała nieznajoma postać. Była to dziewczynka mniej więcej w ich wieku. Miała ciemne, obstrzyżone na krótko włosy. Ubrana była w kolorowy trykot, który mienił się srebrnym brokatem. Uśmiechnęła się przymilnie na widok zmokniętego Niespodzianka.

- To Alina – przedstawiła ją natychmiast Nowa-Kolorowa. – Mieszka tu sama w domku na przystani. Jakie to szczęście, że mogliśmy ją tu spotkać. Dzięki Alinie mamy się gdzie schować i ogrzać.

- Ależ cała radość jest po mojej stronie – odparła dziewczyna. – Tak się cieszę! Myślałam, że jestem tu samotną istotą, że wokół nie ma tu nikogo, a tymczasem pojawiliście się wy. Mam wreszcie możliwość z kimś porozmawiać. Zapraszam w moje skromne progi. Możecie się tu schronić przed deszczem i wysuszyć swoje ubrania.

- Witaj Alino, jestem Niespodzianek – przywitał się młody czarodziej. – Znów przeczucie mnie nie zawiodło. Od rana czułem, że nasza wyprawa na drugi brzeg jeziora ma jakiś cel. Tym celem było właśnie odnalezienie ciebie.

- Tak, to chyba jedyny pożytek z tej dzisiejszej wyprawy – wtrąciła z lekkim przekąsem Kolorowa.

- Wybacz, ale nie miałem pojęcia, że jezioro jest takie rozległe. Zmiany pogody też nie przewidziałem. Coś mi jednak mówi, że ten deszcz na jeziorze specjalnie się rozpadał, by nas nakierować do domku Aliny.

Młody czarodziej zdjął z siebie mokry płaszcz i usiadł przy stole. Alina podała mu przygotowany już wcześniej kubek z gorącą herbatą malinową. Na stół wyłożyła też kruche ciasteczka. Kolorowa i Niespodzianek rzucili się na nie, bo byli oboje już bardzo głodni.

- Zostańcie u mnie na obiedzie. Zapraszam na pyszne naleśniki – powiedziała Alina.

- Pomogę ci je przyrządzić. Nie znam się co prawda na gotowaniu, ale mogę coś wyczarować – zaproponował Niespodzianek.

- Wyczaruj lepiej jakiś pyszny deser – zawołała Nowa-Kolorowa i obróciwszy spojrzenie na Alinę zagadnęła do niej. – Długo tu mieszkasz?

- Ten domek znalazłam sobie niedawno. Jestem artystką cyrkową i mogę występować w cyrku. Potrafię chodzić na linie i wykonywać salta na batucie. Tańczę na drążku, skaczę przez przeszkody. Tak mi się przynajmniej wydaje…

Alina zamyśliła się i posmutniała nagle. Duże oczy zaszkliły się jej kropelkami łez.

- Co się stało, Alu? – Kolorowa podbiegła i przytuliła dziewczynkę do siebie.

- Nie wiem… Wszystko wydaje mi się takim snem. Wiem, że potrafię wiele rzeczy, choć tak naprawdę nigdy jeszcze nie byłam w prawdziwym cyrku. Czy to nie dziwne?

- Może tak, ale nasz świat jest pełen dziwnych i zaskakujących rzeczy – powiedziała na pocieszenie Nowa-Kolorowa. – Któregoś dnia obudziłam się w swoim domku i tak oto jestem. Wpierw też mi się wydawało, że jestem sama. Oprócz psa Merdacza i dwóch moich kucyków nie znałam nikogo innego. Chciałam mieć jakiegoś towarzysza, przyjaciela i wtedy pojawił się Niespodzianek. Pomógł mi pokonać wstrętną czarną smugę, która zniszczyła mój domek i ogród. Niespodzianek jest czarodziejem, chociaż on sam też nie wie do końca jak działa ta jego magia. Rano przed jego domem stała na jeziorze żaglówka. Udaliśmy się na spacer po jeziorze i dzięki temu znaleźliśmy ciebie. A jeszcze przed wyruszeniem w drogę  rozmawialiśmy o tym, że fajnie byłoby mieć jakiegoś znajomego. Czy to wszystko nie dziwne? Taki właśnie jest nasz świat. Ciągle go odkrywamy.

- Ano właśnie, to wszystko ma swój sens – wtrącił się Niespodzianek, który z werwą uwijał się już w kuchni. – Myślę, że znaleźliśmy się tutaj nieprzypadkowo. Ty dałaś nam schronienie przed deszczem, a my możemy ofiarować tobie naszą pomoc. Myślę, że moglibyśmy wspólnie stworzyć cyrk. To całkiem fajny pomysł, jak sądzisz Kolorowa?

- Mnie się podoba – klasnęła w ręce dziewczynka. – Tylko musimy cię stąd zabrać na naszą stronę jeziora.

- Może przeprowadzisz się do opuszczonego zamku na wzgórzu? Tam jest tyle miejsca, że można by stworzyć arenę cyrkową – zaproponował czarodziej.

- Ale czy to dobry pomysł! Ten zamek wydawał się taki nieprzyjemny – zawahała się Kolorowa.

- Musimy odczarować to miejsce i nadać mu nowe znaczenie. Pomożemy ci upiększyć zamek i urządzić się w nim – obiecał Niespodzianek.  

Alina uśmiechnęła się i chwyciła za ręce Niespodzianka.

- Naprawdę, cieszę się, że tu jesteście! Jakoś jest mi weselej na duszy i chętnie przeprawię się z wami na waszą na drugą stronę. Nie będę sama.

Ożywiony nagle Merdacz zaczął radośnie szczekać i podskakiwać. Nowa-Kolorowa podeszła do Aliny i też ją chwyciła za rękę. Teraz stali w kółku i potrząsali radośnie rękami. Gdyby była jeszcze muzyka pewnie zaczęli by tańczyć. Tak się jakoś radośnie zrobiło w chacie, że nawet nie zauważyli kiedy przestał padać deszcz. Alina usmażyła przepyszne naleśniki, które podała z wyczarowaną przez Niespodzianka bitą śmietaną i jagodami. Na deser były oczywiście czekoladowe lody. Wszyscy uśmiechali się i zaczęli już nawet planować jakby to urządzić nowy dom dla Aliny. Po posiłku postanowiono spakować się i wrócić na drugi brzeg. Czarodziej poszedł sprawdzić, czy żaglówka zbytnio nie przemokła, ale okazało się, że wszystko było z nią w porządku. Merdacz biegał radośnie po pomoście i szczekał na mewy, które latały nad masztem żaglówki. Niebo znów zrobiło się błękitne. Czarne chmury zniknęły, a na niebie zakrólował znów blask słońca. Robiło się jednak już późno i wkrótce słońce miało się schować za szczytami gór. Trzeba było ruszać w drogę powrotną. Alina nie miała wiele rzeczy do spakowania. Wszystko pomieściła w swoim kuferku.

- Nie żegnam cię na zawsze mój domku na przystani – rzekła, gdy stał już wraz z Kolorową i Niespodziankiem na pomoście. – Myślę, że będę tu do ciebie co jakiś czas wracała. To może być nasz letni domek na wakacyjne wypady.

- Och, byłoby świetnie! – Uradowała się Kolorowa. – Tak naprawdę ta zatoczka to całkiem miłe miejsce. ,,Domek na przystani” – to dobra nazwa dla tego miejsca. Zatem do zobaczenia domku. Jeszcze tu wrócimy.

Cała trójka wraz z Merdaczem ,,zaokrętowali” się wygodnie na żaglówce. Niespodzianek odwiązał cumę i rozpostarł żagiel. Wiatr z impetem dmuchnął w białe płótno i łódka ochoczo zaczęła śmigać po wodnej tafli jeziora. Tym razem droga powrotna mijała im bez pogodowych niespodzianek. Ścigali się jedynie ze słońcem, aby zdążyć dopłynąć przed zachodem. Na szczęście dobre wiatry im sprzyjały i wkrótce zaczęli przybliżać się do znajomego brzegu. Z oddali można było nawet dostrzec drewniany domek czarodzieja.

- Dziś jest już późno, więc nie dotrzemy do zamku. Alina zanocuje u mnie, a jutro wszystko ogarniemy – zadecydowała Nowa-Kolorowa.

- Tak, jutro możemy zająć się też tworzeniem cyrku. Pomogę coś wyczarować – dodał Niespodzianek.

- Sam mógłbyś w cyrku wystąpić z jakimiś zabawnymi sztuczkami – zaśmiała się Kolorowa.

- A ty masz dwa kucyki, które mogłabyś ujeżdżać i robić na nich efektowne fikołki.

- Och, widzę, że nie tylko ja mam talenty do występowania w cyrku – wtrąciła się Alina. – To chyba będzie nasze wspólne przedsięwzięcie. Niesamowita sprawa!        

W tym momencie Merdacz zawył głośno, tak jakby chciał przypomnieć całej trójce o swoim istnieniu.

- Tak piesku, pomyślimy też o jakieś roli dla ciebie – poklepała go Kolorowa. – Może nauczymy cię tańczyć na dwóch łapach, albo jeździć na grzbiecie kucyka.

Merdacz odszczeknął i zamerdał ogonem. To chyba miało oznaczać, że się zgadza. Tymczasem żaglówka szczęśliwie dobiła do brzegu. Kolorowa zaproponowała, że zabierze  ze sobą Alinę do swojego domu. Tam przygotuje dla niej osobny kąt w swoim pokoju i łóżko na dzisiejszą noc.

- Niespodzianku, będziesz nam musiał trochę pomóc swoimi czarami – poprosiła czarodzieja.

- Oczywiście, tyle jeszcze potrafię – rzekł wesoło chłopiec i zajął się cumowaniem żaglówki oraz wypakowywaniem kuferka Aliny. – Przy okazji mam pewien pomysł.

Dziewczyny popatrzyły na niego zaciekawione.

- Rano obiecałem wyczarować tobie dwa siodła. I zaraz to zrobię. Przy okazji wykorzystamy jednego z kucy do przewiezienia bagażu Aliny.

- Oh, to dobry pomysł! – zawołała Kolorowa. – Chodźmy czym prędzej do domu, bo robi się późno, a pewnie i ty Niespodzianku jesteś już mocno zmęczony.

Cała trójka ruszyła raźno w kierunku domku Nowej-Kolorowej. Merdacz biegł radośnie przed nimi wskazując im drogę. Chwilę później Błękitek i Złotko zarżały radośnie na widok zbliżających się osób. Niespodzianek przy pomocy swojej małej różdżki wyczarował wpierw łóżeczko dla Aliny, a później dwa siodła. Jedno z nich założył Błękitkowi na grzbiet i poszedł z nim na przystań po kuferek Aliny. Towarzyszył mu cały czas Merdacz, który wydawał się najmniej zmęczony z całego towarzystwa. Po powrocie i rozpakowaniu poczuł, że robi się już bardzo senny i życząc przyjemnej nocy postanowił pożegnać obie dziewczyny.

- Jak się wyśpicie, to wpadnijcie do mnie od rana – zawołał na do widzenia. – Udamy się do zamku na górze i przygotujemy nowe mieszkanie dla Aliny.

- Oczywiście Niespodzianku. Ty też odpocznij! Byłeś dziś dzielnym kapitanem i szczęśliwie doprowadziłeś nasz okręt do domu. Chwała ci za to – odpowiedziała nieco sennym głosem Nowa-Kolorowa i pomachała czarodziejowi, który znajdował się już na końcu ogrodu.

MAKS

 

 

Chodzenie do szkoły znów zaczęło Julci sprawiać przyjemność. Już nie przejmowała się tym co myślą o niej Ula i Wiki, ani inne dziewczyny z klasy. Maks okazał się bardzo serdecznym kolegą z ławki i choć w czasie przerw wybiegał z innymi chłopakami na boisko, to podczas lekcji okazywał Julce wiele uprzejmości. Pomagali sobie podczas zajęć. Tak, jak sobie obiecali Maks chętnie podpowiadał Julce jak rozwiązać trudniejsze zadania z matematyki. Gdy zaś nie radził sobie z językiem polskim, a zwłaszcza z gramatyką, to wtedy Julka wkraczała do akcji i na tyle ile umiała starała się wytłumaczyć swojemu angielskiemu koledze zawiłości językowe. Któregoś dnia omal nie popłakała się ze śmiechu, gdy Maks nie mógł zrozumieć dlaczego liczba mnoga od słowa ,,pies” to ,,psy”, a nie ,,piesi”.

- Psy i piesi to dwa różne słowa i oznaczają zupełnie co innego – śmiała się Julka.

- Wiem, ale zupełnie nie rozumiem tej zasady – denerwował się Maks. – Dlaczego nie mogą być ,,piesi” skoro jeden kot to kot, a dwa to ,,koti”.

- Koty! – poprawiła go rozbawiona. – Na końcu jest ,,y”, a nie ,,i”.

- Tu nie ma konsekwencji. Dlatego angielski jest sto razy łatwiejszy niż polski – wzruszał ramionami Maks. Mógł to doskonale udowodnić podczas lekcji języka angielskiego prowadzonych przez panią Beatę. Wtedy to on śmiał się ze zdań, które cała klasa powtarzała za nauczycielką w czasie ćwiczeń. Pani Beata zaproponowała Maksowi ,,posadę” jej osobistego asystenta, który będzie pomagał najsłabszym uczniom w wypełnianiu zadań na lekcji. O dziwo, nagle większość klasy ,,odkryła” w sobie braki językowe i każdy chciał by Maks pomagał mu w zadaniach. A najczęściej w tej sprawie zgłaszała się Wiki, która jak dotąd chwaliła się, że angielski zna doskonale i to już od przedszkola. Bardziej niż na zadaniach zależało jej na tym, żeby być w centrum uwagi, a Maks miał tylko potwierdzać i zachwycać się głośno tym jak szybko i prawidłowo wykonała polecenia w ćwiczeniach. Maksymilian jednak nie dał się na to nabrać. Po paru takich razach powiedział głośno, tak żeby cała klasa słyszała:

- Dajesz sobie radę sama, nie muszę ci pomagać.

Julka nie uważała nauki języka angielskiego za coś trudnego i jak dotychczas nie miała problemów z odrabianiem lekcji. Lubiła poznawać nowe słówka i wykorzystywać je w zadaniach. A jednak to właśnie jej Maks poświęcał najwięcej uwagi i najchętniej pomagał. Uczył ją prawidłowego wymawiania wyrazów, z jak to sam stwierdził ,,prawdziwym angielskim akcentem”. Nie przeszkadzało jej to, a wręcz cieszyła się, że jej nowy kolega z ławki poświęca jej tyle uwagi. Zauważyła nawet, że to bardzo irytowało Wiki, która swój zły humor coraz częściej wyładowywała na Uli.

Już po paru dniach Julka zdała sobie sprawę, że siedzenie z Maksem w jednej ławce sprawia jej dużo przyjemności. Nowa znajomość okazała się cenniejsza niż wcześniejsza ,,niby przyjaźń” z Ulą. Szczerze jednak mówiąc najwięcej radości Julce sprawiały teraz spotkania podczas przerw z Anką z IV b. Bardzo się polubiły, gdyż jak zauważyła Julka obie ,,nadają na tych samych falach”. Anka była wciąż w dobrym humorze i potrafiła swym śmiechem zarażać wszystkich dookoła. Nigdy nie uważała, że ma zły dzień, albo że coś popsuło jej humor. Do wszystkiego podchodziła z dużym optymizmem. Nawet, jak dostała słabszą ocenę ze sprawdzianu wzruszała tylko ramionami i mówiła, że poprawi ją na następnej lekcji. Julce podobało się też to, że Anka nie wymądrzała się jak inne dziewczyny z jej klasy na temat modnych ubiorów i drogich plecaków. Dla Ani te kwestie nie miały znaczenia. O wiele cenniejszą rzeczą była dla niej kolekcja jej pachnących gumek do mazania. Mówiła, że w domu ma ich już prawie pięćdziesiąt. Cała rodzina zbiera dla niej oryginalne gumki, a najciekawsze okazy były przywiezione z zagranicy.

Któregoś dnia Anka przyniosła do szkoły najcenniejsze jej zdaniem okazy pachnących gumek, aby pokazać je Julce. Spotkały się podczas dużej przerwy na ławce na boisku. Chciały być same, tak żeby im nikt nie przeszkadzał. Anka wyciągnęła z plecaka kolorowe pudełko w którym miała ukryte swoje największe skarby i podała je Julce. W środku były prawdziwe cudeńka, na przykład gumka w kształcie książeczki, gumka truskawka, gumka smerf, gumka w kształcie ciasteczka z nadzieniem. Najbardziej jednak Julce podobały się gumki w kształcie zwierzątek. Była tam gumka myszka, gumka kotek, gumka pudel, gumka kucyk i cała rodzina gumkowych króliczków. Julka oglądała je z wielkim zainteresowaniem. Śmiała się z rodziny różowych króliczków gdzie był tata, mama i cztery małe dzieciaczki. Jednak najdłużej przyglądała się niebieskiej gumce w kształcie kucyka. Anka wiedząc jak bardzo Julka lubi kucyki powiedziała bez wahania:

- Chcę, żebyś wzięła ode mnie tę gumkę na pamiątkę. To będzie mój prezent dla ciebie za to, że jesteś tak fajną koleżanką.

Julkę aż zatkało. Nawet nie to, że dostała tak niezwykły prezent, ale sam fakt, że ktoś nazwał ją fajną koleżanką, sprawił, że poczuła się nieziemsko wyjątkowa. Podziękowała Ani i obiecała, że ona też jej podaruje coś wyjątkowego. Wtedy to właśnie podjęła postanowienie, że pokaże Ance swoje rysunki z tajnego zeszytu w kucyki.

Gdy Julka wróciła tego dnia po szkole do domu od razu ruszyła do komódki przy łóżku, gdzie miała schowany zeszyt. W głowie świtał jej pewien pomysł. Chciała narysować cyrk i występującą w nim linoskoczkę Alinę, która byłaby podobna do Anki. Na osobnej kartce narysowałby samą akrobatkę i ten rysunek podarowałby Ani na pamiątkę. Musiała włożyć wiele serca, talentu i skupienia, aby jej praca była jedną z najlepszych jakie dotąd wykonała. W końcu okazja była wyjątkowa. Tak się wkręciła w to rysowanie, że nawet nie zauważyła jak zapadł wieczór i mama zawołał ją na kolację. Tym razem była już ostrożniejsza i zanim udała się do kuchni schowała swoje rysunki do szuflady, żeby Julek nie miał do nich dostępu.

Następnego dnia w szkole Julka nie mogła się doczekać końca pierwszej lekcji. Wiedziała, że na przerwie spotka się z Anią. Chciała jak najszybciej wręczyć jej swój rysunek. Tymczasem jednak Maks od samego rana wciąż zagadywał Julkę. Ponieważ pierwsza lekcja była poświęcona językowi polskiemu chłopak co chwilę o coś ją wypytywał. Nie mógł w żaden sposób pojąć zasad ortografii dotyczących pisowni ,,ó” zamkniętego i ,,u” otwartego.

- ,,Ó” zamknięte wymienia się na ,,o” – tłumaczyła Julka. – Tak jak kózka, bo koza.

- To z czym się wymienia ogórek? Z ogrodem? – dociekał Maks.

- Ogród to coś innego niż ogórek. A dlaczego ogórek piszemy przez ,,ó” zamknięte, to nie wiem. Jakiś wyjątek. Musisz zapytać pani.

- A kłódka, to mała kłoda?

- Nie Maks, kłódka to coś zamykane kluczykiem, żeby zamknąć bramę, albo drzwi od piwnicy, a kłoda, to drewno. Proszę nie męcz mnie dzisiaj – błagała Julka. Maks jednak miał wciąż liczne wątpliwości i zapytania. A kiedy zaczęła się przerwa nie odstępował Julki na krok.

- Wiesz, wczoraj Wiktoria zaprosiła mnie na swoje birthday party, które ma w przyszłym tygodniu – oznajmił Maks.

- No to gratuluję nowej znajomości – odparła Julka, która z niecierpliwością wpatrywała się w głąb szkolnego korytarza.

- Czy ty też zostałaś zaproszona?

- Nie i nie sądzę, żeby Wiki chciała mnie zaprosić.

- Ale dlaczego, nie lubi cię?

- Nie wiem dlaczego, ale niedawno dała mi do zrozumienia, że nie chce się ze mną kolegować.

- Czyli ty i Wiki nie jesteście kolegami? – zdziwił się Maks.

- Koleżankami – uśmiechnęła się krzywo Julka. – Dziewczyny są koleżankami.

- A wy nie jesteście?

- Raczej nie i to na pewno nie z mojej winy.

- To ja w takim razie też nie będę jej koleżanką i nie pójdę na te urodziny – odparł Maks.

- Kolegą – poprawiła go z uśmiechem Julka.

- Kolegą też nie!

- Wiesz, z mojego powodu nie musisz wcale rezygnować z zaproszenia. Może będzie fajnie. Kto wie?

- Nie, nie fajnie. Bez ciebie nie jest fajnie – oświadczył twardo Maks, a Julka poczuła się odrobinę dumna, że on tak pomyślał. Nie miała jednak czasu na kontynuowanie tej rozmowy, bo dostrzegła już z oddali wychodzącą z klasy Ankę. Przeprosiła Maksa i pobiegła do swej przyjaciółki.

- Cześć Aniu, mam coś dla ciebie. Coś wyjątkowego!

Ania jak zwykle zaczęła się śmiać i zrobiła zaciekawioną minę.

- Cześć Julka, co tam u ciebie słychać? Stało się coś?

- Nie, zupełnie nic. Chciałam ci tylko coś pokazać, ale tylko tobie. Rozumiesz? To musi być nasza tajemnica. Dobrze?

Ania podniosła palce do ust i wykonała gest na znak, że zamyka buzię na kłódkę. Julka pociągnęła ją za rękaw i przyciągnęła do ściany korytarza. Rozejrzała się na boki patrząc bacznie czy ktoś ich nie obserwuje.

- Na następnej przerwie spotkajmy się na ławce przy zejściu do szatni. Chciałam pokazać tobie mój osobisty zeszyt z rysunkami. Są niezwykłe, bo opowiadają o przygodach mojej wymyślonej przyjaciółki Nowej-Kolorowej. Jesteś jedyną osobą, oprócz mojej cioci, której chcę to pokazać. Dlatego musimy to zrobić tak, aby nikt tego nie widział. Nie chcę, żeby ktoś się wyśmiewał z moich rysunków.

- Ja na pewno nie będę. Obiecuję – Ania miała bardzo poważną minę i widać było, że swoją obietnicę traktuje serio.

- No to w porządku. Do zobaczenia na następnej przerwie – Julka musiała już biec do swojej klasy, bo na szkolnym korytarzu rozległ się dzwonek.

Kolejną lekcją w klasie Julki była matematyka. Maks przestał więc zadręczać Julkę pytaniami i zajął się z prawdziwą pasją wyliczaniem kolejnych zadań z ćwiczeń. Dla Julci ta lekcja dłużyła się niesamowicie. Nie mogła wręcz doczekać się jej końca. Kiedy więc tylko zadzwonił dzwonek na przerwę szybko wyjęła z plecaka swój zeszyt z kucykami i wybiegła z ławki bojąc się, że Maks może znów zacząć ją o coś wypytywać. Zdążyła jedynie zerknąć na jego zdziwioną minę i już zniknęła za drzwiami sali. Popędziła do miejsca zejścia do szatni. Tam z boku za murkiem znajdowała się ławka. Jeśli się na nie usiadło i nieco schyliło głowę, to można było się tam schować przed wzrokiem innych uczniów przechodzących przez  korytarz.

Gdy przybiegła na miejsce była sama. Przykucnęła i czekała w napięciu. Na szczęście już po chwili pojawiła się Anka. Jak zwykle powitała ją promiennym uśmiechem.

- Bardzo jestem ciekawa twoich rysunków.

Julka sięgnęła po swój zeszyt w kucyki i wyjęła z niego osobny rysunek. Kartka z grubszego papieru była przycięta do rozmiaru zeszytu. Ozdobiona była ramką ze specjalnej, kolorowej taśmy samoprzylepnej.

- To jest mój prezent dla ciebie. Wyjątkowy rysunek dla wyjątkowej osoby – powiedziała wręczając go Ance. – Jest na nim Alina Linoskoczka, która występuje w cyrku. Ubrana jest w specjalny trykot, bo szykuje się do występu. Za nią jest namiot cyrkowy, a tu obok pałac na wzgórzu w którym mieszka. Alina lubi dużo zieleni, bo wokół pałacu są ozdobne krzewy i kwiaty. Zobacz, jest też wybieg dla kucyka i spójrz tutaj… To narysowałam specjalnie dla ciebie…

- O mały domek i króliczki – zauważyła Ania.

- Tak, to królicza norka w której mieszka rodzina różowych króliczków. To są króliczki z twojej kolekcji zapachowych gumek.

- Dziękuje, to ładny rysunek, taki, taki… - Ania szukała właściwego określenia - … pełen przeróżnych szczegółów.

- A tam w oddali, poniżej wzgórza widać mały domek. Tam mieszka najlepsza przyjaciółka Aliny – Kolorowa, której przygody narysowałam w moim zeszycie – Julka otworzyła okładkę swojego osobistego zeszytu w kucyki. - Pozwól, że ci przedstawię Nową-Kolorową i jej przygody. Spójrz, na pierwszej stronie jest jej dom, zagroda dla dwóch kucyków Błękitka i Złotka. Kolorowa uwielbia jeździć na kucach. A tu, zobacz obok niej jest jej ulubiony towarzysz wszystkich zabaw – Merdacz. Jest wesołym pieskiem i ciągle merda ogonem, dlatego tak się nazywa. Może biegać po dużym ogrodzie…

- Widzę, że przywiązujesz dużą uwagę do szczegółów. Wszystko jest takie dopracowane jak na prawdziwym obrazie – zachwycała się Anka. - Nic dziwnego, że twoja przyjaciółka z rysunku ma na imię Kolorowa, bo żyje w bardzo kolorowym świecie.

- Ty też uważasz, że ona żyje? – spytała zdumiona Julka i od razu dodała. – Tak samo uważa moja ciocia Renia. Powiedziała mi, że dzięki temu, że wyobrażam sobie różne jej przygody ona żyje w mojej wyobraźni. Wiesz Aniu, to takie fascynujące. Ciągle myślę o tym co mogłaby robić Kolorowa. Ona nie chodzi do szkoły, więc ma cały dzień na przeżywanie różnych historii. A kiedy jakaś historia przyjdzie mi do głowy to zaraz mam ochotę ją narysować.

- Widzę, że jesteś nieźle zakręcona na tym punkcie – zaśmiała się Ania.

- Powiem ci coś w bardzo wielkiej tajemnicy. Ale obiecaj, że nie będziesz się śmiała – Julka zaczęła szeptać.

- Oczywiście, że obiecuje.

- Z tymi rysunkami czasami dzieją się bardzo dziwne rzeczy. Czasami zastanawiam się, czy to nie są jakieś czary.

- No co ty? Chyba nie mówisz serio?

- Wszystko zaczęło się od tego, że mój młodszy braciszek dopadł w swoje rączki mój zeszyt i porysował go czarną kredką. Byłam wściekła i zrozpaczona. Ale w zasadzie winiłam siebie, za swoją nieuwagę, że nie schowałam zeszytu. I wiesz co? Rano następnego dnia gdy otworzyłam zeszyt czarne kreski zniknęły.

- Niemożliwe… – Anka aż stęknęła. – Może to była jakaś rozpuszczalna kredka? Albo taka, którą dałoby się wymazać. W swojej kolekcji mam gumkę, która wymazuje nawet długopis.

- To była normalna, czarna kredka olejowa. Taką kredkę trudno wymazać czymkolwiek. Długo się nad tym nie zastanawiałam, ale kiedy parę dni później odkryłam, że ktoś ciągle mi coś dorysowuje, to już naprawdę zaczęłam nabierać podejrzenia.

- Może to ktoś z twoje rodziny: mama albo tata?

- Nie, oni nawet nie wiedzą gdzie chowam zeszyt. To wygląda tak, jakby przygody Kolorowej dorysowywały się same.

- A to kto? – Ania przewróciła kartkę i pokazała na rysunek chłopca.

- To Niespodzianek, czarodziej, który mieszka obok Kolorowej. On też jakby pojawił się sam z siebie. Nie przypominam sobie, kiedy go rysowałam…

- Ma brązową twarz i chyba trochę przypomina twojego kolegę z klasy, tego Anglika...

- Oh, zauważyłaś to? Czy to nie jest bardzo dziwne?

- Może to twoja wyobraźnia tak działa, trochę podświadomie…

Naglę zza pleców dziewczyn rozległ się głośny, sztuczny śmiech.

- Ha, ha! Julka narysowała swojego narzeczonego murzynka!

Na murek z poziomu schodów prowadzących w dół do szatni podciągnęła się na rękach Wiki. Patrzyła teraz z triumfującą miną na obie skulone dziewczynki. Efekt zaskoczenia był całkowity.

- Pokaż te bazgroły! Czy twój brązowy kolega z ławki wie, że o nim śnisz i go rysujesz?

Julka poczuła jak coś zatyka ją w środku. Czuła przyśpieszone bicie serca i pocące się dłonie. Wyrwała z rąk Anki zeszyt i przytuliła go do piersi, tak jak matka broniąca swoje malutkie dziecko. Chciała coś powiedzieć, ale czuła jedynie pustkę w głowie. Zerwała się na równe nogi i chciała uciec jak najszybciej i jak najdalej. Ale kiedy tylko się odwróciła napotkała wzrok Maksa. Stał nieopodal i przypatrywał się całej sytuacji. Wiki chyba zrozumiała, że zbyt głośno wypowiedziała obraźliwe słowa o chłopcu, więc czym prędzej opuściła ręce i zniknęła na schodach za murkiem. Maks cały czas stał w oddali i patrzył tym razem na Julkę. Chciał zapewne podejść, ale spłoszona Julka zostawiając w tym momencie Ankę bez słowa pobiegła do klasy. Czuła wstyd i zażenowanie. Najchętniej uciekłaby teraz ze szkoły. Jej zeszyt miał być wielką tajemnicą, a teraz wie o nim Wiki i za chwilę zapewne będzie wiedziało o nim pół klasy. Dlaczego Wiktoria ją śledziła? Dlaczego znów wyrządziła jej przykrość?

Zadzwonił dzwonek na lekcję. Do klasy wrócił Maks i zbliżał się do ławki. Julka czuła, że płonie ze wstydu. Nie mogła spojrzeć mu w oczy. Była pewna, że słyszał wszystko co wykrzykiwała Wiktoria. Teraz pomyśli sobie, że ona rysuje go w swoim zeszycie. I skąd w ogóle to strasznie głupie posądzenie, że Maks mógłby być jej narzeczonym? Ach, żeby podłoga się zapadła i Julka mogłaby teraz zniknąć!

Maks usiadł w ławce. Nie patrząc na Julkę powiedział:

- Wiki jest niedobra dla ciebie. To bardzo źle, bo ty jesteś moja koleżanka z ławki. Dlatego Wiki nie może być moja koleżanka, więc ja nie mogę iść na jej birhday party. Tak jej właśnie powiedziałem. 

Julka nie mogła uwierzyć w to co słyszy. Zamiast wstydu i upokorzenia poczuła ogromną radość w sercu. Najchętniej uśmiechnęła by się teraz do Maksa, ale jej usta nie potrafiły się wygiąć ku górze. Wyszeptała tylko:

- Dzięki Maks. Ty też jesteś mój kolega z ławki. Na pewno zaproszę cię na moje urodziny. To już niedługo.

- O! To na pewno przyjdę.  

Tego dnia Julka po powrocie ze szkoły czuła wielki mętlik w głowie. Ogarnęła ją pewna bezsilność i bezradność. Z jednej strony wciąż bardzo przeżywała atak Wiktorii i to, że jej sekretny zeszyt z rysunkami przestał już być sekretem. Z drugiej strony czuła dużą wdzięczność do Maksa, że potrafił się zachować jak prawdziwy dżentelmen i że w pewnym sensie stanął w jej obronie. Ania była również bardzo oburzona występkiem Wiki i pocieszała Julkę, że jej rysunki są doskonałe. Dlatego nie ma się czego wstydzić i nawet jeśli Wiki wszystkim rozpowie o rysunkach, to tylko zrobi jej dobrą reklamę, bo klasa się dowie, że Julka jest prawdziwą artystką. Jednak mimo tego pocieszenia nie czuła się dobrze. Nie chciała już dziś zaglądać do swojego zeszytu. Patrzyła na niego z pewnym zniechęceniem. Odłożyła go do szuflady i  starała się o nim nie myśleć.

 

 

 

 

 

 

 

NOWE ZNAJOMOŚCI

 

 

Nowa-Kolorowa nie mogła długo zasnąć. Choć była bardzo zmęczona całodzienną przygodą na jeziorze wciąż czuła jakiś niepokój. Cieszyła się, że w jej domku, tuż obok niej  śpi Alina, mimo to miała dziwne przeczucie, że to nie był koniec ich przygody. Noc była ciemna, zupełnie bez gwiaździsta. Powietrze zrobiło się jakieś ciężkie i wydawało się, że może w każdej chwili znów lunąć rzęsisty deszcz. Jednak zamiast ulewy o północy niebo zaczęło pomrukiwać groźnie. Znad gór szła burza. Kolorowa wkuliła się mocniej w miękką pierzynę i starała się nie myśleć o piorunach. Dobrze, że Merdacz leżał w jej nogach i pomrukiwał czujnie. Po jakimś czasie udało się jej w końcu zasnąć.

Obudziła się późnym porankiem. Słońce świeciło już mocnym blaskiem, więc zapowiadał się pogodny dzień. Po burzy nie było żadnego śladu. Przez chwilę nawet zastanawiała się, czy to aby jej się nie przyśniło. Wyszła przed dom na ogród by nacieszyć się orzeźwiającym, rannym powietrzem. Merdacz biegł już żwawo po ogrodzie i właśnie przybiegł przywitać się z nią. Zaszczekał radośnie. Na ganku przed domem na bujanym fotelu siedziała Alina. Patrzyła w kierunku drogi, którą wczoraj obie dziewczyny przyszły i miała zatroskaną minę. Spostrzegła Kolorową.

- Cześć. Obudziłam się wcześniej, bo jakoś nie mogłam dobrze spać. Może to przez burzę, a może za bardzo wszystko przeżywam. Nie wiem, czy jestem gotowa do stworzenia cyrku?

- A ja się cieszę, że jesteś tu z nami. Razem będzie nam na pewno weselej. Pomożemy tobie!

- Jesteś taka miła. Niespodzianka też polubiłam. Dobrze jest mieć w kimś oparcie.

- Choć pokażę ci moje kuce – Kolorowa porwała Alinę za ręce i poprowadziła ją za dom. Za ogrodzeniem dwa koniki skubały sobie kępki trawy.

- Przedstawiam ci moje największe skarby. Ten jaśniej umaszczony to Błękitek. Przypomina mi trochę błękit z nieba. Natomiast ten ciemniejszy to Złotek. Jego grzywa mieniła się w słońcu jak prawdziwe złoto.

- Wyglądają bardzo przyjacielsko – powiedziała z westchnieniem Alina.

- Mam pewien pomysł! – Nowa-Kolorowa aż zaklasnęła w dłonie. – Po śniadaniu wybierzemy się obie na przejażdżkę na kucykach. Co ty na to?

- Nie wiem, czy będę umiała jechać na kucu…

- No co ty, ja też tego nie wiem. Ale skoro Niespodzianek potrafił wsiąść na żaglówkę i umiał ją sterować, to i my pewnie damy radę pojechać na kucach. Od czego jest nasza wyobraźnia.

- Masz rację. Musimy spróbować, żeby się o tym przekonać.

Dziewczyny wróciły czym prędzej do domu i przygotowały sobie śniadanie. Kolorowa przyrządziła pyszne grzanki z dżemem truskawkowym. Alinie wrócił dobry humor i chrupała grzanki popijając gorącą czekoladą, śmiejąc się przy tym radośnie. Kolorowa poszła sprawdzić do stajni kucyków, czy nie znajdzie tam dwóch siodeł. Nie pomyliła się w swoich przeczuciach, bo siodła znajdowały się przy boksach, tak jakby czekały już na nie od dawna. Wystarczyło tylko je założyć na grzbiety kuców i ruszać na wyprawę. Alina wybrała Złotka, bo jak sama stwierdziła, bardziej pasuje do jej połyskującego trykotu, który miała na sobie. Kolorowa nie miała nic przeciwko i usadowiła się na Błękitku. Kuce były jakby stworzone do noszenia dziewczynek i raźnie ruszyły przed siebie. Doskonale rozumiały swoje nowe zadanie i najwyraźniej nie miały nic przeciwko swojej roli transportowej. A dla obu dziewczyn jazda na kucach okazała się niesamowitą frajdą!

- Jedźmy odwiedzić Niespodzianka! – krzyknęła Kolorowa.- Na pewno się zdziwi jak zobaczy nas obie na kucykach.

Dziewczynki skierowały się  na drogę biegnącą do chaty czarodzieja. Nieodłączny Merdacz biegł przy nich od czasu do czasu poszczekując. Podróż nie trwała długo, bo już po kilku chwilach ujrzały z daleka drewniany dach, a wkrótce ich oczom ukazał się cały dom Niespodzianka. Chłopca jednak nigdzie nie było widać. Merdacz pierwszy podbiegł do drzwi i zaszczekał głośno, ale nikt mu ich nie otworzył. Kolorowa poczuła znajomy lęk, który nie dawał jej dziś w nocy zasnąć. Zaczęła się zastanawiać, co dzieje się z czarodziejem. Nie było go widać w obejściu, ani nad jeziorem. Żaglówka bujała się na powierzchni wody przywiązana do pomostu, tak jak ją wczoraj zostawili. To było trochę dziwne. Dziewczynki zsiadły z kucy i weszły do środka chaty. W środku nie było nikogo. Na stole leżał za to list.

Do Kolorowej i Aliny!

Wybaczcie drogie przyjaciółki, że nie zdążyłem was poinformować o moim wyjeździe. Dziś wcześnie rano obudził mnie gołąb stukający dziobem w okno. Okazało się, że był to gołąb pocztowy, który miał dla mnie wiadomość. Napisała do mnie Oula, jedna z dziewczynek, które uwolniliśmy z zamku na wzgórzu. Prosiła bym jak najszybciej przybył do niej na wyspę, gdyż została sama i trochę się boi. Wyczarowałem więc balon dla siebie i oto teraz ruszam w podróż na wyspę. Mam nadzieję, że wrócę jeszcze przed wieczorem i opowiem wam o wszystkim.

Pozdrawiam

Niespodzianek

 

Kolorowa była zaskoczona. Tego się zupełnie nie spodziewała. Zaplanowała sobie inaczej ten dzień, a tu Niespodzianek znów zrobił jej… niespodziankę. Dziś mieli przecież szykować dom dla Aliny. Mieli udać się do zamku na wzgórzu i tam pomóc jej się urządzić. A tymczasem młody czarodziej odlatuje sobie balonem. Znów wplątuje się w jakąś ryzykowną przygodę.

Alina spoglądała na Nową-Kolorową z wielkim pytaniem na twarzy nie rozumiejąc co się stało. Dziewczynka musiała więc jej opowiedzieć całą historię o nieuprzejmych koleżankach zamkniętych w zamku i o tym, jak Niespodzianek wysłał je balonem na bezludną wyspę.

- Dlatego myśleliśmy oboje, że opuszczony zamek mógłby być teraz twoim nowym domem. Oczywiście wpierw musielibyśmy trochę odczarować to miejsce, tak żeby nabrało nowego znaczenia i przyjaznego klimatu. Zamek zamieniłby się w pałac godny wielkiej artystki. Obok niego, w ogrodzie powstałby cyrk w którym mogłabyś ćwiczyć i urządzać przedstawienia – zakończyła swoją opowieść Nowa-Kolorowa.

- To bardzo ciekawa propozycja. Wprost nie mogę się doczekać. Chciałbym już dziś zobaczyć mój nowy dom – Alina wydawała się bardzo podekscytowana.

- Może rzeczywiście nie traćmy dzisiejszego dnia i korzystając z kuców jedźmy zobaczyć ten zamek, a jak wróci Niespodzianek, to zajmiemy się jego urządzaniem – zaproponowała Kolorowa. Merdacz głośnym szczeknięciem zdawał się również zgadzać z tym pomysłem.

Obie dziewczyny dosiadły więc znowu swoje kuce i udały się drogą na szczyt wzgórza. Z daleka było już widać, że od ostatniej ich wizyty krajobraz jakby się zmienił. Było więcej zieleni, a na łąkach rozkwitały kwietne dywany. Choć droga nie wydawała się aż tak stroma kuce powoli stąpały do przodu, jakby chciały zaznaczyć, że nigdzie się nie spieszą. A ponieważ nie okazywały zmęczenia i posłusznie niosły na swoich grzbietach obie dziewczynki, te nie miały zamiaru je popędzać. Droga się nieco dłużyła więc Kolorowa miała więcej czasu na przemyślenia. Myślała o dziwnym liście Niespodzianka. Dlaczego Oula została sama na wyspie i czego się bała? Dlaczego wzywała czarodzieja, a nie na przykład ją? Kiedy wróci Niespodzianek i czy jednak nie powinny na niego czekać przed domem? Alina jakby wyczuła niepokój przyjaciółki i próbowała wciągnąć ją w rozmowę.

- Wiesz, może mogłabym cię nauczyć kilku sztuczek cyrkowych. Mogłybyśmy wymyśleć jakiś numer z kucykami. One są takie mądre i posłuszne. Wydaje mi się, że w lot pojmą co mają robić.

- Dobrze, możemy nad tym popracować, ale nie dziś. Jestem zaniepokojona tym, co napisał Niespodzianek. Będę o wiele spokojniejsza, gdy on wróci – odrzekała zasmucona nieco Kolorowa.

- Nie powinnaś się martwić. W końcu Niespodzianek jest czarodziejem i na pewno da sobie radę w każdej sytuacji. Tak było podczas waszego rejsu żaglówką. Chociaż spotkała was deszczowa nawałnica dopłynęliście szczęśliwie do brzegu.

- No tak. Jego nigdy nie opuszcza wiara w dobre zakończenie.

Wkrótce droga przestała już wić się pod górę, co znaczyło, że dojechały na szczyt. Choć zamek było widać już z daleka, to kuce nagle się zatrzymały. Na poboczu drogi stał malutki domek. W zasadzie nie był to domek tylko nora w starym pniu drzewa, która miała malutkie zielonkawe drzwi, a po boku okna z drewnianymi okiennicami. Nowa-Kolorowa mocno się zdziwiła, bo była pewna, że ostatnio jak tu szli z Niespodziankiem, to tego domku nie było. Nie przeoczyliby takiego dziwnego miejsca. Widać wzgórze nie tylko zmieniało wygląd, ale zostało też przez kogoś zasiedlone. Tylko przez kogo? Kto mógł mieszkać w tak małym domku, do którego Kolorowa, czy Alina musiałyby wchodzić na czworakach? Nagle jednak Merdacz wyrwał się do przodu i zaczął głośno szczekać. Tak, jakby wyczuł jakiś trop. Kolorowa i Alina zsiadły z kuców.

- Wygląda na to, że ktoś jest w środku? Sprawdzimy to?

- Myślisz, że to niebezpieczne miejsce? – lękała się Alina.

- Nie wiem, ale patrząc na to jak tu jest ślicznie wątpię, by mógł tu mieszkać ktoś niedobry.

Dziewczynki ostrożnie zaczęły zbliżać się do norki. Merdacz tymczasem pobiegł ku drewnianym drzwiom i zaczął je obwąchiwać. Przy drzwiach była malutka koładka. Kolorowa chwyciła ją w dwa palce i delikatnie zastukała. Po chwili drzwiczki lekko się uchyliły, ale ponieważ Merdacz próbował wsadzić w nie swój ciekawski nos zatrzasnęły się znowu do środka.

- Merdacz do nogi! – Zawołał głośno Kolorowa, a piesek usłużnie szybko odbiegł i stanął za nią. - Stój tutaj. Widzisz, że tam jest ktoś mniejszy od ciebie i się ciebie boi. Dlatego nie może otworzyć drzwi.

Kolorowa odeszła trochę od drzwi i powiedziała łagodnym głosem.

- Dzień dobry. Nazywam się Nowa-Kolorowa, a to jest moja przyjaciółka Alina. Mieszkamy w dolinie. Jesteśmy w drodze do zamku. Chciałybyśmy się dowiedzieć, czy ktoś mieszka w tym zielonym domku obok. Proszę się nie bać. Nasz piesek nie jest groźny.

Drzwi lekko się uchyliły i ukazała się w nich postać różowego królika. Tak, dokładnie! Królik był cały różowy. Stał na dwóch tylnych łapkach i ukłonił się nisko. Widać, ze był lekko przestraszony.

- Jestem królikiem. Nazywam się Gumka. Pochodzę z rodziny Pachnących Gumek – Zwierzątek. Tak… Przepraszam, trochę się wystraszyłem szczekania.

- Nasz Merdacz nie jest groźny. O, proszę! Już się całkowicie uspokoił – odparła Kolorowa. – Wybacz króliku, ale nie wiedziałyśmy, że tu ktoś w ogóle mieszka.

- W tej norce mieszka od niedawna moja rodzina. Chętnie zaprosiłbym was do środka, ale raczej się nie zmieścicie. Natomiast zamek na wzgórzu stoi zupełnie pusty. Wygląda tak jakby czekał na swego właściciela. To trochę dziwne… Ale nie zastanawiałem się jeszcze nad tym głębiej.

- Tak króliku masz rację – odparła wesoło Kolorowa i uśmiechnęła się pod nosem. – Ten zamek czeka na nowego mieszkańca, a będzie nim ta oto słynna artystka cyrkowa Alina Linoskoczka.

Alina wykonała w tym momencie niski ukłon. Królik Gumka też się ukłonił.

-  Pozwólcie zatem, że zaprezentuję wam moją rodzinę.

Przed drzwiami ustawiło się całe stadko małych, różowych stworzeń.

- Przedstawiam wam moją żonę – panią Gumkę i szóstkę naszych dzieci, małych Gumeczek – powiedział królik. – Od dłuższego czasu wędrowaliśmy w poszukiwaniu własnego miejsca, do czasu aż nie znaleźliśmy tej pięknej, wygodnej norki. Wydawała się wprost idealnie stworzona dla naszej rodziny. Dlatego postanowiliśmy się tu zatrzymać na stałe. Mam wciąż takie przeczucie, że to jest nasze wymarzone miejsce.   

- Tu jest taka piękna okolica – wtrąciła  pani Gumka. – Dzieciom się bardzo podoba.

- Ale słodkie maleństwa – zachwyciła się Alina wyciągając ręce do króliczych dzieci. Te natychmiast zaczęły się do niej łasić.

Nowa-Kolorowa natomiast zaczęła się zastanawiać nad wspaniałym zbiegiem okoliczności. Otoczenie ponurego niedawno zamku zmieniało się, a teraz odkąd postanowili, że zamieszka tu Alina pojawia się nowe sąsiedztwo całkiem sympatycznej rodziny. Alina nie czułaby się tak samotna na szczycie wzgórza. Ach, jaka szkoda, że nie ma tu teraz Niespodzianka. Na pewno ucieszyłby się z takiego obrotu sprawy…

Tymczasem Alina zachwycona przysiadła na pieńku i brała małe króliczki - gumki na ręce by je pogłaskać. Młode otoczyły ją i bardzo chętnie wskakiwały jej na kolana. Widać, że zabawa z Aliną sprawiała im dużo frajdy. Merdacz chętnie też by się do nich przyłączył, ale widząc zlęknione spojrzenie pana Gumki Kolorowa nakazała swojemu pieskowi warować cały czas przy swojej nodze. Królik podszedł ostrożnie do dziewczyny i pełen kurtuazji znów się ukłonił.

- Rozumiem, że ta wielka artystka cyrkowa będzie mieszkała tu w zamku i będzie teraz naszą sąsiadką.

- Taki był plan. Z pomocą naszego przyjaciela czarodzieja Niespodzianka chcemy ten zamek zamienić w przytulny pałac, a w jego ogrodzie stworzyć arenę cyrkową do ćwiczeń i pokazów – odparła Kolorowa.

- To bardzo miłe sąsiedztwo. Widać, że nasze dzieci bardzo polubiły nową sąsiadkę.

- Tu jest naprawdę ślicznie. Bardzo mi się tu podoba – zawołała rozpromieniona Alina.

- Proponowałbym małą wycieczkę w stronę zamku i zajrzenie na jego tyły – powiedział uprzejmie pan Gumka. – Wydaje mi się, że to co tam się znajduje na pewno ucieszy panią Alinę.

- Tak, koniecznie chodźmy przyjrzeć się bliżej temu zamkowi i zajrzyjmy natychmiast  na jego tyły! – wykrzyknęła podniecona Alina.

Dziewczyny biorąc kuce za uzda ruszyły drogą do przodu. Za nimi pokicała cała rodzina różowych królików. Merdacz oczywiście musiał pobiec jako pierwszy. Ku ogromnemu zaskoczeniu Kolorowej otoczenie zamku wydawało się nie do poznania. Wszędzie było zielono i kolorowo. Zniknęły ponure kamienie, a w ich miejsce pojawiło się mnóstwo przeróżnych roślin. Sam budynek nie był już tak ponury, bowiem zniknęły kraty w oknach. Teraz rzeczywiście przypominał bardziej pałac lub rezydencje z otaczającym go ogrodem. Drzwi do wnętrza nie były zamknięte. Można było wejść do środka. Alina weszła jako pierwsza i zupełnie oniemiała… Jasne, duże pomieszczenia przypominały bardzo wnętrze domku nad jeziorem w którym wcześniej mieszkała.

- Czyż to nie jest dziwne? – wyszeptała Now-Kolorowa, która stanęła za plecami koleżanki.

- Ależ to wszystko wygląda jak wnętrze mojego domku! Zobacz, nawet jest taki sam kominek i kuchnia! – Zawołała podekscytowana Alina. – Ja tu zostaję. Wymarzone miejsce!

Małe dzieci króliczki rozbiegły się po całym wnętrzu i skakały radośnie. Widocznie udzielił im się dobry nastrój ich nowej sąsiadki. Alina przeszła przez salon i otworzyła przejrzyste drzwi tarasowe wiodące na ogród po drugiej stronie domku. Otoczenie podobnie jak z przodu ozdobione było mnóstwem różnokolorowych krzewów i niewysokich drzewek owocowych. Ogród wydawał się duży i wspaniały. Jednak najpiękniejsza rzecz majaczyła nieco w oddali przez gęste korony drzew. Alina aż zapiszczała z radości i natychmiast pobiegła w tamtym kierunku. Na końcu ogrodu jej oczom ukazał się niesamowity widok. Na rozległej polanie stał wielki namiot. Prawdziwy namiot cyrkowy.

- Niesamowite! – zakrzyknęła z zachwytu Alina. Wkrótce dobiegła do niej Kolorowa z Merdaczem, a za nimi cała rodzina królika.

- A nie mówiłem! – powiedział pan Gumka. – Czy to aby nie ciekawy zbieg okoliczności. Namiot już czeka na swoją artystkę.

- Faktycznie – zgodziła się Nowa-Kolorowa. – Wydaje mi się Alino, że znalazłaś już swój dom i masz swój własny cyrk. Chociaż jeszcze rano nie miałyśmy pojęcia jak się do tego zabrać

- Bardzo nas cieszy widomość, że ktoś tak miły będzie naszym sąsiadem – wtrąciła się nagle pani królikowa, a jej mąż przytaknął na to głową.

- Ja też bardzo się cieszę z tak radosnego towarzystwa – stwierdziła Alina. – Tu jest tyle miejsca, że starczy go i na mój cyrk i dla rodziny królików. Nie będę tu samotna.

- Ha, ha! – zakrzyknęła radośnie mama królikowa i chwyciwszy swego męża za ręce zaczęła szaleńczo podskakiwać. Widząc to jej dzieci zbiły się natychmiast w kupkę i z równym zapałem co ich rodzice zaczęły skakać razem z nimi. Nawet Merdacz nie wytrzymał, stanął na tylnych łapach i podskakiwał. Widok to był zaiste zabawny. Alina i Kolorowa śmiały się w głos.

W Alinę wstąpił jakby radosny duch i chęć działania. Widać było, że dziewczynce przypadło do gustu miejsce i pałac na wzgórzu, w którym już poczuła się jak u siebie. Jednak najbardziej chyba była zadowolona z cyrkowego namiotu. Biegała w tą i z powrotem mierząc krokami odległości i stawiając w wyobraźni konstrukcję wnętrza. Wszystko chciała rozplanować: arenę, widownię, lożę honorową, pomieszczenia dla artystów.  Nowa-Kolorowa siedząc zaś z boku i karmiąc kuce zerwaną świeżą trawą obserwowała z radością Alinę. W niczym już nie przypominała tej zamartwiającej się przyszłością dziewczynki z poranka. Kolorowa cieszyła się, że jej przyjaciółka jest szczęśliwa, że podoba jej się nowe miejsce zamieszkania. Dobrze, się składa, że będzie tu z nią pocieszna rodzina różowych królików. Przynajmniej nie będzie czuła się samotnie na tym wzgórzu.

Tymczasem pan Gumka i jego żona dyskretnie wycofali się do swojej norki i zajęli swoimi sprawami. Tylko małe króliczki nie dały się upilnować i zostawszy w pałacu co chwilę podbiegały pod nogi Aliny domagając się od niej głaskania i drobnych pieszczot. Linoskoczka z radością podnosiła je na ręce i wciąż powtarzała w zachwycie:

- Czyż one nie są urocze?

Tak to obie przyjaciółki spędziły całe popołudnie na planowaniu i omawianiu przyszłości tego miejsca. Alina zajęła się także przeglądem swojego nowego domku. Chciała od razu stworzyć na piętrze pokój gościnny dla Kolorowej, żeby mogła tu z nią zanocować, ale to było niemożliwe. Kolorowa bowiem czuła usilną potrzebę powrotu do doliny. Wciąż niepokoiła się o losy Niespodzianka.  

- Alino, będę już wracać do siebie. Widzę, że dasz sobie tu doskonale radę sama. Jak tylko wróci Niespodzianek przyjdziemy razem i pomożemy ci się tu ze wszystkim urządzić. Pomożemy ci stworzyć wymarzony cyrk.

- Dziękuję Kolorowa za to, że znalazłaś mi tu takie piękne miejsce. Czuję, że będzie mi tu bardzo dobrze.

Dziewczynki przytuliły się mocno do siebie.

- Mam jeszcze prośbę – nieśmiało rzekła Alina. – Czy mogłabyś mi zostawić tu na kilka dni Złotka?

- Widzę, że się bardzo przywiązałaś do tego kucyka. Oczywiście, że Złotek zostaje z tobą. Chyba pasujecie do siebie  - wesoło odpowiedziała Nowa-Kolorowa.

- Bardzo ci dziękuję moja najlepsza przyjaciółko.

- Ale Merdacz wraca ze mną. Jego ci nie dam – zaśmiała się Kolorowa.

- Myślę, że pan Gumka będzie wielce rad z takiego obrotu sprawy – zaśmiała się również Alina.

Zbliżał się wieczór dlatego Kolorowa pożegnała się z rodziną gumkowych królików, raz jeszcze wyściskała Alinę i wsiadła na Błękitka. Ruszyła w drogę powrotną do chaty Niespodzianka. Merdacz znając już doskonale drogę pobiegł przodem. Alina stała przed pałacykiem i machała za odjeżdżającą przyjaciółką. Kolorowa co rusz oglądała się za siebie, ale wkrótce minęła zakręt i widok rezydencji na wzgórzu zniknął jej z oczu. Popędziła Błękitka, żeby jak najszybciej dotarł do doliny. Kuc posłusznie truchtał, tak jakby doskonale wyczuwał potrzeby swoje pani. Droga z góry była oczywiście o wiele łatwiejsza niż pod górę, dlatego po niedługim czasie Kolorowa dotarł do leśnej chatki nad jeziorem.

Z daleka widok wydawał się niezmieniony. Merdacz nie szczekał, więc znaczyło to, że nikogo nie wyczuł. Nowa-Kolorowa zsiadła z kucyka i czym prędzej wbiegła do środka, ale  nie zastała w niej czarodzieja. Wszystko wskazywało na to, że jeszcze nie wrócił. Do dziewczynki natomiast wróciła za to obawa i niepokój. Co też takiego mogło się przydarzyć Niespodziankowi, że jeszcze go nie ma?

Kolorowa postanowiła nie wracać już dziś do siebie, tylko zostać w chacie czarodzieja i tu oczekiwać jego powrotu. Poszła do kuchni i zaparzyła sobie duży kubek herbaty z rumianku. Podobno takie napary potrafią uspokajać, ale Nowa-Kolorowa wcale nie odczuła tego na sobie. Siedziała na drewnianej ławie przed domem oparta o ścianę chatki i patrzyła w niebo. Przyglądała się zachodowi słońca nad jeziorem, a gdy zrobiło się już całkiem ciemno zaczęła liczyć pierwsze pojawiające się na nieboskłonie gwiazdy. Merdacz warował u jej stóp. Kolorowa pomyślała, że powinna rozpalić przed domem ognisko, żeby nadlatujący w balonie Niespodzianek wiedział gdzie ma wylądować. Odszukała więc szczapy drewna przy drewutni czarodzieja, ułożyła je w stosik, a następnie otoczyła go polnymi kamieniami. Choć robiła to pierwszy raz w życiu spróbowała rozpalić ogień. Na szczęście w świecie Kolorowej wszystko się udawało, więc i z ogniskiem musiało się udać. Buchnął jasny, ciepły płomień i dziewczynce zrobiło się jakoś raźniej. Merdacz zwinął się w kłębek i przysypiał.

Kiedy zapadła już zupełna ciemność i gwiazdy świeciły wyraźnie na nieboskłonie nagle jedna z nich zdała się w oczach Kolorowej jakby poruszać. Jej blask się stale powiększał. Gwiazda wyraźnie przybliżała się do ziemi. Kolorowa w zdumieniu patrzyła na to zjawisko. Nawet Merdacz obudził się, podniósł się na przednich łapach i zaskomlał. Wtedy właśnie Nowa-Kolorowa zrozumiała, że to nie żadna gwiazda tylko balon oświetlony płomieniami ognia podgrzewającym powietrze w czaszy. Niespodzianek wracał i kierował się prosto na ognisko przy którym siedziała Kolorowa z Merdaczem.

Dziewczynka ucieszyła się jak jeszcze nigdy w życiu. Zaczęła skakać i wymachiwać rękami. Widząc to Merdacz również i on przyłączył się do radosnych pląsów. Balon zbliżał się już coraz bardziej do ziemi, ale widać było, że wiatr znosi go nieco zza dom w kierunku jeziora. Kolorowa pobiegła w tamtym kierunku wołając z całych sił:

- Niespodzianku! Uważaj, bo wlecisz wprost do wody!

W koszu balona poruszył się jakiś cień. Dziewczyna dostrzegła wreszcie wyraźną sylwetkę czarodzieja, który jedną ręką do niej machał, a drugą przykręcał kurek zmniejszający płomień ognia. Czarodziej nie był sam. Obok niego trzymając się mocno krawędzi kosza stała dziewczynka. Wyglądała jak Oula, ale z daleka trudno było ją rozpoznać. Balon był już prawie przy samej ziemi. Nagle zgasł ogień i zrobiło się całkiem ciemno. Kolorowa usłyszała wpierw głuchy odgłos uderzenia ciężkiego przedmiotu o ziemię, a potem okrzyk Niespodzianka:

- Uwaga, ciągnie nas do wody!

Plusk! Świst wiatru i odgłos kilkukrotnego uderzenia o taflę wody. A potem rozpaczliwy okrzyk:

- Ratunku! Utoniemy! – krzyczał w ciemności dziewczęcy głos.

Nowa-Kolorowa była już na brzegu jeziora, tuż przy zacumowanej żaglówce. Na prawo od niej w świetle księżyca dostrzegła kontury kosza i opadłą na wodę, pozbawioną powietrza wielką płachtę, która jeszcze przed chwilą była wspaniałą czaszą balonu. Merdacz szczekał na brzegu, i choć balon nie był tak daleko, to bał się wejść do wody. Kolorowa zastanawiała się tylko przez chwilę. Odwiązała cumę i zepchnęła żaglówkę na wodę. Wskoczyła do środka łódki, a za nią wskoczył Merdacz. Nie wiedziała, czy da sobie radę z żaglem, więc odszukała wiosło i stojąc na prawej burcie zaczęła nim energicznie odpychać się od  powierzchni wody. Starała się nakierować żaglówkę w stronę balonu. Tam bowiem trwała kotłowanina. Krzyki ucichły, słychać było natomiast głośne pluski wody. Kolorowa wpatrywała się usilnie w ciemną taflę jeziora i wkrótce dostrzegła wystające ponad powierzchnię dwie głowy. Na szczęście Niespodzianek i dziewczyna mieli na sobie kamizelki ratunkowe.

- To się nazywa prawdziwe wodowanie – zawołał wesoło młody czarodziej. – Miło, że na nas czekałaś Kolorowa.

- Ja też się niezmiernie cieszę, że powróciłeś - wysapała Nowa-Kolorowa, której zabrakło już tchu z powodu wiosłowania. Merdacz głośno zaszczekał. Niespodzianek chwycił się jedną ręką burty żaglówki, a drugą pociągnął ku sobie dziewczynę.  

- To Oula. Wróciła ze mną. Nie mogłem jej zostawić samej na bezludnej wyspie. Czy możesz pomóc jej się wspiąć?

Kolorowa chwyciła dziewczynę za obie ręce i wciągnęła ją na pokład łódki. Niespodzianek dał sobie radę sam. W trójkę siedzieli bezpiecznie w żaglówce. Merdacz z radości zaczął lizać czarodzieja po twarzy.

- Trochę mi zimno – zaszczękała zębami dziewczynka. Kolorowa przypomniała sobie, że w skrzyni są schowane płaszcze przeciwdeszczowe. Wyciągnęła jeden i okryła nią przemoczoną dziewczynkę.

- Bardzo ci dziękuję…

- Ależ nie ma za co. Dobrze, że byłam w pobliżu. Jeszcze byście się potopili w tej nocy.

- Eee… Tu nie jest wcale głęboko. Zresztą mieliśmy kamizelki ratunkowe – odparł trochę od niechcenia Niespodzianek, ale widząc skwaszoną minę swojej przyjaciółki szybko się poprawił. – No tak, popełniłem mały błąd przy lądowaniu, ale dzięki rozpaleniu ogniska wiedzieliśmy gdzie lądować. To był bardzo dobry pomysł.

Wkrótce cała trójka znalazła się na brzegu i udała się do domku. Kolorowa podała przemokniętej Ouli ciepły koc, a Niespodzianek szybko się przebrał i rozpalił ogień w kominku. Kolorowa zajęła się parzeniem herbaty.

 - Chyba należy mi się kilka słów wyjaśnienia – powiedziała Kolorowa do młodego czarodzieja.

- Oczywiście moja droga, już ci wszystko opowiadam. Czy słyszałaś dziś w nocy tą okropną burzę?

- Tak, początkowo nie mogłam przez nią spać.

- Ja też. Nie zmrużyłem oka przez całą noc. Czułem, że coś niedobrego się dzieje po drugiej stronie naszych gór. Wczesnym porankiem, gdy ukazały się pierwsze promienie słońca w moje okienko zastukał gołąb pocztowy. Przyniósł mi wiadomość od Ouli. Prosiła mnie bym jak najszybciej przybył na wyspę, gdyż jej towarzyszka Wiki zostawiła ją samą.

- Jak to możliwe? – zdumiała się Kolorowa.

- Pobyt na wyspie z Wiki był dla mnie prawdziwą udręką – wtrąciła się skulona przy kominku Oulka. – Wiktoria uważała się za najmądrzejszą i wszechwiedzącą dziewczynę na świecie. Jej zdaniem przyjaźń między nami polega na tym, że ja będę spełniała wszystkie jej zachcianki. Miałam jej usługiwać zrobić to, podać tamto, iść przynieść, posprzątać. Uważała się za królową wyspy, a ja miałam jedynie słuchać i wykonywać jej polecenia. Moje zdanie się nie liczyło.

- To nie jest przyjaźń, tylko wykorzystywanie drugiej osoby – wtrąciła się oburzona Nowa-Kolorowa.

- Po jakimś czasie stwierdziła, że jestem strasznie nudna i nie nadaję się na jej koleżankę – kontynuowała swoją opowieść Oulka. - Zaczęła mnie obwiniać, że to przez mnie wylądowała tu na tej wyspie i jest skazana na moje towarzystwo. W końcu uznała, że nie może już dłużej wytrzymać ze mną na wyspie i postanowiła uciec. Wciąż miałyśmy balon, którym dotarłyśmy na wyspę. Wiki czekała jedynie na sprzyjające wiatry. I właśnie niedawno zaczęło mocniej wiać. Wydawało mi się, że zbiera się na burzę, ale Wiki nie chciała mnie słuchać i mówiła, że to doskonała okazja do wzbicia się w niebo. Nie pozwoliła mi lecieć ze sobą. Powiedziała jedynie, że lepiej dla nas obojga będzie jak zostanę sama na tej przeklętej wyspie. Ten lot był istnym szaleństwem.

- Tak, trzeba się trochę znać na kierowaniu balonem. A to nie taka prosta sprawa. Wtedy, kiedy was odsyłałem na wyspę balon był zaczarowany i nakierowany na dotarcie do konkretnego miejsca – dopowiedział z miną eksperta Niespodzianek.

- Kiedy Wiki wzbiła się ku górze rozpętała się prawdziwa burza. Balonem szarpało na wszystkie strony: w lewo, prawo, w dół i w górę. Nie mogłam na to patrzeć, to było zbyt przerażające. Wiki coś krzyczała, ale przez huk piorunów nic nie było słychać. I tak już nic nie mogłam zrobić, nie mogłam jej pomóc. W końcu jakaś trąba powietrzna porwała w swój wir szalejący balon i z prędkością galopującego konia pognała hen aż za horyzont morza. Byłam przestraszona. Zostałam sama na bezludnej wyspie i naprawdę strasznie się bałam. Wtedy pomyślałam o czarodzieju. Wiedziałam, że tylko on mi może pomóc. Skoro nas obie wysłał tu na wyspę, to na pewno mam moc mnie stąd zabrać. Dlatego wysłałam do niego gołębia pocztowego z błagalną wiadomością. Chciałbym wszystkich przeprosić i obiecać, że nikogo już nigdy nie skrzywdzę.

- Dobrze zrobiłaś – odparł młody czarodziej. – Czułem, że przez tą burzę dzieje się coś niedobrego. Wiki porwała trąba powietrzna i jej historia jest już zupełnie inną bajką. Niech znajdzie szczęście w swoim wymyślonym świecie. Tu nikt jej nie potrzebuje i nie będzie za nią tęsknił. Tymczasem my w naszym szczęśliwym zakątku witamy ciebie Oulko i chcemy byś tu z nami została. Czy mam rację Kolorowa?

- Ależ tak! – przyklasnęła dziewczynka. – Tyle się tu ostatnio dzieje, jest tyle nowych osób i wydarzeń. Alina zamieszkała dziś na wzgórzu. Dawny ponury zamek zamienił się teraz w kwietną rezydencję w ogrodzie, w którym stoi namiot cyrkowy. Nie jest tam sama, bo jadąc na wzgórze poznałyśmy sympatyczną rodzinę gumkowych królików. Bardzo wesoła gromadka. A teraz zjawiła się Oula. Prawdziwy nadmiar przygód i wrażeń…

- W naszym świecie miejsca jest całkiem sporo, więc i dla ciebie wyczarujemy tu jakiś domek. Mamy już w tym wprawę. Co ty na to? – Niespodzianek uśmiechał się patrząc na przemian na jedną, jak i na drugą dziewczynę.

- Byłoby mi bardzo miło – odparła cichutko Oula i spuściła zawstydzone oczy. Nie mogła powstrzymać nagłej fali smutku, która sprawiła, że zachciało się jej płakać. – Nie wiem dlaczego wydawało mi się, że Wiki będzie moją najlepszą przyjaciółką. Teraz widzę, że prawdziwi przyjaciele, to ci, którzy sobie wzajemnie pomagają.

- Nie płacz – Nowa-Kolorowa podeszła i objęła ją ramieniem. - Jeszcze niedawno czułam się też taka samotna. Miałam tylko Merdacza i dwa kucyki. A teraz cieszę się, że jest tu Niespodzianek, że mam nową przyjaciółkę Alinę, że poznałam sympatyczną, acz nieco dziwną rodzinę różowych króliczków. Myślę, że będziesz tu z nami dobrze się czuła.

- Dziękuję – tylko tyle potrafiła wypowiedzieć wyraźnie wzruszona Oulka.

- No, dziewczyny! Na pogaduchy będzie jeszcze czas jutro. Teraz musimy się solidnie wyspać. Wybaczcie, ale jestem potwornie zmęczony. Prześpię się na dworze przy ognisku, a wy zostańcie dziś w moim domku i skorzystajcie z wygodnego łóżka przy oknie. Jutro postanowimy co dalej.  

Była to rzeczywiście najrozsądniejsza decyzja, jaką można było w tej późnowieczornej porze podjąć. Przygód jak na jeden dzień i tak było sporo. Dobrze, że wszystko skończyło się pomyślnie. Niespodzianek wziął ze sobą gruby koc i wyszedł przed dom. Merdając z zadowolenia ogonem pobiegł za nim Merdacz. Kolorowa zaś czuła się i zmęczona i szczęśliwa. Nie chciało się jej już wracać po ciemku do siebie i chętnie skorzystała z zaproszenia Niespodzianka. Szczęśliwa była, że już się nie musi martwić i że wszystko wraca do normy. Oula otarła w końcu zapłakaną twarz i zaczęła się uśmiechać.

- Zobaczysz, będzie dobrze – kładąc się spać do łóżka wyszeptała do Oulki Nowa-Kolorowa. Miała nadzieję na długi, dobry sen. 

  

  

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

URODZINOWA NIESPODZIANKA

 

 

Julka zauważyła, że wbrew ciężkim przeżyciom, jakie miała na początku roku w szkole, teraz nie było w niej wcale tak najgorzej. Wszystko się jakoś poukładało. Wiktoria o dziwo nie dokuczała Julce, choć mimo wszystko na wszelkie sposoby próbowała okazywać swoją obojętność wobec niej. Tym się jednak Julka zupełnie nie przejmowała. Czuła bowiem wsparcie ze strony Maksa i Anki, a to dodawało jej pewności siebie. Zaczęła natomiast obserwować coraz częstsze niesnaski jakie pojawiły się między Wiki a Ulą. Dziewczyny kłóciły się ze sobą, a podczas przerw Wiktoria rozmawiała najczęściej z Natalką i jej przemądrzałymi koleżankami. Ulka poszła wyraźnie w odstawkę.

Pod koniec tygodnia, w piątek nastąpiło niespodziewane wydarzenie. Już rano, zaraz po przyjściu na lekcje Wiki stwierdziła, że nie może już dłużej siedzieć z Ulą w jednej ławce. Poszła do pani Krysi i oświadczyła, że chce siedzieć z Natalią w pierwszym rzędzie. Oskarżyła Ulkę o to, że ciągle ściąga od niej lekcje i przepisuje wszystko bezmyślnie. Na szczęście pani Krysia nie dała wiary słowom Wiktorii, ale i tak postanowiła rozsadzić dziewczynki. Wiki została przeniesiona do ostatniej ławki w której siedział Michał – naczelny grandziasz całej klasy. Mina Wiktorii po usłyszeniu decyzji pani była bezcenna. Wyglądała tak, jakby usłyszała wiadomość o końcu świata. Stała przed biurkiem pani z rozdziawioną buzią  i  wypowiadała tylko same samogłoski:

- aaaa, eeee, iiii…

- Ja się nie zgadzam na siedzenie z dziewczyną! – wykrzyknął Michał z ostatniej ławki.

- Wiktoria to bardzo bystra i zdolna uczennica. Pomoże ci na pewno w nauce. To będzie jej zadanie na najbliższe tygodnie. Dopiero jak zaczniesz dostawać dobre oceny, to wtedy zwolnimy Wiki z obowiązku siedzenia z tobą – oznajmiła pani Krysia.

- To chyba nigdy nie nastąpi – krzyknął jakiś chłopak z środka sali. Cała klasa zaniosła się gromkim śmiechem. Nie było wyjścia. Wiktoria musiała zagrać swój plecak i przesiąść się do Michała. Ula została sama w ławce.

- Pewnie chciałabyś wrócić teraz do Julki? – powiedziała do niej pani Krysia. – Ale wtedy musiałbym przesadzić gdzieś Maksa. A wydaje mi się, że Maksowi bardzo odpowiada towarzystwo naszej Julci. Dlatego teraz nie mogę tego zrobić. Nie da się cofnąć czasu i zmienić decyzji sprzed miesiąca.

Ula spuściła ze wstydu oczy. Nie wiedziała czy ma na to jakoś odpowiedzieć, ale i tak żadne słowa nie przychodziły jej w tym momencie do głowy. Bo jak tu opowiedzieć przy całej klasie, że bardzo żałuje swojej decyzji o porzuceniu Julki i zawiedzionej nadziei, że Wiktoria będzie jej przyjaciółką. Czuła się oszukana i zdradzona. Prawdziwe koleżanki nie skarżą na siebie wychowawczyni. A poza tym, to co mówiła Wiki było dalekie od prawdy. Może nie najlepiej radziła sobie z nauką, ale nigdy nie przyszło jej do głowy ,,zgapiać” lekcje od Wiki. Czasem prosiła ją o wytłumaczenie czegoś, czego nie mogła zrozumieć, ale jej koleżanka z ławki wcale nie była skora do pomocy. Ostatnio w ogóle stała się bardzo opryskliwa i złośliwa. Zaczęła zadawać się z grupą Natalki i nagle ona – Ula stała się dla niej ciężarem. 

Julka obserwowała to całe zdarzenie z lekkim niepokojem. Bała się, że znowu nastąpią zmiany, które mogą dotknąć jej osobiście. Nie chciała, aby Maks został przeniesiony do innej ławki. Bardzo polubiła jego towarzystwo. Z drugiej strony, gdy usłyszała, że Ula zostanie sama w ławce zrobiło się jej trochę przykro swojej dawnej koleżanki. Postanowiła porozmawiać z nią na przerwie. Gdy tylko zadzwonił dzwonek podeszła do Uli.

- Cześć! – Powiedziała śmiało. – Chcesz się ze mną przejść po korytarzu?

Ula spojrzała na nią wylęknionym okiem. Chwilę się wahała nad tym, co powinna odpowiedzieć, ale odważyła się jedynie na skinięcie z aprobatą głową. Obie dziewczyny wyszły na szkolny korytarz. Julka zaprowadziła Ulę w ustronne miejsce przy zejściu do szatni. Bacznie jednak patrzyła, czy aby nie śledzi ich Wiki.

- Ula, przykro mi, że będziesz siedziała teraz sama – Julka zaczęła rozmowę. – Wiedź, że ja nie mam do ciebie żalu i nadal uważam ciebie za koleżankę, ale nie mogę teraz zostawić Maksa i usiąść z tobą. Chyba to rozumiesz?

- No, tak… - cicho odparła Ulka. – Chciałam cię bardzo przeprosić za to, że za namową Wiki przesiadłam się wtedy do jej ławki. To był straszny błąd. Wiktoria nie jest dobrą przyjaciółką. Żałuję, że dałam się jej tak omamić.

- Wiesz, było, minęło. Nie ma co rozpaczać. Z początku było mi trochę przykro, ale dzięki tej zmianie poznałam Maksa, a to bardzo fajny chłopak. Dobrze nam się rozmawia. Jest taki dla mnie miły.

- Julka! Obiecuję ci, że już nigdy nie zdradzę cię dla Wiki! – Oczy Uli szkliły się tak, jakby za chwilę miały z nich trysnąć fontanny łez.

- Jesteśmy nadal przyjaciółkami – odparła Julka. – Mam nadzieję, że przyjdziesz w przyszłym tygodniu na moje urodziny?

- Oczywiście, z wielką przyjemnością – odparła uradowana Ula.

Tego dnia Julce wydawało się, jakby jesienne słońce świeciło o wiele bardziej mocniej niż zwykle. Wszystko nagle wydało jej się takie piękne i cudowne. Miała wrażenie, że cała szkoła się dziś do niej uśmiecha. Czuła się bardzo, ale to bardzo szczęśliwa. Nareszcie nastały te lepsze czasy. Ciocia Renia miała rację. Teraz górska kolejka jej życia pędziła na pełnych obrotach z górki. Do tego zbliżały się jej dziesiąte urodziny. Wprost nie mogła się ich doczekać.

W następnych dniach kwestia urodzin stała się dla Julki najbardziej palącą i rozbudzającą wyobraźnie sprawą. Trzeba było wszystko starannie zaplanować i przemyśleć. W końcu dziesiąte urodziny ma się tylko raz w życiu! Julka czuła się jakby to była granica przekroczenia w świat dorosłych. Z małej dziewczynki stanie się nastolatką. To miała być wyjątkowa uroczystość, dlatego musiała koniecznie omówić z mamą wszystkie sprawy związane z organizacją urodzin. W swoich wyobrażeniach widziała wielki bal z mnóstwem gości, balonami, serpentynami, muzyką i oczywiście z wielkim tortem mającym dziesięć warstw ciasta, każde o innym smaku. Jednocześnie zdawała sobie również sprawę, że jej marzenia mają niewielką szansę na spełnienie. Rodziców raczej nie będzie stać na wynajęcie wielkiej sali balowej i zaproszenia licznego grona znajomych. Tak na dobrą sprawę Julka nie miała aż tylu przyjaciół, żeby zapełnili tłumnie salę balową. Gdy się mocniej zastanowiła to wśród zaproszonych gości widziała jedynie Anię, Maksa, Ulę i ciocię Renię. Z obecności tych osób cieszyłaby się najbardziej.

            Któregoś dnia zaraz po powrocie ze szkoły Julka postanowiła omówić z mamą kwestię swoich urodzin.

- Wiesz kochanie, że chcemy z tatą jak najlepiej dla ciebie, ale zbieramy fundusze na twój zimowy wyjazd w góry podczas ferii – odpowiedziała jej mama. – Organizacja przyjęcia w wynajętym lokalu sporo kosztuje, więc lepiej zastanów się czy wolisz jeden dzień zabawy, czy wyjazd na cały tydzień na obóz zimowy?

- Wiem mamo – przyznała z lekkim smutkiem w głosie Julka. – Ale dla mnie to bardzo ważne urodziny. To nie byle jakie, siódme, czy ósme urodziny, ale dziesiąte! Moja pierwsze dziesięciolecie życia! I chciałabym uczcić je z pompą, tak abym długo mogła o nich pamiętać. Nie chcę, żeby to było przyjęcie w małym pokoju, tak jak w ubiegłym roku.

- Ho, ho… - zaśmiała się mama. – Widzę, że bardzo poważnie traktujesz tą sprawę. Porozmawiam o tym z tatą i zobaczymy jakie jest jego o tym wszystkim zdanie.

Tata jednak nie dał się przekonać. Chyba nie był w najlepszym nastroju. Powiedział, że jak szef da mu wreszcie przyobiecaną premię za projekt, to może wynająć nawet cały hotel, ale póki co nie stać nas nawet na urodziny w McDonaldzie. Ta wiadomość strasznie zasmuciła Julkę. Straciła już nadzieję na wielką imprezę i nie miała już ochoty nikogo na nią zapraszać.

Na szczęście tego dnia wieczorem zjawiła się u nich w domu ciocia Renia. Usłyszawszy o smutkach Julki powiedziała jej, że nie ma się czym przejmować.

- Daj mi czas do jutra. Muszę z kimś porozmawiać i może uda mi się coś dla ciebie zorganizować – oznajmiła tajemniczo ciocia Renia. – Ale na razie nic więcej ci nie powiem, bo nie chcę zapeszać. Mam pewien szalony pomysł, który na pewno by ci się spodobał.

W sercu Julki znów ożyła nadzieja. Nie mogła wręcz doczekać się następnego dnia. Cały czas zastanawiała się, co też przygotowuje dla niej ciocia.

Tymczasem w szkole zaczęły się chyba naprawdę lepsze czasy. Ula wręcz nie odstępowała Julki podczas każdej z przerw. Wciąż zapewniała ją o swojej przyjaźni i oddaniu. Julkę trochę to krępowało, bo nie miała czasu, żeby spotkać się z Anką. Maks za to miał taki ubaw, że po każdej z przerw trącał łokciem Julkę i śmiał się powtarzając:

- Masz teraz nowa kolega. Teraz ty mnie wyrzucisz z ławki i usiądziesz z tą nową.

- Ach, jakiś ty dzisiaj dowcipny. Musisz jednak wiedzieć, że nie pozbędziesz się mnie tak łatwo – odgryzała mu się Julka.

Była niby trochę poirytowana tym całym zamieszaniem wokół jej osoby, ale w duchu cieszyła się, że tak właśnie jest. Nagle stała się kimś ważnym w klasie dla kilku osób. I to w gruncie rzeczy bardzo ją cieszyło.

Wieczorem zadzwoniła do domu ciocia Renia. Mama przekazała telefon Julci, bo ciocia miała dla niej ważną informację do przekazania.

- Witaj kochanie! Mam dla ciebie bardzo dobrą wiadomość – powiedziała radośnie przez słuchawkę ciocia. - Musiałam się odezwać do mojej starej znajomej. Nie wiem, czy pamiętasz, ale jakiś czas temu pracowałam dorywczo jako pomoc krawiecka w teatrze miejskim. Poznałam wtedy mnóstwo osób z teatru i całe życie zza kulis teatralnej sceny. Ach, to były wesołe czasy… Szkoda, że nie udało mi się zagrzać tam miejsca na stałe… Ale, nie o tym chciałam tobie opowiedzieć. Kiedy tam pracowałam zaprzyjaźniłam się z Basieńką, szefową klubiku, który mieści się w podziemiach teatru. Klubik to takie miejsce, gdzie po spektaklu spotykają się aktorzy na…, jakby ci to powiedzieć…, herbatce, albo kawce żeby odpocząć chwilę po pracy. Pani Basia, gdy jej opowiedziałam o tobie, zgodziła się zarezerwować na twoje urodzinki Klubik pod warunkiem, że nie będzie to w dniu w którym grane są spektakle. A takim dniem na przykład jest każdy poniedziałek. Co ty na to?

Julkę zatkało z wrażenia. Będzie więc miała urodziny poza domem? I to jeszcze gdzie? W prawdziwym teatrze! Nie wiedziała co ma powiedzieć. Przez zaciśnięte usta wydobyła tylko trzy krótkie słowa:

- Ciociu, kocham cię!

- Ja ciebie też moja ptaszynko. Pomogę ci przygotować przyjęcie. Wszystko już ustaliłam z twoją mamą i babcią Helenką. Razem upieczemy ci prawdziwy tort i babeczki w różnych smakach. Na specjalne zamówienie dla ciebie będzie mój słynny sernik z malinami na ciepło przygotowany przez babcię. Będą też lody. A jak się już najecie, to pani Basia oprowadzi was po kulisach teatru. Szykuj już zaproszenia dla gości. To co, mamy to ustalone. Pierwszy poniedziałek listopada, wielkie urodziny Julki w teatrze!

- Super ciociu! Nie wiem jak ci mam dziękować! Biegnę zaprojektować zaproszenia!

Julka była wniebowzięta. Nie spodziewała się aż tak niesamowitej niespodzianki. Ciocia Renia ma nieziemskie, odlotowe pomysły i za to kocha ją najbardziej. W końcu ciocia, jak mówi jej tata, to prawdziwa artystka!

Tego dnia Julka z nadmiaru emocji miała problem z zaśnięciem. Myśl o urodzinach w teatrze pochłonęła ja całkowicie. Przygotowała zaproszenia dla Ani, Uli, Maksa i pod namową taty, również dla swoich dwóch kuzynek Leny i Niny. Oczywiście zaprosi też swojego brata Julka, ale dla niego nie musi wysyłać zaproszenia. Wystarczy, że mu powie o przyjęciu.

 Zrobienie ozdobnych zaproszeń zajęło jej dość sporo czasu ponieważ wiązało się z podklejaniem kolorowego papieru, wycinaniem ozdobnych wzorków, kolorowaniem pisakami i starannym kaligrafowaniem liter. Każde zaproszenie wyglądało jak małe dzieło sztuki, każde było inne, oryginalne. Gdy Julka skończyła robić ostatnie zaproszenie spojrzała na wszystkie i mogła uznać, że jest zadowolona z efektu końcowego. Czuła się już co prawda mocno zmęczona i senna, ale  przed pójściem spać postanowiła jeszcze narysować coś z kolejnych przygody Kolorowej, Niespodzianka i Aliny. Gdyby byli prawdziwymi przyjaciółmi chętnie zaprosiłaby ich na swoje urodziny. Oczywiście oni żyli w swoim, rysunkowym świecie, ale Julka chciała by i ich dzień zakończył się jakimś szczęśliwym wydarzeniem. Otworzyła swój zeszyt w kucyki i zaczęła rysować wielki namiot cyrkowy w którym miałby się odbyć pierwszy występ akrobatyczny Linoskoczki Aliny. Na przedstawienie zaproszeni będą wszyscy przyjaciele, więc będzie to wydarzenie podobne do jej urodzin w teatrze. Julka widziała to wszystko oczami wyobraźni, ale nie miała już sił na dorysowanie kolejnych szczegółów i detali. Zmęczona swoją pracą postanowiła w końcu położyć się spać.

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

Dom dla Oulki

 

 

Niespodzianek potrzebował solidnie wypocząć po trudach minionego dnia, który spędził lecąc nad bezkresnym morzem w koszu balona. Marzyło mu się co prawda wygodne łóżko, ale swój domek przecież odstąpił na noc dziewczynom: Kolorowej i Ouli. Jednak spanie na świeżym powietrzu, przy ognisku i to jeszcze w towarzystwie Merdacza było również przyjemne i pachniało kolejną męską przygodą. Otulił się w ciepły koc i przyłożył głowę do poduszki, którą zabrał ze swojego domku. Dobry sen zjawił się szybko i dał odpocząć zmęczonemu czarodziejowi. Wierny Merdacz położył się obok niego i dodatkowo ogrzewał go swoim ciepłym oddechem. Tak oboje przespali do wczesnego rana. Co prawda rześki poranek powitał oboje lekkim chłodem, ale za to dał Niespodziankowi jasność spojrzenia i mnóstwo pomysłów na najbliższą przyszłość. Chociaż korciło go, by jak najszybciej omówić te plany z dziewczynami postanowił dać im jeszcze czas na dospanie. Sam zaś zabrał Merdacza na nieco dłuższy spacer w kierunku wzgórza. Musiał koniecznie coś sprawdzić.

Zapuścił się drogą przez las, ale zamierzał nieco z niej zboczyć i trzymać się prawego brzegu jeziora. Zanim jednak zdążył się na dobre oddalić spostrzegł, że Merdacz przystanął i nadstawił bacznie swoje uszy, tak jakby coś zwietrzył. Piesek szczeknął dwa razy po czym pobiegł przed siebie w stronę drogi prowadzącej na wzgórze. Chwilę później zza zakrętu wyłoniła się Alina jadąca na Złotku.

- A to ty Niespodzianku! – Wykrzyknęła radośnie na powitanie. – Chciałoby się rzec, cóż za niespodzianka.

Oboje uśmiechnęli się przyjaźnie.

- Witaj Alino. Miło mi cię zobaczyć. Co robisz tu w lesie o tak wczesnej porze? – Zaciekawił się młody czarodziej.

- Ach, nie mogłam dospać, bo martwiłam się o ciebie. Zniknąłeś na cały dzień i nie wiedziałyśmy z Kolorową co się z tobą dzieje. Gdy się obudziłam postanowiłam jak najszybciej dotrzeć do Kolorowej i dowiedzieć się, czy już wróciłeś. Widzę jednak, na całe szczęście, że nic ci nie jest i już sobie spacerujesz po lesie. Gdzie byłeś, jak ciebie nie było?

- Wyruszyłem na akcję ratunkową. Musiałem sprowadzić z bezludnej wyspy do nas Oulkę, która została sama i bardzo się bała. Teraz szukam dobrego miejsca na dom dla niej. Dlatego przemierzam drogę wokół jeziora. Skoro dla ciebie znaleźliśmy nowy dom, to i dla niej też coś się znajdzie.

- Mam taką nadzieję. Ja już całkiem dobrze czuję się w moim nowym pałacyku na wzgórzu. Wiesz, że w ogrodzie za domem mam namiot cyrkowy? Jestem taka podekscytowana. Chciałbym was wszystkich zaprosić na mój występ.

- Dlatego jedź i obudź Kolorową i Oulę. Obie śpią w mojej chatce nad jeziorem. Ja wkrótce do was przyjdę. Czeka nas zapewne kolejny interesujący dzień – powiedział Niespodzianek i gwiżdżąc na Merdacza ruszył dalej w las.

Alina pomachała mu ręką i skierowała kuca na drogę ku polanie. Gdy podjechała pod dom czarodzieja spotkała Kolorową i Oulkę siedzące na drewnianej ławce przed wejściem. Błękitek, który pasł się nieopodal radośnie zarżał na widok swojego przyjaciela Złotka.

- O, witamy naszą wspaniałą Linoskoczkę! Choć do nas i poznaj Oulę – zawołała radośnie Nowa-Kolorowa.

Dziewczyny przedstawiły się sobie nawzajem, a Alina nie omieszkała od razu zaprosić nową koleżankę na swój występ cyrkowy. 

- Dziękuję, chętnie skorzystam z zaproszenia. Jesteś bardzo miła. Tak bardzo się cieszę, że spotykam kolejną już życzliwą osobę. Dotychczas chyba nie bardzo wiedziałam co to jest przyjaźń – oczy Oulki nabrały wilgoci i dwie słone stróżki łez popłynęły wolniutko po jej policzkach. Kolorowa objęła ją ramieniem i przytuliła.

- Masz zapewne nieciekawe przeżycia za sobą – powiedziała Alina dosiadając się do obu dziewczyn. – Może jak nam o nich opowiesz, to ci trochę ulży.  

 Oulki ocierając łzy zaczęła początkowo cichutko, a później coraz śmielej opowiadać o niezbyt przyjemnym pobycie na wyspie i towarzystwie Wiki, oraz o tym jak została porzucona. Była wdzięczna Niespodziankowi, że tak szybko przybył i ją stamtąd zabrał. Nie wiedziałaby co robić. Była zrozpaczona, ale na szczęście dziś czuje się taka szczęśliwa.

- Tak bardzo się cieszę, że jest tu z wami, w tym pięknym domku nad jeziorem – zakończyła swoją opowieść.

Kolorowa słuchając słów Oulki pomyślała sobie, że jeszcze niedawno też była sama, samiutka tylko z Merdaczemi i dwoma kucami. A teraz ich rysunkowa kraina rozbrzmiewa wesołym gwarem tylu osób. Tak wygląda prawdziwe szczęście. Jak dobrze, że można z kimś porozmawiać, pośmiać się, przygotować dla niego śniadanie…

- A właśnie, przypomniało mi się. Śniadanie! – Wykrzyknęła wyrwana z zamyślenia Nowa-Kolorowa. – Czy nie jesteście obie głodne? Może coś przygotujemy razem?

 - To dobry pomysł – ucieszyła się Oulka. – Chętnie się na coś przydam. Może nie jestem artystką, ale lubię pichcić w kuchni i mogę coś smacznego przygotować.  

- Wyśmienicie! Przygotujemy razem super śniadanie na cześć naszego bohaterskiego czarodzieja Niespodzianka – oświadczyła Kolorowa

- A właśnie, gdzie on jest? – zaniepokoiła się Oulka.

- Myślę, że wraz z Merdaczem wyruszył na poranny zbiór leśnych jagód… - odparła Kolorowa.

- Spotkałam go jadąc leśną drogą do was. Mówił, że szuka miejsca na nowy dom dla naszej koleżanki – pospieszyła z wyjaśnieniami Alina.

- Kochany chłopak. Wziął się od razu do roboty. Tym bardziej zasługuje na porządne śniadanie. Dziewczyny, ruszamy do kuchni! – Zakomenderowała Kolorowa.

Weszły do domu i zaczęły się uwijać wokół kuchenki i spiżarki patrząc co by tu dobrego przygotować na śniadanie. A kuchnia Niespodzianka miała chyba magiczne właściwości, bo o czym by nie pomyślały natychmiast znajdowały to na półce, albo w którejś z licznych szafek. Było masło i mleczne bułeczki, wędzone sery i suszone kiełbaski, pomidory i zielone ogórki, cebulka i pachnący szczypiorek. Były też słoiki z zaprawami i konfiturą. Istne cudo. Dziewczyny nakryły stół białym obrusem. Przygotowały cztery nakrycia.

Chwilę później dziewczyny usłyszały zza oknem radosne szczekanie Merdacza. Drogą od strony wzgórza nadchodził Niespodzianek.

- Już myślałam, że znowu dałeś się porwać jakieś niezwykłej przygodzie  - zawołała Nowa-Kolorowa, która jako pierwsza wybiegła naprzeciw swego przyjaciela.

- Może to nie była przygoda, tylko przebłysk pewnej myśli – odpowiedział tajemniczo uśmiechając się młody czarodziej. – Chodźmy do domu, do dziewczyn. Chcę wam przedstawić pewien plan.

Weszli do środka chaty. Oczywiście Merdacz wbiegł pierwszy i zaczął obwąchiwać wszystkie kąty. Alina i Ula uwijały się już przy stole nalewając gorącej, pachnącej ziołami herbaty do kubeczków. W kuchni rozniósł się zapach jaśminu.

- O, witajcie moje drogie przyjaciółki! Teraz dopiero poczułem, że jestem bardzo głodny – uśmiechnął się Niespodzianek i spojrzał łakomie na zastawiony stół.

- Przyszedłeś w samą porę na śniadanie. Zjesz razem z nami. Przygotowałyśmy ją w zasadzie na twoją cześć – zaprosiła go Oulka.

- Nie myślcie sobie, że ja uciekłem na spacer do lasu i przychodzę do was na gotowe – oznajmił młody czarodziej smarując sobie mleczną bułeczkę malinową konfiturą. – Od wczesnego rana zająłem się pracą. Wymyśliłem pewną rzecz, nad którą zacząłem już pracować. Ale zanim dzieło zostanie ukończone chciałbym wam o tym opowiedzieć.

- Jak zwykle zaskakujesz nas całym mnóstwem nowych pomysłów – Kolorowa przysiadła się przy Niespodzianku. – Ciekawe co tym razem wymyśliłeś?

- Już od wczorajszego wieczora zastanawiałem się gdzie umieścimy Oulę. Na wzgórzu zamieszkała już Alina. I dobrze, to idealne miejsce dla niej i jej namiotu cyrkowego.

- Tak, to prawda. Wnętrze mojego pałacyku przypominają mi mój domek po drugiej stronie jeziora – powiedziała Alina.

- Właśnie, poza tym wzgórze chyba za bardzo przypominało by Oulce wspólny pobyt z Wiki. Przecież były tam razem więzione – kontynuował swój wywód czarodziej. Dlatego pomyślałem, że idealnym miejscem byłoby takie, które łączyłoby nasze domy w dolinie z pałacykiem na wzgórzu.

- To bardzo interesująca koncepcja - wtrąciła Kolorowa.

- W związku z tym razem z Merdaczem ruszyliśmy rano na poszukiwania takiego miejsca. Myślę, że udało nam się znaleźć coś odpowiedniego. Jak pójdzie się zalesionym brzegiem jeziora, niedaleko stąd znajduje się urocza polana otoczona kamiennym murkiem. Stoi tam malutki, także kamienny domek. Wygląda jak domek pasterski. Może były tam hodowane owce, a może domek powstał by to Oula zajęła się hodowlą? Trochę moich czarów i przygotujemy ten domek do zamieszkania. A co najciekawsze, to z polany widać wzgórze na którym jest dom Aliny i jej gumkowych przyjaciół.  

- Niespodzianku jesteś niesamowity! – Oula aż zaklaskała w dłonie. – Musisz nam zaraz pokazać to miejsce.

- Tak! Tak! – zawołały chórem pozostałe dziewczyny.

- Spokojnie. Zjedźmy wpierw śniadanie. Zobaczcie, Merdacz też jest głodny. Zasłużył sobie na coś dobrego – młody czarodziej pogłaskał psiaka, który kręcił się niespokojnie pod ich stołem.

- W spiżarni widziałam jakieś wędzone kiełbaski. Zaraz je przyniosę dla mojego kochanego Merdaczka – powiedziała Kolorowa przytulając się do futrzanego pyska.

Przy stole zapanowała ożywiona atmosfera. Wszystkim smakowało śniadanie, a dobry apetyt wzmagał przemożną chęć na wesołą pogawędkę. Każdy chciał coś powiedzieć. Oula nie mogła powstrzymać się od ciągłego zachwytu i wylewnych podziękowań dla młodego czarodzieja za to, że tu szczęśliwie dotarła. Alina chciała omawiać program artystyczny swojego występu w cyrku, a Kolorowa nie mogła się nadziwić ile wspaniałych rzeczy wydarzyło się w ciągu ostatnich kilku dni. Tylko Niespodzianek był bardziej milczący, ale z radością przysłuchiwał się radosnemu szczebiotowi dziewcząt.

Po śniadaniu zarządzono wymarsz do nowego domku dla Ouli. Wyruszyli całą czwórką, oczywiście w towarzystwie radośnie machającego ogonem Merdacza. Tylko kucyki zostały przy domku ciesząc się własnym towarzystwem oraz soczystą trawą, która rosła przy zejściu do jeziora. Niespodzianek miała rację. Droga nie była daleka. Wystarczyło przejść kawałek przez las, by wyjść na dość szeroką polanę. Oula patrzyła jak urzeczona na niewielki domek pasterski.

- Ślicznie tutaj! – Zaklaskała z radości w dłonie.

- O! Rzeczywiście widać stąd mój pałacyk  - zauważyła Alina. – Będziemy mogły do siebie machać i pozdrawiać się codziennie rano.

- A ja będę miała tylu wspaniałych znajomych do odwiedzania – cieszyła się Nowa-Kolorowa.

Cała czwórka weszła do środka domku. Było tam tyle miejsca, że akurat starczyło by ich wszystkich pomieścić. Choć wnętrze było całkowicie puste Niespodzianek obiecał, że jeszcze dziś wyczaruje tu wszystkie potrzebne meble. Kolorowa zadeklarowała się, że pomaluje ściany, a Alina zobowiązała się do uszycia ozdobnych zasłonek. Oula była przeszczęśliwa.

- Niespodzianku, czy mógłbyś mi jeszcze wyczarować stado bielutkich owieczek? – zapytała nieśmiałym głosem. – Chciałabym się zająć ich hodowlą. Miałabym jakieś zajęcie.   

- Nie wiem, czy jestem dobry w czarowaniu zwierząt, ale myślę, że jak czegoś bardzo pragniesz, to wszystko może się spełnić. Zapewne jak się obudzisz następnego dnia owieczki już tu będą. Tak to się właśnie dzieje w naszym świecie…

- Właśnie! – wtrąciła się nagle Nowa-Kolorowa. – Czegokolwiek zapragniemy, to się to nam spełnia. Każdy kolejny dzień przynosi nowe odkrycie. Tak bardzo pragnęłam mieć przyjaciół i proszę wpierw pojawił się Niespodzianek, potem Alina i teraz ty Oulko. Niespodzianek chciał mieć łódkę i ją otrzymał, a Alina namiot cyrkowy. Dlatego myślę, że wkrótce pojawią się też i owieczki.

- Wpierw jednak zajmijmy się urządzaniem domu – powiedział czarodziej. – Mamy na to czas do wieczora. 

Wszyscy tak jak stali zabrali się ochoczo do pracy. Niespodzianek zaczął od wyczarowania farb i pędzli, które posłużyły Kolorowej i Ouli do malowania ścian domku. Gdy dziewczyny wzięły się za malowanie, on sam zaczął zastanawiać się nad stworzeniem podstawowych mebli. Potrzebował do tego jednak odpowiedniego drewna. Początkowo w jego poszukiwaniu i transporcie do domku pomagała mu Alina, ale szybko się zmęczyła. Postanowiła wrócić po Błękitka i Złotka, których grzbiety i siła pociągowa mogły się przydać. Kuce rzeczywiście okazały się pomocne w porządkowaniu terenu i budowie ogrodzenia. Dźwigały duże kamienie i drewniane belki z których Niespodzianek mógł wyczarowywać stół, krzesła, ławy i łóżko. Alina widząc, jak dobrze idzie praca młodemu czarodziejowi  stwierdziła, że woli zająć się szyciem serwet i zasłonek.

- To ja w takim razie wrócę do siebie i tam zabiorę się natychmiast za szycie. Pani Gumka na pewno mi w tym pomoże – oznajmiła.

- Chciałabym wam z całego serca podziękować, za wszystko co dla mnie robicie – powiedziała nagle Oula. – Dlatego po skończonej dziś pracy zapraszam wszystkich na pokrzepiający posiłek. Przygotuję uroczystą, podziękowalną kolację.

Kolorowa, Alina i Niespodzianek klasnęli niemalże równocześnie w dłonie. Zaproszenie bardzo im się spodobało. Teraz praca szła im szybko i bez większych przeszkód, bo w tak dobrym towarzystwie nikt z nich nie narzekał na zmęczenie. Wkrótce efekty ich pracy stawały się coraz bardziej widoczne. Domek Ouli nabierał kolorów, a dzięki meblom nad którymi pracował czarodziej stawał się coraz bardziej przytulny. Pod wieczór wróciła Alina przywożąc uszyte zasłony, obrusy i narzutę na łóżko. Teraz efekt końcowy ich pracy mógł naprawdę zachwycać.

Wszyscy byli zadowoleni z tego ich wspólnego dzieła. Nadeszła zatem pora na zasłużony odpoczynek. Niespodzianek wyczarował skądś deseczki z których zrobił ławeczkę i skrzynkowy stoliczek. Kolorowa i Alina zasiadły przy nim, a Oulka zajęła się przygotowywaniem kolacji. Czarodziej pracował jeszcze nad efektownym oświetleniem ganku i porozwieszał mnóstwo lampionów na sznurkach. Na stoliku znalazły się też niewielkie świeczuszki. Zrobiło się bardzo nastrojowo i klimatycznie. Na niebie zajaśniał księżyc w pełni.

- Mam propozycję – powiedziała w pewnym momencie Alina. – Po kolacji możemy wszyscy udać się do mnie. Zapraszam na nocowanie w pałacu na wzgórzu. A jutro w południe zaprezentuje wam pierwszy spektakl w namiocie cyrkowym. Co wy na to?  

- Byłoby wspaniale – ucieszyła się Kolorowa.

- Faktycznie, należy się nam wspaniały odpoczynek w przestronnych wnętrzach – odpowiedział Niespodzianek, który bacznie przyglądał się w tym momencie Oulce. Ta jednak minę miała niezbyt zadowoloną.

- Co się stało? – zdziwiła się Alina spoglądająca również na swoją nową koleżankę.

- Może wy tam idźcie, a ja zostanę tu w moim domku – wyszeptała cichutko zmartwiona dziewczynka.

- Rozumiem! – Niespodzianek aż powstał z miejsca. – Za bardzo miejsce na wzgórzu kojarzy ci się z więzieniem, w którym siedziałaś zamknięta z Wiki. Teraz jednak nie musisz się bać tego miejsca. Nie ma już tam więzienia z kratami, ale jest kwiatowy ogród. Tak, jak ta polana dziś zamieniła się w przytulny domek dla ciebie, tak zamek na wzgórzu jest teraz domem Aliny. Nie poznasz tego miejsca. Zobaczysz!

- Tak. Niespodzianek na całkowitą rację – poparła go natychmiast Nowa-Kolorowa. – Nasz świat ciągle się zmienia i to na lepsze. To jak go postrzegamy zależy tylko od nas i naszej wyobraźni. To co jeszcze niedawno wydawało się nam przykre, dziś w nowym świetle może nabrać radosnych kolorów. Stwarzamy sobie świat, który ma nas cieszyć, a nie smucić.

- Chyba macie rację – odparła Oula. – Jeszcze wczoraj czułam się tak strasznie źle, samotna, porzucona, a dziś dzięki wam cieszę się, że jestem w tak wspaniałym miejscu w towarzystwie prawdziwych przyjaciół. Mogę odrzucić złe wspomnienia i cieszyć się tym co mam w tej chwili. Jestem teraz szczęśliwa.

- I oto chodziło – uśmiechnęła się Alina. – Chodźmy wszyscy do mnie na nocleg. Zapraszam!

Czwórka przyjaciół w końcu zebrała się i w towarzystwie biegnącego z przodu Merdacza pomaszerowała leśną ścieżką na szczyt wzgórza. Błękitek i Złotek też szli z nimi, ale zważywszy na ich ciężką pracę w ciągu dnia nikt nie ośmielił się wsiąść teraz na ich grzbiety. Drogę oświetlał im jaśniejący w pełni księżyc. Mimo, iż była to już wieczorna pora i wszyscy odczuwali zmęczenie humor im dopisywał. Śmiali się przez całą drogę i wesoło rozmawiali. Alina próbowała namówić Kolorową do wspólnego występu w cyrku. Razem mogłyby spróbować opracować jakiś numer z tresurą Merdacza albo kucyków. Niespodzianek śmiał się, że on będzie wyczarowywał różnokolorowe baloniki dla dzieci państwa Gumków, a Oulka obiecała wymyślić i przygotować wielki tort niespodziankę.  Wkrótce dotarli na szczyt wzgórza. Przed małym króliczym domem czekała na nich cała rodzina Gumków. Dzieci miały w malutkich rączkach małe latarenki, które oświetlały im drogę.

- Witajcie drodzy goście. Czekaliśmy tu na was. Nasza sąsiadka Alina zapowiedziała nam wasze przybycie  - powiedział uroczystym tonem Pan Gumka.

- To bardzo miłe z waszej strony – uśmiechnęła się Nowa-Kolorowa i uścisnęła wyciągniętą dłoń różowego królika.

Nie wiadomo dlaczego nagle wszyscy zaczęli się serdecznie ściskać z gumkowymi królikami. Tak, jakby wszyscy byli jedną wielką rodziną. Tylko Merdacz powstrzymany przez Kolorową stał trochę z boku i w radosnym podnieceniu machał ogonem w prawo i lewo. Królicze dzieci piszczały i łasiły się najwięcej do Aliny. Skacząc jedno przez drugie odprowadziły cały przybyły pochód do kwietnej rezydencji. Niespodzianek odprowadził Błękitka i Złotka na łąkę za domem. Alina zajęła się przygotowywaniem łóżek do spania. Nowa-Kolorowa spoglądała tymczasem dyskretnie na Oulę. Dziewczyna miała zaskoczoną minę. To miejsce w niczym już nie przypominało dawnego więziennego zamku.

- Miałaś rację. To jest już inne miejsce – rzekła po chwili do Kolorowej. – Tak bardzo się cieszę, że jestem tu razem z wami. 

- My też się cieszymy – odparła Kolorowa i uśmiechnęła się w duchu. Zastanawiała się, czy to czary zmieniają świat i ludzi, czy ludzie sami poprzez dobre nastawienie sprawiają, że zło i zawiść mogą się odczarować i zamienić się w dobro i przyjaźń. 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

 

URODZINY W TEATRZE

 

Dzień urodzin Julki zbliżał się wielkimi krokami. Pozostało kilka dni w szkole i weekend. Myśl o organizacji przyjęcia w teatrze spędzała Julce dosłownie sen z powiek. Jeszcze nigdy nie obchodziła tak uroczyście żadnych swoich urodzin. Nigdy też nie wyprawiała przyjęcia poza domem. To będzie na pewno wielkie wydarzenie w jej życiu. Zaproszenia zostały wysłane do kuzynek Leny i Niny, a do znajomych w szkole przekazane osobiście. Maks był zaskoczony rysunkami jakie Julka wykonała na zaproszeniu.

- W Anglii zaproszenia kupuje się w sklepie z kartkami, ale żadna z tych kartek nie może się równać z twoją. Jesteś real art graphic – powiedział z wielkim uznaniem. Spytał się też, czy w ramach prezentu mógłby jej przynieść cały worek owocowych gum do żucia. Julka zaśmiała się i odpowiedziała, że nie ma nic przeciwko takim oryginalnym prezentom.

Ula natomiast wydawała się być bardzo zaskoczona. Doskonale wiedziała kiedy Julka ma urodziny, ale po tym co jej ostatnio zrobiła nie była pewna, czy zostanie zaproszona. Była też zaskoczona nietypowym miejscem imprezy, czyli klubem w teatrze. Podziękowała Julci skromnym uśmiechem i powiedziała, że ma tylko nadzieję, że jej rodzice zgodzą się ją przywieźć w poniedziałek do teatru. 

Najbardziej cieszyła się chyba Ania. Zawsze uśmiechnięta tym razem na widok urodzinowego zaproszenia rzuciła się Julce na ramiona i mocno ją wyściskała.

- Bardzo się cieszę i na pewno przyjdę. Mam tyle pomysłów na ciekawy prezent. Zobaczysz, postaram się ciebie zaskoczyć.

- Twoja obecność na moim przyjęciu będzie dla mnie największym prezentem – odpowiedziała Julka.

- Jak myślisz, czy powinnam się ubrać w coś galowego jakbym szła do teatru, czy raczej w coś luźnego jak na imprezę? – dociekała Anka.

- Daj spokój, to ma być towarzyskie spotkanie na luzie, a nie wieczór ze spektaklem. Tego dnia teatr będzie zresztą zamknięty dla widzów, ale dzięki mojej cioci Reni będziemy mieli specjalne przepustki.

- Będzie na pewno super. Mam do ciebie jednak jedną prośbę. Chciałabym żebyś mi dała na pamiątkę jakieś swoje najnowsze zdjęcie. Z tyłu może być dedykacja dla mnie. Jako przyjaciółki powinniśmy mieć takie zdjęcia dla siebie. Ja twoje, ty moje. Możemy się wymienić?

- Czemu nie… - zastanowiła się chwilę Julka, ale w zasadzie nad czym się tu było zastanawiać. Przecież w domu ma pełno zdjęć, które robiła jej ostatnio ciocia Renia, gdy pracowała jako pomoc fotografa. Przypomniała sobie o specjalnej sesji zdjęciowej, na którą zabrała ją kiedyś ciocia. Z tego wydarzenia ma kilka ładnych, stylizowanych zdjęć w różnych strojach. Oczywiście, że przekaże jedno Ance.

- Jutro przyniosę – obiecała.

- To wspaniale. Już nie mogę się doczekać. Nie wiem, czy w poniedziałek w szkolę będę umiała usiedzieć i skupić się na lekcjach? To takie ekscytujące. Urodziny w teatrze. Jeszcze nigdy na takich nie byłam.

            Ania wyglądała na bardzo uszczęśliwioną osobę. Miała jednak trochę racji z tą szkołą. Oprócz imprezy urodzinowej były przecież jeszcze lekcje na których trzeba było uważać. Julka postanowiła pokazać przede wszystkim sobie, ale i też rodzicom, że jest już dużą, odpowiedzialną osobą i nie zaniedbuje swoich obowiązków. Po szkole wracała więc do domu i odrabiała lekcje, a po obiedzie i po kolacji pomagała rodzicom w sprzątaniu ze stołu i zmywaniu naczyń. Powstrzymywała się nawet od skarżenia się na Julka, który jak zwykle miał sto jeden powodów na zaczepianie jej i dokuczanie. Jej wysiłki zostały dostrzeżone przez rodziców, bo wkrótce sama mama przyznała w rozmowie przy stole, że coś się zmieniło.

            - Zauważyłeś, że nasza córka stała się ostatnio bardzo pomocna w domowych obowiązkach? – powiedziała do taty.

- Czas najwyższy. Przecież jest już całkiem dorosłą dziewczynką – odrzekł tata nie odrywając głowy od gazety.  

Julka słysząc to zarumieniła się na twarzy. Bardzo jej się spodobało określenie ,,całkiem dorosła dziewczynka”. Wreszcie ktoś w jej rodzinie to dostrzegł.

W sobotę po południu w odwiedziny przyszła i ciocia Renia i babcia Helenka.

- Musimy odbyć babską naradę w związku z wypiekami na urodzinową imprezę – oznajmiła mama i wypchnęła tatę z kuchni do dużego pokoju. Tata bynajmniej nie protestował, ale chwycił za telefon i zadzwonił do swojego brata Adama, żeby się upewnić, czy zaproszenia dotarły do Niny i Lenki. Okazało się, że tak, a wujek Adam zapewnił, że przywiezie obie swoje córki w poniedziałkowe popołudnie prosto do teatru. Wszystko więc szło zgodnie z ustalonym planem. Julka była bardzo podekscytowana.

W poniedziałek rano obudziła się jeszcze zanim mama weszła do jej pokoju. Julek spał niespokojnym snem, bo przekręcał się z boku na bok i kopał swoją kołdrę. Julka po cichu, żeby go nie zbudzić wymknęła się ze swojego pokoju do łazienki. W korytarzu stał jednak tata w piżamie i bardzo zdziwił się na jej widok.

- O! Już wstałaś kochanie? Tak wcześnie…

W tym momencie z kuchni wyjrzała głowa mamy.

- Dzień doby słoneczko – zawołała i pochwyciwszy tatę wciągnęła go do środka kuchni. Nastąpiły jakieś szurania, zduszone szepty i odgłos rozwiania papieru foliowego. Julka stała w korytarzu nie bardzo wiedząc co się dzieje. Po chwili z kuchni wyszli oboje mama i tata z małym bukiecikiem kwiatków i nieco większym pakunkiem obwiązanym czerwoną wstążką.

- Wszystkiego najlepszego nasza duża dziesięciolatko! – zawołała mama.

- Najlepsze życzenia kochanie! Żebyś zawsze była szczęśliwa – powiedział tato i wręczył jej owinięty w czerwoną wstążkę prezent.

Julka oniemiała. Pierwsze życzenia urodzinowe i pierwszy prezent. Rozwiązała wstążkę i przedarła kolorowy papier. W środku był zestaw do rysowania dla profesjonalistów: szkicownik, kilkadziesiąt różnokolorowych kredek grafitowych ułożonych w kolorystyce tęczy oraz książka do nauki rysunku.  Niesamowite! Julka tak się ucieszyła, że skoczyła wpierw na szyję mamy, a potem taty, żeby ich wyściskać. Zrobił się niezły rumor, który obudził Julka. Zaspany chłopiec stał ziewając przeciągle na korytarzu i dziwił się niezmiernie:

- Co się stało? Święty Mikołaj przyszedł?

Cała rodzina zaczęła się śmiać i nawzajem przytulać.

To był bardzo zaskakujący i radosny początek dnia. W szkole na Julkę też czekało kilka niespodzianek. Tuż przed pierwszą lekcją Maks wyciągnął ze swojego plecaka tabliczkę mlecznej czekolady z nadzieniem truskawkowym i wręczył ją Julce.

- Happy birthday! To taki mały gift na początek dnia, żeby ci było słodko i miło podczas przerwy – uśmiechnął się szczerze.

- Będzie mi miło, jak zechcesz się ze mną poczęstować – odparła Julka.

- Ze słodką chęcią – Maks jeszcze bardziej rozszerzył swój uśmiech ukazując bez żenady brak dwóch zębów mlecznych.

Podczas pierwszej przerwy czekolada została rozpakowana i wypróbowana. Do grona testerów dołączyła się też Ula, która przyniosła Julce własnoręcznie wykonaną podczas pierwszej lekcji laurkę (przez którą nie zdążyła zrobić zadanych zadań). Laurka zawierała rysunek na którym było uśmiechnięte słonko i tańczące wokół niego chmurki w kształcie owieczek. Pod spodem widniał okolicznościowy wierszyk:  

Julko moja przyjaciółko,

ślę tobie całus w czółko,

bo dziś są twoje urodziny,

więc nie rób smutnej miny,

gdy cię serdecznie przytula

twoja koleżanka Ula!

Julka czuła się naprawdę silnie wzruszona. Wszystko było tak jak dawniej. Ula znów była jej przyjaciółką, a przecież prawdziwi przyjaciele wybaczają sobie różne przewinienia. Niedawna zdrada poszła więc w niepamięć. Julka znów mogła się czuć dobrze w szkole i w klasie. Nie była sama. Dzień mijał jej bardzo szybko i w zasadzie na samych drobnych przyjemnościach. Za namową Uli i Maksa jeszcze kilka innych osób z klasy składało jej życzenia urodzinowe. Jednak największa niespodzianka czekała na nią po lekcjach, przed wyjściem ze szkoły. Sprawczynią tego wydarzenia był nie kto inny, jak sama Wiki, która ośmieliła się do niej podejść na korytarzu w szatni. Dziewczyna upewniła się, że nikt ich nie będzie podsłuchiwał i odezwała się do Julki lekko spłoszonym głosem.

- Wiesz, eee… Tak w ogóle, to chciałam cię przeprosić. No, wiesz tak po prostu za wszystko! Chyba byłam dla ciebie niezbyt uprzejma…

Julkę wmurowało. Nawet gdyby teraz po korytarzu w szatni sunąłby prawdziwy pociąg z wagonami nie wywołałoby to u niej większego zdziwienia niż to, jakiego teraz właśnie doznawała. W pierwszym odruchu pomyślała, że znów stała się celem jakiegoś głupiego żartu. Zaczęła się nawet rozglądać za ukrytymi gdzieś chichoczącymi koleżankami, ale nikogo wokół nie było. Wiki jednak spuściła swoją dumną dotychczas głowę i rzeczywiście wyglądało na to, że jest jej przykro.

- Strasznie trudno mi było na początku się znaleźć w waszej klasie – bąknęła patrząc na czubki swoich nowiutkich kozaków. – Moja mama wyjechała przed wakacjami do pracy zagranicą, a tata przeprowadził się tu do babci. Musiałam zmienić szkołę i wiesz… trochę się bałam jak to będzie…

- Pewnie tęsknisz za mamą? – to były jedyne słowa jakie Julci w tej chwili przyszły do głowy.

- Może… - odparła ożywiona Wiki. – Najpierw to byłam zła, że mnie zostawiła na tak długo. Postanowiłam, że w nowej klasie znajdę sobie szybko jakąś koleżankę z którą się zaprzyjaźnię i dzięki temu zapomnę o mamie.

- Tak się chyba nie da…

- To był głupi pomysł. Wydawało mi się, że uda mi się to z Ulką. Była taka łatwa do przekonania, taka uległa. Przykro mi, że odbyło się to twoim kosztem…

- Może już zapomnimy o tej sprawi, co? – Julka poczuła jak robi się jej strasznie duszno w pomieszczeniu i zapragnęła jak najszybciej znaleźć się na otwartej przestrzeni poza murami szkoły.

- Chciałam ci tylko coś powiedzieć, coś czego jeszcze nikt nie wie z naszej klasy - Wiki chwyciła Julkę za rękaw i spojrzała jej w oczy. – Będę chodzić do tej szkoły tylko do końca tego półrocza, potem wyjeżdżam. Mama chce, byśmy razem z tatą przyjechali do niej, tam gdzie teraz mieszka. Podobno jest tam praca i dla mojego taty. Mama załatwia teraz przeniesienie mnie do tamtejszej szkoły. Będę chodziła do szkoły w Anglii.

- Maks chodził do szkoły w Anglii -  Julka znów nie wiedziała co powiedzieć.

- No widzisz… On przyjechał tu i od razu znalazł sobie przyjaciół, to ja pojadę tam i też tam znajdę nowych znajomych.

Przez chwilę zapanowała między dziewczynami cisza. Dziwna cisza, dziwna sytuacja.

- Chciałam powiedzieć to tobie pierwszej, żebyś nie chowała do mnie urazy, kiedy stąd wyjadę. Jest mi przykro i nie chciałabym, żebyś źle o mnie myślała.

Wiki stała w przejściu i zdawało się, że chce jeszcze coś dopowiedzieć, co jednak ciężko przechodziło jej przez usta.

- Słyszałam, że masz dziś urodziny. Nie mam co prawda żadnego specjalnego prezentu, ale chciałam ci dać coś, co dla mnie było bardzo cenne.

Wiki sięgnęła do swojego plecaka i wyszukała w nim piórnik. Otworzyła go i wyciągnęła breloczek do kluczy w kształcie czerwonej, angielskiej budki telefonicznej. Podała go Julce.

- Dostała go od mamy w pierwszej paczce jaką wysłała do nas z Anglii. Teraz chcę go dać tobie.

- Ależ nie mogę przyjąć prezentu, który dostałaś od mamy – wzdrygnęła się Julka i schowała ręce za siebie.

- Możesz, możesz… Teraz jak pojadę do Anglii będę mogła kupić sobie dziesięć takich breloczków. Ten niech będzie znakiem moich przeprosin.

Wiki pociągnęła za rękę Julki i siłą wcisnęła jej breloczek w dłonie.

- Miłego dnia i wszystkiego najlepszego! – wykrzyknęła, po czym pobiegła schodami na górę, ku wyjściu ze szkoły. Julka stała jak oniemiała. Czuła, że fala gorąca obmywa całą jej głowę. Nie wiedziała co o tym wszystkim ma myśleć.  Czy wypada się cieszyć? Czy to był jej sukces, czy tylko zagrywka Wiktorii? Wyszła ze szkoły i puściła się biegiem do domu. Trzeba było zacząć się szykować na popołudniowe przyjęcie w teatrze.

W domu panował już duch imprezowych przygotowań. Co prawda rodzice nie wrócili jeszcze ze szkoły, ale w kuchni rządziła już babcia Helenka. Okazało się, że przyszła wcześniej niż powinna i jeszcze po drodze odebrała Julka z przedszkola. Mały siedział w pokoju i rozkładał swoje wszystkie samochody szykując się, jak sam zapowiedział do wielkiego urodzinowego wyścigu na cześć Julki. Mrugając znacząco do wnuczki babcia z miną konspiratora zaprowadziła ją do lodówki i pokazała znajdujący się tam tort urodzinowy. Był na nim czekoladowy napis: ,,JULKA 10 LAT”. Wkrótce w domu pojawiła się ciocia Renia przynosząc ze sobą obiecany sernik z malinami. Wyściskała Julkę i podarowała jej w urodzinowym prezencie naszyjnik z prawdziwych bursztynów.

- To pamiątka, którą kupiła w te wakacje nad morzem z myślą o tobie. Długo czekałam, żeby ci go wręczyć, ale chciałam zrobić ci niespodziankę na urodziny – ciocia Renia nałożyła mieniący się brązowo-złotawymi barwami naszyjnik z małych bursztynowych koralików.

- Dziękuję ciociu, jak zawsze jesteś niesamowita!

Julka była zachwycona. Oprócz wisiorka z metalowym koniem nie miała żadnych innych swoich ozdób na szyję. To były jej pierwsze prawdziwe korale. Ciocia Renia potraktowała ją jak dorosłą osobę, dała jej nie zabawkę, ale prawdziwy, kobiecy prezent. Jak zwykle jej matka chrzestna wiedziała w jaki sposób uszczęśliwić swoją chrześnice.

Chwilę później do mieszkania wpadła zdyszana mama, która zwolniła się wcześniej z pracy. Była tak zagoniona, że nawet nie zdążyła się przebrać tylko stojąc na progu drzwi zakomenderowała:  

- Zabieramy ciasta, baloniki, ozdoby i jedziemy do teatru. Trzeba wszystko przygotować na miejscu. Szybko, musimy się pospieszyć.

Pojechały we trójkę: mama, ciocia i Julka. Babcia postanowiła zostać z Julkiem, żeby nie przeszkadzał w przygotowaniach. Mama prowadziła samochód, ciocia trzymała na kolanach tort, a Julka sernik z malinami. Ponadto miały wypchane torby z papierowymi talerzykami, kubkami i całym stosem dekoracji. Na tyłach teatru mieściła się mała kawiarenka o wdzięcznej nazwie ,,Za kulisami”. Ciocia Renia wykonała jeden telefon i już drzwi otwierała im pani Basieńka.

- Witam serdecznie drogą jubilatkę! – powiedziała zwracając się bezpośrednio do Julki. – Cała kawiarenka jest dziś do twojej dyspozycji. Życzę ci miłej zabawy.

Julka ogarnęła wzrokiem pomieszczenie. Była tu pierwszy raz w życiu i od razu wszystko jej się spodobało. Pomieszczenie było co prawda niewielkie, gdyż mieściły się w nim zaledwie cztery stoliki, ale była też kanapa z ławą i dwa wygodne fotele. Przy bufecie była długa lada i wysokie stołki. Wnętrze przypominało scenę teatralną. Na ścianach wisiały przeróżne maski ze spektakli, fragmenty jakiś kostiumów i dekoracji scenicznych, kapelusze, pierzaste boa, wachlarze, stare lampy, wieszaki na ubrania. W ramkach były zdjęcia z kilku spektakli. W koncie stało nawet pianino. Było magicznie…

- Nie wiem, czy warto jeszcze czymkolwiek ozdabiać to miejsce? – powiedziała mama rozglądając się dookoła.

- Nie zaszkodzi nadmuchać kilka baloników i rozwiesić napis ,,Sto lat” – zdecydowała ciocia Renia i przystąpiła do dmuchania pierwszych balonów. Julka chętnie jej w tym pomogła. Mama i pani Basieńka zajęły się ustawianiem stołów i ich nakrywaniem. W ciągu godziny wszystko było gotowe na przyjęcie gości. Mama pojechała do domu po Julka, a ciocia Renia została, żeby pomóc Julce witać zaproszonych gości.

Pierwszy pojawił się wujek Adam, który przywiózł Ninę i Lenkę. Kuzynki grzecznie się przywitały i równie grzecznie usiadły na kanapie. Chwilę później zjawiła się Ulka. Niosła ze sobą pod pachą dość sporych rozmiarów pakunek owinięty w celofan. Okazało się, że była to wełniana poduszka w kształcie owieczki.

- Sama wiesz, jak bardzo kocham owieczki, więc chciała tobie jedną podarować – powiedziała wręczając prezent Julce. – Mam nadzieję, że będzie ci się na niej dobrze spało i będziesz miała same kolorowe sny.

- Oj, tak! – zaśmiała się serdecznie jubilatka. – Wiesz przecież, że mam bardzo bogatą wyobraźnię.    

Następnym gościem był Maks. Kuzynki Nina i Lenka na widok ciemnoskórego chłopca wydały głośny okrzyk zdumienia.

- Przedstawiam wam mojego przyjaciela, który przyjechał na moje urodziny prosto z Anglii – zażartowała Julka. – Na szczęście dobrze mówi po polsku więc śmiało możecie go zagadywać. Maks ma wiele ciekawych rzeczy do opowiadania. Lubi zwierzęta a zwłaszcza ,,piesi i koti”…

Maks w tym momencie zaczął się głośno śmiać, a że jego śmiech był zaraźliwy i wkrótce śmiali się już wszyscy. Zgodnie z zapowiedzią z rana Maksymilian przyniósł Julce w prezencie pudło wypełnione po brzegi przeróżnymi słodyczami, w których były i małe czekoladki i cukierki różnych smaków, wafelki, żelki i oczywiście owocowe gumy do żucia. Julka zaczęła wszystkich częstować tymi słodyczami. Maks natychmiast ogłosił konkurs na największego balona jakiego uda się zrobić z gumy do żucia. Chociaż dziewczyny starały się jak mogły nie były wstanie pobić wielkością wydmuchanych balonów jakie robił Maks. Był w tym na pewno prawdziwym mistrzem.

Wkrótce do grona zaproszonych gości dołączył Julek, którego przywiozła mama. Był odświętnie ubrany, miał na sobie najlepsze spodnie i kamizelkę, a pod szyją przypiętą śmieszną muszkę. Trochę był onieśmielony towarzystwem starszych dzieci, ale gdy zobaczył otwarte pudło ze słodyczami – prezent od Maksa zajął się jego przeglądem i odwijaniem z papierków kolejnych słodyczy.

Gościem którego Julka nie mogła się doczekać była Anka. Ciocia Renia już chciała zacząć rozkrawać swój sernik, kiedy w drzwiach kawiarni pojawiła się Ania. Jej wejście wywołało sporo zamieszania. Jako jedyna z zaproszonych gości miała na sobie specjalne przebranie. Wyglądała niesamowicie! Anka miała bowiem na sobie granatową, krótką sukienkę bez rękawów. Na głowie spoczywał jej filcowy kapelusik z przytroczonym pawim piórkiem. Uzupełnieniem stroju był kremowy, jedwabny szal zawieszony wokół szyi i białe długie aż pod łokieć rękawiczki na rękach. Wyglądała jak jakaś aktorka z przedstawienia. Maks na jej widok aż zagwizdał, a Nina i Lenka po raz kolejny tego dnia wydały głośny okrzyk zdziwienia. W tym momencie Julka pożałowała, że sama nie wymyśliła dla siebie jakieś kreacji na imprezę w teatrze.

- Cóż, jak wizyta w teatrze, to trzeba się odpowiednio ubrać – zaśmiała się Anka i wyciągnęła z torby, którą niosła w ręce prezent dla Julki. – To dla ciebie ze specjalną dedykacją i życzeniami urodzinowymi.

Julka rozpakowała z kolorowego papieru sporych rozmiarów ramkę z obrazem. To co ujrzała na rysunku wprawiło ją w osłupienie. Ujrzała samą siebie. To był jej autoportret!

- Ależ, jak… Jak to narysowałaś?

- Niestety nie mam aż takich zdolności plastycznych jak ty – odparła Anka. – Pomogła mi moja mam, która świetnie rysuje i jest poza tym grafikiem komputerowym. Pamiętasz jak poprosiłam cię o przyniesienie zdjęcia. Wtedy właśnie wpadłam na pomysł, że moja mama może wykonać twój portret z fotografii. Przyniosłaś mi ładne zdjęcie, więc nie było problemu. Zobacz też na dedykację z tyłu.

Julka odwróciła obraz. Z tyłu były wypisane ręcznie słowa:

,,Dla mojej przyjaciółki Julki, żeby patrząc zawsze na ten portret wiedziała jak piękną i dobrą jest osobą – Anka”.   

To była bardzo wzruszająca dedykacja. Julka pewnie uroniłaby łzę, gdyby nie nagły głos pani Basieńki, który rozległ się zza baru.

- Proszę o chwilę uwagi! Wszystkich zainteresowanych i odważnych gości zapraszam na wieczorne zwiedzanie teatru od strony kulis, czyli tego czego nie widać z widowni. Proszę o zachowanie ostrożności, bo w niektórych miejscach będziemy poruszać się po ciemku.

- Mamo, a ja się boję ciemności – pisnął cienkim głosikiem Julek.

- Nie bój się będę szła z tobą trzymając cię za rękę – uśmiechnęła się mama.

Miny pozostałych gości zdradzały wielkie podniecenie. Nina i Lenka zaczęły nawet chichotać, a Maks stwierdził, że on pójdzie z przodu, bo niczego się nie boi.

- Nawet pająków? – spytała się Ula.

- Zwłaszcza pająków, bo każdy z nich może być potencjalnym spidermanem – odparł wesoło chłopak.

Wszyscy goście ustawili się w szeregu. Na końcu stanęła mama z Julkiem. Ciocia Renia wolała zostać i zająć się rozkrawaniem sernika z malinami.

- Przecież ja  tu kiedyś pracowałam i znam doskonale cały teatr. Nie ma on dla mnie żadnych tajemnic. 

Grupa ruszyła więc w głąb pomieszczeń teatralnych bez cioci Reni. Pani Basia pokazała wpierw pracownie krawieckie gdzie było pełno długich beli z różnymi materiałami do wykrajana i szycia. Potem zajrzeli do olbrzymiej stolarni w której powstawały dekoracje do poszczególnych spektakli. Byli też w garderobie i perukarni, gdzie stało mnóstwo manekinów przystrojonych w przeróżne peruki. Okazało się, że w prawie każdym zakamarku do jakiego zajrzeli byli jacyś pracownicy teatru, którzy przygotowywali czy to stroje, czy dekoracje do spektaklu. Okazało się, że mimo, iż teatr był zamknięty dla widzów za jego kulisami pracowało wiele osób, nawet popołudniami.

- Teatr to nie tylko aktorzy – powiedziała pani Basia. – Cały sztab ludzi różnych zawodów pracuje nad tym, żeby powstało przedstawienie. Nie raz scenografia przygotowywana jest do późna w nocy. Tak naprawdę teatr przysypia tyko na chwilę nad ranem. A tak prawie na okrągło ktoś tu pracuje.

Grupka podekscytowanych zwiedzaczy zajrzała też na scenę, ale ze względu na ustawione tam rekwizyty nie mogli na nią wejść. Po ciemku scena i widownia wydawały się być wielką jak nocne niebo czarną dziurą bez wyraźnego końca. Żeby dodać sobie odwagi Maks krzyknął w ową czeluść jako pierwszy:

-Uchuuu!!!

Echo odbiło jego głos wydając głuche: uuu! Po nim na przemian zaczęły wykrzykiwać dziewczyny: Ula i Anka, Nina i Lena, a na końcu Julka. Tylko Julek wystraszony tulił się do mamy i wolał nie zaglądać w czarną głębię sceny. Pani Basia tymczasem ponaglała do dalszej wędrówki, bo miała na koniec przygotowaną niespodziankę. Zaprowadziła urodzinowych gości do magazynu rekwizytów. Była to wielka hala w której stały rozmaite sprzęty, meble i wieszaki ze strojami. Czego tam nie było… Było olbrzymie łóżko z baldachimem, stare fotele i komody, szafa z lustrami,  dywany, jakieś schody na kółkach, kartonowa wieża zamkowa i brama z kratami, sztuczne drzewko i choinka z bombkami, a nawet sanie do konnego zaprzęgu. Na długich wieszakach były porozwieszane przeróżne stroje, suknie, marynarki, surduty, mundury. Obok na półkach leżały kapelusze, hełmy rycerskie, czapki z daszkami.

- Możecie trochę tu pomyszkować i poprzymierzać stroje – powiedziała pani Basia zaznaczając jednak, żeby później wszystko poodkładać na swoje miejsce.

Dzieciakom nie trzeba było dwa razy powtarzać. Poczuły się jak na jakimś fantastycznym placu zabaw. Każdy z nich ruszył w poszukiwaniu stroju dla siebie. Nie była to taka prosta sprawa, bo większość kostiumów była dla nich za duża, ale w takim mnóstwie udało się co nieco ciekawego znaleźć. Julka znalazła turecki czepek z woalką oraz bufoniaste spodnie. Wyglądała jak arabska księżniczka. Ula założyła białą tunikę i słomkowy kapelusz. Przypominała pasterkę. Anka choć miała swoje przebranie chętnie przeszukiwała wieszaki w poszukiwaniu czegoś oryginalnego. W końcu znalazła strój lwa. Założyła go na siebie i z rykiem ruszyła na Maksa, który akurat przymierzał hełm rzymskiego legionisty.

- Uciekaj na wieżę, bo cię zjem na kolację! – wołała na cały głos. Nina i Lenka piszczały i uciekły pod schody na kółkach. Tylko Julek wymachując krótkim drewnianym mieczem zagrodził Ance drogę krzycząc:

- Uciekaj Lenka ja cię uratuję!

Śmiechu było co nie miara. Wszyscy bawili się znakomicie biegając po całym magazynie, wyciągając i przymierzając kolejne stroje i kryjąc się za rekwizytami. Zabawa była lepsza niż na jakimkolwiek placu zabaw z dmuchanymi zamkami. Dzieciaki mogłyby tam spędzić całe popołudnie, ba nawet wieczór i noc, może by i się zatraciły w zabawie do rana. Na szczęście pani Basia zwołała wszystkich proponując powrót do kawiarni na  urodzinowy tort. 

- Słodkości! Uwielbiam! – zakrzyknął Maks i zwijając dłonie w trąbkę zatrąbił dając znak do odwrotu. Wtórował mu w tym Julek, który też postanowił trąbić po swojemu.

- Drogie panie, czas na popołudniową herbatkę – powiedziała z gracją Anka wracając do swojej roli dystyngowanej artystki.

Gdy wrócili do kawiarni rozsiedli się przy stolikach. Nagle pogasły światła, a z kuchni wyszła pani Basia niosąc przed sobą tort na którym paliło się dziesięć świeczek. W tym momencie ciocia Renia odpaliła zimne ognie, które roziskrzyły się złotym blaskiem i z sykiem sypały się na wszystkie strony. Wrażenie było niesamowite. Julka czuła się jak w bajce. Wszystko to było zorganizowane na jej cześć. Obok niej były najważniejsze dla niej osoby, prawdziwi przyjaciele. Wszyscy śpiewali ,,Sto lat” i życzyli jej pomyślności. Dostała tyle wyjątkowych prezentów i czuła, że to jest naprawdę wyjątkowa chwila w jej życiu. Była przeszczęśliwa.

Po torcie przyszedł czas na słynny sernik z malinami upieczony przez ciocię Renię. Po jego zjedzeniu dziewczyny poczuły, że są już najedzone do syta i nie mają siły na dokładkę. Tylko Maks uśmiechał się przymilnie do cioci Reni i gotów był przyjąć z radością kolejną porcję.

- Uwielbiam tego chłopca – oświadczyła rozpromieniona ciocia. – Chętnie bym cię adoptowała.

- Przykro mi, ale mam już rodziców – odparł z pełną powagą Maks. Nie wiadomo dlaczego ta odpowiedź tak rozśmieszyła ciocię Renię, że śmiała się dobre pięć minut, a swoim śmiechem zaraziła mamę, panię Basię, a po nich resztę towarzystwa. Nawet Julek śmiał się do rozpuku choć sam nie wiedział za bardzo z czego. Śmiała się i Julka. Widziała, że wszyscy goście dobrze się bawią i była z tego powodu bardzo szczęśliwa.

Po słodkim poczęstunku przyszedł czas na dalszą zabawę. Ciocia Renia zaproponowała wróżenie z lanego wosku, bo wkrótce miały być Andrzejki. Wszystkim pomysł przypadł do gustu. Pogasili światła i w blasku świec, które przyniosła pani Basia próbowali z cieni rzucanych na ścianę odgadnąć swoją przyszłość. Julce jako pierwszej wyszło coś na kształt małego konia, albo kuca.

- Pewnie założysz hodowlę kucyków i będziesz organizować zajęcia dla dzieci – wykrzyknęła Anka!

- Albo zostaniesz dyrektorem zoo – zaśmiał się Maks.

Wróżba dla Uli wyglądała jak wielki pies.

- To pewnie pies pasterski do pilnowania owiec w górach – stwierdziła z uśmiechem Julka.

Nad wróżbą Anki zastanawiali się bardzo długo. Owalny kształt nie wskazywał na nic konkretnego, ale Julka wiedziała doskonale co to mogło być.

- Moim zdaniem przypomina trochę namiot cyrkowy. Mogłabyś być artystką cyrkową i tańczyć na linie.

- Albo robić za clowna -  wtrącił się zawadiacko Maks.

- Ciekawe co tobie wyjdzie miłośniku słodkości? – odparła Anka.

Wszyscy z zaciekawieniem i napięciem przyglądali się jak ciocia Renia przelewa gorący wosk przez dziurkę od klucza do miski z wodą.

- Ha, ha! – krzyknęła triumfalnie Anka. – To wygląda jak nietoperz z rozpostartymi skrzydełkami. Może będziesz wampirem?

- Raczej batmanem i będę ratował ludzi przed złymi opryszkami -  Maks wyszczerzył zęby w niemym uśmiechu.

- A mnie się wydaje, że to jest płaszcz czarodzieja. Maks będzie czarodziejem w cyrku Ani i tam będzie pokazywał sztuczki wyciągając różowe króliczki z kapelusza – powiedziała nagle ucieszona Julka i klasnęła w dłonie.

Wszyscy spojrzeli na nią zdumieni.

- Ale ty masz wyobraźnię… – podsumował Maks.

 To fakt. Julka miała bardzo bogatą wyobraźnię. Właśnie uświadomiła sobie, że patrząc teraz na swoich przyjaciół widzi ich jako rysunkowych bohaterów z jej tajnego zeszytu. Maks to Niespodzianek, Anka to Alina, a Ula to Oulka. Wróżby z wosku przypominały jej świat, który stworzyła sobie w wyobraźni. Zastanawiała się teraz czy to ona pierwsza wymyśliła sobie to wszystko i przeniosła na swoich przyjaciół, czy wpierw pojawiły się nowe osoby w jej życiu i do nich dopasowała swoje rysunkowe wizje. Może rację miała ciocia Renia mówiąc, że jak czegoś bardzo pragniemy, to może się to urzeczywistnić. Nawet w magiczny sposób…

Zabawa urodzinowa dobiegała końca. Goście powoli opuszczali teatralną kawiarenkę. Wujek Adam przyjechał jako pierwszy po Ninkę i Lenkę. Potem pojawił się tata Uli i mama Anki. Na końcu zjawili się rodzice Maksa. Wszyscy byli pod ogromnym wrażeniem nietypowych urodzin w teatrze i dziękowali Julce za wspaniale spędzone popołudnie. Julka zaś wyściskała z wdzięczności i mamę i panią Basię, a przede wszystkim ciocię Renię.

- Ciociu jestem taka szczęśliwa! To były najwspanialsze urodziny w moim życiu.

- Cieszę się kochanie – odparła jej na ucho ciocia. – Cieszę się także, że masz takich wspaniałych przyjaciół. Widzisz, jeszcze niedawno byłaś taka samotnia i nieszczęśliwa, a teraz jesteś taka… taka…

- Kolorowa! – wykrzyknęła Julka.

- Właśnie! Nowa- Kolorowa! Cała ty!

 

Wróciwszy do domu Julka czuła się bardzo zmęczona. Musiała jednak zrobić coś jeszcze przed snem. Sięgnęła do szuflady po swój zeszyt z kucykami. Spojrzała raz jeszcze na swoich rysunkowych bohaterów. Chciała, żeby też się dziś dobrze czuli. Sięgnęła po podarowany jej dziś przez rodziców zestaw kredek i zaczęła rysować wielki namiot, a w nim scenę cyrkową. Na podwieszonej pod sufitem linie występowała Linoskoczka Alina. Na dole stał Niespodzianek i za pomocą małej różdżki wyczarowywał kolorowe balony. Merdacz podskakiwał i chciał je łapać w locie. Na widowni siedziała cała liczna rodzina różowych, gumkowych królików i Oulka, która biła brawo. Błękitek i Złotek zaglądali zza kurtyny gotowi na swój występ. Obok nich stała Nowa-Kolorowa, która głaskała kuce po ich bujnych grzywach. Na jej twarzy rozkwitał uśmiech. Jej świat był pełen przyjaciół i czuła się w nim taka szczęśliwa. Julka zresztą też.

 

KONIEC

 

 

 

 


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

PIEŚŃ DO LUDOLFINY 3,141592653589

GWIAZDKA W PRASOWEJ

ŻYWA PAMIĘĆ MIEJSCA