SYF CITY
Kryminalny Poznań
SYF CITY
Po
północy
Czuła się mocno zmęczona. Cały
dzień obfitował w liczne spotkania i jeszcze ten wieczorny bankiet w Teatrze
Wielkim na cześć zagranicznych gości konferencji ,,SAFE CITY”. Marzyła już
tylko o ciepłym prysznicu, ale przedtem chciała sobie zaparzyć herbatę z melisy
na dobry sen. Weszła do kuchni i włączyła czajnik elektryczny. Przez szum
urządzenia do jej uszu dobiegł jednak niepokojący szmer dochodzący z korytarza.
Przecież wchodząc do domu zamknęła drzwi na zamek… Wyraźnie usłyszała czyjeś
kroki w salonie. Ktoś był w jej mieszkaniu. Przez jej ciało przeszedł zimny dreszcz.
Telefon? Został chyba w salonie. Za plecami wyczuła czyjąś obecność. Odwróciła
się gwałtownie.
- To ty?! Co ty tu…
To były ostatnie słowa jakie była
w stanie wypowiedzieć. Stojąca przed nią postać wykonała szybki, niespodziewany
ruch ręką w stronę jej twarzy. Zobaczyła błysk ostrza i poczuła bolesne ukłucie
wzdłuż szyi. A potem zaczęła się dusić i to była ostatnia świadoma rzecz, którą
odczuła. Tryskające obficie krwią z przeciętej tchawicy ciało osunęło się
bezwładnie na podłogę.
7.59
Ten
dzień nie zapowiadał się dobrze. Daniel Pakuła stał w podkoszulku i w samych
gatkach na balkonie swojej kawalerki i tępym spojrzeniem wpatrywał się w dal
przed siebie. Owa dal oznaczała rząd nowo wybudowanych bloków mieszkalnych,
które ku jego bezradnej irytacji zasłoniły mu widok na lasek rosnący przy
jeziorze maltańskim. Kłujące zimno przenikało jego bose stopy, a kawa, którą
trzymał w ręku szybko wystygła i zupełnie mu nie smakowała. Bolały go mięśnie,
o które już dawno przestał dbać. Chyba wtedy, kiedy stwierdził, że bliżej mu do
emerytury, niż do najbliższej siłowni. Gdzieś w głębi świadomości usłyszał
dzwonek. Znajomy dźwięk, którego szczerze nienawidził. Tak dzwonić mógł tylko
jego służbowy smartfon, który zawsze przed snem kładł na stoliku obok łóżka. Nie
miał prawa go wyciszać. Nigdy. Ani w nocy podczas snu, ani o wczesnym poranku
podczas tej swojej tępej kontemplacji na balkonie. Taki już los psa z
kryminalnego. Wszedł do pokoju. Dzwonili z komendy.
-
Pakuła, słucham – warknął po odebraniu połączenia.
-
Daniel! Wysyłam po ciebie radiowóz. Pojedziesz natychmiast na miejsce zbrodni.
Sprawa cholernie priorytetowa. Kurewsko czerwony alarm! – Wychrypiał spanikowany
głos przełożonego.
Drżenie rąk. Tego można było się
spodziewać. Przecież człowiek nie rodzi się mordercą. Nie planuje nim zostać.
Zmuszają go do tego okoliczności. A teraz jest już po wszystkim. Czy żałuję? Na
wojnie też się zabija. Po co? Żeby zlikwidować zagrożenie. Proste. Przyroda
broni się eliminując szkodniki. Dlaczego człowiek nie mógłby robić tego samego?
Bo ma sumienie? Ha, ha, śmieszne usprawiedliwienie słabości charakteru… Tak
naprawdę, to ja tu jestem ofiarą, to mnie skrzywdzono. Dlatego nie mam teraz
wyrzutów sumienia. Tylko to cholerne drżenie rąk…
9.09
Policyjny
radiowóz, który wiózł Daniela zatrzymał się przed ogrodzeniem posesji przy
której parkowała już cała flotylla migających niebieskimi światłami pojazdów z
Komendy Miejskiej. Choć niegdyś lubił jeździć w wolnych chwilach rowerem do
Parku Sołackiego i dalej na Golęcin, to akurat na tej bocznej uliczce był chyba
pierwszy raz w życiu. Rząd okazałych, przedwojennych willi z przydomowymi
ogródkami porośniętymi wysokimi drzewami sprawiał wrażenie, jakby czas cofnął
się tutaj o cały wiek. Dostojny spokój tego miejsca zakłócał jedynie ruch ludzi
z zespołu kryminalnych techników, którzy kręcili się pomiędzy pojazdami, a
wnętrzem otynkowanej na biało wilii. Dom przed którym teraz stał nosił znamiona
świeżo zakończonego remontu. Wymieniony dach lśnił czerwienią dachówek, wzrok
przykuwały nowe futryny okien i drzwi. Starannie zadbany ogród też robił
wrażenie. W głowie Pakuły zrodziła się refleksja na temat zasobnego życia
właścicielki posesji.
- Oho! Komisarz Pakuła we własnej osobie! – Chudy
drągal z dziobatą twarzą jak u nastolatka i zaczerwienionym nosem wskazującym
na infekcję dróg oddechowych podał rękę na przywitanie.
-
Jak się macie aspirancie Maciąg? -
Daniel odwzajemnił uścisk. - Widzę, że nocny dyżur nie skończył się dla was
drzemką na tylnym siedzeniu radiowozu.
-
Panie komisarzu, mamy tu zbrodnię jak z tego horroru „Teksańska masakra mechaniczną
piłą trzy”. Dosłownie. Ciach po szyi ostrym narzędziem i krew tryska po całej
kuchni. Chce pan zobaczyć miejsce zbrodni?
-
Za chwilę, najpierw powiedz mi co już ustaliliście. Zwłoki jeszcze na miejscu?
-
Nie, przed chwilą zabrali je do prosektorium. Wszystko wygląda na włam, ale chyba
nie na tle rabunkowym. Morderca nie narobił bałaganu, nie wyniósł żadnych cennych
rzeczy. W ogóle zostawił mało śladów. Dostał się przez tylne wyjście tarasowe
na ogród. Rozwalił drewniane drzwi, zapewne łomem. Klasyka. Wszedł, zaatakował,
wyszedł. Zgon nastąpił prawdopodobnie między północą a pierwszą w nocy.
Sprawdzamy obecnie, czy któryś z sąsiadów coś widział lub słyszał.
-
Jeżeli to nie napad rabunkowy, to może zabójstwo z premedytacją – pomyślał na
głos Pakuła. – Ofiara komuś podpadła i
trzeba było ją usunąć. Może zabójstwo na zlecenie?
Weszli
do wnętrza domu. Powitał ich obszerny hol z drewnianym schodami prowadzącymi na
piętro. Wnętrze urządzone było z artystycznym sznytem. Na bielutkich ścianach
wisiały obrazy przedstawiające sztukę nowoczesną. Stylowe szafki i półeczki z
ciemnego drewna. Wszechobecne bibeloty, jakieś rośliny w doniczkach. Czysto,
schludnie, na bogato. Korytarz za schodami wiódł wprost do dużego salonu,
którego duże okna wychodziły na taras i ogród. Wyłamane drzwi, kawałki drewna,
policyjne taśmy i oznaczenia ułatwiające dokumentacje miejsca włamania. Z lewej
strony znajdowało się przejście do kuchni. Pomieszczenie sporych rozmiarów
wyposażone było w najnowocześniejsze zdobycze techniczne ułatwiające
przyrządzanie posiłków. Idealistyczne wrażenie tego miejsca przysłaniał jednak widok
rozbryzganej na ścianie krwi, oraz wielka czerwona plama na podłogowej
terakocie.
-
Tu dopadł ją morderca – smutno pokiwał głową aspirant Maciąg. – Wygląda, że był
jeden cios po szyi i po wszystkim. Życie uszło…
-
Hm… - Pakuła podrapał się po brodzie. – Ofiara chyba nie walczyła. Nie była
zatem przestraszona najściem sprawcy i nie spodziewała się śmiertelnego ciosu.
Skoro została ugodzona w szyję, to zapewne stała do swego mordercy przodem,
więc go widziała. Jeżeli się go nie bała, to musiała go zatem znać. Tak mi się
wydaje… Kto znalazł ofiarę?
-
Kierowca Stanisław Senk. O siódmej rano przyjechał po nią służbowym samochodem.
Zaniepokojony, że długo nie wychodzi, zadzwonił do drzwi wejściowych, a potem
obszedł posesję i zobaczył wyłamane drzwi tarasowe. Nie wchodził jednak do
domu, tylko wezwał od razu policję. Dyżurny od nas wysłał natychmiast patrol z
Kochanowskiego i to oni pierwsi weszli do środka.
Komisarz
Pakuła pokiwał tylko smętnie głową i mruknął pod nosem:
-
I tak oto z samego rana cały Poznań dowiedział się, że Żelazna Emma przestała
być prezydentem miasta.
10.16
Inspektor
Brodzki zazwyczaj miał minę poczciwego psa Droopy z filmów rysunkowych Hanna
Barbera. Jednak nie tym razem. Czoło mu się podniosło, policzki nabrały
ognistej czerwieni, a w smutne oczy wstąpiły iskry bojowe. W jego gabinecie było
tłoczno i gwarno. Czerwony alarm postawił na nogi całą Komendę Miejską Policji
w Poznaniu.
-
Panie i panowie naczelnicy – Brodzki rozpoczął naradę. – Jak już wszyscy wiemy
dziś w nocy jakiś popierdolony psychol zaatakował ze skutkiem śmiertelnym naszą
Żelazną Emmę w jej własnym domu na Sołaczu. Pani prezydent Emilia Lanowicz, jak
powszechnie wiadomo mieszkała sama i dlatego zgłoszenie o jej śmierci dotarło
do nas dopiero rano. Z pierwszych ustaleń wiemy, że napad nie miał charakteru
rabunkowego, więc w grę mogą wchodzić na przykład motywy polityczne. Chyba nie
muszę tłumaczyć, jak sprawa jest cholernie ważna. Zabójstwo prezydentki miasta
to bolesny policzek dla naszych służb. Dlatego dochodzenie ma status
priorytetowy. Wszystkie ręce na pokład. Działamy pod presją czasu.
Pomruk
aprobaty oficerów wyższego szczebla przetoczył się przez gabinet. Brodzki nie
zmieniając wyrazu twarzy kontynuował swoją przemowę.
-
Natychmiast po otrzymaniu zgłoszenia powołałem zespół do zadań specjalnych,
którego dowodzenie powierzam najbardziej doświadczonemu komisarzowi w naszej
komendzie, panu Danielowi Pakule. Komisarz właśnie powrócił z wizji lokalnej
miejsca.
Oczy
wszystkich zebranych skierowały się w tym momencie na Daniela, który dotychczas
cicho siedział na krześle pod ścianą. Pakuła poczuł suchość w gardle. Wypity
wczoraj wieczorem U-boot, czyli piwo z wódką dobrze robiło mu na sen, ale nie
koniecznie poprawiało poranną kondycję.
-
Zabezpieczamy ślady na miejscu, zbieramy i dokumentujemy wszelkie dane, robimy
ogląd sytuacji, szukamy jakichkolwiek świadków – wychrypiał i natychmiast zamilkł.
W gabinecie zapanowała martwa cisza. Daniel rozejrzał się wokoło i natrafił na stalowy
wzrok szefa. Ten kiwnięciem głowy zachęcał go do rozwinięcia wypowiedzi.
-
Eee…, sprawa jest rozwojowa. Cóż, potrzebujemy czasu, żeby przesłuchać
wszystkie osoby, z którymi prezydentka miała styczność przed śmiercią. Czekamy
też na raport patomorfologa i wyniki daktyloskopii. Cały wydział kryminalny
pracuje pełną parą.
Taka
wypowiedź widocznie zaspokoiła oczekiwania przełożonego. Brodzki bowiem znów
wrócił do swojej tyrady.
-
Nie muszę uświadamiać, jak w bardzo czarnej dupie się właśnie znaleźliśmy. Na Targach
Poznańskich trwa międzynarodowa konferencja ,,Safe City”. Dziennikarskie sępy
już krążą nad padliną i za chwilę w świat pójdzie obrazek naszego miasta, w
którym nawet pani prezydent nie mogła się czuć bezpiecznie. To wszystko zakrawa
na jakąś ironię losu. Miało być ,,safe” a jest syf.
Inspektor
zrobił wymowną pauzę. W tej krótkiej chwili jego bojowa mina uległa przemianie
i znów przypominał psa Droopiego.
-
Jeżeli uda nam się ustalić i ująć sprawcę zanim goście konferencji rozjadą się
do domu mamy szansę jakoś się z tego blamażu wymiksować. Gorzej jeśli sami
szybko nie ogarniemy tego bajzlu, bo wtedy do akcji wkroczą ci z Centrali. A wówczas
posypią się głowy...
Z twoją na czele, Droopy
– pomyślał sarkastycznie Daniel.
-
Komisarzu Pakuła, radzę wam zostawić uśmieszki na koniec dochodzenia – Brodzki
zauważył grymas na twarzy swojego podwładnego. - W zamian proponuję nie
marnować czasu. Na siedemnastą chcę zwołać konferencję prasową. Do tego momentu
oczekuję na wstępny raport i chociażby jakieś śladowe ustalenia wskazująca na
to, że jednak się staramy.
10.55
- Panie Stanisławie, jak
długo pan pracuje w urzędzie miasta? – Daniel przypatrywał się siwiźnie na
głowie swego rozmówcy. Oboje siedzieli w pokoju przesłuchań.
- Oj panie komisarzu,
zaczynałem jeszcze w czasach słusznie minionych. Woziłem każdego włodarza tego miasta…,
no oprócz tego, co to jeździł na rowerze. A z panią Emilią to jeżdżę od samego
początku, to znaczy od kiedy została prezydentem. O przepraszam, prezydentką.
- Jak pana traktowała
Żelazna Emma? - Widząc skrzywienie na twarzy przesłuchiwanego Pakuła szybko się
poprawił. - To znaczy pani Lanowicz. Czy lubiła z panem rozmawiać, opowiadała
coś o sobie, o swoim życiu zawodowym albo prywatnym?
- Pani Emilia była raczej
małomówna, ale nie traktowała mnie jakoś obcesowo – odrzekł pan Stanisław i dodał
podnosząc nieco głos. – Ja nie mam w zwyczaju wypytywać swoich chlebodawców o
ich życie osobiste.
- Rozumiem – pokiwał
głową Daniel. – Rozumiem też, że jako zawodowy kierowca z wieloletnim
doświadczeniem ma pan dobry wzrok, słuch, a przede wszystkim pamięć. O której w
dniu wczorajszym odwiózł pan panią prezydent do domu?
- Wczoraj wieczorem to
był bankiet w Operze. To było coś związanego z tą konferencją, co jest na
targach. Odebrałem prezydentkę około godziny dwudziestej trzeciej, a pod jej
domem byliśmy jakieś pół godziny później. Pani Emilia sprawiała wrażenie bardzo
zmęczonej. Podziękowała mi za podwózkę i życzyła dobrej nocy. Umówiliśmy się
następnego dnia na siódmą rano.
- Czy wtedy w nocy
zauważył pan by ktoś był w jej domu? Czy paliło się światło, a może ktoś kręcił
się o tej porze na ulicy? – dociekał Daniel.
- Nieee... Tam jest
zawsze cicho i spokojnie. W domu jak nie było gościa, to światło się nigdy nie
paliło. No, a wczoraj było ciemno. Tylko jak już wyjeżdżałem z ulicy to
widziałem jak w drugą stronę jechało powoli czarne BMW z serii 2. Ale nie
widziałem już, czy skręcało w uliczkę, czy pojechało dalej.
-
Jest pan spostrzegawczy. A numery rejestracyjne też pan spamiętał?
-
A po co? – zdziwił się przesłuchiwany. - Samochód rzucił mi się w oczy, bo taki
sam stał też wieczorem na parkingu przy Operze. Co, jak co, ale na markach
samochodów znam się świetnie.
Uśmiech
pewniaka zawitał na naznaczonej zmarszczkami twarzy Stanisława Senka.
-
Tak… Świetnie – rzucił od niechcenia Daniel wychodząc z pokoju przesłuchań. - Może
ten samochód to jakiś pierwszy trop. Trzeba to będzie sprawdzić.
–
Maciąg! - Przywołał aspiranta. - Zajmij się teraz spisaniem zeznań kierowcy.
Potem zbierz do kupy zeznania sąsiadów i poszukajcie z chłopakami jakiegoś
monitoringu w okolicy domu prezydentki. Może coś się nagrało. Trzeba przede
wszystkim namierzyć właściciela czarnego BMW, które wczoraj w nocy się tam kręciło.
Ja pojadę do Urzędu Miasta i przepytam najbliższych współpracowników.
Teraz zastanawiam się, czy ktoś mógł
mnie widzieć? A jeśli tak, to co z tego? Było ciemno i późno w nocy. Kaptur na
głowie dawał mi gwarancję, że nikt mnie nie rozpozna. Czy zostały jakieś ślady?
Podobno zawsze zostają, ale policja nie będzie w stanie powiązać ich ze mną. Niby
jak? Jestem poza jakimkolwiek podejrzeniem. Nikt się nie domyśli. Muszę się
uspokoić. Nikt się nie domyśli. Nikt… Chyba że…?
11.45
Urząd
Miasta na Palcu Kolegiackim przypominał od rana oblężoną twierdzę. Wzmocniona
ochrona i szereg policyjnych radiowozów parkujących przed wejściem w sposób aż nadto
wymowny pasował do wywieszonego nad bramą wjazdową baneru z hasłem: ,,Poznań –
Safe City”. Mimo porażającej wiadomości o śmierci prezydentki, o której trąbiły
już wszystkie lokalne media, życie w magistracie zdawało się toczyć normalnym,
monotonnym trybem. Było tylko jakby bardziej cicho.
Śmiertelna cisza
– pomyślał sobie w duchu komisarz Pakuła, który długim korytarzem zmierzał
prosto do gabinetu prezydenckiego. Na zaczepki ochrony odpowiadał wymownym
gestem wyjmując z kieszeni służbową legitymację.
-
Komisarz Pakuła z Komendy Miejskiej Policji. Chciałbym rozmawiać z najbliższymi
współpracownikami pani Emilii Lanowicz. - Daniel stanął w drzwiach sekretariatu
i popatrzył na pobladłą twarz młodej sekretarki.
–
Kto w urzędzie był najbliżej pani prezydent? Kto układał jej grafik dnia?
-
Pani sekretarz Kostyra. Agata Kostyra – wyjąkała przestraszona sekretarka.
-
To proszę ją wezwać.
Daniel
został zaproszony do gabinetu. W oczekiwaniu na panią sekretarz przyglądał się
powieszonym na ścianie zdjęciom, na których Żelazna Emma ze swoim czarującym
uśmiechem pozowała w towarzystwie najważniejszych polskich i zagranicznych
polityków. Głośne trzaśnięcie drzwiami wyrwało go z zamyślenia. Komisarz
odwrócił wzrok i zlustrował przybysza. Ewa Kostyra wyglądała na kobietę w wieku
czterdzieści plus, ale bardziej w tych dolnych granicach. Niewysoka, ale
postawna, obstrzyżona na krótko, w eleganckiej czarnej marynarce i szeroko
skrojonych czarnych spodniach. Stała w lekkim rozkroku. Nie podała ręki, nie zaproponowała
niczego do picia. Sprawiała wrażenie, że chce całą rozmowę przeprowadzić na
stojąco, oficjalnie. Daniel zauważył jednak, że pod tą maską twardego urzędnika
kryje się trudne do opanowania zdenerwowanie i niepewność. Dostrzegł drobne
drżenie kącika jej warg.
-
Jak już zapewne pani wie dziś rano policja została wezwana do prywatnego
mieszkania pani prezydent Lanowicz. Niestety na miejscu stwierdzono jej zgon. Prowadzimy
śledztwo pod kątem morderstwa. Zbieramy dowody i różne poszlaki. Mam nadzieję,
że pani wiedza o życiu pani prezydent może nam w tym dopomóc.
Drżenie
warg Agaty Kostyry zintensyfikowało się, a jej oczy napełniły się ciężkimi
łzami. Emocje widocznie wzięły górę nad opanowaniem. Zdusiła w sobie szloch.
-
To, to… takie nierealne. Przepraszam…
Opadła
miękko na stojący przy oknie fotel. Dostała drgawek i zaczęła bezgłośnie łkać.
Daniel patrzył na nią z niepokojem i zastanawiał się, czy ma wezwać sekretarkę,
ale Kostyra po chwili opanowała się na tyle, by móc wyszeptać załamanym głosem:
-
Myślałam, że ten list z pogróżkami to nic istotnego, że to kolejna fala hejtu. A
to po prostu się stało… Nie mogę w to uwierzyć!
Brwi
Daniela uniosły się znacząco ku górze.
-
O jakim liście pani mówi?
-
Ach! – zachlipała znowu Agata Kostyra i wyciągnęła z kieszeni chusteczkę, żeby
otrzeć załzawione oczy. – Emilia dostawała tyle pogróżek, hejt lał się niemal
codziennie z internetu. Wie pan, jak o niej się mówiło? Żelazna Emma. Tak,
Emilia niczego się nie bała, była uparta w dążeniu do realizacji celów, jakie
sobie wyznaczyła. Przez to miała coraz więcej wrogów. Nikt jednak dotychczas nie
groził jej śmiercią. Aż dwa dni temu pojawił się ten list. Przyszedł w
korespondencji pocztowej. Grożono w nim śmiercią. Rozumie pan! Śmiercią!
-
Kto groził? Dlaczego? – Pakuła jak rasowy policyjny pies poczuł woń
interesującego tropu.
-
To jakieś pojeby, które podpisały się ,,No Future”. Pieprzeni zieloni terroryści!
-
Ma pani ten list? Mogę go zobaczyć?
-
Tak, zachowałam go. Chciałam zgłosić to na policję. W końcu to były groźne pogróżki.
Emma, to znaczy prezydentka nie chciała robić afery i zbagatelizowała sprawę. A
teraz… Teraz jest martwa…
Sekretarz
Kostyra nie mogła już dłużej powstrzymywać swoich emocji. Zaniosła się głośnym
szlochem. Jej zachowanie lekko zdziwiło Daniela. Mało kto tak emocjonalnie
opłakiwałby swego, nawet najlepszego szefa, choćby był z nim po imieniu. On na
przykład, w stosunku do Droopiego z pewnością nie uroniłby ani jednej łzy żalu.
Dopiero gdy Kostyra się nieco uspokoiła podeszła do biurka i otworzywszy jedną
z szuflad zaczęła przekładać dokumenty. Po chwili podała komisarzowi złożoną na
pół ozdobną kartkę papieru. Na beżowym, teksturowanym w kratkę listowniku
widniał wydrukowany na drukarce list:
,,Świat
umiera przez takich ja ty – żałosnych karierowiczów. Ludzie, którzy mają władzę
nie dbają o to, co daje nam nasza Matka Ziemia. Dbają tylko o jedno - o kasę!
To
nasze ostatnie ostrzeżenie!
Matka
Ziemia umiera. Dzieciom i wnukom zostawiamy w spadku pustynny, wyjałowiony
śmietnik. A ty swoimi decyzjami się do tego przyczyniasz. Chronisz pod swoimi urzędniczymi
skrzydłami bogatych deweloperów, inwestorów i gangsterów dla których Matka
Ziemia, to tylko zyskowny kawałek gruntu, na którym da się zarobić grube
miliony.
Jeśli
natychmiast nie powstrzymasz wycinki Lasku Marcelińskiego pod budowę parku
rozrywki będziemy zmuszeni do zastosowania drastycznych środków! Sprawimy, że
zaczniesz bać się o własne życie. Staniemy się twoim ponurym cieniem! Matka
Ziemia nie przebacza!
Uważaj!
Śmierć może czaić się na ciebie za każdym rogiem!
NO FUTURE
12.22
-
Marysiu, słuchaj, potrzebuję pilnie twojej pomocy.
Daniel stał przed urzędem
miejskim z telefonem przy uchu.
–
Ty zajmowałaś się niedawno sprawą tych radykalnych grup z frakcji zielonych. To
chyba twoja działka. No wiesz, chodzi mi o tych co blokują drogi i sypią piach
do baków maszyn budowlanych… No właśnie… Czy mówi ci coś nazwa „No Future”?
Możesz mi ich sprawdzić? Muszę coś mieć do godziny szesnastej. Później Stary
urządza konferencję w związku ze sprawą Żelaznej Emmy. A to jest jakiś trop,
który musimy zbadać… Mam tu list z pogróżkami do prezydentowej. Wyśle ci
zdjęcie. Postaraj się coś dowiedzieć. Pogadamy jak wrócę na komendę.
Właśnie
gdy robił zdjęcie listu na Plac Kolegiacki z piskiem opon zajechała policyjna
Kia. Z okna pasażera wyjrzała dziobata twarz aspiranta Maciąga.
-
Co tam? – spytał zaskoczony Pakuła.
-
Panie komisarzu, mamy to BMW! – Wykrzyczał podnieconym głosem aspirant. -
Namierzyliśmy właściciela. Chłopacy z biura szybko i sprawnie sprawdzili listę
gości z bankietu w Operze i dzięki kolegom z drogówki dopasowali, kto jakim
samochodem jeździ? Tak znaleźli BMW i właściciela. A kto nim się okazał?
Pakuła
wsiadł do radiowozu i wzruszył ramionami. Nie lubił strzelać, nawet w
przenośni.
-
Ha, ha!
- zaśmiał się teatralnie Maciąg - Robert Gadowski. Tak jest! Bingo! To
ten biznesmen, prezes firmy Gad Investment, która w Lasku Marcelińskim ma budować
park rozrywki. Okazuje się, że prezes to dobry znajomy Emmy Lanowicz. Był
wczoraj na bankiecie, a czarne BMW i5 to jego samochód.
-
Zdaje się, że Senk mówił o BMW z serii 2 – zauważył Daniel.
-
To bardzo podobne do siebie modele. Było ciemno, więc staremu mogło się coś
pomieszać. A faktem jest, że Gadowski był na bankiecie – upierał się przy swoim
aspirant. Wyszczerzył przy tym zęby w uśmiechu i dodał po chwili.
–
Poza tym mamy coś jeszcze. Zeznanie świadka.
- A to ciekawe – mruknął komisarz.
-
Jedna z sąsiadek z ulicy, emerytka, co to spać po nocy nie może widziała kogoś,
kto wchodził po północy do mieszkania Lanowicz przez drzwi frontowe.
-
Wchodził, czy włamywał się? – dociekał Daniel.
-
Zdaniem tej kobiety wyglądało to jakby ktoś miał klucze. Nie mocował się
zbytnio z drzwiami – relacjonował aspirant.
-
Robi się coraz ciekawiej. Podejrzane BMW pasujące do dobrego znajomego
Lanowicz. Nocny gość w domu samotnej kobiety… W dodatku mam list, w którym
grozi się prezydentce, a w tle inwestycja w Lasku Marcelińskim – Pakuła
zamyślił się głęboko. – Czy ta emerytka opisała jak wyglądała postać wchodząca
do domu? To był mężczyzna, czy kobieta? Niski, wysoki, z brodą, w kapeluszu?
-
Hmm! – zasępił się Maciąg i sięgnął po komórkę. – Spojrzę na raport, który
wysłali mi chłopacy na maila.
Skrolował
chwilę swój smartfon i mruczał pod nosem.
-
No właśnie – entuzjazm aspiranta jakby przygasł. - Pani niestety nie może podać
dokładnego rysopisu, bo było ciemno, a ona nie miała przy sobie okularów. Ale zaraz,
chwileczkę…
Maciąg
wczytywał się dalej w maila.
-
Twierdzi, że podejrzany osobnik miał na sobie ciemną bluzę dresową, ale z
białym kapturem na głowie. Tego jest pewna.
-
To chyba dość nietypowe, co Maciąg? Ciemna bluza z białym kapturem. Może to był
braciszek Tag, ten od Robin Hooda? – zakpił Daniel.
-
Ten czy inny, ja bym sprawdził wpierw tego Gadowskiego – odparł lekko urażony
aspirant. – Mamy go ściągnąć na komendę?
-
Szkoda czasu. Pojedziemy od razu do jego firmy – zadecydował komisarz. – To
może być faktycznie nasz pierwszy podejrzany. Zanim prokuratura wyda nakaz
aresztowania może uda nam się już coś z niego wyciągnąć.
Ona z pewnością była szkodnikiem, a
szkodniki się eliminuje. Zasłużyła sobie na to, co mi zrobiła. Jej śmierć była
wyrokiem sprawiedliwości, który dokonał się moimi rękami. Takie myślenie
uspokaja mnie, pozwala przywrócić opanowanie. Życie toczy się dalej, a bez niej
będzie z pewnością nam lepiej. Teraz może być już tylko lepiej…
13.13
Prezes
Robert Gadowski wczesne popołudnie miał w zwyczaju spędzać w swoim gabinecie w
biurowcu Andersia Tower. Wizyta dwóch policjantów nie zaskoczyła go zbytnio. Sprawiał
wrażenie jakby specjalnie na nich czekał.
-
Domyślam się, że panowie mają bardzo ważny powód, żeby nachodzić mnie bez
umawiania się. Jestem dość zapracowanym człowiekiem i dziś miałem zaplanowane
liczne spotkania, ale oddaje się całkowicie do panów dyspozycji.
-
Dziękuję za zrozumienie. Jesteśmy tu w związku ze śmiercią pani prezydent
Emilii Lanowicz – Daniel wodził wzrokiem po gabinecie prezesa firmy Gad
Investment. Typowe biuro bogatego biznesmena. Bez zbytniego przepychu, ale
wiszące na ścianach obrazy reprezentujące sztukę nowoczesną do tanich podróbek
z pewnością nie należały. Danielowi zdawało się, że podobne obrazy widział dziś
rano w domu prezydentki.
–
Sprawdzamy poszlaki związane ze
znajomymi pani prezydent – wtrącił się aspirant Maciąg.
-
Cóż, widomość o nagłej śmierci Emilii przeraziła mnie. Dowiedziałem się o tym dziś
rano z mediów – Gadowski pobladł na twarzy i zwiesił głowę. Pakuła w chwili
milczenia przyglądał mu się uważnie. Prezes sprawiał wrażenie autentycznie
przygnębionego.
-
Czy wczoraj wieczorem spotkał się pan z panią Lanowicz?
-
Naturalnie. Razem byliśmy na bankiecie w Teatrze Wielkim. To był wieczór
poświęcony gościom konferencji ,,Safe City”. Moja firma jest jednym ze
sponsorów tego wydarzenia. Ale skoro panowie tu są, sądzę, że już o tym wiecie.
Rozmawiałem z Emmą przez pewien czas w foyer teatru. Nie będę ukrywał, że z
panią prezydent znałem się dość dobrze. Razem chodziliśmy do tego samego
liceum.
-
A czego dotyczyła ta rozmowa, jeśli można widzieć? – naciskał Pakuła.
-
To żadna tajemnica – żachnął się Gadowski. – Wiadomo powszechnie, że moja firma
Gad Investment dopina formalności związanych z budową wielkiego parku rozrywki w
Lasku Marcelińskim. Inwestujemy na terenach należących do miasta. To duże
ryzyko z naszej strony. Musimy uzyskać całe mnóstwo pozwoleń, a sprawy się
niebezpiecznie ślimaczą. Bank kredytujący nam to przedsięwzięcie naciska na
rozpoczęcie budowy. Chciałem prosić Emmę, żeby mogła wpłynąć na przyspieszenie
niektórych procesów decyzyjnych w magistracie. Ot, tak serdeczna, koleżeńska
prośba o pomoc.
-
I co? Pani Lanowicz była chętna do pomocy?
-
Powiedzmy, że delikatnie odmówiła, tłumacząc, że ona będąc urzędnikiem miejski
nie może być postrzegana jako osoba wspierająca prywatny biznes.
-
Czy ta odmowa pana zdenerwowała? – Pakuła podkręcał tempo przesłuchania.
-
Nie… Dlaczego? Rozmawialiśmy w przyjacielskim tonie. Byliśmy przecież na
bankiecie, a nie na negocjacjach handlowych – obruszył się prezes.
-
A może chciał pan dokończyć rozmowę w domu pani prezydent? Sprawy, które
mieliście do omówienia wymagały bardziej spokojnego miejsca, bez świadków, więc
pojechał pan za nią na Sołacz – zasugerował Maciąg.
Gadowski
zaczął nerwowo kręcić się na swoim prezesowskim fotelu. Stukał przy tym głośno
palcami o biurko, co poirytowało komisarza. Pakuła nie wytrzymał i unosząc głos
zaatakował:
-
A może wtedy doszło między wami do ostrej sprzeczki? Poniosło pana i zaatakował
pan Emmę Lanowicz!
-
Nigdy w życiu! Po bankiecie pojechałem prosto do domu. Po cholerę miałem jechać
na Sołacz?! – Krzyknął prezes Gadowski i aż poderwał się z fotela. Jego
muskularna postura przybrała nagle groźną pozę jakby szykował się do ataku. Aspirant
Maciąg odruchowo chwycił się za pas, gdzie miał schowaną w kaburze broń
służbową. Dostrzegłszy to Daniel zaczął dawać znaki swojemu koledze.
-
Tylko spokojnie – powiedział chłodnym i stanowczym tonem. – Musiałem zadać to
pytanie, które zapewne jeszcze wielokrotnie usłyszy pan z ust prokuratora.
Sprawdzamy wszystkie wątki, nawet te najbardziej nieprawdopodobne.
-
A ja widzę, że dalszą rozmowę będziemy musieli prowadzić w obecności mojego
adwokata – Gadowski przybrał mniej bojową pozę, ale nadal stał w rozkroku i
głową wskazał drzwi wyjściowe. – Do czasu jego przybycia nie mam nic więcej do
dodania. Nie miałem nic wspólnego ze śmiercią Emilii i ta informacja powinna
wam wystarczyć. A teraz możecie wracać do swojej psiarni i tam węszyć. Bez
nakazu sądowego radzę wam nie zbliżać się do siedziby mojej firmy. Wasze
dochodzenie i te chore insynuacje mogą mieć bardzo negatywny wpływ na moje
obecne inwestycje. To dla mnie bardzo niekomfortowa sytuacja.
-
Dla nas także – mruknął pod nosem Maciąg.
Komisarz
Pakuła wolał nie wchodzić w dalszą konfrontację z Gadowskim. Wiedział, że bez
nakazu prokuratorskiego niewiele będzie mógł w tej chwili zdziałać. Poklepał
aspiranta po ramieniu i obaj bez słowa pożegnania opuścili gabinet prezesa
firmy Gad Investment.
14.05
- Co o tym wszystkim
sądzisz Maciąg? – Pakuła czuł ssanie w żołądku. Najchętniej urwałby się i skoczył
po sąsiedzku do Starego Browaru na jakiegoś fast fooda, ale nie mógł sobie
teraz pozwolić na marnowanie cennego czasu.
-
Na mojego nosa Gadowski nie ma do końca czystego sumienia – Aspirant wyciągnął
z kieszeni chusteczkę i głośno się w nią wysmarkał. – Zresztą wygląda na
takiego, co to mógł działać zbyt impulsywnie i chcąc nie chcąc…
-
Póki co, nie mamy na niego żadnych twardych dowodów – przerwał mu komisarz. – Zastanawia
mnie za to taka hipoteza, w której to nasza pani prezydent mogła mieć romans z
panem prezesem. Może w całym tym zabójstwie wcale nie chodzi o jakieś interesy
inwestycyjne, politykę tylko o zwykłą sprzeczkę kochanków?
Maciąg
popatrzył na komisarza szeroko otwartymi ze zdziwienia oczami.
-
No co się tak dziwisz? – Daniel uśmiechnął się pod nosem. - Lanowicz była
samotną, całkiem atrakcyjną kobietą w dojrzałym wieku. Zauważyłem, że podczas
rozmowy ten dryblas, który chciał nas tak postraszyć dziwnie miękł na
wspomnienie swojej koleżanki z liceum. Robiły mu się wilgotne oczy. Zresztą, jak
sobie przypominam, ten kierowca Senk napomknął coś, że w domu zawsze paliło się
światło, gdy był gość. Nie powiedział goście, tylko gość. I to mnie
zastanowiło, bo przecież gość nie czeka w domu na gospodarza, nieprawdaż
Maciąg?
-
No, oczywiście, że nie. To gospodarz czeka na gości.
-
To może jednak dyskretny i staroświecki pan Stanisław nie miał na myśli gościa,
tylko kochanka i to takiego, co to ma własne klucze do domu… Ha! Ja muszę
wracać na komendę i szykować raport dla Starego, a ty mógłbyś jeszcze raz
przepytać tego Senka i delikatnie zahaczyć o kwestię rzekomego gościa. Jeżeli
uda się nam powiązać ten trop z Gadowskim, to historyjka zacznie się nam
układać.
-
A co z tą pogróżką w listach? W związku z inwestycją na Marcelinie list wiąże
się też i z Gadowskim – zauważył aspirant.
-
No właśnie. Dziwne zbiegi okoliczności. To trzeba dogłębnie zbadać. Dlatego
sprawę listu powierzyłem podkomisarz Lerczak, naszej specjalistce od grup
radykalnych. Może ona się czegoś doszuka.
Już węszą, już szukają. Spokojnie. Muszę
pamiętać, że nic na mnie nie mają. Przede wszystkim muszę się wyciszyć,
popracować nad mimiką twarzy, tak żeby nic się z niej nie dało wyczytać. Nikt
się nie dowie, że to ja. Nikt nie domyśli się prawdziwego motywu. Muszę żyć
dalej, udawać, że nic się nie wydarzyło.
16.21
Pokój operacyjny,
w którym pracował zespół dochodzeniowy Komendy Miejskiej przypominał wielkie
mrowisko. Funkcjonariusze dochodzeniówki przemieszczali się w różnych
kierunkach pomiędzy rozstawionymi niczym tor przeszkód biurkami, centralnym
stołem i przenośnymi tablicami. Cywile mieszali się z mundurowymi. Dzwoniły
telefony stacjonarne i smartfony. Piszczały drukarki wypluwające stosy papieru,
migotały ekrany laptopów. W pokoju obok, zza oszkloną ścianą przyglądał się
temu wszystkiemu inspektor Brodzki. Miał założone do tyłu ręce i nerwowo
ściskał dłonie, jakby ugniatał jakąś niewidzialną masę. Obok niego stał komisarz
Daniel Pakuła, który właśnie skończył odczytywać na głos przygotowany przez jego
zespół raport.
-
Spokojnie Daniel – Brodzki spojrzał na swojego podwładnego, który jednak w
przeciwieństwie do niego samego jakoś wcale nie okazywał zdenerwowania. – Spróbujmy raz jeszcze podsumować
najważniejsze, dotychczasowe ustalenia. Muszę mieć jakieś konkret na
konferencję prasową.
-
Okey – westchnął przeciągle Pakuła i czując jedynie uporczywe burczenie w
brzuchu spróbował zdobyć się na jeszcze jeden intelektualny wysiłek, żeby
streścić obszerny raport.
-
Tak, jak wspominałam sekcja zwłok potwierdziła zgon na skutek przecięcia tchawicy
w okolicy szyi przez ostre narzędzie typu nóż. Pojawiło się silne krwawienie
zewnętrzne i wewnętrzne. Zgon nastąpił prawdopodobnie w ciągu kilkudziesięciu
sekund od zranienia. Cios był tylko jeden, zadany ze sporą siłą i precyzją.
Więcej obrażeń na ciele denatki nie stwierdzono. Ponadto technicy badający
ślady potwierdzili, że nie było to włamanie. Sprawca musiał dostać się do domu
inaczej niż przez drzwi od tarasu. Wyłamanie zamka nastąpiło od wewnątrz, nie z
zewnątrz. To wygląda, jakby ktoś chciał upozorować włamanie, bo na ogrodzie nie
znaleziono żadnych istotnych śladów. Potwierdza to zeznanie naocznego świadka,
sąsiadki, która co prawda bez okularów, ale widziała kilka minut po północy
postać wchodzącą do domu Emilii Lanowicz przez drzwi frontowe. Ponadto mamy
zeznania kierowcy z magistratu, który wracając do domu widział w okolicach
Sołacza krążące czarne BMW, takie same jakie parkowało podczas bankietu przed Teatrem
Wielkim.
-
To mogłoby właśnie wskazywać na Gadowskiego – mruknął pod nosem Brodzki.
-
Może tak, choć trudno to na razie udowodnić – Daniel podrapał się po brodzie. - Zdaniem
chłopaków z działu przestępstw gospodarczych Robert Gadowski nie jest tak
krystalicznie czysty, za jakiego próbuje teraz uchodzić. Od dawna ma u nas
założoną bogatą kartotekę. Nie był jednak nigdy skazany, bo zawsze się potrafił
wywinąć. Stąd może jego ksywka z półświatka: Gad. Robert Gadowski swoje
biznesowe szlify zdobywał na handlu skradzionymi częściami na giełdzie
samochodowej na Smochowicach. Potem agencja ochrony, jakieś pobicia,
wymuszenia. Radosny kapitalizm lat dziewięćdziesiątych. Ale nasz Gad ustatkował
się i wszedł przebojem do branży deweloperskiej. Zaczął zarabiać duże pieniądze
i to całkiem legalnie. Tak powstała firma ,,Gad Investment”. Budowa gigantycznego
parku rozrywki na Marcelinie to jeden z jego ostatnich i dość kontrowersyjnych
pomysłów. Trudno ustalić jak, ale udało mu się do tej inwestycji przekonać
władze miejskie i zrazić przy okazji całkiem sporą grupę aktywistów oraz organizacji
proekologicznych. Wycięcie sporej części lasku mogło wkurzyć wielu, ale też
przynieść dochodowy biznes inwestorowi.
-
To może być jeden z prawdopodobnych tropów – ożywił się inspektor. - Może
Żelazna Emma pod wpływem protestów zmiękła i chciała się wycofać z poparcia
tego projektu? To mogło wkurzyć Gadowskiego. Może chciał ją tylko nastraszyć,
podjechał pod jej dom, chwycił nóż i…
Brodzki obrazowo
wyciągnął rękę i wykonał zamaszysty ruch w powietrzu. Wyglądało to trochę
komicznie, dlatego Daniel uśmiechnął się lekko.
- Co? Śmieszy ciebie ta
sprawa? – inspektor znów próbował przybrać groźną minę.
– Mam też inną hipotezę –
Pakuła próbował szybko odbiec od myśli, które przyrównywały jego szefa do psa
Droopiego. - Załóżmy, że Robert Gadowski
był kochankiem pani prezydent i doszło między nimi do ostrej sprzeczki z powodu zdrady.
-
Daj spokój Daniel – Brodzki skrzywił się i machnął ręka odganiając niewidzialną
muchę. - Nie serwuj mi tu jeszcze skandalu obyczajowego. Skupmy się raczej na
faktach niż przypuszczeniach. Co z tą drugą
poszlaką, czyli z groźbami tych ekologów w listach?
–
Nasi laboranci zajęli się analizą listu z magistratu. Szukamy jakiś śladów. Na
wyniki jednak musimy poczekać.
W tym momencie ktoś
zapukał. Do pokoju weszła niska brunetka w szarym, rozciągniętym swetrze i
dżinsowych spodniach. Była to podkomisarz Maria Lerczak.
- W sam czas – ucieszył
się Daniel mając nadzieję, że będzie teraz mógł w końcu usiąść i nieco
odsapnąć. Brodzki tylko skinął znacząco głową na panią podkomisarz.
–
Masz coś istotnego dla nas Marysiu? Właśnie omawiamy trop z listem.
-
Być może... - Maria Lerczak bezceremonialnie rozsiadła się na fotelu stojącym
przy biurku. - Tak jak prosił mnie Daniel poszperałam trochę w raportach o sprawach
związanych z działalnością w naszym mieście grup o charakterze ekologicznym i
anarchistycznym. Jest ich cała masa, ale skupiłam się oczywiście tylko na tych
najbardziej radykalnych. ,,No Future” wśród nich to chyba zupełnie nowa formacja.
Na razie nie mam szerszych informacji o takiej grupie. Może to tylko nazwa, pod
którą ukrywają się jacyś radykałowie, jak choćby ci z grupy ,,Mater Terra”.
Zresztą w liście jest mowa o ,,Matce Ziemi”. To może być całkiem nieprzypadkowa
zbieżność.
-
Co to konkretnie za grupa? – zainteresował się podkomisarz.
-
To takie nigdzie niezarejestrowane stowarzyszenie, skupiające anarchistów,
którzy z gadania i śpiewania wesołych piosenek na protestach postanowili
przejść do konkretnych czynów – podkomisarz Lerczak spojrzała wymownie na
Daniela. - Żeby zwrócić na siebie uwagę próbują doczepiać się do każdej
medialnej sprawy, jak choćby tej dotyczącej kontrowersyjnej budowy parku
rozrywki na terenach zielonych na Marcelinie. Mamy podejrzenia, że to
członkowie ich stowarzyszenia odpowiadają za zniszczenie sprzętu budowlanego
firmy ,,Gad Investment”.
-
Możemy zatem domniemać, że to oni mogli stać za pogróżkami w liście – podsumował
zniecierpliwiony Brodzki.
-
Możemy panie inspektorze – przyznała Lerczak. – Jednak, to tylko domysły, bez konkretnych
dowodów. Czy osoby sypiące piach do baków koparek byłby zdolne do morderstwa? Dlaczego
mieliby zabić prezydentkę, która w zasadzie chciała wstrzymać inwestycje?
Przecież działała w tym momencie jakby w ich interesie. Gdybym ja była
radykałem wpierw swoje działania skierowałbym przeciwko inwestorowi, czyli
Gadowskiemu.
-
Tak, czy siak, wyłania się nam z tego niezły syf – inspektor Brodzki czuł się
coraz bardziej poirytowany. – Mieliśmy dyskretnie zabezpieczać miasto podczas międzynarodowej
konferencji, żeby pokazać jak porządny i bezpieczny jest Poznań, a tu wybija
nam teraz takie szambo. Protesty ekologów - radykałów, inwestor z gangsterską
przeszłością sponsorujący bankiet i zagadkowe morderstwo pani prezydent. Za
chwilę mam konferencję prasową. I co ja mam powiedzieć?
–
Szefie, niech pan powie, że badamy różne wątki, w tym prywatne i polityczne. Na
razie jest za wcześnie, aby ujawniać szczegóły, ale mamy obiecujące tropy – podpowiedział
z naturalną sobie flegmą Daniel. - Najważniejsze, że działamy i że mamy już
jakieś poszlaki, które z pewnością wkrótce doprowadzą nas do sprawcy.
17.25
-
Panie komisarzu, miał pan rację z tym niby gościem! – Aspirant Maciąg dopadł
Daniela na korytarzu przed barem pracowniczym. Pakuła w końcu miał nadzieję na
zjedzenie ciepłego posiłku. Jednak nadzieja prysła wraz z entuzjastycznym
okrzykiem aspiranta.
-
I co tam masz nowego do sprawy? – Zamruczał w takt do ostrzegawczych pomruków
wydobywających się z okolic jego żołądka.
-
Ten Senk to rzeczywiście trudny świadek. Niechętnie dzieli się informacjami na
temat prywatnego życia pani prezydent, a zapewne miałby niejedno do
opowiedzenia. Trochę go postraszyłem odpowiedzialnością za zwodzenie organów
ścigania w ważnym śledztwie i nasz staruszek w końcu odpuścił.
-
Tak? To co z niego wydobyłeś? – Pakuła już się niecierpliwił. Czuł zapach
jedzenia dochodzący z kuchennego zaplecza.
-
Całkiem interesującą rzecz. Otóż, cytując pana Stanisława, prezydentka Lanowicz
miała ukrytą słabość do pewnej osoby. Tu komisarz miał w pewnym sensie rację.
To był właśnie ów gość, który często wizytował w jej domu. Mógł mieć nawet
swoje klucze. O proszę! - Maciąg wyciągnął telefon z kieszeni i pokazał zdjęcie
z galerii.
-
I co? Znajoma postać? – Uśmiechnął się szelmowsko aspirant.
-
No, proszę Maciąg! – Daniel aż zagwizdał ze zdumienia. Znów poczuł wyraźne
mrowienie pod czaszką. - To może być
nowa, bardzo istotna poszlaka. Chyba nie dane mi dziś będzie zjedzenie obiadu.
Masz adres domowy?
-
Zaraz go zdobędę. To nie problem komisarzu.
-
Weźmiemy radiowóz i jedziemy. Trzeba to sprawdzić od razu.
Przed dom zajechał policyjny
samochód. A więc już tu są. Tylko dlaczego tak szybko? Jak wpadli na mój trop.
To wydawało się niemożliwe? A jednak… Tylko spokojnie, bez paniki. To, że pojawiła
się policja jeszcze o niczym nie świadczy. Nic na mnie nie mają. Z pewnością.
Jeśli już, to tylko poszlaki. Muszę udawać zaskoczenie. Tak. To mnie uratuje.
Nic na mnie nie mają…
18.44
Radiowóz zatrzymał się na jednej
z uliczek nowego osiedla domków szeregowych na poznańskich Naramowicach. Przed
posesją numer 15 stało zaparkowane czarne BMW z serii 2. Daniel spojrzał
wymownie na aspiranta.
- Stary Senk jednak się nie
mylił. Zaczekaj tu na mnie. Trzeba to jakoś delikatnie rozegrać.
Pakuła podszedł do drzwi
wejściowych i nacisnął przycisk dzwonka. Po chwili w drzwiach stanęła kobieta w
stroju dresowym.
- Dobry wieczór pani Agato.
Przepraszam za tak późne najście i to jeszcze w domu, ale sama pani rozumie...
- Jeszcze nie bardzo komisarzu -
Agata Kostyra wyglądała na bardzo zaskoczoną, ale nie okazała najmniejszego
sprzeciwu i gestem ręki zaprosiła Daniela do środka. W luźnym stroju domowym nie
prezentowała się już tak oficjalnie jak w urzędzie miasta.
- Śledztwo, które prowadzimy w
sprawie zabójstwa pani prezydent ma w tej chwili najwyższy priorytet i działamy
pod presją czasu – próbował usprawiedliwić swoje najście Pakuła.
Agata zaproponowała, że zrobi
kawę, ale Daniel odmówił. Usiedli zatem w salonie przy dużym stole, na
krzesłach naprzeciw siebie. Wnętrze urządzone w nowoczesnym stylu przypominało
zdjęcie z okładki katalogu reklamowego popularnego salonu meblowego ze Szwecji.
- Poczyniliśmy już znaczne
postępy w naszym śledztwie – oznajmił Daniel bacznie rozglądając się po salonie.
W pewnym momencie jego wzrok przykuł widok bluzy wiszącej niedbale na oparciu
jednego z krzeseł. Miała kaptur. Biały!
– Badamy różne wątki, próbujemy pozbierać i
uporządkować pewne fakty. Muszę jednak uzupełnić istotne dla dochodzenia
informacje na temat prywatnego życia pani Lanowicz.
Daniel przerwał na chwilę bacznie
koncentrując swoje spojrzenie na oczach gospodyni. Te wydawały się zamglone,
szkliste, znów gotowe do łez. Kostyra nie patrzyła na niego, tylko ponad nim.
Utkwiła wzrok w jakiś punkt na suficie. Zagryzła wargi. Może bała się nadchodzącego
pytania?
- Musimy ustalić, kto miał
swobodny dostęp do mieszkania pani Lanowicz. Wiemy już, że choć pani prezydent
nie była oficjalnie z nikim w stałym związku, ani małżeńskim, ani partnerskim
to jednak od pewnego czasu pozostawała w bardzo bliskich relacjach z jedną z
osób z pracy – kontynuował Pakuła delikatnie zważając na każde wypowiadane
przez siebie słowo. Zauważył, że gospodyni lekko drżała.
– Pani Agato, muszę zadać to
pytanie i liczę na szczerą odpowiedź. Ta sprawa i tak wkrótce wypłynie w
śledztwie. Czy panią i Emilię Lanowicz łączyły bliższe kontakty niż tylko
służbowe?
Siedząca naprzeciw niego kobieta
kiwnęła potakująco głową, a potem nagle rozpłakała się. Schowała głowę w rękach
i łkała. Daniel dał jej czas na wypłakanie się. Nie chciał jej ponaglać.
- Przyjaźniłyśmy się, bardzo.
Dużo nas łączyło – wyszeptała przez łzy.
- Zapewne – zamyślił się komisarz
i zadał kolejne pytanie:
– Czy był to taki rodzaj
przyjaźni, który pozwalał na przykład na powierzanie sobie kluczy do
mieszkania?
Agata znów zakryła twarz rękami i
tylko potaknęła głową.
– Chciałbym te klucze zabrać ze
sobą do analizy daktyloskopijnej.
- Niestety gdzieś mi się zawieruszyły. Próbowałam je dziś
znaleźć, ale bezskutecznie. Zawsze noszę je ze sobą w torebce. Teraz się
zagubiły. Trochę mnie to niepokoi. Pan mi nie wierzy?
Agata popatrzyła pytająco na komisarza. Ten bezwiednie
wzruszył ramionami. Do kwestii wiarygodności swojej rozmówczyni i sprawy kluczy
postanowił wrócić później. Istotne było w tej chwili drążenie wątku.
- Czy wczoraj w
nocy była pani w domu pani Lanowicz?
- Och, nie! – Zaprzeczyła żywiołowo Kostyra. – Wczorajszy
wieczór spędziłam w domu przed telewizorem. Emilia poszła do Teatru Wielkiego na
ten bankiet dla uczestników konferencji. Chciała nawet, żebym poszła z nią, ale
ze względu na mojego męża, z którym jestem w separacji wolałam zostać w domu.
- Nie bardzo rozumiem – zdziwił się poważnie komisarz. –
Może pani wyjaśnić o co chodzi z pani mężem?
- Mój mąż Antoni Kostyra pracuje
zawodowo w Teatrze Wielkim. Jest dyrektorem administracyjnym. Myślałam, że już
to wiecie – ton wypowiedzi Agaty przybrał znów chłodną, opanowaną barwę. Otarła
rękawem mokre od łez oczy i wyprostowała się na krześle. Podniosła śmiało głowę
do góry.
- Od pewnego czasu nie układa nam
się w małżeństwie. Rozwodzimy się. Dlatego nie chciałam się z nim spotykać na
bankiecie.
- Rozwodzi się pani z mężem ze
względu na pani intymne relacje z panią Lanowicz? – Nagle Danielowi zaczęła się
w głowie rodzić zupełnie nowa poszlaka. To cholerne mrowienie pod czaszką
dawało mu ostry sygnał, jak dźwięk włączonego
alarmu.
- Tak. Chyba tak można to ująć.
Odkąd odkryłam prawdziwą miłość nasze skostniałe i wypalone małżeństwo nie
miało sensu – Agata patrzyła teraz śmiało w oczy komisarza Pakuły. Wyraźnie
odczuwała wielką ulgę mogąc na głos wyartykułować to, co dotąd było zapewne tak
starannie chronionym sekretem.
- To bardzo ciekawe… - Komisarz
nabrał przekonania, że oto natrafił na nowy, intrygujący trop. – To znaczy, że
pani mąż był wczoraj wieczorem w pracy?
- Powinien być. Wie pan od czasu,
jak przestał się do mnie odzywać, ja przestałam interesować się jego zawodowym
i prywatnym życiem.
- A BMW, które stoi przed domem?
Czy to mąż nim jeździ do pracy?
- Tak, to jego wóz, a mój jest w
garażu. Antoni wrócił późno w nocy i zastawił mi wyjazd z garażu. Byłam o to na
niego zła i do pracy musiałam jechać tramwajem. Wie pan, rozwodzimy się, ale on
wciąż ma prawo przebywać w tym domu. Pojawia się i znika. Niewiele to mnie już
w tej chwili obchodzi.
- Czy mąż wiedział o pani
romansie ze swoją przełożoną? – Daniel nie odpuszczał. Zaczął niecierpliwie
stukać palcami po blacie stołu.
- Z początku Emilii i mnie wydawało
się, że uda nam się naszą miłość utrzymać w tajemnicy. Ale ja nie potrafiłam
żyć w takim rozchwianiu emocjonalnym. Antoni znał się z Emmą i od jakiegoś
czasu zaczął się domyślać naszego romansu. Chodził nerwowy, o wszystko się
wściekał. A kiedy niedawno
zaproponowałam mu rozwód zagroził, że ujawni publicznie mój związek z
prezydentką Poznania. Doszło między nami do ostrej kłótni. Pamiętam, że
powiedziałam mu wtedy w złości, że jeżeli to zrobi Emma zniszczy go. Postara
się o to, by go pozbawili dyrektorskiego stanowiska. Chciałam mu w ten sposób
dopiec, ale i też zabezpieczyć się przed jego szantażem. Był wściekły. Nawet mi
wygrażał. Od tego czasu przestaliśmy ze sobą rozmawiać.
- Czy istnieje taka możliwość, że
to mąż zabrał wczoraj pani klucze do domu Emmy? – Daniel już nie tylko bębnił
palcami, ale i jego prawa noga rytmicznie stukała czubkami buta o podłogę.
Agata Kostyra znieruchomiała.
Chyba i do niej zaczęła docierać myśl, która coraz wyraźniej kształtowała się już
w umyśle komisarza Pakuły.
- Czy pan sugeruje, że mój mąż
mógłby…?
- Nic jeszcze nie sugeruję –
odparł szybko Daniel. – Jednak zbieżność dotychczasowych ustaleń z śledztwa z
tym, o czym mi pani teraz opowiada zaczyna przedstawiać bardzo prawdopodobny
motyw sprawczy popełnionego morderstwa. Gdzie teraz może być pani mąż?
20.15
Policyjne radiowozy i karetka
pogotowia blokowały wjazd na wąską osiedlową uliczkę na Naramowicach. Migoczące
światła z kogutów służbowych samochodów odbijały się w szybach pobliskich domów
ustawionych równiutko jeden przy drugim. Zaciekawieni sąsiedzi stali na
chodniku próbując wywiedzieć się od policjantów o przyczynę całego zajścia.
Komisarz Pakuła wraz z aspirantem
siedzieli w środku jednego z policyjnych busów.
- Melduję panie inspektorze, że moje
przypuszczenia o obyczajowym charakterem zabójstwa właśnie się potwierdziły. - Daniel
miał ustawiony swój smartfon na tryb głośnomówiący. - To nie Gadowski był w
nocy u prezydent Lanowicz. Ten trop z czarnym BMW serii 2 krążącym po uliczkach
Sołacza był trafny, ale początkowo nie braliśmy pod uwagę pracowników Teatru
Wielkiego i ich samochodów parkujących na służbowym parkingu. Podejrzane auto
należy do Antoniego Kostyry, dyrektora administracyjnego. Prywatnie to mąż
Agaty Kostyry, osobistej sekretarz Żelaznej Emmy. Okazuje się, że nasza prezydentka
miała ze swoją podwładną sekretny romans. Niestety, nie spodobało to się
zapewne mężowi, który próbował na własną rękę zakończyć ten związek. Mógł czuć
się upokorzony i to go pchnęło do zbrodni. Mógł także obawiać się szykan ze
strony prezydentki lub utraty stanowiska w przypadku, gdyby ujawnił sekret ich romansu.
Antoni Kostyra wykradł swojej żonie klucze do mieszkania Emilii Lanowicz. W ten
sposób nie musząc się włamywać dostał się do środka domu. Oprócz kluczy znaleźliśmy
też czarną bluzę z charakterystycznym białym kapturem. Ona, tak jak i BMW należy
do Antoniego Kostyry. To całkiem mocne poszlaki. Ponadto w jego pokoju na
biurku znaleźliśmy beżowy papier listowy z charakterystyczną teksturą. Coś mi
się wydaje, że to on spreparował i wysłał list z pogróżkami do Urzędu Miasta. Być
może w ten sposób chciał postraszyć Lanowicz i w razie czego oddalić
podejrzenia od siebie?
- Macie go? Przesłuchaliście? –
zachrypiał głos w smartfonie.
- No cóż… Kiedy dowiedziałem się,
że Antoni Kostyra od rana siedzi zamknięty w pokoju na poddaszu w swoim domu
wszedłem na piętro. Drzwi jednak były zamknięte na klucz. Wezwałem do ich
otworzenia, ale Kostyra w tym czasie próbował uciekać przez okno na dach.
Widział to aspirant Maciąg, który stał przed domem. Gdy krzyknął do niego, ten
wystraszył się, poślizgnął i niestety spadł na ziemię. Ma poważne obrażenia
ciała i kilka złamań. Jest nieprzytomny. Właśnie karetka pogotowia zabiera go
do szpitala na Przybyszewskiego.
- Daniel, gratuluję wyników
śledztwa i dziękuję. Tobie i całemu zespołowi. Uratowaliście honor poznańskiej
policji. - Głos inspektora Brodzkiego brzmiał sztywno i oficjalnie. Zapanowała
chwila milczenia. Pakuła nie wiedział czy ma już nacisnąć czerwony przycisk kończący
połączenie. Wciąż słyszał sapanie swojego przełożonego. – Wracajcie do domu i
dobrze się wyśpijcie. Jutro będziemy musieli jakoś całe to szambo podać prasie
na eleganckich talerzach.
22.22
Po odeskortowaniu podejrzanego o
morderstwo do szpitala klinicznego przy ulicy Przybyszewskiego Daniel Pakuła
uznał, że czas najwyższy dać dziś odpocząć swoim niemłodym już kościom. Marzył
tylko o walnięciu się na wyro w swojej kawalerce na Ratajach. Nawet nie czuł
już głodu. Co najwyżej znowu zaaplikuje sobie przed snem U-boota.
Wracali policyjnym radiowozem
przez szykujące się do nocnego wypoczynku poznańskie ulice. Siąpił drobny
deszcz. Jechali ulicą Grunwaldzką. Prowadził aspirant Maciąg, a siedzący obok
komisarz oparł czoło o chłodną szybę. Mijali właśnie bramę wjazdową na
Międzynarodowe Targi Poznańskie. Robotnicy w odblaskowych kamizelkach stojąc na
dwóch wysięgnikach koszowych zdejmowali baner z napisem: ,,POZNAN INTERNATIONAL
CONFERENCE SAFE CITY”. Płachta spadł prosto w dużą kałużę na chodniku.
Jakże to wymowny symbol całego tego paskudnego dnia – pomyślał Pakuła i zamknął ze zmęczenia oczy.
Komentarze
Prześlij komentarz